Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wyrok jest pod każdym względem zrównoważony. Jest w nim coś miłego dla opozycji i coś miłego dla rządzących. Jest pozostawienie wielu spraw po staremu i dopuszczenie znaczących zmian. Jest w nim sporo logiki, ale i trochę nielogiczności też się znajdzie.
Opozycja dostała to, na czym najwyraźniej jej zależało - uchylenie zakazu używania najsilniejszych nośników reklamy. Taki zakaz owszem, zmuszałby polityków do szukania nowych form kontaktu z wyborcami, co uznać należy za rzecz chwalebną. Jednocześnie w większym stopniu zostawiałby regulowanie obecności w najsilniejszych mediach w rękach ich redaktorów. Jednoczesne z orzeczeniem zamieszanie w sprawie dymisji szefowej TVP1 sugeruje tu ostrożność - lepiej, żeby rządzący nie ustawiali reguł wyborczej walki. Wszystko zostało tu więc po staremu. Równocześnie sam zakaz billboradów i spotów pobudził obie partie opozycyjne do prowadzenia widocznej kampanii informacyjnej jeszcze przed oficjalnym ogłoszeniem wyborów. Dotąd była to praktyka całkiem powszechna, lecz nie aż tak rzucająca się w oczy, by zmusić PKW czy prokuraturę do zajęcia się sprawą. Teraz się już tego nie uniknie. Natomiast uzasadnienie uchylania zakazu, opierając się na wolności słowa, nieuchronnie nasuwa pytanie, co z ciszą wyborczą. Czy to rozwiązanie, nieznane w przytłaczającej większości krajów demokratycznych, nie narusza wolności słowa jeszcze bardziej?
Platforma Obywatelska może się cieszyć z dopuszczenia senackich jednomandatowych okręgów wyborczych - jedynej widocznej ustrojowej reformy, którą udało się przez te cztery lata wprowadzić. Dla wielu jej senatorów nie jest to jednak radość szczera. Nowy system - poniekąd wbrew wszelkim danym z innych krajów - pobudził nadzieje tych, którzy chcieliby rozbić kartel czterech partii. Jak w komedii omyłek, ktoś wystraszył się tych nadziei. Zmiana ustrojowa jest tu niewątpliwa, lecz politycznie spodziewałbym się raczej utrwalenia partyjnego status quo.
Najwięcej logicznych wątpliwości jest w sprawie dwudniowego głosowania, choć to akurat sprawa o najmniejszym znaczeniu dla zbliżających się wyborów - prezydent wszak zapowiedział już wybory jednodniowe. Rzecz nie tylko w tym, że za podstawę wykładni przyjęto daleką od dobitności regułę gramatyczną, gdy tymczasem z konstytucji w najmniejszym stopniu nie można odczytać, dlaczego i po co ma obowiązywać takie ograniczenie. Jednoczesne dopuszczenie głosowania korespondencyjnego (co wszak nieuchronnie trwa kilka dni) wymaga prawdziwych umysłowych wygibasów, by zmieścić je w ramach ograniczenia, które Trybunał potwierdził swoim autorytetem.
Jak sobie z tym poradzą prawnicy, jest bez wątpienia mniej ważne od tego, że właśnie takie zmiany są w kodeksie wyborczym naprawdę najgłębsze. Głosowanie korespondencyjne to symboliczne otwarcie się na tych, których los rzucił z dala nie tylko od kraju, lecz i od jego konsulatów. Natomiast głosowanie niepełnosprawnych przez pełnomocnika to rozwiązanie rzeczywistego problemu setek tysięcy Polaków. Miejmy nadzieję, że partie z równym zapałem, z jakim wzięły się teraz za przygotowanie spotów i billboradów, wezmą się też za przygotowanie akcji zachęcającej do skorzystania z tego uprawnienia.