Papi w kłopotach

Premier Włoch Silvio Berlusconi wychodził dotąd obronną ręką z trudnych sytuacji, nie bez pomocy przychylnych sądów. Teraz może być inaczej: prokuratura zarzuca mu płacenie za seks nieletnim, udostępnianie narkotyków i nadużycie władzy.

25.01.2011

Czyta się kilka minut

Na satyrycznym rysunku Silvio Berlusconi widnieje w trzech wcieleniach. W ciemnym garniturze - jako Silvio. Z głową owiniętą apaszką, jak nosił się parę lat temu, po operacji przeszczepienia włosów - jako Papi (Tatuś); tak podobno zwracają się do niego młode uczestniczki jego hucznych przyjęć. Wreszcie w długim arabskim stroju, takim samym, w jakim występuje publicznie przywódca Libii pułkownik Muammar Kadafi - z wielkim podpisem "Bunga bunga!". Tytuł: "Ewolucja gatunków".

Rysunek pojawił się jesienią ubiegłego roku, gdy afery obyczajowe (które to już?) wokół włoskiego premiera dopiero nabierały rozpędu. Określenie "bunga bunga", oznaczające przyjęcie o zabarwieniu erotycznym, było wówczas nowe i nieznane. Dziś nie znika z mediów nie tylko włoskich. Skąd się wzięło? Niektórzy wiążą je z osobą Berlusconiego, który słowem "bunga bunga" zwykł ponoć kończyć nieprzyzwoite dowcipy. Inne wyjaśnienie mówi, że "bunga bunga" to zabawa erotyczna z udziałem władcy i wielu kobiet. W jej tajniki miał wprowadzać Berlusconiego właśnie Kadafi; obu panów ma łączyć szczera przyjaźń.

Do nieustannych, słusznych lub nie, zarzutów wobec Berlusconiego zdążyli się przyzwyczaić i Włosi, i świat, i zapewne także on sam. W przeciwieństwie do plejady polityków bezbarwnych i nudnych, jest on niekonwencjonalny i niepoprawny, przyciąga uwagę, budzi emocje. Dotąd ze wszystkich trudnych sytuacji wychodził obronną ręką, nie bez pomocy mediów i przychylnych mu sądów. Tym razem jednak nad jego głową zgromadziły się chmury bardziej czarne niż wcześniej. Trzech oskarżeń, jakie sformułowała prokuratura, nie da się zbagatelizować.

Gorzej niż u Dantego

W grę wchodzą zarzuty o charakterze karnym, a pierwszy z nich mówi o korzystaniu z usług nieletnich prostytutek - o to Berlusconiego oskarża prokuratura. Prostytucja jest we Włoszech dozwolona, ale tylko z osobami dorosłymi. Płacenie za seks nieletnim to przestępstwo. Drugi zarzut dotyczy sprowadzania i udostępniania narkotyków. Na przyjęciach (przez wielu zwanych orgiami) w Villi Certosa, rezydencji Berlusconiego na Sardynii, goście palili marihuanę, przywożoną jego prywatnym samolotem. Tak zeznała 28-letnia Nadia Macri. Zaznaczając co prawda, że choć "trawka była wszędzie i goście palili, sam premier nigdy tego nie robił". Nadia twierdzi też, że za dwukrotne intymne z nim spotkanie zainkasowała 10 tys. euro.

Ale nie Nadia Macri jest w tej sprawie najważniejsza. Główną osobą dramatu jest Karima el-Mahrug, 18-letnia Marokanka, dla szerszej publiczności po prostu Ruby. Pod takim pseudonimem jako tancerka wykonuje taniec brzucha na prywatnych przyjęciach. Od Ruby wszystko się zaczęło. Gdy jesienią 2010 r. trafiła ona do mediolańskiego aresztu, podejrzana o kradzież, Berlusconi osobiście interweniował, tłumacząc zdumionym policjantom, że przez pomyłkę zatrzymano wnuczkę egipskiego prezydenta Hosniego Mubaraka, co grozi skandalem dyplomatycznym. Wówczas odebrano to jako zabawne działanie ekscentrycznego premiera. Dziś widzi się w tym ewidentne nadużycie władzy. I to jest trzeci poważny zarzut.

W sprawie Ruby splatają się dwa wątki. Prokuratura uważa, że Berlusconi chciał wydostać ją z aresztu, by nie wyszło na jaw, co ich łączyło. Ruby bowiem, gdy zaczęła bywać w willi premiera, miała najwyżej 17 lat. "On nigdy - zeznaje - nawet palcem mnie nie dotknął". Za co więc otrzymała 7000 euro i naszyjnik z diamentów?

"Obraz, jaki wyłania się z tego dochodzenia, jest gorszy od »Piekła« Dantego" - zauważył Leoluca Orlando, jeden z przywódców Włoch Wartości, niewielkiej, ale aktywnej partii opozycyjnej.

Z dobrego serca?

W tej sytuacji mediolańska prokuratura zwróciła się do parlamentu o wyrażenie zgody na rewizje w rezydencjach Berlusconiego i w posiadanych przez niego licznych apartamentach. Z materiałów, jakie zawiera przedstawione izbie 385-stronicowe dossier, wynika bowiem, że premier wynagradzał usługi młodych dam nie tylko pieniędzmi i prezentami, ale także udostępnianiem swych mieszkań. Prokuratura chce zbadać pozostawione w nich ślady.

Do prasy, wśród licznych przecieków z ­dossier, przedostał się też zapis podsłuchanej rozmowy telefonicznej dwóch uczestniczek przyjęć. "Gazety go masakrują, a to i tak ledwie połowa prawdy. Tam albo godzisz się na wszystko, albo bierz taksówkę i znikaj" - mówi jedna z nich.

Dokumentacja - słowna i fotograficzna - przyjęć u Berlusconiego jest na tyle bogata i przekonująca (przypomnijmy słynne zdjęcie sprzed paru lat, przedstawiające premiera Czech Mirka Topolanka jak go Pan Bóg stworzył, w otoczeniu półnagich dziewcząt), że nikt nie próbuje jej podważać. Kluczowe jest natomiast pytanie: płacił czy nie? A jeśli tak, to za co? Za seks, milczenie? Bo chyba nie z dobrego serca, osobom będącym w potrzebie, jak sam utrzymuje.

Berlusconi nie ma sobie nic do zarzucenia i nie zamierza podać się do dymisji. "Myśleć, że mógłbym płacić za seks, jest zupełnie bez sensu. To by było dla mnie poniżające" - oświadczył w wystąpieniu telewizyjnym. Działania prokuratury są, jego zdaniem, motywowane politycznie. Czy może być inaczej, skoro od czasu, gdy zaangażował się w politykę, czyli przez 17 lat, mediolańscy prokuratorzy badają jego sprawy już po raz dwudziesty ósmy? Dlatego, oznajmił, nie tylko nie stawi się na przesłuchanie, ale postara się ograniczyć śledczym swobodę działania. "Parlament zajmie się wprowadzeniem zmian koniecznych, by prokuratorzy nie mogli w sposób niezgodny z prawem niszczyć kogoś, kto został wybrany przez obywateli" - zapowiedział.

W ferworze spraw obyczajowych z pola widzenia zniknęły względy bezpieczeństwa. Tymczasem jesienią 2010 r. budziły one tak duży niepokój, że parlamentarna komisja ds. bezpieczeństwa postanowiła Berlusconiego przesłuchać. Służby alarmowały, że do willi premiera mają wstęp osoby zupełnie niesprawdzone, i że są wśród nich cudzoziemki, również z Europy Środkowo-Wschodniej. To, zdaniem służb, może stwarzać zagrożenie dla bezpieczeństwa Włoch, choćby dlatego, że daje pole do ewentualnego szantażu.

Silvio, włoskie marzenie

Rok zaczął się więc niedobrze. Nie tylko prokuratura sprawiła premierowi niemiłą niespodziankę. Również Trybunał Konstytucyjny, który parę dni temu uchylił przepisy dające mu immunitet w sprawach, gdzie oskarżony jest on o korupcję i oszustwa podatkowe.

A przecież i poprzedni rok był niełatwy. Berlusconi na plus może sobie zaliczyć przetrwanie paru głosowań nad wnioskiem o wotum nieufności i nie najgorsze wyniki gospodarcze, bo w kryzysie Włochy wypadają dotąd lepiej niż inne kraje strefy śródziemnomorskiej. Na minus - rozpad partii. Cios zadał mu przewodniczący parlamentu Gianfranco Fini, sojusznik partyjny i ideowy. Ich wspólna partia Lud Wolności, powstała w marcu 2009 r. z połączenia Forza Italia Berlusconiego i Sojuszu Narodowego Finiego, z hukiem się rozpadła. W efekcie rząd ma w parlamencie poparcie tak słabe, że musi myśleć raczej o przetrwaniu niż o sprawnym rządzeniu.

Ale nie jest powiedziane, że rok skończy się równie źle, jak się zaczął. To prawda, że ten i ów polityk czy komentator przebąkuje o potrzebie przyspieszenia wyborów, które w normalnym trybie odbędą się dopiero wiosną 2013 r. Rzecz w tym, że wyborów nikt nie chce - poza Włochami Wartości. Wszyscy inni boją się porażki. I to z kim? Oczywiście z Berlusconim.

Berlusconi, choć mocno stracił w sondażach (z 60 proc. wiosną 2008 r., gdy wygrał wybory, do najwyżej 35 proc. obecnie), nadal jest najpopularniejszym politykiem. Włosi podśmiewają się z niego, bo tak jest w dobrym tonie, narzekają, że ich kompromituje przed światem, ale i tak wielu będzie na niego głosować. - Jemu to dobrze, tylko pozazdrościć - tak Domenico, student z Turynu, skomentował z humorem ostatnią aferę, choć na co dzień wcale premiera nie chwali. Jego kolega Davide uważa zaś, że prokuratura celowo prześladuje Berlusconiego, i w tej opinii nie jest odosobniony. Wielu - również ci, którzy sądzą, że postępowanie premiera nie przynosi Włochom chwały - wątpi w czystość intencji prokuratorów.

- Berlusconi jest popularny, bo to prawdziwy Włoch, żywe wcielenie "Italian dream" - mówi Marco Castelnuovo, dziennikarz dziennika "La Stampa". - Ma wszystkie wady i zalety przeciętnego Włocha. Zrobił wielki majątek. Żyje w luksusie. Otaczają go piękne kobiety. A że oszukuje na podatkach? To akurat każdy Włoch dobrze rozumie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2011