Polska szkoła reportażu

Ks. Tischner się mylił, twierdząc, że istnieją tylko „prawda”, „też prawda” i „g... prawda”. Istnieje również „prawda reportażu”.

06.09.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Marcin Bondarowicz
/ Fot. Marcin Bondarowicz

Piszemy reportaż, więc najważniejsze będzie pierwsze zdanie. Najlepiej – o ile chcemy trzymać się popularnych w Polsce wzorców – jeśli dopiero za jakiś czas czytelnik zorientuje się, o czym jest tekst i kim są jego bohaterowie.
Na dobry początek pewnie jest już za późno, ale wciąż możemy wybrać formę. Ostatnio w modzie są zbiorówki: bohaterowie (zawód, tyle a tyle lat) po kolei wchodzą na scenę, mówią swoje i znikają. Możemy też napisać wartką relację – rozmawialiśmy, pokonaliśmy dystans. Ale nie napiszemy przecież, że najpierw byliśmy w czyjejś kuchni, potem poszliśmy do domu kultury, wysłaliśmy kilka listów i wisieliśmy na słuchawce – trochę wstyd. Dlatego pójdziemy w ponumerowane rozdzialiki. Sprawią, że tekst nabierze powagi. I literackości, a o to nam przecież chodzi. Tak, numerki to dobry pomysł.
1.
Forma reportażu ma kilka zalet, wśród nich jedną szczególną. W razie zastrzeżeń autor będzie mógł powiedzieć: tak to zobaczyłem i usłyszałem, nic na to nie poradzę.
– Wielu polskich reporterów czuje potrzebę zabezpieczenia się, lub nawet zrzeczenia się odpowiedzialności. Sygnalizują, by nie brać ich tekstów zbyt poważnie, że nie są obiektywne i nie roszczą sobie do tego żadnych pretensji – mówi dr Mateusz Zimnoch z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Według badacza reportażu asekuracja wynika z poczucia osaczenia. Reporterzy bronią się przed presją związaną z oczekiwaniami czytelników. I my się zabezpieczmy.
2.
– W naszym zawodzie zagościła pycha, która do niego nie pasuje. Reporter to rzemieślnik, powinien stać w cieniu. Nie chodzi o ekspozycję jego nazwiska czy osoby, tylko o historię bohatera, o którym opowiada, i próbę zrozumienia przez nią kawałka świata. A niektórzy reporterzy zaczynają myśleć o sobie, jakby byli twórcami wyższej literatury. Jednostki rzeczywiście „wystrzeliwują” w stronę tej orbity, ale w większości przypadków tak nie jest i takie przekonanie wydaje mi się szkodliwe – mówi Agnieszka Wójcińska, reporterka, autorka wywiadów z polskimi i zagranicznymi reporterami. Siedzimy w jej kuchni i plotkujemy o autorach, o ostatnich tekstach. I o tym, czy z reportażem aby wszystko dobrze. Agnieszka twierdzi, że nie wszystko.
– Mam ostatnio wrażenie, że w środowisku brakuje otwartości na dyskusję o poważnych sprawach dotyczących zawodu. Miewamy tendencję do zamiatania ich pod dywan – mówi.
Jak to, jeszcze więcej debat? „Kapuściński non-fiction” Artura Domosławskiego, „Dzisiaj narysujemy śmierć” Wojciecha Tochmana, „Długi film o miłości” Jacka Hugo-Badera, „Cyklon” Andrzeja Muszyńskiego – wszystkie te książki wywołały w ostatnich latach debaty, niektóre nawet awantury.
– Wydaje mi się, że publiczne debaty nad reportażem paradoksalnie biorą się z tego, że brakuje platformy wymiany myśli w samym środowisku reporterów. Powstał Instytut Reportażu i jego szkoła, która pełni tę rolę dla studentów, ale tylko przez rok. A taka rozmowa jest potrzebna, bo reportaż to gatunek, który łączy się z etycznymi dylematami. W redakcjach niewiele się rozmawia, na pewno mniej niż dawniej, bo wszystko jest na szybko, redaktorzy nie mają czasu na długą pracę z autorem. Reportaż trudno robić samemu – odpowiada Agnieszka. Brak potrzebnych debat to nie tylko jej wrażenie. Wraz z grupą zaprzyjaźnionych autorów założyła Stowarzyszenie Reporterów „Rekolektyw” – między innymi właśnie po to, by od czasu do czasu pogadać o warsztacie.
3.
– Nie mam poczucia, by w środowisku brakowało debat. Idea utworzenia platformy do rozmowy o warsztacie stała również za powołaniem Instytutu Reportażu, którego jednym z celów jest tworzenie i skupianie środowiska – mówi Julianna Jonek, wydawczyni, redaktorka naczelna warszawskiego wydawnictwa Dowody na Istnienie, specjalizującego się w literaturze non-fiction. Rozmawiamy w Faktycznym Domu Kultury, miejscu spotkań wokół literatury faktu organizowanych przez Instytut.
– Debaty wokół reportażu to nic nowego. Przez cały XX wiek wybuchały w zasadzie te same spory, jakie wybuchają teraz, choć często ich temperatura była wyższa i nierzadko kończyły się w sądzie. I nigdy nie oznaczały końca polskiego reportażu, jak próbowano wieszczyć przy okazji dyskusji nad „Kapuściński non-fiction” Artura Domosławskiego – mówi Julianna. Zaznacza też (trochę później), że panel dyskusyjny wokół biografii Kapuścińskiego był pierwszym przejawem działalności Instytutu.
– To dlaczego nie ma tej książki w księgarni Instytutu? – pytam.
– Nie ma jej i nigdy nie było. Taką decyzję podjął zarząd fundacji – mówi Julianna.
– Czy to nie cenzurowanie debaty?
– Nie. Chętnie o tej książce dyskutujemy.
– Tylko „kup ją sobie gdzie indziej”?
– Gdybyśmy ją sprzedawali, wystawialibyśmy się na zarzut, że zarabiamy na książce, którą krytykujemy – mówi Julianna i dodaje, że przez pięć lat działania księgarni zapytano o nią tylko raz. I nie byłem to ja.
4.
Instytut Reportażu skupia wokół siebie najbardziej popularnych autorów. Ma szkołę, w której kształci młodych reporterów. Twórcy i dzisiejsi wykładowcy Polskiej Szkoły Reportażu to w dużej mierze autorzy z kręgu „Gazety Wyborczej”.
– Reportaż skupił się przede wszystkim w jednym środowisku. To niczyja wina, tylko efekt takiej a nie innej historii prasy polskiej z lat 90. Ubolewam nad tym, bo chciałabym, żeby było więcej szkół pisania reportażu – zapewnia Julianna. Mówiąc o historii prasy, ma na myśli to, że po 1989 r. tylko „Gazeta Wyborcza” konsekwentnie rozwijała na swoich łamach reportaż.
– Panie Filipie, coś do dodania? – krzyczę do Filipa Springera, który siedzi pod oknem i na pewno podsłuchuje – czego nie mamy mu za złe, bo od razu mówi na temat (mówił to trochę wcześniej, ale teraz mamy dobry moment na wprowadzenie nowego bohatera).
– Instytut nie jest wyrocznią w kwestii reportażu. Ale jeśli ktoś uważa, że Instytut nie jest dla niego ważny, to nie ma dokąd iść. Dawniej młodzi reporterzy działali w strukturach redakcji i mieli szefa, którego mogli poprosić o radę. Dzisiaj już tego nie ma – słyszę spod okna.
Teraz pójdziemy śladami mistrzów reportażu: rozszerzymy rzeczywistość, by przekazać głębszą prawdę. Przysiądzie się do nas Agnieszka, chociaż jej z nami nie było. I powie:
– Jak nas głaszczą po głowie – a głaszczą bardzo często – to jest fajnie. Ale jak pojawi się krytyka, wypowiadamy batalię. Mówimy wtedy, że ktoś nie należy do tego świata, nie ma kompetencji, nie rozumie, o co chodzi. A powinniśmy być otwarci na krytykę, bo robimy w ludzkich losach. To duża odpowiedzialność. Kiedy jakieś środowisko samo wypracowuje swoje normy, może coś ważnego pominąć, bo funkcjonuje we własnych schematach.
– To nie jest tak, że reportaż nie może być krytykowany. Problem raczej w tym, że w debatach o reportażu kategorycznie wypowiadają się osoby, które nie wiedzą o nim zbyt dużo. Denerwuje mnie, kiedy reportaż krytykuje ktoś, kto nie ma o nim pojęcia – odpowiada jej Julianna.
– Jest jakaś wartość w tym, że o reportażu wypowiadają się osoby, które nie są specjalistami. Koniec końców reportaż trafia do gazety, a gazeta trafia do ludzi. To trochę tak, jakby mówić, że architektura jest dobra, tylko się ludziom nie podoba – dopowiada Filip.
– Nie o to chodzi. To tak, jakby ludzie, którzy nie mają nic wspólnego z architekturą, mówili, że budynek jest źle zbudowany. Niech krytyka reporterskiego warsztatu wychodzi spoza środowiska, ale niech bierze się za nią ktoś, kto się na nim zna – to znowu Julianna.
– A kto się zna na reportażu, a nie jest ze środowiska? – pyta Filip. – Problem wynika też ze słabej kondycji krytyki literackiej w ogóle. A zatem nie ma krytyki reportażu, która uwzględniałaby aspekty warsztatowe i gatunkowe. Mamy za to subiektywne recenzyjki – co się komuś podobało lub nie podobało – albo streszczenia książek. To zabrzmi brutalnie, ale dzisiaj krytykę robią blogerzy. Przy całej sympatii. A brak krytyki rozpieszcza.
Kto się zna na reportażu? Na przykład badacze. Prof. Kazimierz Wolny-Zmorzyński z Uniwersytetu Warszawskiego wylicza mi całą ich listę. Ale w dużych dyskusjach ich głos rzadko jest słyszalny, nie wychodzi poza mury akademii. W tej debacie jednak udział wezmą, ale jeszcze nie teraz.
5.
Jeden reporter zapytał mnie kiedyś, czy wiem, dlaczego polski reportaż nie rozwija się w kręgach prawicy. Reportaż – mówił – tworzą w Polsce w większości liberałowie, lewicowcy lub ludzie bez poglądów, ale z sercem po lewej stronie. „Prawica widzi Naród, grupę społeczną, państwo, podczas gdy reporter widzi pojedynczego człowieka i daje mu prawo do błędów, do jego własnej drogi. Na prawicy nie daje się tego prawa – trzeba podporządkować się zasadom: grupy, państwa, Kościoła. To dlatego nie ma reportażu prawicowego” – tłumaczył, trochę inaczej co prawda, ale zagęściliśmy jego wypowiedź, żeby uwydatnić potrzebną nam tezę. Powtarzam to moim rozmówcom.
– Mam wrażenie, że bliżej lewej strony jest więcej osób, które de facto są w centrum i widzą świat w szarościach. To dla reportażu, który nie daje jednoznacznych odpowiedzi, kluczowe – kwituje Agnieszka.
– A może to dlatego, że dyskurs prawicowy jest bardziej dydaktyczny, a więc publicystyczny? – zastanawia się Julianna.
– To niech taki będzie reportaż – mówię.
– Potrafię wyobrazić sobie reportaż z prawicową tezą. Tak samo jak z lewicową – dorzuca Filip.
„Nie dzieliłbym reportażu na lewicowy i prawicowy. To krzywdzi reporterów i uwłacza reportażowi. Nie wolno mieszać polityki do reportażu. Reportaż – i reporter – z prawdziwego zdarzenia ma być niezależny, nie ma w nim miejsca na tendencję, na propagandę” – czytam w liście od prof. Wolnego-Zmorzyńskiego.
6.
Rozmawiamy o tym, czym ten gatunek jest dzisiaj. Oto najsilniej reprezentowane podejście: reportaż to gatunek skrajnie subiektywny, a najlepsze reportaże to reportaże literackie. Czy tak musi być?
Czy nie byłoby lepiej, gdyby reporterzy próbowali ograniczać subiektywizm? Dzielę się wątpliwościami z Agnieszką.
– Wojciech Tochman powiedział mi kiedyś, że reporter filtruje wszystko przez siebie. I to jest prawda, jesteśmy ludźmi, tak funkcjonuje nasz mózg, a mechanizmy obronne sprawiają, że często nie dostrzegamy, że to tylko pewna wersja prawdy – odpowiada. Relacjonuje mi swoją rozmowę z Günterem Wallraffem, niemieckim dziennikarzem, znanym tropicielem afer. Powiedział, że solidaryzuje się z tymi, którzy są poszkodowani, więc nie opisuje racji drugiej strony, bo nie jest zainteresowany rozmowami z nią.
– To w pewien sposób uczciwe – kwituje Agnieszka.
– Chodzi o to, żeby mieć świadomość tego subiektywizmu, ale go w sobie nie pielęgnować. Każdy, kto pisze, wie, że obiektywizm nie istnieje. Ale nie można myśleć, że to z czegokolwiek zwalnia. Tymczasem mówienie o tym, że polski reportaż jest subiektywny, a do tego subiektywny „w polski sposób”, jest rozgrzeszające – stwierdza Filip.
7.
Czy dobry reportaż musi mieć ambicje literackie?
– Uważamy, że tak. Takie reportaże czytamy, takie chcemy wydawać i takiego reportażu uczymy w naszej szkole. Nie pisz tylko, że mówimy kategorycznie, że jest lepszy. Po prostu my taki wolimy – mówi Julianna, a Filip przytakuje.
– Literackie ambicje wychodzą reportażowi na dobre. Motywują autorów, by zastanowić się nad językiem i konstrukcją tekstu. To jest wartość, o ile za ambicjami literackimi nie idzie przekonanie autorów o tym, że są kimś więcej niż rzemieślnikami – dopowiada Agnieszka, podając jako negatywny przykład reportaże, w których autorzy przypisują sobie dużą rolę. Widzi ich ostatnio coraz więcej.
– Jeszcze nie przekroczyłem granicy fikcji, ale eksperymenty z literackością są szalenie pociągające. Fakt to jedyna rzecz, która niezbędnie definiuje reportaż. Poza tą zasadą wytyczanie granic mnie nie interesuje – mówi Filip. Ale zaraz dodaje: – Wytworzyło się jednak poczucie, że nasz reportaż jest trochę inny niż ten, który jest gdzie indziej, a więc trochę więcej nam wolno. W odpowiedzi na krytykę pojawia się odpowiedź, że „taka jest tradycja polskiego reportażu”. Chociaż nikt za bardzo nie wie, jak tę tradycję zdefiniować.
8.
Proszę o to prof. Wolnego-Zmorzyńskiego i dr. Zimnocha. Nasz reportaż, tłumaczą, ma swój rodowód w literaturze. Pierwsi autorzy reportaży – Reymont, Żeromski, Prus – byli pisarzami. Ale ojcem założycielem nowoczesnej szkoły polskiego reportażu jest Melchior Wańkowicz.
Według definicji Wańkowicza reportaż powinien być mozaiką faktów, ułożoną tak, by najlepiej oddać rzeczywistość. Kamyki nie mogą być podmalowane, ale też nie muszą być z jednego worka. Wańkowicz nie widział nic złego w łączeniu kilku postaci w jedną lub poszerzania losów bohaterów o coś, co przytrafiło się komuś innemu w podobnych okolicznościach. „W płocie na pierwszym planie widoczna musi być każda drzazga, tło może być domalowane” – mawiał. Gdyby czytał nasz tekst, nie przeszkadzałaby mu obecność Agnieszki Wójcińskiej w Faktycznym Domu Kultury, przyklasnąłby zaburzeniu chronologii wypowiedzi, a chyba najbardziej spodobałoby mu się, gdybyśmy połączyli dwóch akademików w jednego i stworzyli prof. dr. Zimnocha-Zmorzyńskiego. Stary Mel na pewno pozwoliłby nam na „kłamstwa formy”, jak nazywa je współczesna szkoła reportażu „Gazety Wyborczej”, która te chwyty przyswoiła. Wielu reporterów współczesnych Wańkowiczowi sprzeciwiało mu się, ostrzegając przed wpuszczaniem do reportażu fikcji i rozmywaniem granic gatunku. Prof. Wolny-Zmorzyński twierdzi jednak, że spór pośmiertnie wygrał Wańkowicz: – Wielu reporterów, z którymi rozmawiałem, przyznało mi się, że przekłamuje, by lepiej uwydatnić temat i opisywany problem.
Profesor – to też mi zdradza – za młodu bardzo chciał być reporterem. Miał już nawet jakiś start, zdobył za reportaże kilka nagród. Poznawał mistrzów, co sprawiało mu dużo radości. Poszedł na polonistykę specjalnie po to, by poznać teorię gatunku. Aż się przestraszył.
– Zacząłem bać się pisania reportaży. Wie pan dlaczego? Bo jakbym poszedł w teorie Wańkowicza, to chyba by mnie zamknęli, tak bym zmyślał. Można pisać reportaże, nie wychodząc z domu!
„Wielmożny Panie Profesorze! Niepotrzebnie Pan się boi tłuc tę lampę. Odwagi – na pohybel pedagogizującym babuniom reportażu! Pół fotografia, pół domalunek – i mamy najczystszy reportaż. Nie wzywajmy literackiej policji. Dobry reporter nawet jak kłamie, to po to, by prawdę powiedzieć” – tak brzmiałby list Wańkowicza do pana profesora, gdyby go napisał. Że nie napisał, bo nie żyje? To przecież każdy wie. Ale mógłby napisać. Czytaliśmy jego „Karafkę la Fontaine’a”, więc możemy napisać list za niego. Mamy do tego pełne prawo – on sam nam je dał.
9.
Najbardziej znaną potyczkę z Wańkowiczem stoczył niedawno zmarły Krzysztof Kąkolewski. Kąkolewski chciał, by reportaż był maksymalnie faktograficzny i unikał wszelkiego rodzaju fikcji jak ognia. „Czytelnik zakłada, że ma do czynienia z faktami ściśle sprawdzonymi, traktuje reportaż jako ich protokół. Zatem fikcja to okłamywanie czytelnika” – twierdził, argumentując, że reportaż powinien być dokumentem historycznym (cytat autentyczny, nie ośmielamy się Kąkolewskiemu nic dopisywać). Gdyby przeczytał nasz tekst, pewnie uznałby go za zbyt efekciarski – nie spodobałyby mu się nasze małe kłamstwa, nawet jeśli ich nie ukrywamy.
– Kąkolewski i Wańkowicz wyznaczają dwa bieguny. Ich postawy wytyczają nam ścieżkę, na której musimy się odnaleźć. Ale nie widać silnego nurtu reportażu, który powracałby do szkoły Kąkolewskiego. Widoczna jest dominacja jednego podejścia – reportażu literackiego – tłumaczy dr Zimnoch. Jednym z przejawów tej dominacji jest według badacza powszechne przyzwolenie na przedkładanie prawdy syntetycznej – dotyczącej natury ludzkiej, procesów dziejowych lub problemów społecznych – nad jednostkową.
Dr Zimnoch pisze w swoich naukowych artykułach o przewrocie empirycznym w reportażu. Reporterzy podkreślają, że opisują rzeczywistość nie obiektywnie, a empirycznie – tak jak sami ją odczuli. Kojarzy się to z Wańkowiczem, który posługiwał się przypowieścią o trzech osobach, z różnych stron patrzących na wiszący na ścianie zegar. W opowieści każda widzi inną godzinę, co ma tłumaczyć rolę subiektywizmu w reporterskiej relacji. Rozwińmy tę przypowieść: dawniej reporter odpytałby te trzy osoby i porównał ich spojrzenia. Dzisiaj sam staje w swoim kącie i przyłącza się do patrzących na zegar.
– Czy czytelnicy, którzy szukają w reportażach obiektywizmu i prawdy, są naiwni? – pytam wreszcie.
W słuchawce głośne westchnienie.
– To podstawowy problem, z którym się zmagam, odkąd zająłem się reportażem. Czytelnicy nie są naiwni. Kiedy mówią, że oczekują prawdy, to chodzi im o zgodność faktograficzną, żeby nie było w reportażu fałszu ani zmyślenia. Ale patrzenie na reportaż w kontekście obiektywnej prawdy jest bezsensowne – odpowiada dr Zimnoch.
10.
Według obiegowej opinii właśnie trwa moda na reportaż. Czy rzeczywiście?
– To sztucznie wykreowane hasło. Co dzisiaj nazywa się „zalewem” reportaży, jest niczym w stosunku do tego, co było dawniej – mówi Julianna. Mitem są też wysokie nakłady: zadowalająca sprzedaż tytułu non- -fiction to 10-20 tys. egzemplarzy. Królowie reportażu – tłumaczy Julianna – sprzedają 70 tys. Najlepsi autorzy kryminałów sprzedają tyle w półtora miesiąca.
To może chociaż nasz reportaż naprawdę jest światowym fenomenem? Okazuje się, że nie do końca, nawet jeśli światowym fenomenem jest Ryszard Kapuściński. Kanadyjczycy i Francuzi mają swój grand reportage, który w zasadzie jest tym samym, co nasz reportaż literacki. Znakomicie piszą Szwedzi, Anglicy i Holendrzy. Amerykanie mają tradycję Hemingwaya, Steinbecka i Trumana Capote’a. Ale nie tylko my lubimy myśleć, że jesteśmy pionierami.
– Ostatnio jeden badacz reportaży z Oslo przekonywał mnie, że był norweski dziennikarz, który napisał książkę podobną do „Z zimną krwią” trzydzieści lat przed Trumanem Capote’em. I oni też się cieszą, że byli do przodu. Nie tylko my próbujemy udowadniać, że nasz reportaż jest najlepszy, najbardziej oryginalny i wyprzedzający świat o pół wieku – mówi dr Zimnoch.
11.
W maju ukazał się angielski przekład „Gottlandu” Mariusza Szczygła, klasyki współczesnego polskiego reportażu. Na okładce angielskiej widnieją słowa, których nie ma na polskiej: „W większości prawdziwe historie z połowy Czechosłowacji”. Podobno dlatego, że zachodni czytelnicy Szczygła nie mają poczucia, że to materiał dziennikarski. Pięknie napisane, ale czy to wszystko prawda? Nasz reportaż w pigułce. ©

Od autora: imiona i nazwiska bohaterów reportażu nie zostały zmienione.
 

WRZENIE REPORTAŻU

Biografia „Kapuściński non-fiction” (2010) Artura Domosławskiego wywołała ogólnonarodową debatę. Kłócono się o uwikłania polityczne ikony dziennikarstwa i tajniki jego warsztatu (zmyślał?). Domosławskiego okrzyknięto dziennikarzem roku. Procesy, które autorowi wytoczyły wdowa i córka reportera, zakończyły się dopiero niedawno.
Czy brak działania jest przyzwoleniem na zabijanie? Czy chrześcijańscy misjonarze zrobili przed ludobójstwem w Rwandzie z 1994 r. cokolwiek, by do niego nie dopuścić? – pytał Wojciech Tochman w swojej książce „Dzisiaj narysujemy śmierć” (2010). Zakon pallotynów odebrał książkę jako oskarżenie o tchórzostwo i ucieczkę. „Sprawy trzeba nazwać po imieniu, ale nie należy tego mylić z oceną” – odpowiadał reporter w rozmowie z księdzem Adamem Bonieckim, opublikowanej w „Tygodniku”.
Reportaż „Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak” (2014) Jacka Hugo-Badera opowiadał przebieg wyprawy, której celem było odnalezienie i pochowanie zmarłych w Karakorum Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego. Najpierw zareagował jeden z bohaterów, himalaista Jacek Berbeka, oskarżając reportera o konfabulacje. Bliscy himalaistów wycofali zgodę na wykorzystanie przez Jacka Hugo-Badera ich wizerunków w przygotowywanym przez niego filmie. Na dodatek – oskarżenie o plagiat, jakie wobec autora wysunęło dwóch autorów „Tygodnika”, Bartek Dobroch i Przemysław Wilczyński.
Po premierze reportażu Andrzeja Muszyńskiego o Birmie „Cyklon” (2015) głos zabrał birmanista z UJ, dr Michał Lubina, wypunktowując liczne pomyłki faktograficzne. Autor odpowiedział, że warstwa faktograficzna książki miała być tłem dla opisywanych przez niego emocji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2015