Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przy czym retoryczna pustka owego „żyje się lepiej” była oczywista tak rano, jak i wieczorem, bo przecież nie ma to wiele wspólnego z realnymi powodami zmiany. Skądinąd należy docenić kpiarski zamysł prezesa, który tuż po tym, jak jego sejmowe wojsko po raz kolejny dzielnie odparło atak wroga na rząd, pokazał jednym pstryknięciem palców, gdzie się w Polsce powołuje i odwołuje premierów.
Media oczywiście przytaczały przez ostatnie dwa miesiące szereg teorii mających uzasadnić operację „rekonstrukcja” w różnych jej wariantach, a na zapleczu władzy toczyły się frenetyczne przegrupowania i manewry osłonowe, de facto paraliżujące i tak marną pracę niejednego resortu. Nawet najbardziej, wydawałoby się, przenikliwe analizy kończyły się jednak sakramentalnym „w końcu i tak wszystko zależy od tego, co postanowi prezes w ostatnim momencie”. A ile przy tym różnych spraw – od drugiej odsłony skoku na sądy począwszy – udało się tym męczącym teatrzykiem przykryć, to przejdzie do podręczników politycznego piaru.
No i faktycznie zależało: kandydatura Morawieckiego, mającego tyleż atutów, co obciążeń, jeśli chodzi o jego nową funkcję, pojawiła się całkiem niedawno i zaskakująco szła w poprzek logiki, iż rekonstrukcja, jeśli do niej dojdzie, oznacza albo drobne ruchy w ministerstwach przy zachowaniu nietkniętej góry, albo wzięcie fotela premiera przez Kaczyńskiego, co pozwoli usprawnić cały aparat realnego rządzenia. Tymczasem mamy kolejną zamianę podwykonawców. Ani Szydło, ani tym bardziej Morawiecki nie są, wbrew prostackiej narracji części opozycji, tylko bezwolnymi pacynkami i niewątpliwie można sobie wyobrazić, że już wkrótce pisowska władza zyska inne, jeszcze mniej „socjalne”, a może i bardziej technokratyczne oblicze, w duchu etatyzmu mocno podlanego narodowym sosem.
Czytaj także: Mateusz odnowiciel - Marek Rabij o nowym premierze
Dawni koledzy Morawieckiego z bankowości kpią czasem, iż zamarzyło mu się zostać nowym Kwiatkowskim. Historia – także ta dotycząca budowy z niczego podwalin nowoczesnej gospodarki przemysłowej przed wojną – powtórzyć się może tylko jako farsa, ale może wiedza historyczna nowego premiera wskaże mu, że politycy i kapitanowie gospodarki dostępują wielkości, przekładając swoje wizje na twarde realia – w tym przypadku Polski będącej nadal i coraz bardziej częścią naczyń połączonych Unii. I w tej kwestii – wygaszenia polexitowych głupot w głównym nurcie władzy i jakościowej zmiany z tromtadracji na asertywność – w kontaktach z Brukselą, Morawiecki istotnie może stanowić korzystne novum.
W paru jednak kluczowych punktach nowy premier nie będzie miał wiele do gadania, i np. losy kluczowych ministrów rozstrzygną się dalej na Nowogrodzkiej, z uwzględnieniem także interesów i kalkulacji prezydenta, którego jednak zamierzenia i faktyczne lub projektowane deale pozostają również w sferze spekulacji. Najbliższe więc dni będziemy dalej krążyć we mgle i doprawdy lepiej zająć się na całego przygotowaniem do świąt, niż czekać w napięciu, co ten nieprzejrzysty układ wypluje z siebie jako nowe ustawienie graczy.
Czy od tego Polakom żyć będzie się lepiej? A któż by się tym przejmował. Może jak już cały kurz opadnie, prezes i jego nowiutki rząd sobie przypomni, że gdzieś tam w tle, istotnie, ma do ogarnięcia niemały kraj z paroma pilnymi problemami.