Pokojowy egoizm

fot. KNA-Bild

03.08.2023

Czyta się kilka minut

ANDRZEJ BRZEZIECKI: - Izrael w odwecie za zabójstwo dwóch żołnierzy i uprowadzenie jednego rozpoczął dużą akcję odwetową w strefie Gazy. Zdaniem krytyków stosowanie "odpowiedzialności zbiorowej" to gruba przesada.

ANDRZEJ CHOJNOWSKI: - Rzeczywiście, tak to może wyglądać. Tym bardziej że w kategoriach racjonalnych ta zasada ma i ten minus, że jak do tej pory nie doprowadziła do uwolnienia kaprala Gilada Szalita. Ale jest i drugi, psychologiczny aspekt zagadnienia. Jego istota leży u podstaw współczesnego Izraela - to filozofia sformowana przez ruch syjonistyczny w czasach powstania państwa: żaden Żyd nie może zostać opuszczony i musi mieć pewność, że istnieje siła, która się o niego upomni. Państwo Izrael powstało bowiem po to, by chronić bezpieczeństwo swoich obywateli. Dlatego teraz, jak i w przeszłości, Izrael zawsze energicznie, wręcz obsesyjnie, zabiegał o uwolnienie żołnierzy, którzy dostali się do niewoli, starał się ocalić życie zakładników terrorystów, czy nawet agentów wywiadu schwytanych w państwach arabskich i gdziekolwiek indziej.

- Ale to zbombardowanie elektrowni? Skala izraelskiej operacji nasuwa podejrzenia, że sprawa kaprala Szalita była pretekstem do uderzenia w struktury Autonomii czy Hamasu.

- Wątpię by tak było. Oczywiście, jeśli pojawiła się okazja zlikwidowania składów broni czy przywódców terrorystycznych, to trudno się dziwić, że armia izraelska ją wykorzystuje. Ja jednak zwracam uwagę na ów fundamentalizm etyczny, który każe reagować zdecydowanie na najdrobniejszy nawet akt wrogości wobec Izraela. Politycy i wojskowi doskonale wiedzą, że żadna operacja wojskowa nie zlikwiduje problemu palestyńskiego raz na zawsze. Jednak atak przeciwnika nie może pozostać bez odpowiedzi. Elektrowni nie zbombardowano przecież dla kaprysu. Z perspektywy europejskiej uprowadzenie kaprala może wydawać się powodem błahym, ale logika tamtejszego konfliktu jest inna. Izrael istnieje wprawdzie już 60 lat, ale nadal musi - w swoim przekonaniu - udowadniać swym wrogom, że nie jest kruchą efemerydą.

- Gdy rozmawialiśmy przed dwoma laty, kiedy Ariel Szaron wdrażał w życie plan wycofania się Izraela za potężny mur, mówił Pan, że Izrael jest znużony walką. Może dziś znów gotów jest walczyć?

- Plan Szarona jest realizowany konsekwentnie. Odgradzanie się nie jest po prawdzie skuteczne ani szczelne, co najlepiej pokazał ów podkop, którym przeniesiono porwanego kaprala, ale rząd Izraela od niego nie odstępuje. Arabowie chwilowo sprowokowali powrót do metod bezpośredniej konfrontacji. Jeśli kapral Szalit zginie, to najpewniej Izrael uderzy jeszcze mocniej. Ale strategia nie uległa zmianie: podyktować warunki niepisanego rozejmu. To będzie oczywiście rozejm ustalony jednostronnie, Izrael odda te ziemie, które uzna za konieczne oddać, a o jego "przestrzeganie" dbać ma izraelskie wojsko.

- Ale czy to daje gwarancję pokoju? Strategia "ziemia za pokój", jak pokazują ostatnie wydarzenia, niezbyt się sprawdza.

- Zasadniczy tego powód jest, moim zdaniem, jeden - dla świata arabskiego powstanie państwa palestyńskiego nigdy nie było priorytetem. Celem głównym pozostaje niezmiennie zniszczenie Izraela, a owo państwo mogłoby być tego co najwyżej produktem ubocznym. Gdyby Arabom mocno zależało na daniu Palestyńczykom niepodległości, to było już kilka sytuacji dogodnych ku temu. Izrael może oferować ustępstwa w konkretnych sprawach, ale póki nie zmieni się generalne nastawienie Arabów, to trudno marzyć o przełamaniu impasu.

- Co może więc zrobić Izrael?

- Sporo mogłyby zrobić posunięcia czysto pragmatyczne, promujące racjonalność istnienia Autonomii Palestyńskiej. Ale nie jest to pytanie tylko do Izraela. Autonomia to obszar bez infrastruktury, ludzie żyjący tam nie są w stanie zapracować na własne utrzymanie. W telewizyjnych migawkach przeważnie widzimy kręcących się o każdej porze dnia i nocy młodych Palestyńczyków, których jedynym zajęciem zdaje się być bieganie po ulicy tudzież rzucanie kamieniami. Nikt nie pyta, czemu nie są w szkole albo w pracy? A powinny pytać i Organizacja Narodów Zjednoczonych, i Unia Europejska, które wspomagają finansowo Autonomię. Pieniądze wydawane są wbrew szlachetnym intencjom tych instytucji, ale nikt nie zadaje niewygodnych pytań, bo Palestyńczycy w opinii lewicowych środowisk europejskich są kimś w rodzaju nowego proletariatu, ludem uciśnionym. Może gdyby Autonomia musiała żyć na własny rachunek, to nikt nie miałby czasu na konstruowanie w domach rakiet Kassam.

- Tyle że Izrael akcjami odwetowymi, w których giną też niewinni ludzie, jedynie popycha Palestyńczyków do konstruowania jeszcze większej liczby rakiet. Wojna, jak widać, nie przynosi rozwiązań politycznych, ani ich nie wspomaga.

- Nie należy do sytuacji na Bliskim Wschodzie stosować znanych nam kryteriów. W Europie od czasów Oświecenia uważa się za Clausewitzem, że wojna jest narzędziem w rękach polityków i służy politycznym celom. Ta reguła nie ma zastosowania nad Jordanem. Obu stronom konfliktu nie chodzi o wymierne, materialne zdobycze, ale o wywarcie wrażenia na przeciwniku i także poniekąd na sobie. Króluje starotestamentowa zasada: oko za oko, ząb za ząb. Liczy się trumny. Gdy dochodzi do starcia, nie chodzi o pełne zwycięstwo, ale o zadanie wrogowi jak największych strat. Jeśli po stronie przeciwnika doliczono się więcej trumien, to akcja się udała. Kwestią jest siła rażenia. Możliwości techniczne wojsk izraelskich są wielokrotnie większe, ale gdyby Palestyńczycy mieli identyczną broń, jestem przekonany, że skala ich akcji byłaby podobna. W tym sensie koniec konfliktu jest niemożliwy.

- Czy od polityków izraelskich nie powinniśmy oczekiwać bardziej racjonalnej postawy?

- Przecież istnienie Izraela nie sprowadza się do używania siły. Tel Awiw w dogodnych okolicznościach angażował się w inicjatywy dyplomatyczne i projekty pokojowe. Jedno drugiemu nie przeczy. Tyle że zasadę retorsji dyktują poniekąd Palestyńczycy. Polityka czy dyplomacja nie zawsze są alternatywą, bo w momencie aktów terrorystycznych wybór Izraela jest naprawdę znikomy. Na Bliskim Wschodzie panuje i taka reguła, że elastyczność polityczna, finezja, ustępstwa odbierane są nie jako przejaw pokojowych intencji, ale jako dowód słabości. A jeśli ktoś przyznaje się do słabości, może być pewien kolejnych nacisków. Tak było po wycofaniu się Izraela z południowego Libanu w 2000 r., które zaowocowało nową falą antyizraelskich akcji ze strony organizacji Hezbollah.

- Dzieje się tak, bo - jak mawiają sceptycy - Izrael nie szuka partnera. Nie chce np. przyjąć do wiadomości, że innego Hamasu nie będzie.

- Izrael wie, że Hamas to organizacja o wielu obliczach. Nie mamy przecież pewności, że nie są prowadzone jakieś poufne pertraktacje. Wojsko wszak po kilku dniach wyhamowało. Oczywiście głównym tego powodem jest danie możliwości służbom specjalnym, by znalazły Szalita. Ale może towarzyszy temu poszukiwanie dyplomatycznego rozwiązania? Izrael zdaje sobie sprawę, że Hamas - organizacja skrajnie antyizraelska - może łatwiej pójść na ustępstwa, bez obawy o utratę wiarygodności. Tak jak kiedyś prawicowy premier Menachem Begin porozumiał się z Egiptem i przeprowadził ewakuację Półwyspu Synaj.

- Nowy minister obrony Izraela Amir Perec to polityk lewicowy, działacz ruchu pokojowego. Czy jego postać wniesie tu jakieś zmiany?

- Jego nominacja to efekt braku wybijających się jednostek w armii. Wojsko przez kilka dekad zasilało polityczne elity Izraela. Ale to źródło wyschło. Brak już wojskowych, charyzmatycznych generałów, opromienionych sławą z pól bitewnych jak Ariel Szaron, Ehud Barak czy Icchak Rabin. Cywilne zwierzchnictwo nad armią to powrót do zasady z początku państwa. Ben Gurion trzymał wojskowych krótko. Później dopiero otrzymali prawo wstępu na posiedzenia rządu. Perec więc to raczej oznaka powrotu do normalności i jego poglądy nie mają tu znaczenia. Opinia izraelska jest dość scementowana i ruchy pokojowe, tak głośne w latach 80. i 90. poprzedniego stulecia wyraźnie ucichły. Odeszła szlachetna wiara, że pokój jest na wyciągnięcie ręki i do jego osiągnięcia wystarczy dobra wola. Dziś dominuje polityka w gruncie rzeczy elastyczna - bo jak inaczej nazwać gotowość oddania części ziem? - ale dystansująca się od pokojowej utopii. Kontynuuje ją premier Ehud Olmert, spadkobierca Szarona. Ma poparcie społeczeństwa - dwie trzecie Izraelczyków poparło plan Szarona. To myślenie pragmatyczne, wręcz egoistyczne, ale z pewnością nie naiwne.

Andrzej Chojnowski (ur. 1945) jest historykiem, profesorem UW, członkiem zespołu "Res Publiki Nowej". Wraz z prof. Jerzym Tomaszewskim autor historii Izraela ("Izrael", wyd. Trio).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2006