Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W uroczystość Trójcy Świętej nieuchronnie powraca odwieczne pytanie: jak to może być, żeby dodając trzy jedynki, otrzymać w sumie jedynkę? W matematyce ponoć to możliwe, ale przy kasie w sklepie już nie. Natomiast jeśli chodzi o sprawy zasadnicze dla ludzkiego życia, ta tajemnicza matematyka ma wiele do powiedzenia.
Popatrzmy: ilekroć wypowiadamy formułę „Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu, Bogu, który jest i który był, i który przychodzi”, ogłaszamy całemu światu, że oto w takiego Boga i takiemu trójjedynemu Bogu wierzymy. To „takiemu Bogu” jest istotne, gdyż nosi On imię Miłość, co sprawia, że wszystkie różnice zachodzące między nami zaczynamy postrzegać jako bogactwo, a nie powód do nienawiści i walki. Skoro „tak bardzo Bóg umiłował świat, że dał swojego jednorodzonego Syna, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, lecz miał życie wieczne”, to znaczy, że wiara polega na przyjęciu Bożego stylu życia. Ale jak sprawdzić, czy ten styl jest prawdziwie Boży?
Po prostu, wystarczy zacząć Boga traktować po ludzku. Popatrzmy: o kim w ciągu dnia najczęściej myślimy? Dzieci, żona, mąż, rodzice, słowem ci, których kochamy. Identycznie jest z Bogiem. Jeśli On też nam się przypomina, im częściej, tym lepiej, to znaczy, że jest On z nami, a my z Nim, że jesteśmy Jego ciałem, krwią i słowem, Jego dzisiejszym sposobem życia. W ten sposób Bóg jest nie tylko Trójcą, ale – no i mamy kłopot – kim? Nie mówmy tylko, że nie wiemy, skoro powiedzieliśmy, że jest miłością i miłość trzyma Boga przy nas. Jeśli jednak tej intymnej więzi z Bogiem nie ma, wszelkie najpiękniejsze obrzędy – z buzią w ciup, sklejonymi rączkami, z oczami zamrożonymi lub przewróconymi białkami do góry, z leżeniem krzyżem i klękaniem na obydwa kolana, z biciem czołem o posadzkę – będą jedynie wydmuszką. Pustosłowiem, deklaracją bez pokrycia. Łatwo to sprawdzić. Popatrzmy, jak podchodzimy do tych, którzy z jakiegoś powodu nam nie pasują.
Dla przykładu: „Już sama rozmowa z tym, kto krzywdził [chodzi o pedofilię] – mówi Franciszek – budzi w nas obrzydzenie. Ale oni też są dziećmi bożymi. Zasługują na karę, ale i na opiekę duszpasterską (...). Sprawcę nadużyć seksualnych należy potępić, ale jako brata. Potępienie go ma być rozumiane jako akt miłosierdzia. Istnieje pewna logika, sposób miłowania nieprzyjaciela, który wyraża się również i tak. I nie jest to łatwe do zrozumienia, niełatwo z czymś takim żyć. Taki człowiek jest wrogiem. Każdy z nas tak to czuje, bo czuje cierpienie wykorzystywanych. Sama rozmowa z gwałcicielem budzi w nas wstręt, ale i oni są dziećmi bożymi”.
Rzeczywiście: nie jest to łatwe do zrozumienia. ©