Pani Dulska mieszka w bloku

Ostatnie badania socjologiczne zdają się wskazywać na zaskakujące zrośnięcie się wiary i identyfikacji z Kościołem ze skłonnością do potępiania i odrzucania grzesznych inaczej.

07.11.2004

Czyta się kilka minut

Niedawno uczestniczyłem w warsztatach teatralnych, zorganizowanych przez Tadeusza Słobodzianka w pokamedulskim Domu Pracy Twórczej Ministerstwa Kultury w Wigrach. Przez blisko dwa tygodnie młodzi - choć niekoniecznie najmłodsi - dramaturdzy i reżyserzy dyskutowali nad swoimi sztukami. To ciekawe doświadczenie okazało się ważne także dla mnie jako socjologa.

Po pierwsze, zauważyłem, że pojawia się twórczość pokolenia, które chce poważnie traktować doświadczenie społeczne jako przedmiot refleksji i materiał do artystycznego przetworzenia. Zamiast abstrakcyjnych i udziwnionych albo chorobliwie imitacyjnych obrazów wiele, jeżeli nie większość czytanych przez nas sztuk - od komedii po egzystencjalną tragedię - zanurzona była w rzeczywistości. Polskie doświadczenie ostatnich kilkudziesięciu lat wydaje się nieskończenie bogatym materiałem dramatycznym. Młodzi ludzie teatru - bez względu na to, jak dalece koncentrowali się na indywidualnych losach - potrafili wyrazić w języku uniwersalnej metafory sytuacje głęboko zapisane w polskim losie.

Te wątki ułożyły się w rodzaj społecznej diagnozy. Dlatego - po drugie - treść dramatów zmusiła mnie do krytycznego spojrzenia na własne socjologiczne stereotypy. A jeden z najważniejszych wątków dramatycznych miał charakter kościelno-religijny.

W oczach dramaturgów

Sztuki diagnozują coś, co można by określić jako polską moralność, w tak dużym stopniu deklarującą się jako katolicka, chrześcijańska. Diagnoza nie wypada najlepiej. Otrzymujemy obraz religijności naiwnej, bezrefleksyjnej, dziecinnej, przy czym wcale nie chodzi o święte dziecięctwo, o jakim mowa w psalmach i Ewangelii.To raczej religijność infantylna, przenosząca w dorosłość treści nabyte przy Pierwszej Komunii i podczas lekcji religii z podstawówki. Taka wiara ogranicza się do kilku formułek, nie jest pogłębiona ani wiedzą teologiczną, historyczną czy filozoficzną, ani namysłem nad moralnymi dylematami. Z jednej strony skłonna jest powtarzać wyświechtane, moralistyczne frazesy, z drugiej zaś - pod naciskiem życiowych okoliczności pęka jak mydlana bańka, pozostawiając co najwyżej bolesne poczucie winy i niską samoocenę, a zarazem skłonność do podporządkowania się opinii ogółu i, rzecz jasna, nauczaniu księży. Szczególnie takich, którzy kochają formułki i stereotypy, sprowadzając do nich wiarę.

Jeżeli osobista wiara nie pełni roli prawdziwego przewodnika, to dlatego - czego dobitnie dowodzili nasi teatralni autorzy - że opiera się na rytuałach kościelnych i społecznych, na schematach poglądów i postępowania. To wiara w dużym stopniu deklaratywna, która w obliczu konfliktu życiowych wyborów staje się obłudna. Właśnie pruderia i religijno-moralna hipokryzja jest tematem najmocniejszych - ale i najbardziej przekonujących, krytycznych obrazów. Wiele sztuk pokazywało “panią Dulską", ale ulokowaną w socjalistycznych blokach, gdzie żyje wielu Polaków. Bezwzględnie wskazywano także na obłudę ludzi Kościoła - zwłaszcza na to, że głoszeniu miłości i miłosierdzia wcale nie przeszkadza propagowanie postaw i poglądów stojących z Ewangelią w najostrzejszej sprzeczności - pełnych nienawiści i potępienia dla “innych" i “odmieńców".

W dramatach pojawił się również inny niepokojący element, który oby stał się przedmiotem dyskusji: chodzi o bałwochwalstwo, zamieniające obraz Boga w złote cielce - poczynając od narodu, a kończąc na autorytecie proboszcza. Boga zastępują społeczne autorytety albo społeczne stereotypy, nakazujące kogoś potępiać, aby potwierdzić jedynie słuszną moralność.

W oczach socjologa

Oczywiście: obraz artystyczny siłą rzeczy wydobywa na powierzchnię niektóre aspekty życia społecznego i powiększa pod teatralną lupą. Jednak nie można diagnozy pióra dramaturgów uznać za opis marginesu polskiego świata. Bo gdy zaciekawiony i zaniepokojony ich spostrzeżeniami sięgnąłem po socjologiczne dane, okazało się, że w wielu punktach są zbieżne.

Wyniki niedawno zakończonego przeze mnie badania “Antysemityzm, ksenofobia i stereotypy narodowe w Polsce i na Ukrainie" są mało budujące. Okazało się, że w ciągu dziesięciu lat od ostatniego podobnego sondażu znacząco wzrósł odsetek deklarowanych postaw antysemickich - z 18 do 28 proc., a co więcej: zdecydowanie antysemickie postawy reprezentowali najczęściej ludzie głęboko wierzący, i to niezależnie od poziomu wykształcenia. To szczególnie zaskakujący wynik, bo przed ponad dziesięciu laty tylko najniżej wykształceni i głęboko wierzący częściej deklarowali antysemickie postawy. Dla równowagi trzeba wprawdzie powiedzieć, że dwukrotnie wzrósł odsetek tych, którzy zdecydowanie odrzucali antysemickie oskarżenia i prezentowali postawę, nazwaną przez nas postawą anty-antysemicką. Lecz wśród nich było niewielu deklarujących głęboką wiarę.

Sprawa wydaje mi się niepokojąca, bo zdaje się wskazywać na zaskakujące zrośnięcie się wiary i identyfikacji z Kościołem (pytaliśmy także o praktyki religijne i stosunek do Kościoła) z nastrojami narodowo-antysemickimi. Tak, jakby wśród wierzącej inteligencji znacząco przybyło zwolenników jeżeli nie Radia Maryja, to Ligi Polskich Rodzin.

Co więcej: okazało się, że deklarowana religijność - wiara i praktyki - generalnie sprzyjają skłonności do potępiania i odrzucania. W ankiecie znalazło się pytanie, zaczerpnięte z ankiety niemieckiej i nigdy dotąd nie omawiane, a dotyczące odrzucania ludzi zaliczanych do różnych piętnowanych społecznie grup. Wymieniliśmy takich mniejszościowych tożsamości grupowych kilkanaście, poczynając od homoseksualistów, a kończąc na byłych komunistach i bezrobotnych, którzy nie starają się o pracę. W porównaniu z 1992 r. zmniejszył się procent potępień - do 64 proc (poprzednio ponad 70 proc.). Na pierwszym miejscu wśród odrzucanych znalazły się osoby homoseksualne i prostytutki. Najważniejsze jednak, że skłonność do potępiania i odrzucania okazała się najczęstsza i najsilniejsza wśród deklarujących głęboką wiarę i regularnie praktykujących. Ciekawe, że dziesięć lat temu właśnie głęboko wierzący byli skłonni przejawiać mniej odrzucające postawy niż po prostu deklarujący wiarę. Ten wynik dokumentuje więc, że skłonność do potępiania i odrzucania “grzesznych innych" stała się elementem przeżywania wiary, co świadczy o jej - by tak rzec - moralistycznej interpretacji. Z całą pewnością można to też uznać za refleks - powiedzmy - konserwatyzmu w obyczajach i ocenach moralnych, ale oznacza także nieprzychylność i nietolerancję wobec innych, zbudowaną wokół narodowego rdzenia.

Piszę te słowa z przejęciem i smutkiem, mając w pamięci inny obraz polskiej religijności i Kościoła. Obraz ludzi rozmawiających o wierze, o jej sensie, o niełatwych wyzwaniach poznawczych i moralnych, jakie chrześcijaństwo stawia każdego dnia, a także tworzących wspólnotę ludzi poszukujących, pragnących pomóc potrzebującym i pozyskać każdego. Ludzi zainteresowanych innymi, zwłaszcza tymi, którzy wydają się odmienni. Pamiętam również obraz Kościoła otwartego, przygarniającego, wspomagającego, ukazującego zwycięstwo wiary i miłości nad naszymi doczesnymi moralnymi ocenami, które nie mogą być doskonałe. Kościoła dyskutującego, a w każdym razie pełnego rozmowy i refleksji, nieskłonnego do szybkich potępień i gloryfikacji. Czyżby ten wielki potencjał już zniknął? Czyżby nasza wiara miała zasklepić się w tryumfalistycznych formułach i rytuałach katolicko-narodowych?

Jak dotąd wydaje się, że deklaracje wiary i praktyki religijne nie osłabły. Przynajmniej na pierwszy rzut oka oczekiwania niektórych kolegów-socjologów, że wraz z demokracją i wolnym rynkiem nastąpi szybki proces laicyzacji - nie sprawdziły się. Kiedy jednak przestudiowałem dokładniej choćby własne dane, okazało się, że wśród najmłodszych niepokojąco rośnie odsetek niechętnych praktykom religijnym i zgłaszających wątpliwości co do wiary. Być może powinno się to potraktować - zgodnie z diagnozą młodych dramaturgów - jako sygnał, że współczesny polski model religijności nie jest i nie może być atrakcyjny dla młodego pokolenia, w zdecydowanej większości niechętnego postawom opartym na stereotypowych ocenach, potępiających i wrogich wobec “innych". Warto chyba podjąć dyskusję na ten temat, skoro przyszłość wiary nie wydaje się już tak pewna i bezproblemowa.

Prof. Ireneusz Krzemiński jest kierownikiem Pracowni Teorii Zmiany Społecznej w Instytucie Socjologii UW i prorektorem Wyższej Szkoły Komunikowania i Mediów Społecznych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2004