Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jeśli PiS wytropi pośród 40 tys. urzędników urodzonych po 1972 r. jakiegoś agenta SB, będzie to już bardzo stary agent. Może trochę nie na miejscu jest ironizowanie w materii zmian w ustawie o służbie cywilnej, którą partia władzy ma zamiar wprowadzić w życie, ale fakt, że w 2023 r. wciąż zajmujemy się współpracownikami komunistycznej bezpieki, jest dość osobliwy. Antoni Macierewicz stwierdził w TV Republika, że dzięki ustawie obejmującej urzędy państwowe i służbę cywilną osiągniemy gwarancje bezpieczeństwa, a zagraniczna agentura pozbawiona zostanie wpływu na Polskę.
Nie chce mi się wierzyć, że Macierewicz jest aż tak naiwny, by wierzyć, że FSB (bo o rosyjskie wpływy tu chodzi) opiera się na usługach dawnych informatorów bezpieki, szykujących się dziś do emerytury. Takie przypadki mogą się zdarzać, ale nie na tym opiera się siatka kremlowskich szpiegów w naszym kraju. Założenia ustawy są zresztą tak dziwaczne, że Marcin Wiącek, czyli wybrany już w czasach PiS Rzecznik Praw Obywatelskich, uznał ją za formę stosowania odpowiedzialności zbiorowej wobec osób, których dorobku zawodowego oraz ewentualnych szkód poczynionych Polsce nikt nie będzie badał.
A chodzi o tłum urzędników państwowych najróżniejszych szczebli oraz inspekcji kontrolnych. Każdy z nich będzie musiał złożyć oświadczenie lustracyjne (o ile już tego nie zrobił), które sprawdzi IPN. Umowa o pracę osoby ujawnionej jako agent zostanie wygaszona, bez wypłaty odprawy i bez prawa do odwołania do sądu. Dotyczy to także tych, którzy do współpracy z SB już dawno się przyznali, a potem pracowali dla kraju.
Nie mam zamiaru litować się nad ludźmi, którzy stali za komuny po stronie zła, jednak zajmowanie się ich rozliczaniem 34 lata po upadku PRL-u (trwał w sumie 44 lata) jest po prostu niemądre – jeśli chciano dokonać aktu sprawiedliwości społecznej, trzeba to było zrobić w latach 90., kiedy ci ludzie mieli realny wpływ na Polskę, a nie brać dziś odwet na schorowanych, starzejących się osobach.
Wiele wskazuje na to, że zapisy lustracyjne są spreparowane pod kampanię wyborczą, kierowaną do twardego elektoratu PiS. Zupełnie jak kolejny projekt: tzw. lex Tusk, który speckomisji sejmowej (badającej wpływy Rosji w latach 2007-2022) ma dać uprawnienia niemal sądowe i uniemożliwić „oskarżonym” pełnienie funkcji publicznych przez 10 lat. Projekt uważany jest za broń mającą wyeliminować z wyborów byłego premiera, ale moim zdaniem PiS-owi bardziej chodzi o nękanie i niszczenie psychiczne Tuska poprzez ciągłe oskarżenia i obelgi. Nie wiadomo dziś nawet, czy w razie uchwalenia ustawy podpisze ją Andrzej Duda, ostatnio mocno zdystansowany wobec partii Jarosława Kaczyńskiego.
Andrzej Duda próbuje wejść w buty Lecha Kaczyńskiego. Pomoc Ukrainie stała się jego życiową misją, sposobem na znalezienie miejsca w historii, a może i dalszą karierę – już międzynarodową.
Poza tym speckomisja nie zdąży raczej nikogo osądzić przed wyborami, a gdyby nawet, to jakiekolwiek szykany wobec lidera opozycji okazałyby się zapewne wodą na jej sondażowy młyn. Tu bardziej chodzi o czerwone paski TVP Info niż realne działania. Próba eliminacji Tuska z polityki przed jesiennymi wyborami byłaby w naszym podzielonym społeczeństwie zaproszeniem do przeniesienia polityki na ulicę. Ostatnie takie doświadczenie PiS-u, czyli potężne protesty po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji, kazały tej partii pożegnać się z poparciem regularnie przekraczającym 40 proc. Jeśli Kaczyński zechce to doświadczenie powtórzyć, poniesie klęskę.