Od dziecka słyszysz, że o sukcesie decydują talent, samozaparcie i silna wola. Ale i tak łatwiej żyje się wysokim

Coraz więcej mężczyzn decyduje się na bolesną operację, żeby uzyskać dodatkowe kilka centymetrów wzrostu. Okazuje się, że nie bez powodu.

12.03.2024

Czyta się kilka minut

Fot. Karol Paciorek /
Tomasz Stawiszyński / Fot. Karol Paciorek

Było to dla mnie, przyznam, niemałe zaskoczenie, kiedy się dowiedziałem (skądinąd z mojego ulubionego portalu UnHerd, bardzo go wszystkim zmęczonym prawymi i lewymi ortodoksjami polecam), że jednym z najprężniej rozwijających się dzisiaj segmentów medycyny estetycznej są… operacje wydłużania nóg u mężczyzn. Jak się okazuje, od kilku lat rynek tego typu usług na całym świecie systematycznie się rozwija – analitycy przewidują, że do 2030 r. jego globalna wartość wyniesie ponad 8,5 miliarda dolarów. Przodują w tym Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, ale i Turcja, gdzie – podobnie jak w przypadku transplantacji włosów – ceny są wprawdzie konkurencyjne, ale jakość, niestety, niekoniecznie. Tak czy owak, mamy tu wysoce perspektywiczny biznes. A to znaczy: odpowiadający na jakieś masywne zapotrzebowanie.

Jakie? Nietrudno zgadnąć. Wydłużanie nóg ma oczywiście jeden zdefiniowany cel, a mianowicie: osiągnięcie większego wzrostu. Przy czym jest to motywacja na tyle potężna, że pacjenci gotowi są ponosić nie tylko ogromne koszty finansowe – ok. 350 000 zł za sam zabieg – ale również znosić trudy i bóle długotrwałej rekonwalescencji. Droga do upragnionej wysokości nie jest bowiem ani łatwa, ani szybka, ani przyjemna. Operacja polega na złamaniu kończyn i umieszczeniu w nich specjalnych prętów. Przez następny rok pręty się stopniowo i powoli rozciąga, kości natomiast się do tego procesu dostosowują i posłusznie wzdłuż prętów rosną. Da się w ten sposób uzyskać dodatkowe 6-8 centymetrów – tyle wynosi, wedle lekarzy, granica bezpieczeństwa, po przekroczeniu której pojawia się ryzyko wystąpienia groźnych dla zdrowia i życia powikłań.

Czy jednak efekty są naprawdę warte tych radykalnych poświęceń? Cóż, jak pokazują badania prowadzone co najmniej od początku lat 70. XX w. – kiedy to socjolog Saul Feldman zdiagnozował swoistą obsesję na punkcie wysokiego wzrostu, panującą w zachodnich społeczeństwach (nazwał ją heightism, dosłownie: „wysokizm”) – wyższym żyje się generalnie lepiej, dostatniej i szczęśliwiej. Sprawują – statystycznie – wyższe (nomen omen) stanowiska, mają też – sumarycznie – większe dochody i w ogóle cieszą się znacznym powodzeniem. Niscy – to także wynika z badań – doświadczają z kolei rozmaitych form dyskryminacji, bywają narażeni na uszczypliwe komentarze i zasadniczo żyją w przekonaniu, że to, ile sobie liczą centymetrów, przekłada się negatywnie na różne obszary ich społecznego, zawodowego, a także miłosnego funkcjonowania. Dla wielu z nich zatem rozwój technologii medycznych umożliwiających zmianę wyglądu oznacza po prostu nadzieję na poprawę jakości życia.

No cóż, trzeba powiedzieć, że wiele aspektów współczesnego świata przegląda się w tym zjawisku. I kultura zorientowana na niedościgłe ideały, i cała masa jeszcze innych spraw, nie wyłączając, być może dla niektórych zaskakującej, okoliczności, że rozległych presji związanych z aparycją doświadczają dziś obie płcie. I obu usłużny rynek oferuje stosowne środki zaradcze, choć oczywiście kobiety są pod tym względem lata świetlne przed mężczyznami, zarówno jeśli chodzi o narzucane im kanony estetyczne, jak i skalę obsługującego to przemysłu.

Ale mamy tu także coś jeszcze bardziej fundamentalnego. A mianowicie – jaskrawy rozdźwięk pomiędzy kulturową narracją, która powiada, że wygląd zewnętrzny, tężyzna fizyczna czy zasięg ramion liczą się może w sporcie, ale nie w tzw. „normalnym życiu”, a tym, co się w tym „normalnym życiu” faktycznie liczy. W ramach opowieści, którą słyszymy od dziecka, o sukcesie bądź jego braku decydują wszak takie parametry jak talent, samozaparcie i silna wola, a nie wzrost czy dochody rodziców. Słowem, różne nasze indywidualne dyspozycje, z których znaczna – i decydująca – część podlega intencjonalnemu kształtowaniu, nie zaś determinacje genetyczne czy klasowe.

To więc słyszymy w naszej późnokapitalistycznej, indywidualistycznej kulturze – i w to naiwnie wierzymy. Przynajmniej do czasu. Prędzej czy później się bowiem orientujemy, że sprawy wyglądają nieco inaczej. Choć mówi się nam, że dla pracowitego i chcącego nie ma żadnych barier – istotną rolę w trajektorii naszego losu odgrywają także niezależne od wszelkich osobistych zaangażowań czynniki. Np. rodzina. Jej zasoby materialne oraz kapitał kulturowy. Ale też – i to jest być może najboleśniejsze, żyjemy przecież w kulturze, która chlubi się tym, że panujące w niej reguły dalekie są od warunków pierwotnej hordy – nasze czysto, by tak rzec, ewolucyjne potencjały. Wygląd zewnętrzny, atrakcyjność, no i – last but not least – wzrost. W nowoczesnym, cywilizowanym i ze wszech miar kulturalnym świecie jest to – jak pokazał Feldman – wciąż całkiem mocna waluta. A ponieważ jest mocna, powstał wokół niej stosowny biznes, który dba, żeby się jej pozycja przypadkiem nie osłabiła, bo to, ma się rozumieć, od razu osłabi też biznes.

Tak to niestety działało, działa i – jak wskazują szacunkowe analizy – będzie działać. Po prostu kulturowo-rynkowe koła zamachowe kręcą się w najlepsze, niezależnie od retoryki, która przekonuje, że to czy tamto już dawno przestało się liczyć. Oczywiście na tych dysonansach pomiędzy narracją o świecie a rządzącymi światem realnie atawizmami można z powodzeniem zbijać także kapitał polityczny. I – niestety – zbija się go dzisiaj bardzo skutecznie. Ale o tym napiszę kiedy indziej. 

O toksycznej kulturze. Rozmowa z Gaborem Maté | Natura przyszłości

Dlaczego ideologia indywidualizmu jest dziś tak wielkim zagrożeniem dla jednostek i całych społeczeństw? Jak przeciwstawić się kapitalizmowi, który odbiera nam możliwość życia i działania w sposób, do jakiego biologicznie zaprogramowane są nasze ciała? W jaki sposób zmierzyć się z traumami, które determinują nasze codzienne zachowania? Do jakiego stopnia pomocna w tej konfrontacji może być literatura (a szerzej: sztuka)?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Eseista i filozof, znany m.in. z anteny Radia TOK FM, gdzie prowadzi w soboty Sobotni Magazyn Radia TOK FM, Godzinę filozofów i Kwadrans Filozofa, autor książek „Potyczki z Freudem. Mity, pokusy i pułapki psychoterapii”, „Co robić przed końcem świata” oraz „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Dysonanse i atawizmy