Podręczniki i złota rybka

Każdy nowy minister przychodzi do rządu z posagiem. Jego wiano to koszyczek obietnic, którym nadstawiamy ucha pilnie i chętnie. Jedna z obietnic ministra edukacji i nauki brzmiała nader słodko: "Obniżę ceny podręczników szkolnych o 50 proc.. Jak żyję nie pamiętam, żeby coś staniało tak radykalnie, więc posag ten biorę pod lupę i szacuję jego wiarygodność.

13.03.2006

Czyta się kilka minut

(fot. T. Gotfryd) /visavis.pl /
(fot. T. Gotfryd) /visavis.pl /

Wrzesień kojarzy mi się z bolesnym odpływem gotówki, bo troje dzieci to trzy razy 300 złotych na trzy komplety nowych podręczników. A przecież nie jestem mamą z popegeerowskiej wsi - moje zarobki plasują się gdzieś w połowie krajowej stawki. "Może i drogie - ripostuje duży edukacyjny wydawca. - Ale przecież tańsze niż zwykłe książki bez obrazków. A podręcznik to prawa autorskie, zdjęcia, ilustracje... Nawet za przedruk poezji Mickiewicza musimy odprowadzić ryczałtowy trybut. Współczesne podręczniki są daleko atrakcyjniejsze od tych, z których uczyliśmy się w Peerelu - to musi kosztować".

Rozumiem, ale koszt redakcyjny i honoraria autorów to zaledwie 20 proc. ceny podręcznika. Reszta to papier i druk (20 proc.), marketing i promocja (10 proc.), marża księgarń i hurtowni (35 proc.), tajemnicze koszty ogólne (5 proc.) i wreszcie zysk wydawcy (10 proc.). Gdzie zatem nowy minister, a my z nim, znajdziemy oszczędności? Już nie 50 proc., ale chociaż 25 proc., jak proponowało wydawcom Ministerstwo Edukacji i Nauki na początku marca?

Urwane 20 groszy

Mówi się o pomniejszeniu opłat licencyjnych, jakie wydawcy płacą za przedruk tekstów dydaktycznych i literackich. Mickiewicz pewnie nie będzie miał nic przeciwko temu, ale autorów cudzoziemskich chroni międzynarodowe prawo autorskie. Zdjęcia w większości pochodzą z agencji fotograficznych, działających na zasadach rynkowych, więc i tam może się nie udać. Pozostają polscy autorzy żyjący, na przykład ja. Fragmenty mojej książki przedrukowywane w podręczniku do języka polskiego dla klasy IV przynoszą mi dochód wysokości 40 złotych brutto rocznie. Moje teksty to pięć stron w 300-stronicowym podręczniku. Obetnijmy ten ryczałt o pożądane 50 proc. i tę samą oszczędność zastosujmy w całej objętości podręcznika - uzyskamy 0,0036 złotego obniżki na egzemplarzu...

Honoraria ilustratorów trudno będzie jeszcze bardziej obniżyć. Niegdyś graficy zawierali z wydawcą umowy tantiemowe, które zapewniały autorom ilustracji udział w zyskach ze sprzedaży książki. Plajta podręcznika oznaczała, że praca grafika pozostawała nieopłacona. Od umów procentowych odstąpiono przed kilkoma laty - teraz wydawca płaci grafikowi ryczałt wynegocjowanej wysokości - raz, niezależnie od wielkości nakładu i liczby wznowień. Są to sumy skromne, jako że na ilustracjach oszczędzano najchętniej. Ta praktyka zaowocowała inwazją kiczu w polskich podręcznikach - tandeciarze i amatorzy znaleźli przytulisko w oficynach wydawniczych. Cóż z tego, że ministerstwo edukacji zaleciło, by recenzenci merytoryczni wypowiadali się o walorach estetycznych podręczników (!?). Z równym skutkiem można by powierzyć recenzowanie merytorycznej zawartości podręczników piekarzom i krawcom. Przywrócenie umów tantiemowych uczyniłoby grafika udziałowcem wydawniczego przedsięwzięcia zwanego podręcznikiem, co mogłoby poprawić jego estetyczną jakość bez ponoszenia wstępnych kosztów (tak to wygląda na zachodnioeuropejskich rynkach wydawniczych).

Może w takim razie oszczędność na druku? Ale kto miałby skłonić (prywatne przecież) drukarnie do rezygnacji z części zysku? Ceny usługi reguluje przecież popyt i podaż.

A co z papierem? Zastąpmy dobry papier gorszym, a więc i tańszym, co pozwoliłoby zmniejszyć koszty o ok. 10 proc. A że papier i druk stanowią jedną piątą ceny podręcznika - cena jednego egzemplarza obniżyłaby się o 1-2 proc. czyli - jeśli kosztuje np. 20 złotych, urwalibyśmy 20 groszy. Dobre i to!

Koszty uwodzenia

Pod pojemnym pojęciem marketingu wydawniczego mieszczą się wszelkie techniki uwodzenia nauczycieli, bo to oni wybierają obowiązujący uczniów tytuł, zapewniając tym samym chleb wydawcom. Rodzic nie ma wpływu na wybór podręcznika, a więc i cenę, a czy w interesie nauczyciela lub dyrektora jest wybór podręcznika tańszego? Nie, bo on otrzymuje podręcznik od wydawcy za darmo. Jednak powierzenie wyboru podręcznika rodzicom, np. w drodze jakiegoś referendum, też jest ryzykownym pomysłem.

Z reformą edukacji w 1999 r. pojawiły się niewidziane przedtem barbarzyńskie obyczaje na rynku wydawnictw edukacyjnych. Jest tajemnicą poliszynela, że niektóre z nich przekupywały nauczycieli i dyrektorów szkół "prezentami". Te czajniki elektryczne, komputery i wycieczki to też koszty "marketingu", ukryte w cenie podręcznika. Nakłanianie nauczycieli do wyboru tego, a nie innego podręcznika przybrało jakoby formy bardziej cywilizowane. Jakie? Otóż MEiN wprowadza nowe podstawy programowe, ale to wydawnictwa podręcznikowe redagują i dostarczają nauczycielom poradniki metodyczne, wyposażają w płyty CD z testami i sprawdzianami, atlasy, plansze, klocki, kasety wideo z multimedialnymi wykładami, fundują szkolenia. "Prezent" przybrał formę pomocy dydaktycznej. Im więcej tych dydaktycznych gadżetów, tym łatwiej nauczycielowi uporać się z programem. Przeciętnemu, leniwemu nauczycielowi - dodaje wydawca - bo ci naprawdę dobrzy poradzą sobie nawet bez podręcznika. Nic się nie zmieni tak długo, jak długo będą wybierać nauczyciele. My - rodzice - robimy tylko zrzutkę na tę obopólnie interesowną przyjaźń nauczycielsko-wydawniczą. Płacąc za podręcznik, poniekąd nieświadomie sponsorujemy podnoszenie kwalifikacji nauczycielskich - dobrze to czy źle? Instynktownie węszę tu etyczny dylemat, ale nie podejmuję się go rozstrzygać - to zadanie w sam raz na ministerialną głowę.

Co nam zostało? Jedna trzecia ceny podręcznika - marża hurtowni i księgarń. Aż ręka świerzbi, żeby tu poszukać oszczędności. Ale... Dotarcie z obwoźnym straganem do tysięcy szkół w Polsce przekracza możliwości wydawców. Zwłaszcza że utrwalił się niefortunny obyczaj kupowania podręczników w pierwszych dniach września. Dlaczego jednak organizowanie zakupu bezpośrednio u wydawcy, podejmowane przez niektóre szkoły, ukrócono odgórnym zakazem? Bo zaprotestowali księgarze. Wielkich księgarń strata zysków z handlu podręcznikami nie przywiedzie do bankructwa (jakkolwiek jest to jedna trzecia obrotu książką w kraju). Natomiast byt prowincjonalnych księgarń zależy od wrześniowych żniw podręcznikowych. Pominięcie hurtowni może się udać w dużych miastach, ale na prowincji transport książek na duże odległości zjada potencjalny zysk księgarzy. Na domiar złego wszyscy zainteresowani szacują sprzedaż w ciemno i ponoszą ryzyko błędnej rachuby. Wydawcy drukują podręczniki nie wiedząc, ile szkół je wybierze i jaką część popytu zaspokoi rynek wtórny (książki używane). Hurtownik kupuje nie wiedząc, ile sprzeda. Podobnie księgarz. Nikt tu nie daje nic w komis, a ewentualne straty próbują sobie powetować wysoką ceną.

Podręcznikowy second hand

My - rodzice - jesteśmy czwartą ręką w tym łańcuchu. A gdyby tak zapomnieć o pomyślności pośredników i zawalczyć o zakup bezpośredni, choćby za pośrednictwem internetu i sprzedaży wysyłkowej? Taka rodzicielska inicjatywa (w porozumieniu ze szkołą) urwałaby z ceny podręczników poważny kęs. Tymczasem tak prosta sprawa, jak ustalenie listy obowiązujących podręczników przed wrześniowym szczytem zakupów, przekracza możliwości niejednej szkoły. Organizacyjna indolencja szkół niweczy próby dokonania zakupu hurtem, zwiększa koszty wydawców, a więc i podręczników. Gdyby szkoły układały listy podręczników w maju - wydawcy mogliby planować wielkość nakładu zawczasu. Nieprzypadkowo też odrzucone na początku marca porozumienie między MEiN i wydawcami zakładało nałożenie na szkoły obowiązku zgłaszania zapotrzebowania na podręczniki bezpośrednio u wydawców.

Sprzedaż ratalna podręczników? Dobry pomysł! Próbowała ją uruchomić jedna z hurtowni. Projekt poległ z powodu niechęci banków.

Niektórzy wydawcy mają w ofercie podręczniki dla klas młodszych w kilku częściach, tak, by zakup kompletu dało się rozłożyć w czasie - pierwszy zeszyt we wrześniu, kolejny w grudniu itd. Ta forma zakupu nie znajduje jednak (wbrew logice) entuzjastów.

A co z rynkiem wtórnym? Jako najmłodsze dziecko w rodzinie donaszałam po siostrze ciuchy i podręczniki. Każdego roku w czerwcu handlowaliśmy używanymi książkami na kiermaszu szkolnym. Była to dobra, korczakowska lekcja przedsiębiorczości. Dzisiaj w Warszawie obrót książką używaną to zaledwie 20 proc. rynku, a szkolnego podręcznikowego second handu nie widziałam od lat. Poza dużymi miastami obrót książką używaną sięga jednak 60 proc. Nie w smak to wydawcom, toteż nie od nich należy oczekiwać usprawnienia i rozwinięcia tego handlu. To jest zadanie szkół. Tyle że mogą temu przeszkodzić familiarne stosunki nauczycieli i wydawców. I - rzecz kardynalna - ministerialne zmiany w programach nauczania. Ministerstwo musi mieć świadomość, że każda zmiana podstaw programowych kończy się zmianami podręczników, co przerywa łańcuszek ich przekazywania młodszym. Tymczasem z nastaniem nowego ministra rusza lawina poprawek, wypłukująca rodzicom z kieszeni kolejne pieniądze. Ponadto każda reforma nauczania wszczyna wojny między wydawcami o nowy segment rynku, a to zawsze kosztuje. Jak widać, rozwiązanie, jakie MEiN chciało przeforsować na początku marca - nałożenie na dyrektorów szkół obowiązku organizowania kiermaszy książek używanych i zakazu zmieniania podręcznika w trakcie roku szkolnego - to nie wszystko, czego ministerstwo powinno dopilnować.

Nawet zmiana nauczyciela (urlop macierzyński, emerytura, choroba) oznacza nierzadko nowy podręcznik i nowy wydatek. A przecież wydawcy lubią podręczniki o długim życiu: raz poniesiona inwestycja w przygotowanie podręcznika (około 400 tys. złotych) zwraca się i żywi wydawcę, jeśli podręcznik jest obecny na rynku przez kilka lat.

By obronić się przed rynkiem wtórnym, wydawcy wprowadzają do oferty liczne zeszyty ćwiczeń, które z definicji nie nadają się do powtórnego użytku. Zeszyty, sprzedawane w pakiecie z podręcznikiem, są jakości nie gorszej od samego podręcznika (a więc kosztowne). Może należałoby zadbać o to, by te "jednorazówki" (skądinąd lubiane przez dzieci) były zdecydowanie tańsze, czarno-białe, na tanim papierze? Ale najbardziej gorsząca sytuacja to taka, kiedy nauczyciel poleca zakup kilku zeszytów, po czym robi użytek z jednego albo wcale.

Superrecenzent ze speckomisji

Poczta pantoflowa przynosi plotki na temat nowej speckomisji, która oceni obecne na rynku podręczniki i cofnie rekomendacje niektórym z nich, ograniczając liczbę tytułów w ofercie. Pozostałe będą musiały przykroić koszta do rzeczonych 50 proc. Taką drakońską dietę odchudzającą przeżyją tylko najgrubsi. Łatwo zgadnąć, że znikną z rynku podręczniki "niszowe", przygotowane dla nielicznych szkół o ambicjach wyrastających ponad przeciętny poziom nauczania. Niemal każdy wydawca ma taki podręcznik w ofercie - otrzymują nagrody branżowe, są chwalone, ale ich nakład nie przekracza 5 tys. egzemplarzy. Ograniczenie klubu wydawców edukacyjnych do kilku podmiotów zapewni tym, co przeżyją, komfort monopolistów, ale zarazem osłabi motywację do podnoszenia jakości i wprowadzania innowacyjnych metod nauczania.

Wątpliwości budzi też koncept unieważnienia werdyktów powołanych przez ministerstwo recenzentów przez superrecenzentów. Czy w czasach reformy ci specjaliści o superkompetencjach byli w stanie hibernacji? Grono ekspertów jest przecież tak wąskie, że co i rusz dochodzi do konfliktu interesów. Początkowo recenzentów zatrudniali wydawcy, co stworzyło wielkie pole do nadużyć. Obecnie recenzentów opłaca MEiN (z puli finansowej pochodzącej od wydawców) i to uzdrowiło trochę sytuację. Jednakże, o ile przepisy ministerialne nie zezwalają autorom podręczników recenzować innych podręczników na tym samym poziomie nauczania, o tyle dopuszczają opiniowanie podręczników na innym poziomie.

Tak więc pan Pipściński, który jest (dajmy na to) autorem WSiP-owskiego podręcznika dla gimnazjów, recenzuje (dajmy na to) licealny podręcznik ostro konkurującej ze WSiP-em Nowej Ery. A w tym biznesie porażka konkurenta przekłada się na sukces podręcznika pana Pipścińskiego... Skoro ministerstwo nie umiało dotąd rozwiązać takich dylematów, jak zamierza poradzić sobie ze speckomisją i zapewnić bezstronność jej wyroków? Zwłaszcza że tym razem gra idzie nie o jeden podręcznik, ale o byt całych wydawnictw. I skąd to przekonanie - pytają wydawcy - że 600 tys. nauczycieli łatwiej ulega "marketingowej perswazji" niż nieliczne grono namaszczonych przez ministra urzędników?

***

Dużego edukacyjnego wydawcę pytam o trzy życzenia do ministerialnej Złotej Rybki. Oto odpowiedź:

  • aby po 2007 r. utrzymano zerowy VAT na książki;
  • aby zmiany podstaw programowych odbywały się w rytmie, który wydawcom da czas na rzetelne opracowanie nowych podręczników;
  • aby określono wizerunek absolwenta podstawówki, gimnazjum i liceum, bo z czytelnej wizji absolwenta bierze się przejrzysty system wytycznych dla autorów podręczników.
  • A ponieważ od Złotej Rybki zawsze chciano za dużo, wydawca dorzuca jeszcze: ...i żeby wydawców dopuszczono do dyskusji nad zmianami w programach nauczania i podręcznikach. Wydawcy chcą i mogą, z racji swoich doświadczeń, pośredniczyć między środowiskiem naukowych ekspertów od nauczania a środowiskiem nauczycieli-praktyków.

No tak, ale nadal nie wiemy, gdzie jest to obiecane 50 procent... ?

JOANNA OLECH jest autorką książek dla dzieci (m.in. "Dynastii Miziołków"), plastyczką, matką trojga dzieci. Stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2006