Ostatni bój majora Dewana

Brytyjscy Gurkhowie, weterani wojen i misji, upominają się o swoje prawa. Niedawno kilku z nich prowadziło nawet strajk głodowy.

20.09.2021

Czyta się kilka minut

Strajk głodowy dwóch emerytowanych gurkhijskich żołnierzy oraz wdowy po weteranie przed siedzibą premiera na Downing Street. Londyn, 18 sierpnia 2021 r. / MARTIN POPE / SOPA / GETTY IMAGES
Strajk głodowy dwóch emerytowanych gurkhijskich żołnierzy oraz wdowy po weteranie przed siedzibą premiera na Downing Street. Londyn, 18 sierpnia 2021 r. / MARTIN POPE / SOPA / GETTY IMAGES

Na głodówkę przed siedzibą premiera przy Downing Street zdecydowało się dwóch weteranów: 60-letni Dhan Gurung i 63-letni Gyanraj Rai, a także 59-letnia Pushpa Rana Ghale, wdowa po weteranie. Rai już kiedyś głodował – w 2013 r., przez dwa tygodnie.

Chwilami było dramatycznie. Po dwunastu dniach protestu Gurung trafił do szpitala z podejrzeniem zawału. Następnego dnia wrócił jednak na londyńską ulicę. Powiedział, że jest gotowy umrzeć, jeśli tylko w ten sposób uda się skłonić brytyjski rząd do rozwiązania problemów powstałych za sprawą narosłych przez ponad 200 lat niesprawiedliwości.

Głodówki, ta i poprzednia, były elementem ciągnącej się od lat walki o równe traktowanie gurkhijskich weteranów. Chodzi głównie o wysokość ich emerytur, znacznie niższych niż te, które otrzymują ich koledzy Brytyjczycy. Rai ujawnił, że dostaje 350 funtów miesięcznie (podczas gdy brytyjski ekswojskowy podobnej rangi – 1200 funtów). A kiedyś dostawał jeszcze mniej.

Teraz, po trzynastu dniach strajku, minister obrony zgodził się na rozmowy z przedstawicielami ambasady Nepalu oraz z organizacjami Gurkhów. Protest zakończono, pierwsze spotkanie odbyło się w pierwszej połowie września. Negocjacje powinny zakończyć się wiosną przyszłego roku.

Nie jest to pierwsza taka kampania Gurkhów. Ich sytuacją już nieraz zajmowali się politycy, parlament i sądy.

W służbie Korony

Zanim nepalscy Gurkhowie stali się żołnierzami brytyjskiej armii, najpierw w latach 1814-16 z Brytyjczykami walczyli. A ściślej, z Brytyjską Kompanią Wschodnioindyjską. Choć nie wygrali, to przeciwnicy zapamiętali ich jako wyjątkowo odważnych.

Po podpisaniu rozejmu zaczęto więc formować z Gurkhów najemne oddziały, które w epoce kolonialnej przelewały dla Korony Brytyjskiej krew w wielu konfliktach. Gurkhowie walczyli także na frontach I oraz II wojny światowej, w tym w bitwie pod Monte Cassino (o ich męstwie pisał z podziwem Melchior Wańkowicz, kronikarz tej bitwy). W sumie w obu światowych konfliktach służyło 200 tys. Gurkhów. Potem, po roku 1945, były kolejne wojny i misje, np. ta zakończona niedawno w Afganistanie.

Dziś w brytyjskiej armii służy jako zawodowi żołnierze 3,5 tys. Gurkhów. Co roku w Nepalu organizowany jest nabór nowych, w którym do morderczych testów stają tysiące młodych mężczyzn. Ich elementem jest słynny bieg doko: pięć kilometrów pod górę na czas, z koszem 25 kilogramów kamieni na plecach. Spośród zgłaszających się mundur ubiera tylko garstka najlepszych: w 2019 r. z dziesięciu tysięcy ochotników wybrano ok. 300 rekrutów.

Warunki umowy

Gdy w 1947 r. Indie uzyskały niepodległość, istniejące wówczas gurkhijskie regimenty podzielono między armie brytyjską a indyjską. Warunki służby regulowało porozumienie trójstronne między rządami Wielkiej Brytanii, Indii i Nepalu.

– Umowa ta mówi, że Gurkhowie powinni być rekrutowani w Nepalu i tam też mają przechodzić na emeryturę – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem” dr Krishna Adhikari z Uniwersytetu w Oksfordzie i Centre for Nepal Studies UK. – To się jednak zmieniło w 1997 r., gdy Londyn przekazał Chinom Hongkong. Wcześniej to właśnie w Hongkongu stacjonowali Gurkhowie, a potem ich główna baza została przeniesiona do Wielkiej Brytanii. Zaczęli odbywać służbę na Wyspach i tam przechodzić na emeryturę.

– Gurkhowie wstępują do armii jako 18-latkowie, więc gdy przechodzą na emeryturę po 15 latach służby, są nadal młodymi ludźmi – dodaje dr Adhikari. – Pojawiły się żądania, aby po zakończeniu służby mogli się osiedlić i pracować w Brytanii. W 2004 r. tym, którzy tu służyli, pozwolono więc zostać na stałe.

Jednak ci, którzy przeszli na emeryturę przed 1997 r. i służyli poza Wielką Brytanią – a zatem, według brytyjskiego ustawodawcy, nie rozwinęli więzów z Wyspami – nie kwalifikowali się do programu osiedleńczego.

Był też inny problem: zgodnie z umową z 1947 r. pensja gurkhijskiego żołnierza była niższa niż jego brytyjskiego kolegi. Znacznie niższa była też emerytura, regulowana na podstawie stawki obowiązującej w armii indyjskiej. Miała wystarczyć na życie w Nepalu, a nie w Zjednoczonym Królestwie.

W 2007 r. pensje i emerytury zrównano z brytyjskim poziomem, jednak znów pominięto weteranów, którzy odeszli ze służby przed rokiem 1997 – bo oni mieli przecież mieszkać w Nepalu, gdzie koszty utrzymania były niższe. Następne lata były więc czasem batalii o ich prawa, a niedawny strajk głodowy – jej kolejną odsłoną.

Krzyż Wiktorii

Gdy strzelec Tul Bahadur Pun rozejrzał się wokół, stwierdził, że wszyscy jego koledzy są martwi lub ranni. Był czerwiec 1944 r., trwał atak na most kolejowy w Mogaung w Birmie. Ostrzał z japońskiego karabinu maszynowego zmasakrował jego oddział.

Puna do Japończyków dzieliło niecałe 30 metrów otwartej przestrzeni. Niby niewiele, ale nie wtedy, gdy trzeba biec pod kulami.

Gurkha złapał za ręczny karabin maszynowy Bren i zaczął samotną szarżę. Dobiegł, zabił kilku Japończyków (według różnych relacji od trzech do siedmiu), przejął ich karabin maszynowy i zapewnił osłonę innym atakującym oddziałom brytyjskim. Za swój wyczyn dostał Krzyż Wiktorii, najwyższe brytyjskie odznaczenie wojskowe.

Po wojnie wrócił do swej wioski w Nepalu, do domku bez wody i prądu. Miał brytyjską emeryturę wojskową. Rzecz jasna dużo niższą niż Brytyjczycy, u boku których walczył. Żyjąc w trudnych warunkach, mając coraz większe problemy zdrowotne, bez dostępu do lekarza i leków, w 2006 r. Pun poprosił o możliwość osiedlenia w Wielkiej Brytanii. Był tam wcześniej wiele razy, np. w 1953 r. – zaproszony na koronację Elżbiety II.

Tym razem jednak mu odmówiono, twierdząc, że nie ma „silnych związków ze Zjednoczonym Królestwem”. Dopiero pod presją mediów oraz furią opinii publicznej Punowi przyznano wizę i w 2007 r. przybył do Anglii. Zmarł kilka lat później. Jego Krzyż Wiktorii trafił do Muzeum Gurkhów.

To tylko jedna z wielu historii zawstydzającego traktowania gurkhijskich weteranów.

Joanna i bohater

Wśród Brytyjczyków uratowanych dzięki brawurowej szarży Puna był major James Lumley. Wkrótce po wojnie na świat przyszła w Indiach jego córka Joanna, która później została znaną aktorką. Już jako gwiazda ekranu i teatru miała spotkać człowieka, który ocalił jej ojca. Wsparła wysiłki Puna i innych Gurkhów w ich walce o prawo do osiedlenia się w Wielkiej Brytanii. Joanna Lumley zawsze podkreślała, że jej ojca „zalałyby wstyd i wściekłość”, gdyby dowiedział się, jak traktowani są jego gurkhijscy towarzysze broni.

– Nie wiedzieliśmy, że żołnierze z krajów brytyjskiej Wspólnoty Narodów mają prawo do osiedlenia się w Wielkiej Brytanii i do obywatelstwa. A Gurkhowie nie, dlatego chcąc tu zamieszkać, musieli szukać innej drogi. Niektórzy byli nawet deportowani. Powstało więc British Gurkha Welfare Society (BGWS), które zajęło się kwestiami imigracyjnymi. To było dla nas bardzo ważne – wspomina w rozmowie z „Tygodnikiem” major Tikendra Dal Dewan, weteran i dziś przewodniczący BGWS.

Ponieważ, jak wspomnieliśmy, w 2004 r. udało się wywalczyć prawo do osiedlenia tylko dla części weteranów (tych, którzy przeszli na emeryturę po 1997 r.), potrzebna była nowa kampania na rzecz pozostałych. Jej twarzą stała się właśnie Joanna Lumley. W 2009 r. wszystkim Gurkhom, którzy przed 1997 r. służyli co najmniej cztery lata, a także ich najbliższym rodzinom przyznano prawo zamieszkania w Zjednoczonym Królestwie. Na Wyspy przeniosło się wtedy kilkanaście tysięcy Gurkhów.

Jechali z ufnością, że czeka na nich lepsze życie.

W obcym kraju

– Po zmianie prawa w 2009 r. zaczęli przyjeżdżać Gurkhowie, którzy na emeryturę odeszli w latach 60. czy 70., starsi ludzie w wieku 70-80 lat. Trudno im było przystosować się do życia tutaj – dr Krishna Adhikari wskazuje na jeden z problemów. I wymienia kolejne, jak brak wsparcia ze strony władz w integracji przybyszów.

– Przyjeżdżający Gurkhowie opierali się głównie na znajomych z ich wiosek i krewnych, którzy już tu mieszkali. To oni pomagali im znaleźć lokum, uzyskać zasiłki – opowiada dr Adhikari. – Były jakieś kursy angielskiego przy organizacjach charytatywnych, ale uczenie starych ludzi bywa trudne. Tym bardziej że byli wśród nich również analfabeci, szczególnie kobiety w wieku 70-80 lat były często niepiśmienne. Nie było zorganizowanego wsparcia ani planu. Rozpoczęcie życia w nowym kraju nigdy nie jest łatwe, szczególnie gdy jest się starym człowiekiem, z problemami zdrowotnymi, z przyzwyczajeniami.

Był też inny ważny problem: pieniądze. Kampania Joanny Lumley dotyczyła prawa imigracyjnego, ale nie wyrównania emerytur. Tymczasem ci, którzy ze służby odeszli przed 1997 r. – i którym w końcu pozwolono osiedlić się na Wyspach – nadal mieli niskie uposażenie, skrojone na warunki w Nepalu, ale nie tutejsze. – Jak można w ogóle określać emeryturę na takiej zasadzie? Przecież powinna ona być wynikiem tylko i wyłącznie wykonanej pracy, a nie tego, skąd kto pochodzi! – oburza się major Dewan.

Co gorsza, niektórzy z przybyłych nie mieli żadnych emerytur. Dotyczyło to tych, których po zakończeniu jakiejś wojny czy konfliktu po kilku latach odesłano do domu i nie mieli szansy dosłużyć wymaganych 15 lat.

– Wcale im się więc tutaj nie polepszyło – mówi dr Adhikari. – Znaleźli się nagle w małym wynajętym pokoiku, dostawali jakiś zasiłek w wysokości 40 funtów. Przyjeżdżali, nie będąc przygotowani na to, co ich czeka. W efekcie ta szczególna grupa Gurkhów stała się najbardziej poszkodowaną i pozbawioną praw grupą w Zjednoczonym Królestwie.

Aby dotrzeć do każdego

Nie wszyscy gurkhijscy weterani zdecydowali się wtedy na wyjazd na Wyspy, wielu zostało w Nepalu. Tam stara się o nich zadbać brytyjska organizacja charytatywna Gurkha Welfare Trust (GWT). Sposobów jest wiele: od wsparcia finansowego, przez budowę domów odpornych na trzęsienie ziemi (postawiono ich już 1500), po zapewnienie miejsca w domu seniora czy opiekę lekarską w fundacyjnej przychodni.

– Pod koniec lat 60., gdy zakończyły się różne konflikty, zmniejszono liczbę Gurkhów w armii brytyjskiej. Okazało się wtedy, że jeśli nie przesłużyli 15 lat, to wielu z nich, ich rodzinom czy wdowom po nich mogło w Nepalu grozić skrajne ubóstwo – opowiada „Tygodnikowi” Adam Bentham z GWT. – Dbamy więc, by mogli żyć godnie. W ubiegłym roku wypłacaliśmy emeryturę dla 4,4 tys. weteranów, którzy nie dostają brytyjskiej emerytury wojskowej, lub wdów po nich. Służyli podczas II wojny światowej, w Birmie, na Malajach i Borneo.

Fundacyjna emerytura (ok. 80 funtów) jest dla wielu jedynym źródłem dochodu. Wypłaca się ją kwartalnie na konto weterana, a jeśli ktoś tak woli, może odebrać ją osobiście w jednym z ośrodków organizacji. Tym, dla których jest to niemożliwe, pieniądze dostarczają przedstawiciele GWT.

– Podróżują po całym Nepalu autami z napędem na cztery koła, na motorach, a jeśli trzeba, to na piechotę, by dotrzeć do każdego Gurkhi, nawet w najdalszym zakątku – mówi Bentham. – Otaczamy też opieką medyczną 15 tys. gurkhijskich weteranów i ich rodziny.

Nowe pokolenie

W Wielkiej Brytanii żyje dziś ponad 100 tys. Nepalczyków, a ich społeczność dynamicznie rośnie (w 2008 r. było ich 70 tys.). Większość to byli gurkhijscy żołnierze i ich rodziny. Jednak nowe pokolenie ma często inne ambicje niż wojsko. Dr Adhikari mówi, że młodzi studiują, zostają lekarzami, są śmiali, dobrze sobie radzą w różnych zawodach.

Tymczasem w Nepalu armia nadal jest atrakcyjną opcją dla młodych mężczyzn. – Służba w wojsku jest kulturowo mocno zakorzeniona wśród Gurkhów, niektórzy idą do brytyjskiej armii pokolenie po pokoleniu – mówi dr Adhi- kari. Wnuk Tula Bahadura Puna też został żołnierzem i również wyróżnił się odwagą, podczas misji w Afganistanie w 2010 r.

– Służba w brytyjskim wojsku to dla młodych Nepalczyków szansa na lepsze życie, z perspektywą zamieszkania w Wielkiej Brytanii. Z drugiej strony rekrutacja rujnuje życie wielu z nich – uważa dr Adhikari. – Przygotowują się do niej miesiącami, w czasie, gdy powinni się uczyć, studiować. Niektórzy pochodzą z ubogich rodzin, a wydają na te przygotowania mnóstwo pieniędzy. To tysiące chętnych, z których wybieranych jest kilkuset. Co z pozostałymi? Z ich aspiracjami?

Sprawy z przeszłości

Młode pokolenie gurkhijskich żołnierzy ma dziś te same prawa co ich brytyjscy koledzy. Niesprawiedliwość przynależy do przeszłości, choć to nadal rany niezagojone.

Dhan Gurung przeszedł na emeryturę w 1994 r. Mówił mediom, że jego emerytura wyniosła wtedy 20 funtów miesięcznie. W armii spędził 15 lat i w tym czasie otrzymywał niższą pensję niż Brytyjczycy. Pamięta kolegów, którzy zginęli walcząc dla Korony. I tych, którzy „zostali ranni, a po zakończeniu wojny powiedziano im: »Nie nadajesz się już do wojska«. I odesłano do domu bez niczego, z pustymi rękami, bez emerytury”.

„Pęka mi serce, gdy o tym myślę” – mówił weteran.

Tikendra Dal Dewan służył w brytyjskiej armii ponad 30 lat. – Poszedłem do wojska jako 18-latek, bez wahania. Mój brat też był w wojsku. W Nepalu często widywało się żołnierzy wracających do domu, opowiadających historie o przygodach i dalekich krajach. Armia wydawała się naturalnym wyborem, nie zastanawiałem się – mówi „Tygodnikowi”.

Dewan dosłużył się stopnia majora – najwyższego, jaki mogą uzyskać Gurkhowie. Przeszedł na emeryturę w 2002 r. i stwierdził, że również jego dotknęła finansowa dyskryminacja. – Lata służby po 1997 r. liczono mi według stawek brytyjskich, ale wcześniejsze już nie. W przybliżeniu rok służby przed rokiem 1997 był wart jedną trzecią tego, co późniejsze – opowiada.

– Są też inne koszty służby, które ponoszą Gurkhowie – dodaje major i przypomina dawny przepis, że w ciągu 15-letniej służby Gurkhi jego rodzina mogła mieszkać w miejscu jego stacjonowania tylko 2-3 lata. – Moją córkę zobaczyłem, gdy miała już sześć lat… – wyznaje.

Oczekiwanie przeprosin

Głodujący niedawno weterani wystąpili w imieniu wszystkich tych, którzy nadal otrzymują groszowe emerytury. Chodzi nie tylko o pieniądze. – Gurkhowie chcą prawdy, chcą, aby tę prawdę o ich sytuacji poznano – mówi dr Adhikari. – Na wymówki rządu i kolonialne narzędzia, jak umowa z 1947 r., nie ma już miejsca. Tak, jest kontrakt, na który ci żołnierze się godzili, i który jest używany jako argument. Ale jest też coś takiego jak prawa człowieka. Traktując kogoś w nieludzki sposób, nie można powoływać się na kontrakt. Gurkhowie zasługują, żeby ich za tę niesprawiedliwość przeproszono.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2021