Pani jeziora

Jeśli ponad wodę wystaje tylko twoja głowa, to każda kropla deszczu staje się fontanną. Ptaki są wtedy jak odrzutowce.

14.10.2019

Czyta się kilka minut

Daria Mielcarzewicz w Jeziorze Wronczyńskim, sierpień 2019 r. / ADAM ROBIŃSKI
Daria Mielcarzewicz w Jeziorze Wronczyńskim, sierpień 2019 r. / ADAM ROBIŃSKI

Jak się jest człowiekiem, to na środku prawdziwą bliskość można poczuć tylko z zaskrońcem. Wszystko inne, czując na karku oddech, będzie uciekać. Perkoz da nura, kaczka czmychnie w trzciny, łabędź dwa razy walnie skrzydłami i zostanie po nim tylko zmarszczka na wodzie. O rybach nie ma co nawet gadać. „Srebro ryb gaśnie zaraz po ich śmierci” – pisze w eseju „Dziesięć lśnień” Krzysztof Środa, ale przecież tak naprawdę z poziomu kajaka czy łódki widać ledwie migotanie. Czyli nic nie widać.

Dlatego najlepiej poszukać zaskrońca. Płynie bezszelestnie, ogon łopocze pod taflą jak chorągiew na wietrze. Mała głowa szuka kierunku, jakby kierowała się wyłącznie zmysłem powonienia. Dwie żółte plamki suną po czarnym. Trochę to wygląda na taniec, trochę na wyczyn. Tak mi się przynajmniej wydaje ciepłego sierpniowego popołudnia na Jeziorze Wronczyńskim Dużym, w połowie drogi między Poznaniem i Gnieznem.

Właściwie nie płynę, a stoję i tylko macham wiosłem. Pod nogami mam pompowaną deskę. Trzy metry długości wypełnione jedną atmosferą. Po angielsku to się nazywa stand up paddle board, w skrócie SUP, po polsku powinno chyba „słup”, bo tak to z daleka wygląda. I tak płynę za tym zaskrońcem, mam go przy prawej burcie, a on nagle przerzuca swoje oślizłe cielsko przez deskę i ląduje w wodzie z jej drugiej strony, jak jakiś delfin albo humbak, a nie wąż. I wtedy to już naprawdę stoję osłupiały. Pejzaż kołysze się jak trącony martwą falą.

Maksymilian Grab

Na początku Daria Mielcarzewicz miała wątpliwości: „Naprawdę chce ci się jechać trzy godziny w jedną stronę, żeby ze mną popływać?”.

To musiały być trzy godziny, bo mieszka w Poznaniu, a celami jej przyrodniczych wypadów są wielkopolskie ­jeziora. Choć mówi o nich raczej „peregrynacje”. Wiedziałem, że chcę, od kiedy przeczytałem o tym wszystkim na portalu Kultura u podstaw. „Gdy popatrzeć na mapę Wielkopolski, jest tu naprawdę sporo niebieskich plam. Daria od jakiegoś czasu te plamy eksploruje. Zakłada płetwy i przepływa jeziora” – napisała o niej poznańska księgarka Maria Krześlak-Kandziora. Zanim dobrnąłem do ostatniej kropki, w myślach pisałem już do Darii emocjonalnego maila. Jeśli nie liczyć tej pojedynczej wątpliwości, z chęcią przystała na propozycję. Warunek był jeden: to musi być jezioro, w którym jej jeszcze nie było. Umówiliśmy się we Wronczynie, pod pomnikowym grabem imieniem Maksymilian. Zanim ruszyłem z Warszawy przez sierpniowy krajobraz malowany nawłocią, chciałem coś o tym drzewie przeczytać, poszukać zdjęć, ale Google był bezsilny i znajdował tylko jakiegoś Maksymiliana Graba. Drzewo było więc jedynie punktem na internetowej mapie. Zresztą na miejscu okazało się, że wcale go już nie ma. Został tylko złamany w pół pień, który obrósł chaszczami. Spotkaliśmy się przy jego zapuszczonym nagrobku. A więc mapa nie nadążała za światem.

Być może dlatego Daria narysowała własną? „Taką, której nigdzie się nie kupi; na której nie będzie żadnych niepotrzebnych kolorów, nadmiaru różnych rodzajów dróg, torów kolejowych i innych nieistotnych szczegółów jak hotele, szkoły czy lotniska. Nie zaznaczyłam na tej mapie też cmentarzy, pałaców, zamków i synagog, żeby mnie nie rozpraszały. Nie wpisałam wielu wiosek. Z rzek zaznaczyłam tylko Wartę. Nawet niektórych ważnych dróg nie widać. To bardzo uboga mapa. Nie zaliczyłabym nią zajęć z kartografii, mimo że bardzo kocham mapy. Beznadzieja. Parę niebieskich plam na białym brystolu” – napisała, zanim jeszcze zobaczyłem ten kartograficzny cud na własne oczy.

– Teraz trochę żałuję, że jest taka mała. Gdyby była trochę większa, więcej tych jezior by się na niej zmieściło – mówi, wyciągając z samochodu korkową tablicę. Mapa trzyma się jej za sprawą paru pinezek. W środku Poznań, z północy na południe pasek Warty, ze wschodu na zachód kreska autostrady A2. Cały wszechświat w objęciach Szamotuł, Skoków i Zaniemyśla. Poza tym głównie plamy, bławatkowa wysypka. Krwiobieg dróg łączy je jakby od niechcenia, niestarannie. Przypomina raczej zdartą pajęczynę niż wytwór człowieka. Czasem się rozdwaja, czasem po prostu urywa. Jakby tam, gdzie nie ma jezior, nie było nic ciekawego. Może faktycznie nie ma? W prawym dolnym rogu jest za to odręczna legenda. Czerwona kropka: „staw rybny lub rezerwat, nie można się kąpać”. Fioletowa: „dużo śmieci, trzeba wrócić i posprzątać”. Serduszko: „czysta woda”. Trójkąt: „względnie czysta”.

Czarna głębia

Chciałoby się napisać, że wszystko zaczęło się od tej mapy, ale to nieprawda.

– Mam respekt do wody, długo nie pływałam dobrze. Aż postanowiłam sobie, że nauczę się tak pływać, by się nie męczyć w wodzie – wspomina Daria. – Regularnie chodziłam na basen, żeby nauczyć się krytego kraula. Aż w końcu czterdzieści pięć minut treningu przestało być fizycznym problemem.

Z basenu przeniosła się na jeziora, bo – jak tłumaczy – to zupełnie inna liga przeżyć i doświadczeń: – Przyjemność ­zanurzenia i przemiany w podwodne stworzenie są podobne. Ale poza tym pływanie w jeziorze to przede wszystkim bycie w naturze. Bycie gościem w czyimś domu. Z technicznego punktu widzenia to pływanie w ciemno, niepokojące. Na dnie nie widzisz błękitnego dna z kafelkowym paskiem, który wyznacza ci kierunek. Pod sobą masz czarną głębię, nawet wtedy, gdy jezioro jest bardzo czyste. Punktem odniesienia jest odległa linia brzegowa i ewentualnie ktoś, kto ci towarzyszy.

A więc Wronczyn, Puszcza Zielonka, ostatni piątek sierpnia. Zaraz zacznie się szkoła, ale na razie jest słoneczne popołudnie, więc poznaniacy po pracy ruszają na zielone. Wąska, obwarowana trzciną plaża płynnie przechodzi w piaszczyste dno. Pod stopami badyle, kamienie i szczeżuje. Dalej trzciny, bączywie, nenufary, cały ten jeziorny sznyt. Jakiś facet po pas w wodzie, banda dzieciaków na kocyku, plusk, gwar, chichot. Muzyka końca lata.

Kiedy w 1999 r. brytyjski pisarz Roger Deakin opublikował „Waterlog” – zapis podróży wpław przez swoją ojczyznę – pisał o perspektywie żaby. Jeśli ponad wodę wystaje tylko twoja głowa, każda kropla deszczu staje się fontanną. Ptaki są jak odrzutowce. Odległości rosną, pewność siebie maleje, z twardo stąpającej po lądzie istoty dwunożnej stajesz się jednym z wielu stworzeń wodnych. Za pan brat nie tylko z zaskrońcem, ale i z nartnikiem, traszką, ze szczupakiem i armią płoci. Niektóre masz pod nosem, innych nie widzisz, za to czujesz, jak ocierają się o twoje zanurzone stopy. „Pływanie niepokojące”, jak chce tego Daria, albo „odmienna perspektywa spojrzenia na resztę uwięzionej na lądzie ludzkości”, jak rozwinął swoją myśl Deakin.


Czytaj także: MIej górę lub rzekę - Adam Robiński rozmawia z Cecylią Malik


Płyniemy w ciszy, duża żaba i ja, machający wiosłem słup. Przed siebie, bez konkretnego celu, byle dalej od brzegu, od lądowych dźwięków, ku słońcu. Czas płynie, choć nikt go nie odmierza. W pewnym momencie uznajemy po prostu, że to już. Gdzieś tu jest ten środek. Wtedy Daria opiera się o asekuracyjną bojkę, a ja przysiadam na desce i zaczynam gadać do tej wystającej znad powierzchni, ozdobionej uśmiechem głowy. I tak sobie trajkotamy na środku jeziora, bo to wymarzona sceneria do rozmowy.

Po widok

Daria urodziła się w Elblągu, do Poznania przyjechała na studia, i tak już zostało. Ukończyła teatrologię, fotografię i grafikę, a sześć lat temu założyła Sklep z cytatami: – Chciałam wiedzieć, jak wyglądają pisarze, więc narysowałam Gombrowicza. Tak to się zaczęło.

W ofercie ma m.in. projektowane przez siebie koszulki, kubki, torby, pocztówki z podobiznami literatów, filozofów, artystów i ich słynnymi frazami. Wymyśla okładki książek. Współtworzy Po-Dzielnię, pierwszy polski freeshop, a więc sklep, którego asortyment nic nie kosztuje. Jedni przynoszą używane ubrania, książki, buty, zabawki, a inni po prostu biorą to, co im potrzebne (ale wymieniać można za jego pośrednictwem również myśli czy umiejętności). To właśnie w Po-Dzielni Daria znalazła sporych rozmiarów techniczną kalkę, za pomocą której przerysowała z przewodnika rowerowego szkielet swojej przyszłej mapy.

– To skąd ci się wzięły te jeziora? – pytam przy akompaniamencie miarowego chlupotu.

– Z potrzeby zapuszczania się w dzikie. W naturę. Z dziecięcej ekscytacji odkrywania nieznanego, z potrzeby dalekiego widoku.

– Ale czemu jeziora? Czemu nie rzeki? – bo jednak dla człowieka z Mazowsza sprawa nie jest oczywista.

– Rzeki mnie niepokoją. Są wąskie, zbyt wąskie, żeby móc rzucić wzrokiem hen, w ten wodny bezkres, i czerpać z niego satysfakcję. Z kolei siedem lat temu, w Himalajach, ostatecznie zaspokoiłam chyba potrzebę łażenia po ten widok w góry. Wspięłam się na prawie 5,5 tys. metrów i wyżej mnie już nie ciągnie. Być może weszłam wystarczająco wysoko.

Przemierzać wielkopolskie akweny zaczęła rok temu, choć jak podkreśla, rozkręciła się dopiero minionej wiosny. Od maja pływała w około trzydziestu, do końca września, a jak pogoda da to i października, planuje wejść jeszcze do kilkunastu. Wygląda to trochę tak, jakby chciała je wszystkie zinwentaryzować.

– Nie użyłabym tego słowa, ale fakt, robię swój prywatny spis jezior. Częściowo pewnie z potrzeby porządkowania rzeczywistości. Fascynujące jest to prywatne badanie cech wspólnych jezior, ich różnic, szukanie stałych charakteryzujących grupy wód. Gdy odwiedzę większość jezior z mojej mapy, planuję narysować kilka wykresów. Zawsze jednak będą one bardziej artystyczne niż naukowe.

Byty nieoczywiste

Myśl tę rozwija na blogu, który prowadzi od kilku lat. Opisuje rzeczy, które robi w życiu po raz pierwszy. Jak pierwsza narysowana własnoręcznie mapa. „Bo chodzi tu o to, że ja jeżdżę sprawdzać, czy te profesjonalne mapy nie kłamią. Rewiduję te wody. Upewniam się, czy naprawdę istnieją, czy są jeziorem, czy rybnym stawem, czy są czyste, czy zimne, czy otoczone lasem, czy przepływają przez nie rzeki, czy koncertują tam ptaki, czy są tam dzikie plaże, czy śmiecą tam rybacy, czy można by tam zostać na noc i nie spotkać nikogo, czy dopłynę wpław na koniec jeziora”.

– Najfajniejsze są te, które mają czystą wodę, dużo drzew i mało ludzi. Ale nie daj się zwieść, bo to jest zbyt proste rozróżnienie. Czasami wystarczy słońce, zakątek, jedna zatoczka, skarpa, stare drzewo, mały pomost, kamień albo ptasi koncert, żeby poczuć się u jeziora jak na prywatnej audiencji – mówi. A potem dodaje: – Bo jeziora są bardzo nieoczywiste.

Dlatego lubi zaludnione Jezioro Strzeszyńskie i zaśmiecone na brzegu jezioro w Uzarzewie. Lubi Jezioro Kamińskie z zejściem z lasu, „chociaż woda w nim bywa oleista, jak gdyby ktoś płukał milion puszek po szprotach. Jezioro Góra, choć na początku lata wyglądało jak gęsta zupa szczawiowa. Jezioro Stęszewskie, choć zrobiono tam dziwną, płatną plażę otoczoną nieprzyjaznym drucianym płotem. Jezioro Chomęcickie, choć w szycie sezonu śmierdzi tam pieczonymi kiełbasami. Jezioro Kowalskie, które jest nieprzyzwoicie brudne, ale przepiękne widokowo, więc można siedzieć na brzegu i się gapić godzinami”.

I jeszcze Jezioro Wronczyńskie Duże, choć jak się wsłuchać w ten jego wypełniony pluskami szept, okaże się on szumem aut na pobliskiej szosie z Pobiedzisk do Tuczna.


Czytaj także: Wisła, pyton i inne prezenty - Adam Robiński rozmawia z Arkadiuszem Szarańcem


Przez chwilę milczymy, a mi przychodzi do głowy jeszcze jedno, z uwagi na okoliczności dość oczywiste pytanie: – Dopada cię czasem w tej wodzie, na środku jeziora, metafizyka?

– Nie zawsze to jest medytacja, ale zawsze znajduję czas na to, żeby po prostu poleżeć na wodzie. Zrelaksować się przy współudziale natury. A gdy płynę dostatecznie długo – najdłużej zdarzyło mi się płynąć bez przerwy trzy kilometry – to wpadam w rodzaj mantry. Dotykanie swoich granic przez wysiłek fizyczny to piękna sprawa. Z czasem ten wysiłek przestaje być problemem, a cudownie oczyszcza psychikę.

Coś w tym musi być, skoro podobne spostrzeżenie znajduję potem u Deakina: „Zanurzam się z ponurą twarzą człowieka, który wygląda jak w głębokiej depresji, a wychodzę z wody jako rozśpiewany idiota. Nagości i bezwładności w wodzie towarzyszą absolutna wolność i dzikość, które głęboko wiążą człowieka z miejscem kąpieli”.

Gdzie jest Noteć

Wracamy na brzeg – Daria prosto, ja okrężną drogą, podczas której spotykam jeszcze zaskrońca – żeby objąć jezioro jednym spojrzeniem. Na kocu czekają kakao w termosie, kompot i jajka na twardo („Bez jajek na twardo nie jeździ się w dzikie” – pisała wcześniej Daria, wiedziałem więc, jak się przygotować). Ale żeby peregrynację uznać za zakończoną, musimy jeszcze zrobić zdjęcie. Formuła jest zawsze ta sama.

Daria zanurza się aż po czubek głowy, nad powierzchnię wystawiając jedynie przedramię. W dłoni trzyma tabliczkę. Wróżba jest ponura, ale – naukowcom należy wierzyć jak nikomu innemu – prawdziwa: „To jezioro też wyschnie”. Bilans wodny województwa wielkopolskiego jest od dawna ujemny, żeby nie powiedzieć: tragiczny. Lustro niektórych jezior Pojezierza Gnieźnieńskiego przez ostatnie 20 lat opadło o dwa metry, innych nawet o pięć. Winne są suche lata, ale też – a raczej przede wszystkim – działalność kopalni odkrywkowych w okolicach Konina. Jak donosił w czerwcu Greenpeace: Noteć, największy dopływ Warty, na odcinku 30 kilometrów po prostu wyschła. Podobne spostrzeżenia miał Filip Springer w opublikowanym w „Piśmie” reportażu: „Czasem woda jest, ale nie płynie; innym razem trudno ją dojrzeć w zarośniętym korycie, zdarza się, że na dnie jest jedynie piach. Oddalam się od odkrywek, a Noteci coraz mniej. To jeden z najrzadziej nawiedzanych przez deszcze regionów w Polsce”.

– Być może to pływanie jest jakąś moją własną odpowiedzią na klimatyczną katastrofę? – zastanawia się Daria. – Małą cegiełką. Walką o dzikość, którą jesteśmy winni naszej planecie? Robię te zdjęcia po każdym pływaniu, choć nie mam jeszcze pomysłu, co z tego wyniknie.

Ale tu i teraz, z perspektywy czy to żaby, czy sapiensa, wszystko jest po staremu. Bezpieczne i niewinne jak krople wody ściekające z nosa po wynurzeniu. Błotniste ciasto włazi między palce stóp, pięty drążą własne jeziora, a gęba się śmieje. Nie, to całe ciało się śmieje. Trudno wtedy myśleć o antropocenie, ociepleniu czy szóstym wymieraniu. Więc chyba jednak chodzi przede wszystkim o przeżycia.

– Z różnych powodów nad te jeziora rzadko jeżdżę sama, ale niezależnie od tego, ile jest ze mną osób, traktuję to wszystko bardzo osobiście – mówi Daria, spacerując wzrokiem po drugim brzegu. – Ten najpiękniejszy moment wydarza się zawsze gdzieś na środku jeziora, kiedy po wysiłku rozluźniam się i po prostu kładę na wodzie. Ona wpada mi w uszy, więc izoluje od dźwięków z zewnątrz i jednocześnie zaprasza do siebie. Zapominam wtedy o tym, że czuję do niej respekt. Daje mi nagle poczucie bezpieczeństwa. To wspaniałe uczucie, głęboka i osobista integracja z naturą. Słyszę tylko wodę, więc i siebie, widzę niebo i wierzchołki drzew. Wiem, jak to może zabrzmieć, ale mam wrażenie, że właśnie tak może czuć się płód w brzuchu matki. Szkoda tylko, że nie widzi wtedy tych drzew...

Jak to było u D.H. Lawrence’a? „Woda to H2O, dwa atomy wodoru, jeden tlenu, ale jest jeszcze trzecia rzecz, która czyni je wodą. Tylko nikt nie wie, co to”. ©

 

DARIA MIELCARZEWICZ jest absolwentką teatrologii, fotografii artystycznej i grafiki. Od ponad sześciu lat prowadzi w Poznaniu Sklep z cytatami – ze swoimi projektami, w których łączy typografię, grafikę i literaturę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2019