Nowy etap kampanii

Przedwyborcza walka może toczyć się w atmosferze obaw o nasze bezpieczeństwo – o to zatroszczą się Putin i Łukaszenka. Warto zachować spokój.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Wizyta Jarosława Kaczyńskiego w Kodniu, 27 lipca 20023 r. / FOT. MAŁGORZATA GENCA / POLSKA PRESS / EAST NEWS   /
Wizyta Jarosława Kaczyńskiego w Kodniu, 27 lipca 20023 r. / FOT. MAŁGORZATA GENCA / POLSKA PRESS / EAST NEWS /

Gdybym był analitykiem rosyjskiego wywiadu – odpowiedzialnym za podpowiadanie Kremlowi, jakich narzędzi użyć, by namieszać w Polsce – sugerowałbym, by w najbliższym czasie członkowie Grupy Wagnera pojawili się ostentacyjnie przy polskiej granicy. Aby dali się sfilmować telewizjom. Nie od rzeczy byłoby, gdyby sam Jewgienij Prigożyn tam się pojawił i np. obsikał polską zaporę graniczną. Albo zrobił coś równie fotogenicznego. Mógłby też, stojąc przy słupku granicznym, nagrać swoje tradycyjne przesłanie wideo, w którym np. wyraziłby chęć odwiedzenia Rzeszowa.


UKRAINA: KRWAWY PAT – I CO DALEJ?

Ukraińscy politycy i dowódcy powtarzają mantrę, że „postęp trwa”, ale po dwóch miesiącach widać, że letnia kontrofensywa nie przynosi efektów >>>>


Skąd taki pomysł? Bo efekty działań, które podejmują ostatnio Władimir Putin i Alaksandr Łukaszenka, są obiecujące. Mowa o kolejnych werbalnych atakach na Polskę. Są one wprawdzie prymitywne – np. zarzut Putina, iż Polska chce zająć zachodnią Ukrainę i Białoruś, czy groźby Łukaszenki, że goszczący u niego wagnerowcy chcą udać się na „wycieczkę” do Rzeszowa (bo kojarzy im się jako miejsce, przez które na Ukrainę dociera zachodnia broń) – i w innych okolicznościach można by wzruszyć nad nimi ramionami.

Dziś jednak okoliczności są takie, że kampania (dez)informacyjna z Moskwy i Mińska – wsparta obecnością wagnerowców na poligonie koło Brześcia, wizją ich granicznych prowokacji, a także agresywnymi działaniami Mińska wobec polskiej mniejszości – pada na grunt rozkręcającej się kampanii przed jesiennymi wyborami w Polsce. Jakby jej temperatura nie była już dostatecznie wysoka.

Wprawdzie prawdopodobieństwo, że członkowie formacji, za którą Putin i Łukaszenka ponoszą wprost odpowiedzialność, przekroczą NATO-wską „czerwoną linię” – i zaatakują Polskę lub „tylko” wspomogą imigrantów w przekraczaniu granicy, strzelając nad głowami polskich pograniczników – jest minimalne (choć byłoby nierozsądne, gdyby polskie instytucje nie były gotowe i na taki scenariusz). Z kolei, jeśli wierzyć Jarosławowi Kaczyńskiemu, rząd nie wykorzysta sytuacji do przesunięcia wyborów, aż sondaże będą dlań łaskawsze (byłoby to konieczne, gdyby na Podlasiu ogłoszono stan nadzwyczajny). „Na Białorusi pojawili się wagnerowcy. Tego zagrożenia nie lekceważymy, ale to nie oznacza, że zamierzamy zatrzymać nasze demokratyczne procesy. Wybory odbędą się w terminie” – mówił wicepremier 30 lipca.


TATO, NIE PODDAWAJ SIĘ. O WIĘŹNIACH POLITYCZNYCH W ROSJI

Na drugim planie rozgrywają się dramaty ludzi, którzy dostali się w tryby wielkiej polityki. Ich historie nie trafiają na pierwsze strony, ale są równie ważne jak opowieść o decyzjach przywódców >>>>


Widać jednak, że wagnerowski straszak może zaistnieć w kampanii. Widać choćby po gorliwości, z jaką Mateusz Morawiecki podchwycił piłkę, podrzuconą przez stronę ukraińską. „Mamy informację, że ponad stu najemników Grupy Wagnera przesunęło się w kierunku przesmyku suwalskiego” – pospieszył się powiadomić nas premier 29 lipca, przy okazji wizyty w zakładzie zbrojeniowym. Bo – odnotujmy i to – także strona ukraińska jest tu aktywna: 27 lipca tamtejsze rządowe Centrum Narodowego Oporu podało, jakoby Grupa Wagnera miała werbować Białorusinów, a warunkiem kontraktu ma być „gotowość do udziału w działaniach wojennych na terytorium krajów sąsiadujących z Białorusią, zwłaszcza Polski i Litwy”. Przekaz, jakoby stu wagnerowców zmierzało w stronę Suwałk, wyszedł dwa dni później z tego samego źródła. Centrum Narodowego Oporu to nie niezależna agencja prasowa, lecz narzędzie ukraińskiej polityki. Tyle że interes Kijowa – jakim byłoby silniejsze włączenie krajów zachodnich w konflikt, gdyby wagnerowcy przekroczyli „czerwoną linię” – nie jest tożsamy z interesem Polski czy Litwy. Premier mógłby być bardziej powściągliwy w powtarzaniu ukraińskiego przekazu.

Zostawmy jednak aspekt ukraiński – on jest tu poboczny. Istotne, co zrobi teraz rząd.

Jego niedawne posunięcia – demonstracyjne wizyty premiera, wicepremiera oraz ministrów spraw wewnętrznych i obrony na pograniczu z Białorusią sugerują, że politycy PiS wzięli sobie do serca rady, których udzielił im na początku czerwca, przy okazji wywiadu w radiu RMF, Marcin Mastalerek (były sztabowiec, współtwórca sukcesu Andrzeja Dudy w 2015 r.). Uznając, że PiS jest już w defensywie – było to po marszu 4 czerwca – Mastalerek ocenił, że PiS może wygrać wybory „wyłącznie tematem bezpieczeństwa”: prezentując się jako ten, kto najlepiej dba o bezpieczeństwo Polski, gdy tuż obok trwa wojna (i eksponując, „jak kwestie bezpieczeństwa traktowano w czasie rządów PO”).

Wówczas taka rada mogła wydać się strategom PiS mało przekonująca – mimo wszystko wojna Polakom (i nie tylko nam) spowszedniała. Nie znaczy to, że stała się nam obojętna – natomiast nie ma dziś w społeczeństwie takich obaw, jakie mieliśmy w lutym-marcu 2022 r., że może ogarnąć i nas. Sama wojna jako straszak – to mogło być teraz za mało. Ale wybuchł pucz Prigożyna i, jako tego skutek, dyslokacja kilku tysięcy jego najemników na Białoruś. A potem – znane już podbijanie bębenka przez satrapów z Mińska i Moskwy.


MOSKIEWSKI GAMBIT ZBOŻOWY

Rosja zerwała porozumienie zbożowe, dzięki któremu ukraińskie produkty rolne mogły opuszczać kraj przez Morze Czarne. Dlaczego? >>>>


Czy mając świadomość słabych sondaży i kiepskich perspektyw na kampanię (gdy inicjatywa jest po stronie opozycji), politycy PiS będą teraz straszyć społeczeństwo wagnerowcami, z nadzieją, że jakaś jego część uzna na koniec, przy wyborczej urnie, iż wobec zagrożenia lepiej jest nie zmieniać władzy?

Choć prawdopodobieństwo, iż Putin i Łukaszenka spuszczą ze smyczy wagnerowców, jest małe, miałoby sens, żeby USA i NATO wysłały silniejsze niż dotąd sygnały, iż „czerwona linia” obowiązuje. A wszyscy powinni zachować mocne nerwy. I spokój. Nawet gdyby Jewgienij Prigożyn nasikał nam na graniczny słupek.

Artykuł został aktualizowany 31 lipca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2023