Podatek od marzeń

Panuje przekonanie, że zwycięstwo w Lotto jest jak klątwa. Traci się rodzinę, przyjaciół, a na końcu cały majątek. To dlaczego tylu z nas gra?

30.09.2019

Czyta się kilka minut

 / JOANNA RUSINEK
/ JOANNA RUSINEK

Pani Krystyna pracuje w kolekturze Lotto w jednej z podwarszawskich miejscowości. Punkt znajduje się przy samej stacji, więc rytm dnia wyznaczają tu przyjazdy kolejek.

– I kumulacje – dodaje pani Krystyna. Kumulacje zawsze ściągają większą liczbę klientów. Chociaż właściwie nie do końca wiadomo, dlaczego. Wszystkie marzenia można by spełnić i za zwyczajną wygraną.

Zagaduję: – Opowiadają pani czasem o tych swoich marzeniach? Mówią, co by zrobili, gdyby wygrali?

– Czasami wspominają... Mają jakieś tam swoje marzenia.

– I jakie były najdziwniejsze? Trafiło się coś naprawdę spektakularnego? Niezwykłego? Szalonego?

– Szalonego?

– No nie wiem... Może ktoś wspominał, że chce sobie zbudować w salonie wielką replikę statku z „Gwiezdnych wojen”?

– Nie, takich pomysłów nie było. Marzenia są raczej takie bardziej przyziemne. Nowy dom albo remont mieszkania, albo nowe mieszkanie.

– Spłata długów?

– O, tak! Często jest tak, że dzieci mają kredyt na mieszkanie albo wnuki. Więc spłata wszystkich kredytów całej rodziny, jakby się dało. W ogóle dużo mówią o kredytach, o spłatach. Są też tacy, którzy myślą nie tylko o sobie, ale też o potrzebujących. Mówią, że wygraną wpłaciliby na fundacje, na hospicja, na pomoc innym...

– O, klient. To ja się szybko usunę. Przyczaję się tutaj przy drzwiach, to może ktoś się da namówić na rozmowę o marzeniach.

Spędziłem w kolekturze sporo czasu. Słuchałem o seriach i systemach, małych wygranych i wielkich wydatkach. Szybko okazało się jednak, że o marzeniach prawie nikt nie chciał ze mną rozmawiać. Najpierw byłem trochę rozczarowany. Ale z każdym kolejnym kwadransem rosło moje zdziwienie i zaciekawienie.

Ci nieliczni, którzy w ogóle odpowiedzieli na moje pytanie o marzenia, zwykle nie mieli sprecyzowanych planów na wygraną. Głównie dlatego, jak sami przyznawali, że w ogóle w nią nie wierzą. Na moje zaskoczenie reagowali pobłażliwym uśmiechem. Czy naprawdę myślałem, że są tacy naiwni? Że kupują te wszystkie historyjki o milionach, willach, jachtach i odmianie losu?

– Marzenia są raczej takie bardziej przyziemne – stwierdziła pani Krystyna na samym początku mojej wizyty.

Miała rację. I nic w tym dziwnego. Zna swoich klientów doskonale. Jest ich wspólniczką, powierniczką, a czasem wrogiem, kiedy wytypowane przez maszynę numery okazują się raczej tymi na „chybił” niż „trafił”. Choć to ostatnie oczywiście półżartem. Nikt poważnych zażaleń pod jej adresem nie zgłaszał.

Nie powiem, bo się nie spełni

– I to będzie wszystko?

– Nie, jeszcze szóstkę i dziesiątkę KENO – dziarski pan po siedemdziesiątce dobrze wie, czego chce. To typowy klient kolektury pani Krystyny. Wyraźnie dominują tu osoby starsze, grające regularnie, powtarzające za każdym razem te same lub podobne schematy. – I już. Nie biorę nic więcej.

– Dwadzieścia sześć pięćdziesiąt. – O kontuar brzękają monety. – Znajdą się dwa złote? To ja poproszę.

Ani przez chwilę nie zapada tu cisza. Pika maszyna do zakładów albo terminal do przyjmowania płatności kartą. Trzeszczy drukarka wypluwająca kolejne kupony. Nawet kiedy w środku nie ma nikogo poza mną i panią Krystyną, na dużym ekranie wyświetlają się wyniki KENO – nowe losowanie co cztery minuty. Kolektura wypełniona jest pikaniem, miganiem, a do tego dziesiątkami zdrapek kuszących klienta nazwami w rodzaju „Casino de Luxe” albo „Rok wakacji” czy „Kasa w sejfie”. Trochę jakby wejść do wnętrza jednorękiego bandyty, oglądać od wewnątrz wszystkie te przyciągające uwagę sygnały świetlne i dźwiękowe.

Przy szerokiej półce pani w różowej kurtce z pasją (a może furią?) obdziera ze skóry kolejne zdrapki. Jest w mniejszości – większość klientów woli cieszyć się tą przyjemnością w domowym zaciszu. Nieopodal druga kobieta – tym razem w kurtce niebieskiej – z uwagą wpatruje się w losowanie KENO. Co jakiś czas chrząka lub cmoka, dokładając wyrazy swego zniecierpliwienia do wypełniającego kolekturę pejzażu dźwiękowego. Obie są w czapkach. Pani w różowej kurtce ma niebieską, ta w niebieskiej – różową. Jakby się umówiły.

– To poproszę jeszcze jedno – zrezygnowana pani od KENO wraca do kasy.

Zdrapki też najwyraźniej nie przyniosły fortuny, bo pani w różowej kurtce opuszcza kolekturę, nie odebrawszy żadnej wygranej.

– Przepraszam, piszę artykuł o marzeniach. Porozmawiałaby pani ze mną chwilkę? – rozpaczliwie macham legitymacją prasową, ale spłoszona Różowa Kurtka ucieka, jakbym jej chciał te marzenia zabrać. To zresztą jedna z częstszych odpowiedzi, które dostawałem: „Nie powiem, bo jak zdradzę, to się nie spełni”.

– Powinien pan sobie tę legitymację powiesić na szyi, jak identyfikator – doradza Niebieska Kurtka, znów wpatrzona w ekran KENO.

– Próbowałem, ale wtedy wszyscy uciekali jeszcze szybciej.

– To przykre, że ludzie tak reagują.

– Myśleli, że na coś kwestuję, że będę chciał od nich pieniądze.

– Co się dziwić ludziom? – włącza się w rozmowę pani Krystyna. – Tylu jest oszustów... Ja tak mam z tymi fundacjami zwierzęcymi. Zero zaufania w tej chwili.

– Dzień dobry pani Krysiu! – do kolektury wchodzi łysy mężczyzna, od stóp do głów odziany w moro. Miłośnik wędkarstwa albo łowiectwa. A może w tym moro poluje właśnie na marzenia? Planuje je podejść, zaskoczyć, złapać, gdy się nie będą spodziewały. Widać, że działa metodycznie. Kładzie na kontuarze cały plik kuponów do sprawdzenia wygranych. Maszyna pika i klika przez ponad minutę.

– Sześćdziesiąt sześć złotych się uzbierało – raportuje pani Krystyna.

– To poproszę dziesięć zdrapek po dwa złote, najchętniej tych Siódemek.

– Raz, dwa, trzy, cztery... – odlicza pani Krystyna. Zwykle podaje klientom wachlarz do samodzielnego wybrania, jak iluzjonista rozpoczynający trik z cyklu „wybierz kartę”. Ale przy takim zamówieniu losowanie trwałoby zbyt długo. – ...dziewięć i dziesięć. Proszę.

– Ile ich tam zostało? – łowca w moro mierzy zwierzynę wprawnym okiem.

– Sześć jeszcze.

– To też poproszę. I Multi na dwa losowania, dziesięć skreśleń z plusem.

– I co, masz coś, Aniu? – zagaduje Niebieska Kurtka do znajomej, która właśnie weszła do kolektury.

– Kiedyś coś tam było – wspomina tamta. – Czterysta złotych. W styczniu.

Tymczasem mężczyzna w moro skończył zakupy i kieruje się do wyjścia. Teraz moja kolej na rozpoczęcie łowów!

– Dzień dobry, jestem z gazety – wyskakuję jak diabeł z pudełka. – Czy opowie mi pan, co pan zrobi, jak pan wygra?

– Pewnie się najpierw upiję.

Konwersujące przed ekranem KENO klientki wybuchają donośnym śmiechem.

– A jak przetrzeźwieję, dopiero będę myślał.

– A panie, co panie zrobią, jak panie wygrają? – pytam, idąc za ciosem.

– Nie wiemy. Nie myślałyśmy jeszcze o tym.

– Wszyscy grają i nikt nie wie, po co?

Publicyści ekonomiczni lubią to nazywać podatkiem od głupoty. Dobrowolnie stracone pieniądze, które można było wydać, zainwestować, spożytkować. Ale u mnie w domu mówiło się na to „podatek od marzeń”. To cena, jaką grający płacą za fantazję o tym, że zmienią swoje życie. I zwykle są świadomi tego, że za kilkanaście czy kilkadziesiąt złotych kupują wcale nie realną szansę na miliony, lecz właśnie ulotną chwilę marzeń.

Szczęścia nie można wydawać

– Dziś gramy za darmo! – słyszy klientka, która wygrała akurat tyle, by puścić kupon na kolejne losowania. Przyjeżdża następna kolejka. Znowu robi się tłoczno. Do kolektury wchodzi pan z brodą. Z kieszeni wyciąga plik kuponów, które pani Krystyna misternie sprawdza jeden po drugim.

– 34 złote tu mamy razem. I co robimy?

– Przedłużamy.

– Powtórka z rozrywki. Najpierw gotówka, a potem gramy?

– Tak jest. Najpierw poproszę wygraną... Dziękuję...

– Dzień dobry – zagaduję, gdy odchodzi od okienka – zdradzi mi pan, dlaczego najpierw wziął pan gotówkę, a potem zapłacił z innych pieniędzy za kupony?

– Zabobon – odpowiada pan z brodą i trzaska mi drzwiami przed nosem. Mam nadzieję, że niechcący.

Ja tymczasem podchodzę do filigranowej staruszki powolutku opuszczającej kolekturę.

– Co pani zrobi, jak pani wygra? Na przykład te 43 miliony? – wskazuję na reklamę loterii Eurojackpot z wypisaną imponującą kwotą. – Ma pani jakieś plany?

– No pewnie! Obstawę sobie jakąś będę musiała zorganizować – po czym mierzy mnie wzrokiem i wybucha śmiechem, uznając najwyraźniej, że z moimi 65 kilogramami nie bardzo nadaję się na bodyguarda. Wychodzi, nim zdążę ją spytać, jakich to marzeń mieliby strzec wynajęci ochroniarze.


Czytaj także: Marcin Napiórkowski: Złoty Pociąg przejechał


– Zaraz, zaraz... – kolejna klientka walczy z torebką i również szykuje pokaźne naręcze kuponów do sprawdzenia. – Muszę najpierw te miliony wyciągnąć, które wygrałam... – komentuje z przekąsem.

Ironia jest mocną stroną grających. To jeden z pierwszych wniosków, do których doszedłem przesiadując w kolekturze. Klienci są w pełni świadomi nikłości szans. Nie kupują kolejnych losów z rozkoszą, lecz raczej z goryczą. Ich marzenia mają cierpki smak.

– O, wygrałam? To poproszę gotówkę. Szczęścia nie można wydawać.

– Musi być schowane do kieszeni? – zagaduję, chcąc potwierdzić istnienie wspomnianego przez pana z brodą zabobonu.

– A chyba! Bo to musi iść do innej kasy. Tak wygrać to nie zdarza się co tydzień! – śmieje się szczęśliwa zwyciężczyni. Po czym starannie chowa do kieszeni siedem złotych w postaci dwóch błyszczących krążków.

– A tu puścimy, oczywiście, następne – zwyciężczyni wyciąga z drugiej kieszeni kilka banknotów.

Nie powtarzam zwycięskich

– Dzień dobryyyy! Nic ciekawego nie wygrałam! – krzyczy już od progu dziarska starsza pani. Widać, że kolejna dobra znajoma pani Krystyny. – Ta nie chce mi dać wygrać, ja sama też nic nie mogę skreślić.

– Wszystko na mnie! – żali się pracownica kolektury.

– Na kogoś musi być... Zawsze na kogoś trzeba zwalić.

Samodzielne typowanie kontra skreślanie. To jeden z podstawowych elementów systemu. Raz lepiej sprawdza się jedno, innym razem – drugie. Oczywiście są też systemy bardziej zaawansowane. Kwerenda na internetowych stronach pasjonatów Lotto ujawnia smutny stan wiedzy matematycznej oraz zaskakujące pokłady myślenia magicznego.

„Czy ktoś widział, żeby numery z ostatniego losowania powtórzyły się w następnym? – przekonuje jeden z autorów, wytaczając ciężkie działa anegdoty przeciw prawom statystyki.

A potem sam się na tę statystykę powołuje. – W ogóle żadne się nie powtórzyło. Zgodnie ze statystyką, bo mówimy o szansie około 1 do 15 milionów, a przy nawet dwóch losowaniach w tygodniu (kiedyś było jedno) to jest ich setka w roku, czyli przez sto lat ledwie 10 tysięcy, a ile jest 15 milionów przez 10 tysięcy? 15 tysięcy jest. Czyli trzeba by losować nie sto lat, ale półtora miliona lat, żeby statystycznie raz się liczby powtórzyły. A więc liczby z poprzedniego losowania możemy spokojnie odrzucić. I z podobnego powodu możemy odrzucić wszystko, co wylosowano w całej historii losowań”.

No nie. To tak nie działa. Jeżeli w poniedziałek wypadła na kostce szóstka, to ta szóstka nie jest magicznie skreślona we wtorek. I choć dwie szóstki z rzędu mogą nam się wydawać „nieprawdopodobne”, to za każdym razem mamy dokładnie 1/6 szans na szóstkę, bez względu na to, co wypadło wcześniej. Dokładnie tak samo działa to w totolotku.

Równie błędną logiką kierują się ci, którzy odrzucają jako „nieprawdopodobne” ciągi liczb w rodzaju „1 2 3 4 5 6”. Jakie jest prawdopodobieństwo, że akurat te sześć liczb przyniesie nam zwycięstwo? Otóż dokładnie takie samo jak dla każdej innej kombinacji.

Nieco więcej logiki jest w rozważaniach innego internetowego specjalisty, który twierdzi, że maszyna ma swoje odchylenia, bo piłeczki nie są dokładnie tej samej masy i rozmiaru. Dzięki tym mikro- odchyleniom niektóre numery będą wypadać częściej. Więc – niezgodnie z radą poprzedniego eksperta – powinniśmy typować właśnie te numery, które już raz wypadły.

Najbardziej przemawia do mnie jednak trzecia popularna rada. Jak już wygramy, to lepiej nie dzielić się forsą, prawda? Więc skoro wszystkie kombinacje mają dokładnie tę samą szansę na zwycięstwo, to warto sprawdzić, które liczby typowane są najrzadziej i te właśnie skreślać. Szanse na wygraną zawsze są takie same, ale mniejsze prawdopodobieństwo jej współdzielenia z innymi szczęśliwcami.

A tymczasem pikająca maszyna podliczyła już wszystkie kupony dobrej znajomej pani Krystyny.

– Piętnaście – ogłasza ekspedientka.

– No proszę... – zamyśla się klientka. – To wymienimy te Krzyżówki i te Linie.

Wymienianie, przedłużanie, powtarzanie – to zaklęcia, które słyszę od każdego niemal klienta. Tu też myślenie magiczne jest bardzo silne. Jak to zwykle bywa – są w tej materii dwie szkoły. Są tacy, którzy zwycięskie kombinacje zawsze „przedłużają”, i tacy, którzy – wiedzeni chyba intuicją eksperta od niepowtarzających się wyników – nigdy nie puszczają ponownie numerów, na których coś wygrali.

– Powtarza pani te zwycięskie czy te, które nie wypadły? – pytam.

– Nie powtarzam zwycięskich, bo teraz na pewno nie będzie. – Czyli druga strategia.

– Dwanaście pięćdziesiąt.

– Słabe pani dostała te zdrapki, powiem – żali się klientka półżartem. – Bo ciężko tam cokolwiek w tych liniach znaleźć. Jeszcze poproszę tę Siódemkę Biga i Mega Pensję. To jedno, i to jedno – wskazuje palcem na wiszące za szybą kupony. – I jeszcze to... W Banku czy jak to się nazywa.

– 250 W Banku? – podpowiada pani Krystyna.

– No, może być. Bo tego nie brałam.

– Czy Kasa?

– Dobra, niech będzie to. Ile to tam?

– Trzydzieści złotych. Dziękuję bardzo.

– Ja podziękuję, jak wygram.

– Czekam.

– Dobra.

– Przepraszam, a zdradzi mi pani, co pani zrobi, jak pani wygra?

– Co robię, jak wygrywam?

– Jakby tak pani wygrała dużo pieniędzy.

– Oooo... Nie wiem... Proszę pana, mam dzieciów, wnuków, to zawsze człowiek by im pomógł.

– A żadnych takich prywatnych marzeń? Podróż dookoła świata?

– Człowiek już tyle lat na grzbiecie ma, że się nawet nie ma ochoty.

– No dobrze, to trzymam kciuki. Do widzenia!

– Już tam można wstukać PIN – instruuje tymczasem pani Krystyna klienta, który „powtarzał Dużego Lotka”.

– A ty co, czekasz tu na wygraną? – zagaduje mnie pani podpierająca się kulą.

– Raczej czekam, aż ktoś przy mnie wygra. Piszę artykuł do gazety i rozmawiam z ludźmi o tym, co im się marzy i dlaczego grają.

Ale nigdy nie dowiem się, o czym śni pani podpierająca się kulą, bo w tym momencie do wypełniającej kolekturę kakofonii dołącza dzwonek jej telefonu.

– Halo? Tak, tak... Już idę.

Podbiegam szybko, żeby otworzyć jej drzwi, gdy wychodzi. Skoro już tak stoję, to przynajmniej się na coś przydam.

– Sprawdź, czy powtórzyć, kochanie – do okienka podchodzi dobra znajoma pani Krystyny.

– Mhmmm, już się robi.

– Zobaczymy, co to wyjdzie...

– Nic nie było.

– No to od siebie mi daj w takim razie. Tego, Krysiu, wiesz, Dużego Lotka.

– Z pluszem? – upewnia się sprzedawczyni.

– Z pluszem, z pluszem – znajoma klientka reaguje uśmiechem. – Na trzy losowania jeden zakład. I zobaczymy, kto będzie miał więcej szczęścia.

Od siebie znaczy na chybił-trafił. Kto będzie miał więcej szczęścia – który system okaże się lepszy: typowanie własnych liczb czy zdanie się na los.

– Pięćdziesiąt trzy złote.

– Ale dziś tego natrzaskałam... Drobne jakieś chcesz?

– To może te trzy złote?

– No, bardzo dobre! – doświadczona klientka z uznaniem patrzy na numery wytypowane przez automat.

– A są jakieś gorsze i jakieś lepsze? – włączam się do rozmowy.

– To zależy, jak kto do tego podchodzi.

– A jak pani podchodzi?

– Spontanicznie.

– Czyli jak pani wygra na jakichś numerach, to je pani powtarza, czy właśnie nie?

– No wie pan, trudno na to odpowiedzieć... To miłego dnia, moja kochana. Zdrówka życzę!

– Ciekawie z tymi kuponami – zagaduję panią Krystynę, wykorzystując fakt, że przez chwilkę w kolekturze jest pusto. – Jedni zwycięskie numery odrzucają, inni powtarzają. Mają jakieś systemy ludzie?

– Czasami mają. Ale to raczej przeświadczenie, że mają system. Często na przykład grają datami urodzenia całej rodziny, dzieci, wnuków. Jest też czasem tak, że wydrukuję klientowi jakieś numery, a on: „Ale takie słabe? Te to nie wypadną!”. A ja na to: „To niech pan zostawi, dam inne”. I zawsze wtedy zabierają i mówią: „A nie, nie, to ja chcę te jednak”.

Szybkie 50

– A pan, widzę, nie na chybił-trafił? – zagaduję nowego klienta. – Ma pan jakieś swoje numery?

– Ja gram i tak, i tak. Jeden zawsze puszczam na chybił-trafił, drugi to swoje numery skreślam. I sobie porównuję, która metoda bardziej skuteczna.

– I która bardziej skuteczna?

– Nie ma reguły.

– A jak pan skreśla, to jakie? Te, które panu do głowy przychodzą, czy jakieś ma pan stałe swoje?

– Nie, nie, wie pan, ten, kto gra na stałe własne liczby, to jak przegapi jedno losowanie, to już jest ból, jak akurat któraś padnie. Ja to tak sobie biorę kupon i wykreślam, co mi tam akurat przyjdzie.

– I regularnie pan tak gra? Co tydzień? Dwa razy w tygodniu?

– Lotto to raczej regularnie.

– I co pan zrobi, jak pan wygra te miliony?

– Wie pan... Nie wiem... Kiedyś piątkę w plusie wygrałem, czyli to jest pół tysiąca. Minus podatek. To trzysta pięćdziesiąt wpadło. Ale to dwa lata temu już było. A milion, to wie pan, jakie to jest prawdopodobieństwo? Jeden do czternastu milionów. Częściej w te zdrapki coś tam się wydrapie.

– Ale to są takie drobne pieniądze raczej?

– No w tych za dziesięć złotych to nie takie drobne. Za dziesięć złotych można pół miliona wygrać. I właśnie kilka takich chciałem.

– Za dziesięć? – pyta pani Krystyna.

– Może dwie bym dziś wziął. Tylko jeszcze nie wiem, jakie...

– Premia? Lucky?

– Może ten Big 777 i jak ma pani, to krzyżówkę dużą. O, fajnie. Widzi pan? Dziesięć złotych i pół miliona! I jeszcze po pięć złotych ze dwie bym wziął. Może te Super Linie i niech będzie może te 250 W Banku. I po dwa złote kilka.

– Pensja pewnie?

– Tak. Pensja może być.

– Dwudziestki?

– Może być jedna. Kopalnia Diamentów, Lucky i Szybkie 50. I to będzie wszystko. A nie, jeszcze ta Siódemka.

– Pierwsza z brzegu?

– Może być druga. Ile tam wyszło, żeby nie było więcej niż 50 zł, bo więcej nie mam.

– Czterdzieści osiem złotych mamy teraz.

– To jeszcze to Szybkie 50 jedno za dwa złote w takim razie.

– I jest równo pięćdziesiąt złotych.

Zawsze lepiej te pieniądze mieć

– Dzień dobry, jestem z gazety. Powiedziałby mi pan, co pan zrobi, jak pan wygra te wszystkie miliony?

– Co zrobię? Zainwestuję, a co mam zrobić?

– A w co pan zainwestuje?

– W mieszkanie.

Kolejny gracz, kobieta.

– Dzień dobry, jestem z gazety.

– O, a jakiej?

– Z „Tygodnika Powszechnego”.

– A, to słucham.

– Co Pani zrobi z wygraną?

– Najpierw to trzeba wygrać.

– Ale to nie jest tak, że się gra, bo się ma jakiś plan?

– Jak wygram, to się zastanowię.

– A pani co by zrobiła, jakby pani wygrała? – zagaduję kolejną osobę.

– Ja nie gram – rozmówczyni pokazuje plik rachunków do opłacenia. W kasie kolektury jest i taka możliwość. – Kiedyś grałam, ale za dużo pieniędzy traciłam, pomyślałam: dość. Pieniądze, które traciłam tutaj, to wkładam sobie na książeczkę. I na to samo wychodzi.

Jest taki mit, że zwycięstwo w Lotto jest jak klątwa. Traci się rodzinę, przyjaciół, a na końcu cały majątek. Pani Krystyna słyszała o wielu takich przypadkach: – Osoby, które wygrywają duże kwoty, to nie tylko kwestia Polski, one sobie po prostu nie radzą z wygraną. Są w historii totalizatora osoby, które wygrały i przetraciły wszystko w ciągu roku. Wydały wszystko do cna i zostały niemalże gołe i wesołe.

Dlatego właśnie w Ameryce, opowiada mi moja przewodniczka po świecie gier liczbowych, wygrani dostają specjalną pomoc psychologiczną, jak sobie radzić z tym nowo zdobytym bogactwem. U nas też może by się coś takiego przydało. Chociaż to oczywiście zależy od konkretnej osoby, wyjaśnia pani Krystyna. Te pieniądze to jak alkohol według ludowej mądrości.

Pokazują prawdę, co w człowieku było w środku.

– Pamiętam historię jednego chłopaka, to już u nas w Polsce było, który wygrał główną nagrodę i rodzinie dopiero po sześciu latach powiedział.

– Jak już wszystko stracił?

– A właśnie nie! Rozsądny był, zainwestował, żył sobie normalnie, studia w tym czasie skończył. A potem jakieś nieszczęście się wydarzyło i była potrzebna pomoc. To on, że milion złotych może dać. Ale zwykle to jednak są historie o zmarnowanych pieniądzach.

Czyli może szczęście w grach wcale nie czyni szczęśliwym, myślę sobie.

– W języku polskim słowo „szczęście” ma dwa znaczenia. Mieć szczęście i być szczęśliwym. Czy to dwie różne rzeczy? – pytam, korzystając z dłuższej przerwy między kolejkami.

– Oczywiście, że tak! Jest przecież przysłowie, że pieniądze szczęścia nie dają.

– I co, sprawdza się to czasem?

– Nie, myślę, że nie. Zawsze lepiej te pieniądze mieć.

– Sporo jest stałych klientów. Powracają ci sami co tydzień? – pytam panią Krystynę.

– Co tydzień? Codziennie! A bywa, że i dwa razy dziennie.

– Jestem zaskoczony, bo to jak człowiek na chwilę wchodzi, to nie wie, ilu tu przychodzi, ile tych kuponów wysyłają, że często myślą tak systemowo i te zdrapki wszyscy biorą. A większość tak poważnie do tego podchodzi, przynajmniej w sensie finansowym. Mało kto jeden kupon wysyłał...

– Powiem tak: to zależy od zasobności portfela, nie oszukujmy się.

– Nie widziałem, żeby tu przychodzili tacy, co wyglądają, jakby szastali pieniędzmi. Garniturów od Armaniego nie dostrzegłem. Raczej tacy zwykli ludzie, a dużo grają.

– Znane osoby też grają. Może nie tu, ale w Warszawie jak pracowałam w kolekturze, to ten aktor przychodził... – pani Krystyna wymienia nazwisko, a ja jestem zaskoczony. Przecież taką wygraną z Lotto to on ma pewnie z jednej reklamy. No, może z dwóch. A ostatnio w co najmniej trzech występował jednocześnie.

– A nie ma pani wrażenia, że niektórzy ludzie, co tu przychodzą, to wydają ostatnie pieniądze, bo uzależnieni są od tego? – pytam, a pani Krystyna kiwa głową.

– Generalnie to co ja mogę zrobić?

– To jak w sklepie z alkoholem. Czasem już naprawdę widzimy, że ktoś nie powinien...

– No są takie osoby, są. Ale co ja mogę? Zniechęcić? Odmówić nie mogę, bo to nie moja rola. ©

Pewne liczby Lotto

67 proc. – tylu Polaków gra systematycznie w rozmaite gry hazardowe. Zakłady Totalizatora Sportowego, państwowego monopolisty w grach liczbowych i loteriach ­pieniężnych, wybiera ­natomiast 40 proc. ­rodaków.

Większość z nich na ten cel przeznacza nie więcej niż 100 zł miesięcznie – wynika z badania ­przeprowadzonego w 2018 r. przez firmę IQS.

56 lat liczy przeciętny Polak grający w Lotto.

5,08 mld zł wyniosły w zeszłym roku przychody Totalizatora Sportowego (bez dopłat i dotacji publicznych).

36 726 210,20 zł – to z kolei wartość najwyższej wygranej w Lotto, jaka padła w Skrzyszowie 16 marca 2017 r.

W loterii Eurojackpot w maju br. padła jeszcze wyższa wygrana: 193,36 mln zł, trafiła do gracza, który skreślił liczby 5, 7, 15, 19, 29 oraz 3 i 8.

Około 60 graczy co roku trafia „szóstkę”. Jednocześnie tylko 1 proc. Polaków w badaniach CBOS deklaruje, że naprawdę wierzy w możliwość wygrania „szóstki” w Lotto. ©(P) MR

Najsłynniejsza kolektura w Polsce

znajduje się na Opolszczyźnie w miasteczku Olesno, znanym dotychczas głównie z epidemii dżumy (jednej z ostatnich w dziejach Europy), która w 1708 r. zostawiła przy życiu zaledwie 90 mieszkańców.

Mieszkańcy twierdzą, że szczęście w działającej od końca lat 80. kolekturze przynosi graczom sąsiedztwo pobliskiego kościoła. Co do ingerencji niebios w wyniki Lotto nie ma pewności, wątpliwości nie budzi natomiast, że padło tu już sześć szóstek. Brygidę Antosiewską, która sprzedaje losy i zakłady, media zdążyły już ochrzcić „rozdawczynią milionów”. Sława kolektury wykroczyła już poza granice Opolszczyzny. Większe kumulacje ściągają do niej graczy z całego kraju, którzy z tej okazji zostawiają tu swoje złotówki.©(P) MR

Kiedy już wygrasz „szóstkę”

pamiętaj, że masz 60 dni (licząc od następnego dnia po losowaniu) na odbiór wygranej w którymś z wojewódzkich oddziałów Totalizatora Sportowego. Szczęśliwy kupon jest na okaziciela, lepiej więc schowaj go starannie. Nie zapomnij także dowodu osobistego.

 

Pracownicy oddziałów mają specjalną procedurę związaną z odbiorem nagrody, ale nie chodzi o fetowanie zwycięzcy, lecz pomoc w odnalezieniu się w świecie, w którym pieniądze nie grają już większej roli. Szkolenie zawiera więc elementy doradztwa inwestycyjnego z prezentacją ofert lokat kilku banków, które Totalizator zaprosił w tym celu do współpracy. Pracownicy podpowiadają również świeżo upieczonym milionerom, aby nie trzymali pieniędzy na jednym koncie i wstrzymali się z dużymi zakupami kilka miesięcy, aż opadną emocje. Nagrodę teoretycznie można odebrać w gotówce lub w postaci czeku, ale zwycięzcy najczęściej decydują się na przelew na konto, oczywiście pomniejszony o 10 proc. podatku, który Totalizator oddaje w imieniu klienta fiskusowi. Pieniądze są na rachunku najczęściej po dwóch-trzech dniach. ©(P) MR

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2019