Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wkrótce potem DeLaya i jego współpracowników obwiniono również o “pranie" pieniędzy, a za to teksańskiemu kongresmenowi grozi już dożywocie. Nic dziwnego, że w kręgach władzy w Waszyngtonie zapanowało zamieszanie. DeLay - zwany “Młotem", gdyż przeciwników zwykł był kruszyć na kawałki - dziś sam może zostać zmiażdżony. Na razie zawiesił swe przywództwo nad republikańską większością w Izbie Reprezentantów, ale planuje wrócić najszybciej, jak tylko uda mu się wygrzebać z opresji. Co będzie trudne; pogłoski o jego ciemnych interesach od dawna pojawiały się w mediach i akt oskarżenia nie jest zaskoczeniem.
Upadek DeLaya i jego postawa wobec sytuacji, w jakiej się znalazł (zaatakował prokuraturę, strasząc ją “kwitami") komplikują politykę Białego Domu. “Młot" był zaufanym Busha, dzięki czemu administracji udawało się przeciągać przez Izbę Reprezentantów pożądane ustawy. Amerykańska praktyka konstytucyjna zabrania prezydentowi i jego ludziom bezpośrednio zgłaszać projekty nowego prawa parlamentowi; muszą to czynić przez namawianie do swych koncepcji kongresmanów. Bush i DeLay, obaj z Teksasu, rozumieli się znakomicie i mechanizm uchwalania prezydenckich projektów działał jak szwajcarski zegarek.
A to nie koniec kłopotów prezydenta. Szef republikańskiej większości w Senacie, Bill Frist, boryka się z zarzutami o wykorzystywanie tajnych informacji przy zbywaniu prywatnych akcji. Na administracji ciąży też sprawa przecieku do mediów, który doprowadził do dekonspiracji agentki CIA działającej w Afryce. Afery, “Katrina", irackie fiasko (jak określają dziś wojnę wszystkie media niezależnie od opcji, prócz telewizji Fox) - wszystko to sprawia, że pierwszy rok drugiej kadencji Bush kończy w prawdziwym “dołku".