Opowieść o zgniłych jabłkach

Prokuratura w USA po raz pierwszy postawiła zarzuty pracownikom tzw. prywatnej firmy wojskowej. Sześciu ludzi z agencji Blackwater odpowie za zabicie kilkunastu Irakijczyków. Grożą im wieloletnie wyroki.

16.12.2008

Czyta się kilka minut

Do niedawna wydawali się bezkarni. Pracownicy prywatnych "firm wojskowych", wspierających armię USA w Iraku, działali w prawnej próżni. Jako cywile nie podlegali jurysdykcji wojskowej, a przed sądami cywilnymi chronił ich immunitet, nadany jeszcze w 2003 r. przez ówczesnego amerykańskiego gubernatora Iraku. Wydarzenia

z 16 września 2007 r., które w Bagdadzie przeszły do historii jako "krwawa niedziela", wywołały oburzenie świata. Zwróciły też uwagę amerykańskiej opinii publicznej na rolę, jaką w Iraku odgrywają ludzie niepodlegający praktycznie żadnej kontroli - eufemistycznie nazywani "prywatnymi kontrahentami wojskowymi".

Kowboje ponad prawem

Tamtego dnia ochroniarze z Blackwater, zatrudnieni do ochrony amerykańskich dyplomatów, ostrzelali iracki samochód osobowy, który znalazł się w pobliżu eskortowanego przez nich konwoju. Kierowca (jak się potem okazało, student medycyny) i jadąca z nim matka zginęli. Ochroniarze strzelali dalej. Położony w centrum Skwer Nisour zamienił się w pole bitwy. W ciągu kilkunastu minut śmierć poniosło jeszcze 15 Irakijczyków, w tym kobiety i co najmniej jedno dziecko. Ponad 20 osób było rannych.

Firma Blackwater utrzymuje, że jej pracownicy zostali sprowokowani i działali w obronie własnej, bo istniały podejrzenia, iż w samochodzie znajdowała się bomba, a jego kierowca planował zamach. Tymczasem świadkowie twierdzą, że Amerykanie strzelali bez powodu i bez ostrzeżenia, a ofiarami byli cywile.

Podawaną przez Blackwater wersję zakwestionowali nie tylko Irakijczycy, ale też prowadzący niezależne śledztwo przedstawiciele armii USA. Serię przesłuchań, dotyczącą udziału prywatnych firm w działaniach wojennych i okupacyjnych w Iraku, przeprowadziła też jesienią 2007 r. komisja Kongresu. Z jej raportu wynika, że choć skala tragedii na Skwerze Nisour była bezprecedensowa, to podobne incydenty mniejszych rozmiarów nie są w Iraku odosobnione. Niepokój wyrażali też przedstawiciele armii USA: ich zdaniem prywatni kontrahenci, których nie obowiązuje dyscyplina wojskowa, chwytają za broń zbyt pochopnie, nie licząc się ze skutkami - także politycznymi.

Sprawą masakry na Skwerze Nisour zajęło się FBI. Dochodzenie - jedno z najbardziej skomplikowanych w historii tej instytucji - prowadziło 10 agentów. Spędzili w Iraku ponad miesiąc, a potem odwiedzali kraj jeszcze czterokrotnie. Przesłuchali ponad 250 świadków i wykupili od Irakijczyków wraki spalonych aut, które poddano ekspertyzom w Stanach. Postępowanie było trudne także dlatego, że zaledwie kilkanaście godzin po incydencie administracja Busha przyznała agentom Blackwater "częściowy immunitet". Dzięki niemu mogli uchylać się od przesłuchań, a zeznania, które złożyli tuż po zdarzeniu, nie mogły być częścią materiału dowodowego.

Zagrożenia nie było

Akt oskarżenia, który w ubiegłym tygodniu przedstawiła prokuratura, w dużej mierze opiera się na zeznaniach jednego z sześciu biorących udział w strzelaninie agentów. Jeremy P. Ridgeway jako jedyny przyznał się do zarzucanych mu czynów i miał zeznać, że zaatakowani na Skwerze Nisour Irakijczycy "nie stanowili zagrożenia", a ludzie z Blackwater strzelali bez ostrzeżenia i celowali np. w pierś mężczyzny, który uciekał z podniesionymi rękoma.

Ridgeway zeznał też, że użyto granatów i ciężkiej broni maszynowej. Na mocy prawa przyjętego w latach 80., które miało ułatwiać walkę z gangami narkotykowymi, za popełnienie przestępstwa z użyciem takiej broni grozi 30 lat więzienia. Choć nie jest jasne, co uzyskał Ridgeway, wszystko wskazuje, że zawarł z oskarżycielami ugodę i będzie zeznawać jako świadek koronny.

Jednak przed amerykańską prokuraturą stoi trudne zadanie. Pięciu oskarżonych, którym postawiono w sumie 34 zarzuty, to byli żołnierze armii USA; za służbę w Iraku (gdzie przebywali, zanim zatrudnili się w Blackwater) otrzymali odznaczenia. Ich obrońcy twierdzą, że takie tragedie jak na Skwerze Nisour są w strefie działań wojennych nieuchronne. "Był to klasyczny przypadek samoobrony" - mówił jeden z adwokatów.

Obrońcy próbowali też przenieść postępowanie do stanu Utah, skąd pochodzi jeden z pięciu agentów. Liczyli, że rada przysięgłych w tym konserwatywnym stanie, którego mieszkańcy zdecydowanie popierają prawo do używania broni, wykaże zrozumienie dla oskarżonych. Ale Departament Sprawiedliwości oddalił ich wniosek i nakazał, by stawili się oni 6 stycznia w sądzie Dystryktu Kolumbia w Waszyngtonie (od decyzji tej przysługuje im jeszcze apelacja).

Największym wyzwaniem, przed jakim stoi prokuratura, jest jednak brak jasno sprecyzowanych przepisów dotyczących działań tzw. prywatnych firm wojskowych. Agentom Blackwater postawiono zarzuty na podstawie przyjętego w 2000 r. aktu o eksterytorialności jurysdykcji wojskowej (Military Extraterritorial Jurisdiction Act). Przewiduje on, że niezależnie od miejsca działania wspierający wojsko kontrahenci mają podlegać jurysdykcji tych samych sądów wojskowych, którym podlega dana armia. Obrońcy oskarżonych ochroniarzy zauważają jednak, że - w odróżnieniu od większości prywatnych firm wojskowych w Iraku - Blackwater zatrudniana jest przez Departament Stanu, a nie Pentagon, i nie powinna podlegać temu przepisowi.

***

Amerykański dziennikarz Jeremy Scahill, autor książki o najemnikach w Iraku, podkreśla, że postawienie przed sądem agentów Blackwater to wydarzenie dużej wagi. Choć do podobnych incydentów dochodziło w przeszłości, żaden prywatny kontrahent nie został dotąd pociągnięty do odpowiedzialności. Scahill, który do działalności prywatnych firm wojskowych podchodzi krytycznie, zwraca jednak uwagę, że zarzuty postawiono tylko ochroniarzom, a nie ich mocodawcom, czyli firmie Blackwater. "Amerykański rząd znów sprzedaje nam opowieść o kilku zgniłych jabłkach. Po raz kolejny będziemy świadkami postępowania przeciw drobnym graczom, podczas gdy tak naprawdę wadliwy jest cały system" - mówi Scahill i przypomina, że podobnie stało się w przypadku skandalu w więzieniu Abu Ghraib. Przed sądem stanęło kilku strażników, a przełożeni, którzy na ich zachowania przyzwalali, uniknęli odpowiedzialności.

Strzelanina na Skwerze Nisour doprowadziła do impasu między Bagdadem i Waszyngtonem - i była jedną z przeszkód na drodze do zawarcia porozumienia o "statucie sił USA" w Iraku. Dokument, który podpisano dopiero w ubiegłym miesiącu, znosi dotychczasowy immunitet przysługujący kontrahentom. Od 1 stycznia 2009 r. będą mogli stawać przed irackimi sądami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2008