Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W czwartek 16 stycznia, kiedy kilkadziesiąt rejsów na lotnisko w Balicach przekierowano do Katowic, Rzeszowa czy Brna.Bezpośrednim powodem była mgła, pośrednim – brak tzw. systemu ILS wyższej kategorii, który umożliwia lądowanie w warunkach gorszej widzialności. Zdarzyło się to nie pierwszy raz: rezerwując loty z/do Krakowa od późnej jesieni do wczesnej wiosny, gdy (szczególnie rano i wieczorem) prawdopodobieństwo wystąpienia mgły jest największe, pasażerowie ryzykują wielogodzinne opóźnienia.
Sytuacja jest paradoksalna: kontynuacji imponującego jak dotąd rozwoju drugiego lotniska w Polsce (w 2019 r. prawie 8,5 mln pasażerów) – w którego zasięgu jest ok. 8 mln mieszkańców Małopolski, Śląska, Moraw i północnej Słowacji, portu przyciągającego zarówno tanie, jak i tradycyjne linie lotnicze – stoją na przeszkodzie m.in. właścicielskie i polityczne uwikłania. W Krakowie od lat słychać narzekania, że główny udziałowiec spółki, Przedsiębiorstwo Państwowe „Porty Lotnicze”, zaniedbuje Balice, skupiając się na warszawskim lotnisku Chopina. Publicznym inwestycjom nie sprzyja też hurraoptymistyczna atmosfera wokół budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego, do którego pasażerowie mają docierać głównie szybką koleją. Niebawem w Balicach powinna ruszyć, odkładana od lat, budowa nowej drogi startowej, ale losy systemu ILS wyższej kategorii są wciąż niepewne. Bez nich, jak i bez jeszcze większego terminalu, lotnisko czeka zastój, a załogi z przydziałem na rejs nocujący w Krakowie będą wciąż, czego piszący te słowa był świadkiem, zabierać ze sobą drugie śniadania (mgła opóźnia też poranne starty).
W tle problemu Balic jest jednak inne, ważne nie tylko dla Małopolski pytanie: na ile tak wyraźnie zmierzająca w kierunku centralizacji przyszła struktura komunikacyjna kraju będzie służyć, a na ile – jak w Krakowie – utrudniać życie mieszkańcom regionów. ©℗