Pani N.

Napisała do mnie z pracy: „Odprawiłam córkę do znajomej”. Umówiliśmy się na wieczór. Znów – wiedziałem to dobrze – będziemy się bawili w „Jest Zupełnie Normalnie”.

27.06.2015

Czyta się kilka minut

Gra jest prosta. Nie wolno rozmawiać o wspólnych znajomych, pytać: „Co z X?” albo „Jak się ma Y?”. Bo mogłoby okazać się, że X jest ranny. Wypadałoby może odwiedzić go w szpitalu? I mogłoby się okazać, że Y nie żyje. Wtedy należałoby omówić, w jaki sposób zginął. A kto pierwszy powie coś na taki temat, przegrywa. Dlatego grając, najlepiej skupić się na przyjemnościach. Mówić o czymś nierzeczywistym. Jeść lub pić. Albo robić to wszystko jednocześnie.

Zaproponowałem jedyną przyzwoitą pizzerię w mieście.

– Jeśli nie weźmie pani samochodu, to do kolacji zamówię wino – wystukiwałem na klawiszach telefonu. Pani N. miała inny pomysł.

– O dziewiętnastej zabiorę pana na spacer – zdecydowała.

Zmierzchało, gdy dojechaliśmy do uzdrowiska. Słynne na cały kraj słone jeziora, błotne kąpiele, masaże. Połowę uzdrowiska zajmuje wojsko. Wojacy patrolują teren w kamizelkach, pod bronią.

– Dobry wieczór panom – mówi pani N., a ja jej wtóruję.

– Dobry wieczór państwu – odpowiadają żołnierze z patrolu. Dziwią się, bo tutaj ich nie lubią. Boją się, podlizują, mają interesy i pretensje. Ale nie okazują ani cienia bezinteresownej sympatii. Dlatego żołnierze czują się tu, jakby byli w obcym kraju.

Ale my idziemy, nic nie mówiąc. Żadne z nas nie chce przegrać! Alejki są wyboiste. Pani N. potyka się w wysokich szpilkach.

– Mógłby pan w końcu podać mi ramię?

– Proszę.

– Mój Boże, jaki pan niedomyślny. A może nie podoba się panu podawać mi ramię? Może nie ma pan na to ochoty?

– Ależ bardzo mi się podoba!

Idziemy w milczeniu. Pijani walają się po trawnikach. W tancbudzie, gdzie leje się alkohol, zaczyna się dancing dla pensjonariuszy.

– Pan tańczy?

– Kobiety tracą zmysły, gdy tańczę! – kłamię zgrabnie.

– To się jeszcze okaże – pani N. się śmieje.

Bawi ją, gdy wypowiadam wyszukane rosyjskie słowa. Mój kraj to dla niej tylko rozmowy telefoniczne pełne „pszszsz...”, „szszszsz...”.

– Proszę mi znów opowiedzieć o swoim kraju. Czym żyje teraz?

– Przepisami dotyczącymi ograniczenia prędkości.

– Słucham?

– Jak się jedzie za szybko, to odbierają prawo jazdy. Wszyscy się wściekają, ale nie wypada się przeciwstawić, bo...

– Pan żartuje, prawda? – przerwała.

– Nie, mówię serio...

– To chyba dziwne? – spytała, a ja nie wiedziałem, co powiedzieć. Uratowały mnie cztery świetliste punkty, które mknęły ku nam. Pani N. ścisnęła moje ramię. Ja usiłowałem nie pokazać po sobie niepewności. Punkty zbliżyły się i powiedziały: „Dobry wieczór”.

To byli beznodzy spacerujący po uzdrowisku na wózkach.

– Wie pani, że tutaj trenują mistrzowie tańca na wózkach? Przedstawiono mi ich kiedyś – pochwaliłem się.

– I o co ich pan zapytał?

– O nic. Nie wiedziałem, o co mógłbym ich pytać.

– Myślałem, że dziennikarze wiedzą takie rzeczy – powiedziała pani N. drwiąco. Ona nie lubi dziennikarzy.

Znów szliśmy przez chwilę w milczeniu.

– A więc mimozy! – pani N. prowokacyjnie wróciła do kłótni z pierwszego naszego spotkania. Nietrzeźwi spieraliśmy się wtedy o nazwę „obrzydliwych, niepokojąco żółtych kwiatów”, które wiosną odcinały się na tle czarnego płaszcza powieściowej Małgorzaty. Spór przenosił nas zawsze na ulicę Twerską w mieście Moskwa, które oboje kochamy potajemnie. Bo dziś w czasie wojny takie uczucie – co oczywiste – jest zakazane.

Spór o mimozy jest nierozwiązywalny, ale pani N. wczepiała się w ramię. Patrzyła mi w oczy. Cytowała podle i dokładnie: „Czegóż jeszcze trzeba było tej leciutko zezującej wiedźmie, która wtedy, na wiosnę, niosła bukiet mimozy?”.

– Na czym to skończyliśmy ostatnio? – patrzyła wyzywająco.

Wtem stanęliśmy jak wryci. W zupełnym już mroku, pośrodku alejki wyrastały wysokie na pół metra studzienki kanalizacyjne.

– Może mi pani powiedzieć, dlaczego oni tak tu budują?

Pani N. puściła moje ramię.

– Odpowiedź jest oczywista: „Bo tak!”. Pan się rzekomo zna na Wschodzie? Mój Boże, nadęty przedstawicielu Zachodu, jedziemy do mnie. Nakarmię pana.

U pani N. stół zastawiony był półmiskami.

– Może pan nalać koniak, wypić i opowiedzieć mi coś ciekawego.

Miałem dobrą historię. Specjalnie dla pani N. odnalazłem ostatni list Lili Brik i jej męża Osipa do W.W. Majakowskiego. Pisali do byłego kochanka aż z Amsterdamu. Że hiacynty, tulipany oraz narcyzy kwitną wściekle i układają się w całym mieście w kolorowe dywany.

Tego dnia, gdy wysłano list, Majakowski palnął sobie w łeb. Nie zdążył odnaleźć miłości. Chciałem zapytać panią N., czy jej zdaniem miłość potrafi ocalić od śmierci. Czy może lepsza jest śmierć niż codzienne umieranie, bez wymarzonej miłości? Taki był mój plan prowadzący przynajmniej do remisu w „Jest Zupełnie Normalnie”.

Wypiliśmy odrobinę koniaku. Na biblioteczce dostrzegłem zdjęcie mężczyzny w mundurze. I jeszcze jedno, i jeszcze...

– Ma pani tu wiele zdjęć żołnierzy – powiedziałem.

Pani N. patrzyła szeroko otwartymi, przerażonymi oczami:

– Gdyby pan się dobrze przyjrzał, dostrzegłby, że to ten sam żołnierz. Raz młodszy, raz starszy. Każdy tydzień wojny dodawał mu lat. Ten żołnierz to jedyna osoba, którą kochałam. Straciłam go w sierpniu zeszłego roku. Zginął zupełnie niedaleko stąd...

Zapadło milczenie.

– Przegrał pan. Żegnam – odezwała się w końcu pani N.

Wyszedłem na podwórze. Zacząłem szukać taksówki. Powiedziała „żegnam”? – usiłowałem sobie przypomnieć. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2015