Odejście Hermesa

Nowy poemat Miłosza wpisuje się w przejmujący sposób w bogatą tradycję tekstów orfickich. Jest próbą odświeżenia mitycznej narracji, opowiedzenia jej na nowo, z dzisiejszej perspektywy.

16.02.2003

Czyta się kilka minut

Pamięci Michała Kaszyńskiego (1975-2002)

Pod koniec drugiego roku dwudziestego pierwszego wieku, a więc w początkach trzeciego tysiąclecia sędziwy polski poeta, ciężko doświadczony przez los, ogłosił nowy poemat, zatytułowany po prostu „Orfeusz i Eurydyka”, w którym na nowo opowiedział znaną choćby z „Przemian” Owidiusza historię śpiewaka, co zszedł do Podziemia, by wydostać stamtąd zmarłą żonę i prawie mu się to udało, ale pod koniec drogi, złamawszy zakaz, obejrzał się za siebie i wtedy ukochana kobieta musiała wrócić do Hadesu.

Piękny poemat. Średniej długości, 90 wersów, w czternaście ujętych strof. Początek, jak na nasze czasy przystało, nowoczesny. Orfeusz stoi na chodniku, w płaszczu, wokół widać zamglone światła aut. Drzwi do Hadesu są oszklone, za nimi labirynt korytarzy, po których wędrują bezszelestnie elektroniczne psy. W dół zjeżdża się windą, całe trzysta pięter. Ale potem pojawia się kluczowy wers dwudziesty:

Marzł. Miał świadomość, że znalazł się
                                                                 
w Nigdzie.

Odtąd znikają nowoczesne rekwizyty, jesteśmy w przestrzeni mitycznej, zamierzchłej („Pod tysiącami zastygłych stuleci”). Orfeusz staje przed władczynią podziemnej krainy i śpiewa jej pieśń, w której nie ma mowy o samochodach ani windach. Opiewa uroki przyrody i prostych ludzkich czynności, opiewa kolory, smaki, wrażenia wzrokowe i zapachy. Wreszcie chwali się:

(...) że swoje słowa układał przeciw śmierci
I żadnym swoim rymem nie sławił nicości.

Pierwszy argument (wyrażony w wersie pięćdziesiątym) brzmi w krainie śmierci dość ryzykownie. Drugi również, jeśli pamiętamy, że Orfeusz „znalazł się w Nigdzie”... Persefona, nie zrażona, oddaje śpiewakowi Eurydykę, pod znanym nam warunkiem. Następuje opis wędrówki ku powierzchni ziemi, kulminujący w geście odwrócenia głowy. Jest wers osiemdziesiąty piąty:

Za nim na ścieżce nie było nikogo.

Finał jest ostatnim krzykiem sprzeciwu („Jak będę żyć bez ciebie, pocieszycielko!”) i zarazem biernym pogodzeniem się z losem. Pogodzeniem przez zmysłowy odbiór przyrody, jej zapachów, odgłosów, wrażeń dotykowych i termicznych:

Ale pachniały zioła, trwał nisko brzęk pszczół.
I zasnął, z policzkiem na rozgrzanej ziemi.

Ten, co tak marzł w podziemiu, znajduje ukojenie we śnie na ciepłej powierzchni ziemi. Wyprawa do Hadesu kończy się samotnym snem. Inaczej, dodajmy, niż u Owidiusza, którego Orfeusz po daremnej próbie ponownego odzyskania Eurydyki nie pogrą-ża się w samotności, stroni jedynie od kobiet, zadowalając się towarzystwem trackich młodzieńców.

*

Poemat Miłosza wpisuje się w przejmujący sposób w bogatą tradycję tekstów orfickich. Jest próbą odświeżenia mitycznej narracji, opowiedzenia jej na nowo, z dzisiejszej perspektywy.

W początkach czwartego roku dwudziestego stulecia wielki poeta języka niemieckiego Rainer Maria Rilke napisał poemat, zatytułowany po prostu „Orfeusz. Eurydyka. Hermes”. Piękny poemat. Średniej długości, 96 wersów, w trzynaście ujętych strof.

Rilke wystrzega się w tym poemacie starannie wszelkiej nowoczesności. Opisuje osobliwą kopalnię dusz, co wędrują przez mrok niczym żyły, a wśród korzeni tryska ciężka niczym porfir krew. Skupia się na opisie drogi z podziemnej krainy na powierzchnię i na trzech tytułowych postaciach, na ich wzajemnym układzie. Inspiracją był mu głównie słynny grecki relief, przedstawiający Hermesa, Eurydykę i Orfeusza, znany z kilku rzymskich kopii, z których najsłynniejsza znajduje się w Neapolu.

Tu mały wtręt. Aleksander Wat, poeta dla Miłosza bardzo ważny, w powstałym w połowie dwudziestego stulecia (Neapol, 1957) rozpisanym na głosy utworze „Wiersze somatyczne” pisał:

głośno zamykamy książkę
podchodzimy do stolika z jeszcze ciepłą herbatą
wpatrujemy się w Orfeusza Eurydykę
                                   z neapolitańskiej płaskorzeźby
mówimy: dobranoc kochana.
Zegar bije wiatr nadyma firankę gasimy
                                              światło.
I pogrążamy się w nicość (...)

Są tu rekwizyty współczesności, choć nie tak natrętne, jak w pierwszej części poematu Miłosza: książka, stolik, herbata, firanka i światło, które można zgasić (w domyśle: elektryczne, acz i dawniej gasiło się światło lampy bądź świecy). Jest też doznanie nicości, a nawet (inaczej niż u Miłosza), jej pochwała. Głos trzeci u Wata powiada:

Jak piękna może być nicość Orfeuszu
Ile dobroci ile czułości ile słodyczy
                                           w nicości Orfeuszu

Czasopiśmiennemu pierwodrukowi „Wierszy somatycznych” towarzyszyła reprodukcja neapolitańskiej płaskorzeźby. Pocztówka z tą płaskorzeźbą, przywieziona przez syna poety z Paryża, znalazła się na wystawie „Wiek Wata” w Bibliotece Narodowej. Ów potrójny wizerunek ze szczególną łatwością, jak się wydaje, przechodzi w materię wysokiej klasy poezji (niczym ta krew podziemnych korzeni, co przechodzi w ludzi w poemacie Rilkego).

Poszukajmy miejsc wspólnych w poemacie „Orfeusz. Eurydyka. Hermes” i w poemacie „Orfeusz i Eurydyka”. Rilke:

Powiedział sobie, że jednak nadchodzą,
powiedział głośno, słysząc echo swoje.
Nadchodzą jednak, jest ich dwoje tylko,
tak strasznie cicho idą.

Miłosz:

Stawał i nasłuchiwał. Ale wtedy oni
Zatrzymywali się również, nikło echo.

U Rilkego Hermes idzie „skrzydłami bijąc o przeguby nóg”, zaś Eurydyka:

(...) z ręką w ręku boga szła
krokiem ścieśnionym wstęgami całunu
,

U Miłosza mamy:

Stukanie jego sandałów i drobny tupot
Jej nóg spętanych suknią jak całunem.

U Rilkego osamotniony Orfeusz stoi „ciemny przed pogodnym wyjściem”. U Miłosza ukazują się załomy skał „Pod świetlistym okiem wyjścia z podziemi”.

Cytuję tu poemat Rilkego w tłumaczeniu Leopolda Lewina poniekąd ze względów sentymentalnych - ten właśnie przekład, opublikowany w roku 1973 w „Literaturze na świecie” wraz z wnikliwą interpretacją Barbary Surowskiej oraz z esejem o Rilkem, napisanym w czasie okupacji przez tragicznie zmarłego Andrzeja Pleśniewicza, należał do moich najważniejszych lektur formacyjnych. Konfrontując go dziś z oryginałemstwierdzam, że należy do przekładów bliskich ideałowi: wierny i piękny. Czytając poemat Miłosza od razu wychwytywałem właśnie te frazy, tkwiące gdzieś głęboko, w środku.

Miłosz, jak wiadomo, podchodzi do kultury niemieckiej z dystansem. Wysunąłem przed laty (w tomie esejów wydanych w Londynie z okazji półwiecza „Trzech zim”) tezę, że jego rozbrat z tą kulturą przypada gdzieś w okolicach „Farbenlehre” Goethego, a więc na przełomie pierwszego i drugiego dziesięciolecia wieku XIX. O Rilkem napisał tylko jeden osobny tekst, a była to (przedwojenna) recenzja tomu wierszy, napisanych przez niemieckiego poetę... po francusku. Skąd więc teraz, u późnego Miłosza, ten nawrót do jednego z najbardziej przejmujących utworów autora „Sonetów do Orfeusza”? Jakimi drogami dokonało się to zbliżenie?

Odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna: to śmierć, jej bliskość, jej perspektywa sprawia, że odsłaniamy spychane przez świadomość toposy, że sięgamy po poetów, którzy z nią na co dzień obcowali. Obrazy i słowa wędrują podskórnymi drogami, przenikają do krwi, stają się własną materią.

Pozostaje pytanie, gdzie się podział Hermes. Zarówno na antycznej płaskorzeźbie, jak i w poemacie Rilkego był przecież jednym z trojga partnerów wędrówki. Nie ma go w wierszu-poemaciku Wata (albo jest potencjalnie, w tle, jako ten, kto z innego świata przywiezie potrójny wizerunek na wystawę). I prawie nie ma u Miłosza. Wprawdzie wspomina się raz jego imię w biblijnie brzmiącym wersecie „I Hermes przyprowadził Eurydykę”, wprawdzie mamy cytowane już „stukanie jego sandałów”, dalej pojawiają się „oni”, ale młodzieńczy bóg rozpływa się niezauważalnie w nicości.

Można szukać wytłumaczenia w wieku. Orfeusz Owidiusza był młody, kiedy schodził do podziemia po swą młodziutką, świeżo poślubioną żonę, ukąszoną przez węża. Rilke nie miał trzydziestu lat, pisząc poemat „Orfeusz. Eurydyka. Hermes”. Miłosz, wiadomo.

Ale to by było za proste. Myślę, że zanikanie Hermesa w najnowszym poemacie Miłosza ma swój sens głębszy. Sens mroczny, który w pełni odsłoni się z czasem. Sens który sięga własnych początków. W poemacie „Orfeusz i Eurydyka” dokonuje się zerwanie ze światem emocjonalnym „Trzech zim”.

Odszedł młody bóg dróg i komunikacji, pośrednik między tym a tamtym światem. Poszukujący. Wynalazczy - to jemu przypisuje się przecież wynalazek liry, instrumentu Orfeusza (u Miłosza: „Na swoją obronę miał lirę dziewięciostrunną”). Przekraczający granice. Opiekun oszustów, złodziei i kupców. Tudzież tych, co handlują śmiercią. Znikł, wyparował nad ranem (u Miłosza: „O dymiącej wodzie różanego brzasku”), pozostało echo jego uskrzydlonych stóp.

Gdzie jesteś, Hermesie? 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 7/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (7/2003)