Pamięcią silni

Lokomotywownia Lublin - świt 16 lipca 1980 roku. Za chwilę zacznie się pierwszy w dziejach PRL-u strajk kolejarzy. Na głównych zwrotnicach stanie kilkadziesiąt składów wagonowych. Dla większej pewności pomysłowi robotnicy przyspawają część lokomotyw do torów.

18.08.2010

Czyta się kilka minut

Za trzy dni protest rozszerzy się na cały węzeł. Lublin ogarnie paraliż - do protestu dołączy Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne oraz centralny dostawca zaopatrzenia do sklepów. Tłumy suną po ulicach pieszo, pracownicy nie opuszczają miejsc pracy, choć w kulminacyjnej fazie "przestoje" ogarną ponad 80 zakładów lubelskich. Po 20 lipca strajki stopniowo gasną, choć władze na wszelki wypadek decydują o odwołaniu oficjalnych uroczystości święta Manifestu PKWN.

Taki obraz lata 1980 zachował się w pamięci zbiorowej mieszkańców Lubelszczyzny.

Lipiec albo sierpień, wakacje. Tłumy ludzi, dziwne napięcia w domach działaczy partyjnych, kłótnie z kolegami. Wszyscy słuchają Wolnej Europy, kręcąc gałkami aparatów radiowych - dorośli się złoszczą, dzieci z pałającymi uszami wsłuchują się w fascynujące odgłosy zagłuszania sygnału na falach średnich: szumy, pulsowanie dźwięku, warkoty, inne programy, nadawane w niezrozumiałym dla nikogo języku. Kobiety się modlą, mężczyźni śpiewają - patos i groza.

Taki obraz lata 1980 zachował się w indywidualnej pamięci dziewięcioletniego Pawła Mykietyna i wielu jego rówieśników.

Stocznia Gdańska imienia Lenina - świt 14 sierpnia 1980 roku. Za chwilę zacznie się strajk na wydziałach K-1, C-3, C-5 i na wydziałach silnikowych. Na wiecu robotniczym padną żądania, żeby przywrócić do pracy Annę Walentynowicz i Lecha Wałęsę. Wkrótce Wałęsa obejmie przywództwo nad strajkiem. Przed protestującymi burzliwe dwa tygodnie uniesień, sporów, zwątpienia i nadziei. Po południu 31 sierpnia Wałęsa złoży ostatni podpis na dokumentach Porozumień Sierpniowych - wielkim długopisem ze zdjęciem Papieża, kupionym pod klasztorem na Jasnej Górze.

Czas zachowany w pamięci zbiorowej Polaków i innych mieszkańców świata zachodniego. Mit założycielski "Solidarności". Z czasem punkt ciężkości przesuwa się coraz bardziej z historii w stronę osobistej narracji. Każdy ma swój świat i własną mitologię. Narracja prywatna, społeczna i państwowa współtworzą dyskurs naszej kultury. O tym, co i jak zapamiętamy, zadecyduje pewien ciąg symboli, znaków warunkujących naszą zbiorową tożsamość. Na Monte Cassino rosną czerwone maki, we wrześniu 1939 "było tyle wrzosu na bukiety", a za komuny w sklepach był tylko ocet.

"Gdy rodzi się solidarność, budzi się świadomość, a wtedy pojawia się mowa i słowo - wtedy też to, co było ukryte, wychodzi na jaw" - pisał ksiądz Józef Tischner w swojej "Etyce solidarności". Swoim głosem przemówili też artyści: Jerzy Janiszewski zaprojektował logo "Solidarności" - czytelną, a zarazem piękną graficznie alegorię potężnego, zjednoczonego pod polską flagą tłumu protestujących. Andrzej Wajda wkomponował w "Człowieka z żelaza" fragmenty kronik filmowych ze strajku w Stoczni Gdańskiej, a w epizodach obsadził m.in. Wałęsę i Walentynowicz. Solidarnym wysiłkiem sześciorga rzeźbiarzy zrealizowano jeden z postulatów strajkujących: w dziesiątą rocznicę wydarzeń grudniowych odsłonięto Pomnik Poległych Stoczniowców. Wernyhorą polskiego ruchu robotniczego został Czesław Miłosz: fragment wiersza "Który skrzywdziłeś", powstałego w 1950 roku w Waszyngtonie, znalazł się na jednej z płaskorzeźb, wyryty nieporadnym pismem człowieka prostego.

Z muzyką od początku było trudniej. Muzyka jest abstrakcyjną, najbardziej uporządkowaną ze sztuk, której przedmiotem jest ona sama. Czasem zdarza jej się obrastać w znaczenia niezgodnie z intencją twórcy, jak stało się w przypadku "III Symfonii" Lutosławskiego, wykonanej po raz pierwszy w Polsce 26 sierpnia 1984 roku, w kościele św. Michała w Sopocie. Kompozytor - z właściwym sobie dystansem - wspomniał kiedyś o amerykańskim krytyku, który napisał, że "takie właśnie dzieło mogło powstać teraz i w Polsce. Co on przez to rozumiał, już się nie dopytywałem, chociaż znam tego człowieka". Indywidualista Lutosławski, ważący skrupulatnie między formą a treścią przekazu, był jednak wyjątkiem, płynącym zawsze osobnym nurtem polskiej muzyki współczesnej.

Inaczej sprawy się mają z twórczością przedstawicieli tzw. szkoły śląskiej, zwłaszcza Kilara i Góreckiego, dwóch awangardzistów, którzy już w połowie lat 70. wykonali potężną woltę, - jakby przeczuwając nadejście wielkich zmian społecznych i triumf ponowoczesnej pamięci zbiorowej, a ona wymaga operowania językiem prostym, podniosłym, pełnym symboli, odniesień i metafor, także w sferze muzycznej. Po prawykonaniu "Krzesanego" w 1974 roku Kilar zyskał opinię "radykalnego eklektyka", którą skwitował słowami: "Nie wiem, co jest ważniejsze: opinia środowiska, czy solidarność z towarzyszami spotykanymi na ścieżce na Rysy". Później wyzbył się wątpliwości: porzucił abstrakcję na rzecz muzyki programowej, głęboko zakorzenionej w tradycji, jawnie okolicznościowej (m.in. "Angelus", napisany z okazji otwarcia odnowionego ołtarza na Jasnej Górze, "Missa pro pace", komponowana od początku z myślą o wykonaniu w Watykanie, oraz "Te Deum" na 90. rocznicę niepodległości).

Awangardę "zdradził" też Górecki, pisząc w 1976 roku słynną dziś "III Symfonię" - z wykorzystaniem trzech tekstów: XV-wiecznej pieśni maryjnej, wiadomości ze ściany celi w kwaterze Gestapo i pieśni ludowej z Opolszczyzny. Krytycy rwali włosy z głowy, zarzucając wyrafinowanemu sonoryście powrót do "prymitywnej tonalności"; publiczność "Warszawskiej Jesieni" przyjęła utwór chłodno. Górecki wyprzedził swoją epokę: w świecie wolnej Polski zaistniał dopiero w 1992 roku, po międzynarodowym sukcesie "Symfonii", zdyskontowanym przed kilku laty "Pieśnią Rodzin Katyńskich", zawierającą m.in. cytaty z hymnu narodowego.

O przewrocie stylistycznym w dorobku Pendereckiego napisano już tyle, że ograniczę się do przypomnienia kilku faktów. "Polskie Requiem" powstawało latami: "Lacrimosa", skomponowana dla Wałęsy i "Solidarności", miała pierwsze wykonanie przy okazji odsłonięcia gdańskiego Pomnika Stoczniowców; "Agnus Dei" powstał na uroczystości pogrzebowe kardynała Wyszyńskiego. "Dies irae" nosi dedykację dla ofiar Powstania Warszawskiego, "Libera me, Domine" - pomordowanych w Katyniu.

Wszystkim trzem - Kilarowi, Góreckiemu i Pendereckiemu - dostało się od Stefana Kisielewskiego za uprawianie "socrealizmu liturgicznego". Dorota Szwarcman oskarżyła kompozytorów o epatowanie tragizmem i nazwała ich twórczość "muzyką szantażu moralnego". O kicz ich oskarżyć nie można, bo w postmodernizmie kicz stał się jednym ze środków wyrazu.

Na zamówienie Festiwalu Solidarity of Arts w Gdańsku, Paweł Mykietyn napisał "VIVO XXX", 70-minutowy utwór, właściwie trzecią swoją symfonię, przeznaczoną na chór, wielką orkiestrę i elektronikę. Już w pierwszym odcinku usłyszymy potężne tutti - kulminujące w nieskończoność, przytłaczające masą brzmienia, wręcz groteskowe w swej ceremonialności. Tutti między trzecim a czwartym odcinkiem potrwa dwukrotnie dłużej. Patos? Nie, raczej strach pomieszany z podziwem, wspomnienie dziecka, na którego oczach rodziła się wielka wspólnota. W utworze zabrzmią trzy pieśni ludowe, jedna spod Babiej Góry ("zapamiętałem z czasów, kiedy chodziłem po Beskidzie Żywieckim"), druga ze Skierbieszowa (myślałam, że to nawiązanie do strajków lubelskich, ale nie, po prostu znalazł ją w jakimś śpiewniku) i trzecia kurpiowska (w swoim czasie śpiewała ją Apolonia Nowak). Tekst "Moja mamo jado goście" zabrzmi przy akompaniamencie huku silników odrzutowca. Smoleńsk? Tupolew? A gdzie tam - Mykietyn po prostu uwielbia samoloty i zamierzał już wykorzystać ten dźwięk w "Pasji według św. Marka". Zmienił zdanie i włączył materiał do "VIVO XXX". Utwór był gotów przed katastrofą. Chodzi o atmosferę oczekiwania, symbol ponowoczesnej podróży - długiej podróży do świata, w którym żyjemy, a który trwa już trzydzieści lat.

Kompozytor nie chce zdradzać więcej szczegółów. To jego utwór i jego przeżycie "Solidarności". Każdy ma własną pamięć świata, każdy może zbudować własny mit założycielski. Odchodzimy od narzuconej pamięci zbiorowej, wkraczamy w subiektywną pamięć jednostki. Wkraczamy w obszar prawdziwej wolności. Ten tekst też jest nośnikiem indywidualnej pamięci gdańskiego Sierpnia. Mojej pamięci.

Dorota Kozińska jest krytykiem muzycznym, pracuje w zespole redakcyjnym "Ruchu Muzycznego".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Latynistka, tłumaczka, krytyk muzyczny i operowy. Wieloletnia redaktorka „Ruchu Muzycznego”, wykładowczyni historii muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN, prowadzi autorskie zajęcia o muzyce teatralnej w Akademii Teatralnej w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Solidarity of Arts (34/2010)