Imigranta nie przyjmę

Informacja dobra: Polacy coraz chętniej deklarują sympatię dla obcokrajowców. Zła: na deklaracjach się często kończy.

28.04.2014

Czyta się kilka minut

Antyrasistowski mural na ścianie bloku przy ul. Batalionów Chłopskich w Białymstoku. W kwietniu 2014 r. nieznani sprawcy oblali go białą farbą. / Fot. Anatol Chomicz / FORUM
Antyrasistowski mural na ścianie bloku przy ul. Batalionów Chłopskich w Białymstoku. W kwietniu 2014 r. nieznani sprawcy oblali go białą farbą. / Fot. Anatol Chomicz / FORUM

Gdyby opinię na temat nastrojów wokół „obcych” budować na podstawie internetowych wpisów, sprawę dałoby się rozstrzygnąć prosto.

Weźmy poczytny portal i umieszczony na nim kilka miesięcy temu materiał na temat imigrantów. U góry analiza z wypowiedziami ekspertów wyliczających zalety napływu imigrantów, w środku sonda: „czy boisz się napływu imigrantów?” (boi się 76 proc.), pod spodem komentarze. Obserwator2 zaznacza, że artykuł został napisany „na zlecenie”, a potem dodaje: „Wyobraźcie sobie, że waszymi sąsiadami są ludzie, którzy preferują nocny tryb życia, lubią głośną muzykę, hodują niebezpieczne płazy i o 4 rano hałaśliwie uprawiają modły do swojego boga”. „Tu nie wchodzi w rachubę jedynie kolor skóry, ale przede wszystkim korzenie, tradycje, wierzenia i przekonania. Byłeś kiedyś w otoczeniu Hindusów? Prawie zawsze czuć od nich ich kulinarne specyfiki” – alarmuje inny internauta.

I emigrant: „żadnej hinduskiej hołoty nie wpuszczać do Polski. Fałszywy hindol to gorsze niż dziesięciu Cyganów”.

„Murzynek Bambo” i „banderowiec”

Między nurtem internetowego hejtu a słabo słyszalnymi głosami ekspertów rozciąga się pole zachowań i odczuć niejednoznacznych. Wiedzą coś o tym młody student z Ukrainy, Swiatosław, i urodzony w Kongu, ale od 16 lat przebywający w Polsce 36-letni Yuga Buassa.

Półroczny pobyt Swiata w Krakowie to doświadczenie raczej pozytywne. Według młodego imigranta Polacy w swoim postrzeganiu przyjezdnych myślą politycznie. I tak student z Ukrainy po Majdanie spotykał się prawie wyłącznie z życzliwością i z pytaniami, jak można pomóc.

Ale Swiat padł też ofiarą innej politycznej kalki: Ukraińca jako „nacjonalisty i banderowca”. – Mieszkam w akademiku z kolegą, któremu nie jestem w stanie wytłumaczyć, że to stereotyp, i że jedynym znanym mi banderowcem z mojego rodzinnego Tarnopola jest postument samego Bandery – opowiada.

Inne stereotypy? Owszem, nie mógł nie słyszeć o „żartach” znanych prezenterów radiowych, którzy utrwalili obraz Ukrainek przyspawanych do mioteł i odkurzaczy. Uważa jednak, że Polacy świetnie Ukraińców rozumieją: sami przecież zarabiają w innych krajach.

Yuga Buassa przyjechał do Polski na studia. Z tamtego czasu pamięta dystans, a nawet niechęć przechodzącą czasami w infantylny protekcjonalizm. Choć z początku nie rozumiał sensu powtarzanego przy nim wielokrotnie wierszyka „Murzynek Bambo w Afryce mieszka...”, z czasem musiał go poznać niemal na pamięć.

Pamięta też doświadczenia pozytywne. Choćby ciepłe przyjęcie na wsi w gminie Brzeźnica (niedaleko Skawiny), gdzie kilka lat temu osiedlił się ze swoją polską rodziną. Wspomina jednak fatalne incydenty z Krakowa: – Bywało, że nawet wyglądający na kulturalnych Polacy krzyczeli za mną na ulicy „małpa!”.

Były też sytuacje groźne, włącznie z kilkoma ulicznymi bójkami na tle rasistowskim, z których Yuga Buassa – wyglądający dość niepozornie, ale od lat trenujący judo – wychodził obronną ręką. Do stereotypów podchodzi spokojnie. – Tak jak Polacy są często postrzegani jako pijacy i złodzieje, tak przyjezdny z Afryki musi się borykać z opinią człowieka, który w swoim kraju mieszkał w lepiance. Na pytania, jak żyłem w Kongu, zdarzało mi się odpowiadać: „na drzewie” – uśmiecha się 36-letni Yuga.

Choć uważa, że przez dwie dekady Polska – pod względem nastawienia do obcych – zmieniła się na lepsze.

Kocha, lubi, nie szanuje

Jeśli spojrzeć na badania próbujące uchwycić sympatie i antypatie Polaków względem innych narodów, tezę Kongijczyka można z powodzeniem obronić.

Choć w przeprowadzanych od 21 lat badaniach CBOS widać wzrost niechęci do kilku narodów na przełomie lat 80. i 90. darzonych bezgraniczną wręcz sympatią (Amerykanie, Francuzi, Włosi), łatwo ten fenomen wytłumaczyć: tamten okres to przecież czas idealizowania wszystkiego, co „zachodnie”. Na uwagę zasługują inne tendencje wzrostowe: bardziej niż dwie dekady temu Polacy lubią Czechów, Litwinów, Niemców, Rosjan, Rumunów, Serbów, Słowaków czy Ukraińców – sympatia w tych (podobnie jak w większości innych) przypadkach przeważa nad antypatią.

Dr Agata Górny z Ośrodka Badań nad Migracjami mówi o wahaniach tendencji: o ile widać wzrost sympatii dla większości narodów w skali dwudziestolecia, daje się też zauważyć spadek w porównaniu z latami 2007-10. – Wpłynął na to z pewnością kryzys, ale też dyskurs europejski – zauważa badaczka. – Ten zaś w ostatnich latach zmienił się w całej Europie na niekorzyść imigrantów.

Jest też inny kłopot: pułap abstrakcji, na jakim zawieszone są pytania w sondażach, nie pozwala na daleko idące wnioski, jeśli idzie o stosunek do imigrantów.

Jak postrzegamy „obcych”, którzy już są nad Wisłą? W ogłoszonym nie tak dawno raporcie Centrum Badań nad Uprzedzeniami (jednostka Instytutu Psychologii UW) zobaczymy zupełnie inną rzeczywistość. Aż 69 proc. Polaków nie chciałoby, aby w Polsce mieszkało więcej osób o innym kolorze skóry, a niemal tyle samo uważa, że większa liczba imigrantów zaszkodziłaby naszej gospodarce.

Według dr Kingi Wysieńskiej z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, stosunek Polaków do obcokrajowców jest niejednoznaczny. – W innych badaniach CBU autorzy pytali m.in. o cechy i kompetencje, jakie przypisujemy różnym nacjom – mówi. – Wyszło, że nasze nastawienie do obcych jest mieszanką podziwu, litości i wyższości. Są np. grupy, choćby Niemcy czy Żydzi, których przedstawicieli uważamy za mądrych i kompetentnych, ale jednocześnie jawią się nam jako niebezpieczni i nieprzyjaźni. Z Wietnamczykami i Ukraińcami jest odwrotnie: częściej im współczujemy, ale postrzegamy jako mniej kompetentnych niż Polacy.

Jak wypadamy na tle innych krajów UE? Okazuje się, że nieźle. Przynajmniej deklaratywnie. – Wyniki ostatniej edycji Europejskiego Sondażu Społecznego pokazują, że Europa jest raczej otwarta na imigrację – opowiada dr Wysieńska. – Najwyższe poparcie jest w krajach skandynawskich, najniższe w Portugalii i na Cyprze, zaś Polska znajduje się w czołówce państw najbardziej otwartych. Ale gdy przychodzi do pytań o konkretne korzyści z imigracji, Europejczycy, w tym Polacy, raczej ich nie widzą.

Zatem w swojej otwartości, sceptycyzmie i niechęci do imigrantów nie różnimy się zbytnio od innych krajów unijnych. Choć trudno nie zauważyć, że o ile sceptycyzm zachodnich Europejczyków osadzony jest w rzeczywistości pełnej imigrantów, u nas jest wyrażany niejako awansem.

Obcy? Ogłoszenie nieaktualne

Jesteśmy wszak w tej mierze nadal europejską „zieloną wyspą”. Według spisu powszechnego w Polsce na stałe mieszka ledwie nieco ponad 50 tys. cudzoziemców. Ilu jest imigrantów ogółem? Nawet jeśli szacunki mówiące o kilkuset tysiącach do miliona są prawdziwe, pozostajemy krajem, z którego znacznie chętniej się wyjeżdża.

– W ostatnim dziesięcioleciu liczba imigrantów wzrosła. Widać to po liczbie wydawanych pozwoleń na pracę, których w zeszłym roku było 235 tys. Podobną tendencję widać w liczbie wydawanych kart pobytu – zauważa dr Wysieńska.

A dr Górny dodaje, że choć wzrost nie jest lawinowy, można zauważyć zmiany, jeśli chodzi o napływające do Polski grupy imigrantów: kilka lat temu zaczęli się nad Wisłą pojawiać Chińczycy, a dwa, trzy lata temu zaczęli przyjeżdżać Nepalczycy.

Jak będzie w przyszłości? – Polska będzie musiała przyjmować więcej imigrantów – uważa dr Wysieńska. – Choćby ze względów gospodarczych: po prostu bez nich staniemy się niekonkurencyjni. W badaniach nad migracjami jest pojęcie globalnego „wyścigu po talenty”, a w Europie myślimy o imigrantach przez pryzmat lęków, obaw, taniej siły roboczej i dumpingu płacowego.

Kolejna paląca kwestia to starzejące się społeczeństwo. Jeśli wierzyć podanym przez „Dziennik Gazetę Prawną” prognozom, w 2020 r. może w Polsce... zniknąć problem bezrobocia. Jego spadek do poziomu „naturalnego” (nie pracują tylko ci, którzy nie chcą bądź nie mogą) nie będzie bynajmniej efektem rozwoju gospodarczego – a w każdym razie nie tylko jego – ale przede wszystkim demografii. Efekt? Powiększające się luki w niektórych sektorach rynku pracy. Choćby w usługach opiekuńczych, gdzie – właśnie na skutek starzenia się społeczeństwa – rąk do pracy będzie potrzebnych coraz więcej.

Na jaki grunt natrafią nad Wisłą imigranci? Ogłoszone właśnie przez Instytut Spraw Publicznych badania dyskryminacji na rynku pracy nie nastrajają optymistycznie.

– Przez 18 miesięcy śledziliśmy w ramach badań ISP ogłoszenia – relacjonuje dr Wysieńska. – Zebraliśmy ich prawie 2 tys., a później, wcielając się w Polaków i obcokrajowców, „staraliśmy się” dla nich o pracę. W odpowiedzi na każde wysyłaliśmy dwie aplikacje: jedną w imieniu Polaka, drugą w imieniu Ukraińca albo Wietnamczyka. Życiorysy były równoważne, fikcyjni cudzoziemcy skończyli w Polsce szkoły, nie wchodził więc w grę czynnik językowy.

Wyniki? Na polskim rynku pracy ma miejsce jaskrawa dyskryminacja. Prosty dylemat – zaprosić kandydata na rozmowę czy nie – był często rozstrzygany na niekorzyść imigranta. Badacze wyodrębnili też grupę najbardziej dyskryminowaną: kobiety z Ukrainy.

Swoje trzyletnie starania o znalezienie w Polsce pracy wspomina też Yuga Buassa: – Wysłałem kilkadziesiąt CV. Bez odpowiedzi. Poszedłem do jednej z firm, żeby dowiedzieć się o powody odmowy osobiście u szefa. Ten przyznał, że moja aplikacja w ogóle do niego nie trafiła! Przeprosił mnie, ale było już wówczas po rekrutacji. Takich sytuacji miałem więcej.

Zachowania dyskryminacyjne Buassa dostrzegł też na rynku mieszkaniowym: kilka razy ogłoszenie o wynajmie okazywało się – po informacji o pochodzeniu – nieaktualne. Ostatnio trzy lata temu na krakowskim Ruczaju. – Rozmawiałem telefonicznie z panią, która zaprosiła nas do obejrzenia lokum – opowiada. – Kiedy mnie zobaczyła, powiedziała, że mieszkanie jest już wynajęte.

Dyskryminację wśród najemców badał również ISP, dzwoniąc w odpowiedzi na ogłoszenia – w imieniu Wietnamczyków, Ukraińców i Nigeryjczyków, a dodatkowo uchodźców z Białorusi i Czeczenii. – Okazało się, że tam, gdzie imigrantów jest najwięcej, a więc w stolicy, największa jest też dyskryminacja – relacjonuje dr Wysieńska. – Najczęściej miała miejsce na wstępnym etapie: „ogłoszenie jest nieaktualne”.

Pragmatyka przeciw fobiom

Jak walczyć z dyskryminacją, łagodzić lęki, wykorzeniać stereotypy?

Dr Górny radzi, by z większą niż dotąd werwą angażować imigrantów do akcji publicznych i medialnych. I dodaje, że skoro imigracja to pieśń przyszłości, najważniejsza jest edukacja. – Warszawscy nauczyciele nie są np. przygotowani do pracy z wietnamskimi dziećmi, co może rodzić problemy – mówi Górny. – Nie ma odpowiednich programów szkoleń dla nauczycieli, które mogłyby ich do tego przygotować.

Przykład, jaki przyszedł z góry – skądinąd krytykowanego dość powszechnie MEN-owskiego podręcznika dla pierwszoklasistów, w którym występują imigranci – to z pewnością ruch w dobrym kierunku. Wykonany, dodajmy nawiasem, dopiero po konsultacjach z ekspertami od polityki równościowej.

Dr Wysieńska zwraca uwagę na inne działania uświadamiające – nie na ogólne kampanie przypominające, że rasizm jest zły, choć i takie są potrzebne. – Zanim pracodawca zacznie dostrzegać korzyści z zatrudnienia imigrantów, musi mieć też świadomość ewentualnych konsekwencji działań bezprawnych – mówi badaczka.

Ale nawet najbardziej dotkliwe kary nie pomogą, gdy naprzeciwko wyrasta mur fobii i stereotypów: niebezpiecznych płazów hodowanych przez przybyszów z Afryki, pracy odbieranej nam przez Wietnamczyka czy Ukrainki nadającej się jedynie do sprzątania polskich salonów. Lekarstwem na taki zestaw może się okazać czysta pragmatyka. Ta nie pozostawia złudzeń: imigrant potrzebny jest Polakowi, żeby żyło mu się lepiej i dostatniej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2014