Patent hochsztaplera

Szalony naukowiec to klasyczna postać kina grozy. Owładnięty chciwością dokonuje makabrycznych doświadczeń, najlepiej za rządowe pieniądze. Czy pod koniec XX wieku taki scenariusz mógł rozegrać się naprawdę?

09.12.2008

Czyta się kilka minut

/ fot. Ansgar Photography / ZEFA / Corbis /
/ fot. Ansgar Photography / ZEFA / Corbis /

W czerwcu 2007 r. mój kolega fizyk przesłał mi link do strony rosyjskiej firmy Imago, producenta pseudomedycznego urządzenia zwanego Oberon. Był na niej także tekst po polsku, pełen bełkotu mającego udawać język nauki. Lecz najdziwniejszy jej fragment był... po polsku. Tak wpadliśmy na trop zupełnie niewiarygodnej historii.

Oberon

Popularne także w naszym kraju urządzenie Oberon służy do "diagnozowania" chorób za pomocą słuchawek lub drutów trzymanych w dłoni pacjenta. W Polsce jest kilkadziesiąt "gabinetów biorezonansu", gdzie używa się Oberona. Nieraz wynajmują lokale w państwowych przychodniach.

Autor blogu zdrowy.blox.pl, który wygrał walkę z rakiem jąder, pisze: "Kilka dni przed diagnozą [nowotworu] byłem na Mszy, na której ksiądz wśród ogłoszeń parafialnych reklamował badania nowoczesnym urządzeniem, które może wykryć wiele różnych chorób i sprawdza praktycznie cały organizm. Koszt był umiarkowany 50 czy 100 zł, badanie miało być prowadzone w sali katechetycznej. Polegało na założeniu słuchawek, z których docierały jakieś piski. Na ekranie był tandetny schemat ludzkiego organizmu. Pojawiały się na nim różne symbole. Czerwone miały oznaczać miejsca chore lub zagrożone. Niestety symbole pojawiały się na ekranie dosyć przypadkowo i wymagały ręcznego korygowania. Czułem się jak u początkującej wróżki. Układ rozrodczy i jądra wyszły OK. Nie przyjąłem tego do wiadomości i opowiedziałem dokładniej o moich objawach. Po tym, co powiedziałem, chyba każdy lekarz pierwszego kontaktu skierowałby mnie do onkologa. Usłyszałem, że to nic poważnego, muszę tylko zacząć stosować zioła, które są dobre na wszystko, a które przypadkiem sprzedaje jego asystentka. Gdybym zawierzył temu badaniu, nie miałby kto robić im teraz antyreklamy".

Znamienna jest rozmowa z "terapeutą" pracującym przy pomocy Oberona, którą opublikował portal Rosyjskiego Towarzystwa Humanistycznego. Człowiek ten tłumaczy dziennikarzowi, że metoda "opiera się na zbieraniu napięć z pewnych punktów w organizmie i przetwarzaniu ich za pomocą specjalistycznego sprzętu komputerowego". Przekonuje, że urządzenie jest bardzo drogie i skomplikowane, zaprojektowano je do badania kosmonautów. Dziennikarz dopytuje: "skoro instrument ma mierzyć różnicę napięć albo opór elektryczny, to jest to zwykły miernik oporu, który kosztuje dolara". "To wcale nie jest takie proste - odpiera terapeuta. - Najlepsze umysły nauki rosyjskiej zajmowały się projektowaniem tego urządzenia". Dziennikarz nie wierzy: "Dwa kable z metalowymi końcówkami wychodzą z kwadratowego pudełka wielkości małej książki. A co z tymi żaróweczkami? Przecież nie mają związku z pomiarem napięcia?". "Właściwie te żarówki są tu bez powodu - z rozbrajającą szczerością odpowiada terapeuta. - Pacjenci lubią urządzenia, na których mruga dużo kolorowych żaróweczek. To ich uspokaja...".

W styczniu 2007 r. miesięcznik Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie opisał sprawę Teofila G., doktora medycyny. Naczelny Sąd Lekarski skazał go za fałszywe badanie tym aparatem i przepisanie na tej podstawie kosztownych leków. Według prawników duże szanse miałoby wytoczenie mu sprawy karnej.

Tymczasem w sieci wciąż reklamuje się co najmniej siedmiu polskich lekarzy (w tym dwóch doktorów), którzy prowadzą gabinety biorezonansu...

Profesor nauk noosferycznych

Wynalazca Oberona, docent Jurij Stanisławowicz But, jest w Rosji rozchwytywany przez pacjentów. Firmuje dziesiątki stron www, prowadzi nawet konsultacje internetowe. Dzięki współpracy ze wspomnianą firmą Imago Władimira I. Niestierowa, czerpie zyski z eksportu urządzeń na cały świat, w tym do Polski, Niemiec, Francji, Wlk. Brytanii. Oberon zyskał taką popularność, że pojawiły się... jego podróbki, przed którymi docent ostrzega. W październiku 2007 r. jego urządzenia jakimś sposobem otrzymały w Rosji państwowy certyfikat jako "medyczne urządzenia diagnostyczne".

Docent jest bywalcem konferencji paranaukowych, a także "profesorem nauk i technologii noosferycznych" w niesławnej Rosyjskiej Akademii Nauk Przyrodniczych. Powstała ona na początku lat 90. jako alternatywa dla Rosyjskiej Akademii Nauk. Dzięki temu jej założyciele mogli posługiwać się tytułami naukowymi. Działalność tej placówki spotyka się w rosyjskim środowisku naukowym tyleż z dezaprobatą (sam Witalij Ginzburg, noblista, nazwał ją w mediach oszustwem), co z bezsilnością (prawdziwa Akademia Nauk powołała speckomisję, od lat publikującą pełne oburzenia raporty).

But urodził się w 1956 r. w Omsku na Syberii. Ma typową biografię pseudouczonego z byłego ZSRR: najpierw prawdziwa działalność naukowa, a po upadku imperium wraz z jego świetnymi niegdyś instytutami - świat wielkich pieniędzy robionych na pseudonauce. Z Omską Akademią Medyczną związany był od początku studiów aż do 2005 r. Po dyplomie lekarskim w 1979 r. zaczął pracować w katedrze chirurgii operacyjnej i anatomii topograficznej. W 1984 r. zdobył stopień kandydata nauk medycznych. W 1991 r. został docentem. Odtąd wykładał anatomię i chirurgię.

Lecz w tym samym czasie, gdy uczył przyszłych lekarzy - dokonywał w klinice uniwersyteckiej makabrycznych eksperymentów...

Intensywna destrukcja obiektu biologicznego

Tajemnicza strona internetowa, od której zaczął się trop, składa się z dwóch części: opisu urządzeń do biorezonansu - i raportów z doświadczeń docenta, które miały doprowadzić do ich wynalezienia. Biorezonans należy do tej samej dziedziny co różdżkarstwo i inne rodzaje "postrzegania pozazmysłowego" i polega na wykrywaniu przez tzw. operatora czegoś niewidocznego gołym okiem. Docent zadał sobie pytanie: jak tę zdolność, zwaną "biolokacją", wzmocnić?

"Poddano analizie (...) materiały historyczne nt. szczegółów rytualnych zabójstw w celu złożenia ofiary, które miały miejsce u większości narodów i grup etnicznych" - czytamy w raporcie. But postawił hipotezę, że zdolność biolokacji zwiększa się, jeśli w pobliżu umiera żywe stworzenie. A jeszcze bardziej, jeśli operator osobiście je zabija.

Na Akademii Medycznej w Omsku wykonał ze współpracownikami szereg eksperymentów - na myszach, szczurach, świnkach morskich, psach, lecz także na zwłokach ludzkich, płodach po aborcji i na pacjentach szpitala w stanie terminalnym (tych ostatnich nie zabijano).

Z raportu: "W eksperymentach zastosowano: (...) uszkodzenie mechaniczne, w tym dekapitacja i rodzaje upuszczania krwi, zamrażanie, zatrucie, wielokrotne oparzenia (termiczne i kwasami), wygłodzenie, odwodnienie, niedotlenienie i uduszenie, porażenia prądem elektrycznym i promieniowaniem jonizującym, prądy wichrowe, wysokie stężenie chloru etc. (...) Użyto również martwych »inicjatorów biologicznych«: pozyskanych z ciał zwierząt i człowieka (...) organów, tkanek, elementów komórkowych, a także embrionów (tkanki [...] po aborcji) oraz noworodków zmarłych w trakcie porodu, (...) korzystając z zasobów Wydziału Patoanatomii Akademii Medycznej w Omsku (...) Ciała zwierząt w agonii, odcięte głowy lub ich homogenaty były umieszczane między jednym z induktorów magnetycznych a głową operatora, po czym przeprowadzano test Right".

Test polegał na zgadywaniu przez operatora rysunków na jednej z trzech lub pięciu zasłoniętych kart. Grupa liczyła 12 osób. Wyższe wyniki testu zanotowano u tych, którzy "samodzielnie dokonali dekapitacji zwierząt". Również "wyższe wskaźniki osiągnięto przy pracy z tkankami fetalnymi [płodowymi]". Zespół docenta Buta raportował, że najlepsze wyniki osiągnięto przy badaniach ze zwłokami zastrzelonego człowieka i zmarłej na raka żołądka staruszki. Wykorzystywano również obecność żywych pacjentów, którzy po pewnym czasie mieli umrzeć na raka.

Abstrahując od przedmiotu badań, już sam ich opis nie jest ani trochę rzetelny. Autorzy nie podają szczegółów doświadczeń, za to twierdzą, że skuteczność odgadywania kart wynosiła od 60 do ponad 90 proc. Wiadomo, że przypadkiem zgadnąć jedną z trzech kart można w około 33 proc. prób. Jedną z pięciu kart - w 20 proc. Ale tylko wtedy, gdy prób jest wystarczająco dużo, inaczej może się zdarzyć większy lub mniejszy procent zgadnięć. Autorzy nie podają jednak liczby prób. Nie przedstawiono też żadnego jasnego związku między okrutnymi doświadczeniami a sprzętem do biorezonansu. Z pseudonaukowego bełkotu można wywnioskować tyle, że przerywanie innych procesów, nie tylko życiowych, też wzmacnia zdolność biolokacji. A zatem... urządzenie mrugające lub pikające wystarcza, by zdiagnozować schorzenie.

Skąd na rosyjskiej stronie wziął się tekst polski? Czy opisy okrutnych doświadczeń nie są zmyślone?

Zaginiony dokument

Inne strony związane z docentem zawierają tekst po rosyjsku, który zaczyna się jak znaleziony przez nas tekst po polsku, lecz brak tu już wzmianek o doświadczeniach. Opis eksperymentów był w całym internecie tylko jeden - i tylko po polsku.

Jest ewidentnie tłumaczeniem, pełnym rusycyzmów. Nie zawiera polskich liter - zapewne pisany był w Rosji. Powstał między 1 stycznia 2006 r. a 1 maja 2007 r. (pierwsza data pada w tekście, druga to czas ostatniej zmiany na stronie www). Być może w Omsku gościł Polak, którego poproszono o przetłumaczenie dokumentacji. But i Niestierow organizują szkolenia z obsługi urządzeń do rezonansu, importuje je kilka polskich firm. Tłumaczem mógł być przedstawiciel jednej z nich lub przyszły terapeuta. Być może, niedopilnowany ze względu na barierę językową, przełożył nieco więcej, niż życzyłby sobie docent.

Dostępna w sieci książka R. Pierina "Gipnoz i mirowozzrienije" ("Hipnoza i światopogląd") nadmienia: "»Ekspress-Gazeta« nr 30 z 1996 roku podaje, że omscy uczeni Jurij But i Władimir Niestierow w laboratorium badań terminalnych »rąbią głowy, duszą, oblewają kwasem, parzą, topią« zwierzęta. Ta krwawa nauka pomogła im ustalić, że zabijane zwierzę generuje jakieś promieniowanie, które otrzymało nazwę »promieniowania śmierci«. Okazało się, że można je wzmacniać specjalnymi przyrządami i kierować na potrzebne obiekty, np. na mózg człowieka. Efekt jest wstrząsający - u ludzi poddanych takiemu napromieniowaniu gwałtownie zwiększają się zdolności paranormalne". Tabloid to może nieszczególnie wiarygodne źródło, lecz wszystko się zgadza. Gazeta musiała korzystać z tych samych dokumentów co polski tłumacz dziesięć lat później.

Na kilku stronach internetowych Buta wymienione są patenty nr 2119806 i 2142826, uzyskane przez niego i Niestierowa w 1996 r. Dotyczą one "promieniowania wytwarzanego w momencie zniszczenia inicjatora biologicznego - żywych tkanek". Wniosek o zastrzeżenie technologii złożono już w 1993 r. Odtąd trwa też współpraca z Niestierowem. Eksperymenty rozpoczęły się więc najpóźniej wtedy.

Co najciekawsze, Akademia Medyczna w Omsku wymienia na swojej witrynie oba patenty jako swój dorobek naukowy! Rosyjskiego oryginału tajemniczej dokumentacji należałoby więc szukać w archiwach uczelni. Napisałam do prof. Ludmiły T. Lewczenko, która w katedrze chirurgii operacyjnej pracuje dłużej od Buta i jest duże prawdopodobieństwo, że go pamięta. Przedstawiłam się jako naukowiec zainteresowany badaniami docenta.

Nie dostałam odpowiedzi.

Patent nr 2119806

Ponad rok temu opublikowałam zgromadzone wiadomości na moim blogu. Nie mając jednak rosyjskiego oryginału dokumentu, nie przesądzałam, czy są prawdziwe. Tu historia mogłaby się zakończyć. Ale jednak: gdy pewien internauta przetłumaczył mój tekst na angielski, z witryny Buta znikły koszmarne opisy. Za to w ostatnich dniach wyszukiwarka zwróciła nowy wynik: stronę, której przed rokiem nie było.

Jest to dokumentacja patentów nr 2142826 i 2119806, opublikowana na witrynie rosyjskiej Federalnej Służby do spraw Własności Intelektualnej, Patentów i Znaków Towarowych. Pierwszy dokument zawierał opisy kolejnych "doświadczeń". Drugi wyglądał równie makabrycznie co znajomo. Okazał się zaginionym oryginałem polskiego tłumaczenia.

But opatentował swoje wymysły jako "metody podwyższenia wiarygodności badań biolokacyjnych". Akademia Medyczna w Omsku nie tylko się ich nie wypiera, lecz ogłasza na swojej stronie. Zatem doświadczenia musiały się odbywać i uczelnia o nich wie. Grupa hochsztaplerów robiła w państwowej klinice eksperymenty nie tylko makabryczne, lecz nawet z punktu widzenia logiki zupełnie bezcelowe.

- Te doświadczenia są pseudonaukowe nie dlatego, że okrutne, ale dlatego, że są niewłaściwe metodologicznie - tłumaczy dr hab. Paweł F. Góra, fizyk. - Naukowiec, który zaprojektował poprawny metodologicznie, choć okrutny eksperyment, i spodziewamy się pozytywnego wyniku, musi się zastanowić, czy doświadczenie jest etycznie dopuszczalne, to znaczy czy cokolwiek może usprawiedliwić zadawane cierpienia.

Docent But jednak nawet nie zaprojektował swoich eksperymentów zgodnie z zasadami metodologii. Zatem jego wołające o pomstę do nieba wyczyny są strukturalnie bez sensu i niczego nie wykazały - bo nie mogły. But jednak twierdzi, że wykazały bez wątpienia, i to czyni go pseudouczonym.

Tymczasem w swym mieście docent But kreuje się na osobistość. Jego produkty reklamuje liczne grono znajomych z Akademii Medycznej, władz lokalnych i innych instytucji. Testują je państwowe szpitale w Omsku. Córka Buta pracuje w Akademii. Wspólnie z ojcem przedstawiali technologie biorezonansu na konferencji w Petersburgu. Instytut Psychofizyki Stosowanej, kierowany przez Niestierowa, święci triumfy na rosyjskich targach medycznych i współpracuje z Akademią. Szkoli ludzi z tytułami naukowymi. But i Niestierow firmują kilka innych instytutów-krzaków, na przykład Medyczne Centrum "Zdrowie" Pracowników Omskiej Akademii Medycznej. Nawet jeśli reklamy koloryzują - ma się wrażenie, że w liczącym ponad milion mieszkańców Omsku elita lekarska kręci się wokół biznesu docenta. O jego makabrycznych eksperymentach wszyscy woleli zapomnieć.

***

Jacek Dukaj w powieści science fiction "Czarne oceany" przedstawił pomysł polegający na wabieniu istot nazywanych monadami przy pomocy skoncentrowanej emisji emocji, najlepiej bólu powstałego przy powolnym zabijaniu. Wysłałam do pisarza list: czy słyszał kiedykolwiek o doświadczeniach docenta Buta z Omska? "Nie przypominam sobie - odpowiedział. - A zbieżność można wytłumaczyć tak, że i ja, i on wyszliśmy od tych samych teorii rezonansu formy, pola morfogenetycznego (stworzonych m.in. przez brytyjskiego parapsychologa Sheldrake’a). Konsekwentne rozwinięcia podobnych założeń dają podobne aplikacje praktyczne. Tylko że dla mnie to science fiction - zakończył Dukaj. - A ów docent najwyraźniej wziął rzecz serio".

ANNA OCHAB-MARCINEK jest fizykiem teoretykiem, pracuje na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zajmuje się biofizyką.

Autorka zastrzega, że przedstawia punkt widzenia naukowca-przyrodnika i nie zabiera głosu na temat metafizyki, np. rzekomych "wpływów demonicznych", które bywają przypisywane biorezonansowi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2008