Płynna sława

Nie ma innego polskiego socjologa, na którego powoływaliby się dwaj papieże. Ale trzy lata po śmierci Zygmunta Baumana jego reputacja jest coraz śmielej podważana.

13.01.2020

Czyta się kilka minut

Zygmunt Bauman, Gdańsk, listopad 2010 r. / WOJCIECH STRÓŻYK / REPORTER
Zygmunt Bauman, Gdańsk, listopad 2010 r. / WOJCIECH STRÓŻYK / REPORTER

Zygmunt Bauman był i nadal jest najbardziej znanym polskim socjologiem na świecie. Na amerykańskich uniwersytetach pewnie przegrałby konkurs o status klasyka z Florianem Znanieckim, ale w Europie i Ameryce Południowej dzierży palmę pierwszeństwa. Czy na takie uznanie zasłużył? Po jego śmierci 9 stycznia 2017 r. to, co było mówione półgębkiem w murach akademii, stało się krytyką wypowiadaną pełnym głosem. Jej paliwem jest życiorys Baumana, którego on sam nie chciał włączać do dyskusji o swoim dziele. Biografia coraz bardziej wysuwa się przed dzieło socjologa. Wydaje się, że w Polsce niemal w pełni je przysłoniła, współbrzmiąc z bieżącymi nastrojami politycznymi.

Czy w ogóle należy rozliczać dziś Baumana z przeszłości, skoro jej osąd jest tak silnie uwikłany w teraźniejszość? Czy o ocenie tworzonego głównie na emeryturze dzieła ma decydować młodość jego twórcy? Czy Bauman powinien był złożyć samokrytykę i bić się w piersi, żeby zasłużyć na akademicki panteon? Powinniśmy stawiać takie pytania, ponieważ niemal cała późna refleksja społeczna Baumana jest myślą etyczną. Jest wezwaniem do samonaprawy. A ten, kto moralizuje, musi liczyć się z tym, że inni będą testować jego wiarygodność jako świeckiego kaznodziei. „To właśnie działania z wyboru – działania, które się wybrało i które wybrało się w odróżnieniu od innych działań, jakie także można było wybrać, ale jakich się nie wybrało – wymagają, by je otaksować, zmierzyć i ocenić” – pisał w „Etyce ponowoczesnej” (1993).

Dariusz Rosiak w wydanej niedawno biografii Baumana staje po stronie swojego bohatera jako człowieka poddawanego szeregowi prób. Niewiele dowiemy się z tej książki o wadze prac socjologa, jego instrumentarium pojęciowym czy intelektualnych inspiracjach. Autor składa z fragmentów jego wypowiedzi, wspomnień bliskich oraz rozproszonych dokumentów obraz osoby nieustająco szukającej potwierdzenia własnej wartości.

Marksista i romantyk

Zanim Rosiak zmierzy się z najciemniejszymi smugami na wizerunku Baumana, studzi emocje prywatnymi kadrami z jego długiego życia. Dowiadujemy się, że nie mógł powstrzymać łez po śmierci pierwszej żony, Janiny, która odeszła w 2009 r. Drugiej żonie, Aleksandrze Jasińskiej-Kani, oświadczył się o północy nad jeziorem Como, a potem tańczył z nią walca. W dzieciństwie był przekarmiany przez matkę i wytykano mu otyłość. Wiele lat później to on „karmił ludzi”, nie pozwalając nikomu wyjść od niego głodnym.

Po narodzinach bliźniaczek, Ireny i Lidii, kiedy żona chorowała, to on wstawał w nocy do dzieci, co w latach 50. w przypadku mężczyzny musiało uchodzić za wyczyn. Jednak córki zapamiętały go jako ojca nieobecnego, pochłoniętego pracą i trzymającego je od niej na dystans. Przeżywał okresy twórczej niemocy, a najdotkliwszy dosięgnął go w Izraelu, dokąd wyjechał w 1968 r. Dużo wcześniej był żydowskim chłopcem, okrutnie lżonym przez polskich rówieśników. Los oszczędził jego rodzinę w czasie wojny, którą przetrwał na wschodzie – co zresztą niektórzy po latach śmieli mu wypominać. Jakby nawet ucieczka od Zagłady była moralnym przestępstwem.

Problematyczny czas w jego życiu zaczął się w 1944 r., kiedy trafił do moskiewskiej milicji drogowej, która podlegała NKWD. Niedługo potem zgłosił się do armii Berlinga i za udział w bitwie kołobrzeskiej otrzymał Krzyż Walecznych. Gdy ważył się powojenny ustrój Polski, został zrekrutowany do Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, militarnej jednostki o zasłużenie złej sławie, powołanej do zwalczania podziemia niepodległościowego, do zastraszania sprzyjającej mu ludności cywilnej i niechętnych Sowietom chłopów. Bauman szybko awansował, po kilku latach był już znany jako „młody major”. Żeby tego było mało, jednocześnie pracował dla Informacji Wojskowej, komunistycznego kontrwywiadu. Przez zwierzchników był różnie oceniany, raz jako gorliwy agent, raz jako pracownik krnąbrny. W kontrwywiadzie nie zagrzał długo miejsca, ale z mundurem rozstał się dopiero w 1956 r.

Rosiak raz po raz powtarza, że nie ma dowodów na to, iż sławny kabewiak sam bił, prześladował albo skrzywdził konkretnych ludzi. Podkreślanie braku dowodów nie oznacza, że wybiela tę epokę w życiu Baumana. Domniemywa jednak jego względną nieszkodliwość. Czy niewinność? Na to pytanie dziennikarz nie odpowiada, za to skupia się na rozliczaniu mitów o zamordystycznym majorze, który jeszcze w latach 60. rzekomo miał wykładać socjologię w reżimowym mundurze. W rzeczywistości nie był już w wojsku, mundur dawno przerobił na garnitur, a jego wykłady przyciągały studentów potoczystą formą, a nie ideologiczną treścią.

To jest nie tyle rozgrzeszenie, co próba zrozumienia motywów, mocno osadzona w polskim tu i teraz. Rosiaka bowiem mniej mierzi żołnierz Bauman z czasów stalinowskich niż współcześni „żołnierze” IPN-u i prawicowi moraliści. Podkreśla rolę Piotra Gontarczyka w budowaniu czarnej legendy Baumana, zatrzymuje się nad listem Andrzeja Przyłębskiego, który w 2013 r. pisał o nim do niemieckiego pisma „Information Philosophie”, porównując KBW do oddziałów SS, czym nie wprost zarzucił socjologowi jakąś potworną żydowską schizofrenię. Rosiak sięga do dokumentacji zgromadzonej w IPN i na jej podstawie zaświadcza, że Bauman wspierał Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego przy pracy nad „Listem otwartym do Partii”, a potem bronił studentów oskarżanych o nieprawomyślność, w tym Adama Michnika i Macieja Czechowskiego. Jego książki z lat 60., zwłaszcza „Kultura i społeczeństwo. Preliminaria”, były przedmiotem oficjalnych donosów jako niezgodne z duchem socjalizmu.

Ale Rosiak zatrzymuje się też dłużej przy dwóch czarnych dziurach w biografii socjologa. Pierwszą jest fałszywa świadomość w stosunku do komunizmu, której Bauman nigdy w pełni z siebie nie zrzucił. „Dla niego udział w walce z przeciwnikiem politycznym wynikał logicznie z wyznawanych poglądów. Nie było u niego żadnego hamletyzowania ani rozdarcia wewnętrznego” – wspomina młodego Baumana Jerzy Wiatr, przyjaciel z uniwersytetu. Rosiak ma rację, nie chcąc zaliczyć socjologa do grona rewizjonistów. Ten nie godził się, by intelektualizować jego ówczesną postawę językiem Miłosza ze „Zniewolonego umysłu”. Chwytał się za to pism Antonia Gramsciego, włoskiego filozofa i komunisty, aby podobnie jak on ocalić marksistowską utopię dla żywych. Nie da się jednak zamknąć oczu na dramatyczną różnicę między Gramscim, któremu idealizm odebrał wolność i zdrowie, a robiącym karierę wojskową i uniwersytecką Baumanem. Jeśli Gramsci był filozofem poświęcenia się dla idei, Bauman był głosicielem życia pomimo niesłusznej idei.


Czytaj także: Zygmunt Bauman: Solidarność, słowo w poszukiwaniu ciała


Druga czarna dziura dotyczy publicznego obrachunku z przeszłością. To nie tak, zauważa Rosiak, że unikał tego tematu. Wszak był o to wielokrotnie indagowany przez dziennikarzy i historyków. Nie dając satysfakcji swoim rozmówcom i wymijająco tłumacząc własne wybory heglowskim rozumem dziejów, szkodził tylko sobie. „Nie mam sobie za złe, że popełniałem jakieś rzeczy niecne, bo ich jako żywo nie popełniałem. Choć w jakimś sensie przez to, że się nie buntowałem, pomagałem w tych rzeczach pośrednio. I to mam sobie za złe” – mówił w wywiadzie, którego tytułu „Dałem się uwieść” nie mógł ścierpieć. Nieprzekonani brali go za lawiranta. Czy jednak gdyby uderzył się w pierś i odciął zupełnie od komunizmu, zadowoliłby tym gestem przekonanych o jego winie? Najpewniej i tak przychodziliby na jego wykłady z gniewnymi transparentami. Jego samokrytyka uspokoiłaby tylko tych, dla których był wyrzutem sumienia za czasy antysemickiej czystki na uczelniach.

Wyrzuty sumienia

W 1947 r. zaczął studia na Uniwersytecie Warszawskim, od 1964 r. kierował Katedrą Socjologii Ogólnej. Miał dwóch mentorów, których poglądy na socjologię i politykę wzajemnie się wykluczały. Może właśnie dzięki równoległej fascynacji Julianem Hochfeldem i Stanisławem Ossowskim Bauman zaczął szukać własnej drogi w refleksji społecznej. Wyrzucony z uczelni w marcu 1968 r., wyjechał do Izraela, zrzekając się polskiego obywatelstwa. Zależało mu, aby je kiedyś odzyskać. Demokratyczna Polska potępiła gomułkowską nagonkę antysemicką, ale automatycznie obywatelstwa nie oddała, trzeba było formalnie o nie poprosić. Dla Zygmunta i Janiny Baumanów to był kolejny policzek. Nie złożyli wniosku. Socjolog umarł, nie będąc obywatelem Polski. Niektórym z jego krytyków więcej do szczęścia nie potrzeba.

Po posusze, jaką były dla Baumana posady w Tel Avivie i Hajfie (prestiżowy Uniwersytet Hebrajski w Jerozolimie go nie chciał), propozycja profesury na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu w Leeds spadła mu jak z nieba. To była uczelnia prowincjonalna, ale z ambicjami. Dla wizerunku postępowego ośrodka myśli społecznej potrzebowała różnorodności. W latach 70. różnorodność zapewniał właśnie marksista z Bloku Wschodniego, Żyd i wygnaniec. Bauman nie chciał być tam zaszufladkowany jako etatowy sowietolog. Przeistoczył się w zatroskanego Europą postmarksistę, który socjalizm chce naprawiać, a nie obalać. Gdy zabierał z rzadka głos w bieżących polskich sprawach, okazywał się marnym prorokiem. W połowie lat 70. nie wierzył w narodziny opozycji demokratycznej. Leszek Kołakowski porównał go wówczas do Róży Luksemburg, która zużywa całą intelektualną amunicję marksizmu do udowodnienia tez niemających pokrycia w faktach.

Dla świata Bauman zaistniał po publikacji „Nowoczesności i Zagłady” w 1989 r. Eseistyczna analiza tego, jak nowoczesna Europa wydała na świat Holokaust, wiele zawdzięcza osobie żyjącej w cieniu męża. Janina Bauman, niestety postać marginalna w opowieści Rosiaka, trzy lata wcześniej opublikowała swoje dramatyczne (i doskonale napisane) wspomnienia z czasów wojny. Bo to ona przeżyła Zagładę, a nie jej mąż, który miał szczęście uciec od „ostatecznego rozwiązania”.

Paweł Śpiewak twierdzi w rozmowie z Rosiakiem, że „Nowoczesność i Zagłada” to książka zmyślona i unikowa. Pyta: „Dlaczego Bauman, który mógłby doskonale opisać mechanizmy biurokracji komunistycznej, bo ją znał i w niej uczestniczył, pisze o Holokauście, o którym nic nie wie?”. Bauman czerpał całymi garściami z dorobku europejskiej socjologii i filozofii, w tym z francuskiego postmodernizmu, od którego zapożyczył też styl formułowania myśli. Laury za „Nowoczesność i Zagładę” zebrał już jako postmodernista, choć nigdy nie widział się w tej szufladce, wystrzegając się etykiety relatywisty. Ale i tak została mu przypięta. Rosiak twierdzi, że Bauman, pisząc tę pracę, a także „Prawodawców i tłumaczy”, „Wolność”, „Wieloznaczność nowoczesną” i kolejne książki z lat 90., „przyłączył się do nurtu postmodernistycznego niejako z marszu – być może również z kalkulacji”. W niektórych kwestiach bliżej mu jednak było do konserwatyzmu, niżby tego chciał. Trudno znaleźć u niego poważną krytykę nierówności płciowych i seksualnych, a globalne migracje znalazły się w centrum jego zainteresowania dopiero w przededniu kryzysu uchodźczego.

Rosiak przypomina, że gdy sława dopadła odchodzącego na emeryturę Baumana, w Polsce był zapomniany. Powroty do ojczyzny miały słodko-gorzki smak. Świat nauki młodej III RP potrzebował Baumana jako uwiarygodnienia w oczach Zachodu. Ten odpłacał się licznymi pochwałami rodzimych akademików. Towarzystwo wzajemnej adoracji jednak się nie zawiązało, gdyż pojednanie z instytucją, która w 1968 r. wyrzuciła go ze swoich murów, okazało się połowiczne. Otrzymał status emerytowanego profesora Uniwersytetu Warszawskiego, ale pomysł uroczystego odnowienia po 50 latach doktoratu z 1956 r. upadł. To miał być czysty rytuał, ale dla Baumana chyba szalenie ważny, bo potwierdzający, że znów jest swój. Ówczesna rektorka UW, prof. Katarzyna Chałasińska-Macukow w rozmowie z Rosiakiem zaprzecza, że o odmowie przesądziły teksty Piotra Gontarczyka albo jej osobista uraza do Baumana za dawny konflikt z jej ojcem, Józefem Chałasińskim. Dlaczego więc? Bo Bauman nie był wzorem moralnym.

Metafora zbyt pojemna

Jak na ironię, o moralności napisał wiele, szukając na przełomie wieków możliwości jej ocalenia w świecie pozbawionym fundamentu uniwersalnych wartości. Przez ćwierć wieku rozwijał pojęcie płynnej nowoczesności – czasów, gdy egzystencjalna niepewność przegląda się w lustrze nieprzebranych obietnic wolnościowych, składanych współczesnemu człowiekowi zwykle bez pokrycia. Widział w tej erze etap przejściowy między zużytymi hasłami modernizacji a epoką etyki spraw małych, lecz wspólnych. Jego prace o globalizacji i metamorfozach kapitalistycznego wyzysku współbrzmią w niektórych miejscach ze społeczną nauką Jana Pawła II i Franciszka.

Jednak czynienie z Baumana nawróconego na chrześcijaństwo neofity, co Rosiak chyba nieświadomie sugeruje, jest daleko idącym uproszczeniem. Socjolog nawiązywał do papieży, nie było w nim krzty antyklerykalnej zapiekłości. To nie znaczy, że sam wierzył i swoim czytelnikom podsuwał wiarę jako remedium. Źródła Baumanowskiej krytyki świata wypływają z innej skały niż chrześcijaństwo. Trzeba ich szukać w głębokim rozczarowaniu oświeceniem jako projektem, który nie tylko nie sprostał swojej idei, ale ją skompromitował.

Metafora płynności stała się jego wizytówką i pretekstem do banalizowania jego myśli. Bo nagle w książkach i wykładach Baumana wszystko stało się płynne – od miłości po inwigilację. Ta metafora jest pojemna i pasuje intuicyjnie do czasów kryzysów i turbulencji. Mimo to jest zbyt obrotowa i jej eksploatowanie obróciło się przeciw Baumanowi, oskarża- nemu o odcinanie kuponów od ledwie kilku swoich wybitnych tekstów. Rosiak i tu Baumana broni, przytaczając głosy znajomych i admiratorów, którzy w kompulsywnym pisaniu (publikował dwie lub trzy książki rocznie) widzieli ściganie się z danym mu czasem i próbę opowiedzenia świata na gorąco.

Jednak nikt nie wróży Baumanowi przyszłości w płynnym świecie, który opisywał. „Nie miał metody, miał po prostu błyskotliwy umysł, ale jego rozpoznania nie są powtarzalne, nie można ich zastosować do interpretacji czegokolwiek” – twierdzi Eva Illouz, ceniona izraelska socjolożka. „Kiedyś był obecny we wszystkich bibliotekach wydziałowych, antropologii, kulturoznawstwa, filozofii i psychologii. Najmniej socjologii, ale też – wszędzie go było pełno. Dzisiaj z tych sylabusów znikł. Nie ma Baumana” – Tomasz Kunz, tłumacz wielu jego książek, nie ma złudzeń. „Był interpretatorem świata, opisywaczem. Między innymi dlatego nie ma uczniów”– uważa pisarz Włodek Goldkorn. Wszystko to prawda, jak i to, że Bauman był – jak podkreśla Rosiak – „przede wszystkim pisarzem, bardziej eseistą niż naukowcem”, który nie docenił trwałości wielu struktur i miazmatów zachodniego świata. Wobec globalizacji czuł się bezradny, odmalowując ją w czarnych barwach, nie oferując kierunku zmiany.

Jak możliwy był Bauman jako ubóstwiana (choć nie wysłuchiwana) Kasandra, którą tak szybko odstawiono do kąta? Ta zagadka pozostaje bez odpowiedzi. ©

Dariusz Rosiak, BAUMAN, Mando, Kraków 2019

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2020