Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W minionym tygodniu Departament Stanu USA ogłosił komunikat, w którym oprócz mistrzostw Europy w piłce nożnej (piszemy o nich na kolejnych stronach) i wyścigu kolarskiego Tour de France, jako wydarzenie mogące przykuć uwagę potencjalnych zamachowców wymienił Światowe Dni Młodzieży w Krakowie. Trudno z tą tezą polemizować – ale warto też uspokoić emocje. Po pierwsze, alert ma charakter ogólny (jedynym konkretem jest przestroga przed problemami z lokalną infrastrukturą). Po drugie, bardziej niż ostrzeżeniem jest on apelem o zachowanie szczególnej ostrożności – m.in. o czujność w miejscach publicznych czy zwracanie uwagi na to, co dzieje się w najbliższym otoczeniu. Podobne komunikaty – tyle że dotyczące całego świata – amerykański rząd wydawał w ciągu ostatnich lat czterokrotnie (ostatni „wygasł” w lutym).
Paradoks ludzkich reakcji na zagrożenie terroryzmem polega na tym, że unikanie miejsc, w których ostatnio doszło do zamachu (jak wymieniona w amerykańskim komunikacie Francja), choć z pozoru logiczne, nie musi oznaczać, że gdzie indziej jest bezpieczniej. Mało tego: miejsca dotychczasowych ataków są, przynajmniej przez pewien czas, chronione lepiej niż inne. Statystycznie Polacy są bardziej narażeni na zamach np. na ulicach Londynu czy innych miast zachodniej Europy, w których żyją i pracują.
Zanim jednak – podobnie jak zagrożenia, wykraczające daleko poza plaże Turcji, Egiptu czy Tunezji – nasz strach przed terroryzmem stanie się strachem „rozproszonym”, minie jeszcze kilka lat. Powód? Statystyki nie działają na wyobraźnię. Tylko w 2015 r. w USA od broni palnej zginęło ponad 13 tys. ludzi – osiem razy tyle, ile w wyniku wszystkich zamachów terrorystycznych dokonanych w państwach Wspólnoty Europejskiej przez ostatnie pół wieku. Mimo to wyjazd za Ocean wciąż uchodzi za bezpieczny (w zakładce „Stany Zjednoczone” poradnik MSZ „Polak za granicą” znacznie więcej miejsca niż przestępczości poświęca poradom, jak płacić za parkowanie). Najwyraźniej to, co – jak Ameryka – jest nam bliższe kulturowo, powoduje mniejszy strach. Zaś strzelaniny, choć oglądamy je w co drugim filmie, nie działają na wyobraźnię tak jak „islamscy terroryści”.
To właśnie wyobrażenie tych ostatnich sprawiło, że rozpoczynający się wkrótce okres urlopowy będzie dla Polaków pierwszym, przy którego planowaniu w tak dużej skali wezmą pod uwagę zagrożenie zamachami. Choć szczyt zakupów wycieczek dopiero się rozpoczął, biura podróży już donoszą o zmianie przyzwyczajeń. Rzadziej niż przed rokiem wybierane są Egipt, Tunezja i Turcja, gdzie ostatnio dochodziło do ataków. Częściej natomiast – Grecja, Bułgaria, Hiszpania, a nawet, do niedawna nieznane, a przez niektórych uznawane wręcz za symbol zacofania, Albania i Rumunia. Zmiany te są odbiciem europejskiego trendu. Zyskujemy na nim także my: nad polski Bałtyk częściej przyjeżdżają Niemcy, rezygnujący z wakacji na Południu. Według brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Polska – obok Islandii, Lichtensteinu, Słowenii i Malty – należy wciąż do państw, gdzie turyści mogą się czuć najbezpieczniej. ©℗