Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Najważniejsze osoby w kraju wożone przez źle wyszkolonych pilotów, elitarny pułk działający w stanie permanentnej improwizacji i wśród nieprawidłowości domagających się interwencji prokuratora, politycy i urzędnicy odnoszący się z lekceważeniem do obowiązujących ich procedur, minister niemający pojęcia o tym, co dzieje się w podległych mu jednostkach... "Bylejakość wychodziła z każdego miejsca" - podsumowywał min. Jerzy Miller w "Rzeczpospolitej".
Z drugiej strony sam raport pozwala myśleć o polskim państwie z uznaniem, jest bowiem świadectwem jego uczciwości wobec obywateli. Profesjonalny, rzeczowy, z obiektywizmem i otwartą przyłbicą opisujący zarówno błędy strony polskiej, jak i rosyjskiej, miał zaboleć i rzeczywiście zabolał. Zabolał polskich pilotów, ich dowódców i cywilne kierownictwo MON, którego zwierzchnik podał się do dymisji. Zabolał rządzącą partię, z której ów zwierzchnik pochodził. Ale zabolał też zwolenników teorii spiskowych, zamachu czy "obezwładnienia samolotu 15 metrów nad ziemią", podobnie zresztą jak tych, którzy już 10 kwietnia 2010 r. mówili o presji na pilotów. Słowem: zabolał tych, którzy w prosty sposób chcieliby grać sprawą smoleńską w czasie kampanii wyborczej.
Lektura tego dokumentu nie należy do łatwych, bo wiedza, jaką przynosi, jest gorzka. Jednak to nie jest tak, że po katastrofie smoleńskiej państwo polskie umiało tylko sprawnie przeprowadzić pogrzeby. Ustami ministra Millera i kierowanej przez niego komisji potrafiło również odpowiedzieć na pytania, dlaczego doszło do tragedii. Ci, którzy w ostatnich tygodniach ogłaszali np., że szef MSWiA zwleka z publikacją dokumentu na okres powyborczy, bo prace komisji są dla niego "polisą ubezpieczeniową", mogliby zdobyć się na proste "przepraszam". Ostatni wniosek z tej historii jest taki, że nie wszystko w Polsce jest partyjne.