Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zaradkiewicz to prawnik znany tyleż z wysokich kwalifikacji naukowych, co z gotowości do podejmowania walki zgodnie z interesami PiS, z którą to partią od 2015 r. ściśle związał karierę. Tym razem jednak jego umysł prawniczy nie wystarczył, by spacyfikować „starych” sędziów SN, rekomendowanych przez poprzednie wcielenie Krajowej Rady Sądownictwa. A wciąż stanowią oni większość w SN w stosunku do tych, których prezydent powołał po selekcji dokonanej przez nową, upolitycznioną Radę. Zaradkiewiczowi nie udało się nawet wyłonić komisji skrutacyjnej, która miała formalnie przeprowadzić proces nominacji (władzy zależy na kontroli nad tym procesem, aby przynajmniej jeden kandydat wyłoniony przez SN jej odpowiadał).
Stępkowski to wprawdzie sędzia z „nowego” rozdania, ale nie dawał dotąd powodów, by uważać go za równie posłusznego wykonawcę partyjnej woli. W 2016 r. był wiceministrem spraw zagranicznych w rządzie Beaty Szydło i wyleciał z niego z hukiem za to, że zwrócił się do Komisji Weneckiej o opinię w sprawie zmian w ustawie o Trybunale Konstytucyjnym. PiS miał mu też wówczas za złe popieranie radykalnego zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej (jest założycielem organizacji Ordo Iuris). Przedstawiciele „starej” części Sądu odrzucają w oficjalnych wypowiedziach tę zmianę jako nieistotną, jednak trudno się spodziewać, by byli gotowi wejść w długotrwały stan wojny i bezkrólewia w sądzie. Być może zatem Stępkowskiemu uda się, przy zastosowaniu nieco łagodniejszych środków, osiągnąć to, czego nie dokonał Zaradkiewicz. ©℗
CZYTAJ TAKŻE
ANDRZEJ STANKIEWICZ: Korzystając z epidemicznej sytuacji, obóz władzy dopełnia marzenia o przejęciu kontroli nad wymiarem sprawiedliwości >>>