Nowa harmonia

Tradycje mecenatu kulturalnego Węgry mają nieporównywalne z Polską, z powodu odmiennych uwarunkowań historycznych. A jak jest dzisiaj?

29.10.2021

Czyta się kilka minut

Festiwal Haydneum / fot. Pilvax Films /
Festiwal Haydneum / fot. Pilvax Films /

Gregor Joseph Werner wcześnie podupadł na zdrowiu. Ciało zaczęło odmawiać mu posłuszeństwa, ledwie przekroczył sześćdziesiątkę. Być może z przepracowania, bo z obowiązków kapelmistrzowskich na dworze Esterházych wywiązywał się nadzwyczaj sumiennie. Zatrudniła go – wieść niesie, że za namową swego siedemnastoletniego syna Pála Antala – regentka dworu Maria Oktawia, która siedem lat po przedwczesnej śmierci męża Josepha postanowiła odbudować muzyczną potęgę rodu.

Wernera powitano w 1728 roku jako zwiastuna nowej ery w domu książąt Esterházych. Nauczyciel młodego księcia i płodny kompozytor – twórca przeszło dwudziestu oratoriów i czterdziestu mszy, ale także symfonii, sonat triowych oraz zbioru „nowych i wielce osobliwych” suit orkiestrowych na dwanaście miesięcy roku – wyniósł kapelę z Eisenstadt na europejskie wyżyny. Wierny stylistyce późnego baroku prawie tak samo, jak swoim książęcym mocodawcom, ani przez chwilę nie podejrzewał, że ktokolwiek zachwieje jego pozycją na magnackim dworze. I wtedy pojawił się on. Niespełna trzydziestoletni młokos, młodszy od Wernera o dwa pokolenia, obdarzony niepospolitym urokiem osobistym i jeszcze większym talentem.

Rywale

Nazywał się Joseph Haydn i trafił do Eisenstadt dzięki protekcji poprzedniego pracodawcy, czeskiego hrabiego Karla Josefa Morzina, który z przyczyn finansowych musiał rozwiązać swoją orkiestrę w Dolních Lukavicach. Dobiegający pięćdziesiątki i cierpiący na rozliczne dolegliwości książę Pál II Antal uznał, że najwyższy czas pójść w ślady matki i znów otworzyć nową erę w dziejach rodu Esterházych. Z szacunku dla Wernera utrzymał go – przynajmniej formalnie – na dotychczasowym stanowisku i w 1761 roku mianował Haydna wicekapelmistrzem dworu. Obydwu wyznaczył roczną pensję w wysokości czterystu guldenów, Haydnowi powierzył jednak znacznie więcej obowiązków. Werner miał odtąd zająć się wyłącznie komponowaniem muzyki kościelnej. Stary mistrz nie mógł przełknąć tej zniewagi. Konflikt zaostrzył się kilka miesięcy później, po bezdzietnej śmierci Pála Antala i odziedziczeniu tytułu przez jego młodszego i jeszcze bardziej muzykalnego brata Miklósa Józsefa Esterházyego, który niezwłocznie podniósł Haydnowi pensję do sześciuset guldenów rocznie.

W październiku 1765 roku zdesperowany Werner postanowił zrobić z rywalem porządek. Wystosował list do Jaśnie Oświeconego Księcia, uprzejmie donosząc, że Haydn nie potrafi utrzymać muzyków w ryzach, szasta pieniędzmi, nie dba o powierzone mu instrumenty, kłamie jak najęty i dopuszcza się finansowych nadużyć. Coś mogło być na rzeczy, skoro książę udzielił protegowanemu reprymendy, zobowiązując go między innymi do pilnowania porządku w archiwach, większej aktywności kompozytorskiej i skupienia się na triach przeznaczonych na altówkę, wiolonczelę i baryton (chodzi o ulubiony instrument arystokraty, rodzaj wioli). Niespełna pół roku później Werner zmarł. W 1766 roku Haydn został kapelmistrzem dworu, w mieście Fertőd uroczyście poświęcono nową rezydencję – pałac Esterháza, bez krztyny przesady zwany węgierskim Wersalem – a książę podwyższył Haydnowi gażę do ośmiuset guldenów rocznie.

Mecenasi

Lepiej nie wyciągać zbyt pochopnych wniosków z przytoczonej wyżej historii. Haydn był nie tylko wielkim kompozytorem, ale też znawcą ludzkich charakterów, urodzonym dyplomatą i człowiekiem w głębi duszy prawym i poczciwym. Prawie trzydzieści lat przepracowanych w służbie książąt Esterházych wykorzystał z korzyścią dla obydwu stron, wzmacniając pozycję arystokratycznej kapeli i własny status jednego z najwybitniejszych twórców epoki. Robił swoje, a jednocześnie ulegał kaprysom księcia, który zamiłowanie do barytonu zamienił z czasem na miłość do opery i teatru marionetek. Nie krył podziwu dla dokonań swego sfrustrowanego poprzednika Wernera, w 1804 roku aranżując sześć introdukcji i fug z jego oratoriów na kwartet smyczkowy.

Odszedł z dworu Esterházych w roku 1790, po śmierci Miklósa, którego następca Antal I rozwiązał orkiestrę, zapewnił jednak Haydnowi dożywotnią pensję w wysokości tysiąca guldenów. Kiedy Haydn otrzymał od Johanna Petera Salomona propozycję wyjazdu do Anglii i umowę na skomponowanie dwunastu symfonii, był już człowiekiem wolnym, opromienionym dostateczną chwałą, żeby ostatnie lata życia spędzić w znienawidzonym wcześniej Wiedniu.

Lepiej też nie ulegać magii formuły powstałej po upadku konfederacji barskiej i nie porównywać mecenatu Esterházych do jakiejkolwiek z inicjatyw polskiej magnaterii minionego czasu.

Polak, Węgier dwa bratanki, ale z pewnością nie w dziedzinie mecenatu artystycznego, także – a może przede wszystkim – z powodu odmiennych uwarunkowań historycznych. Kiedy swą potęgę budował założyciel rodu, Miklós Esterházy de Galántha, czynił to w kraju rozdartym między Królestwo Węgier, Księstwo Siedmiogrodu i ziemie wydarte przez Turków. Zmienił wyznanie z luterańskiego na katolickie, dwukrotnie wżenił się w majątki węgierskich arystokratek, w 1625 roku stanął po stronie Ferdynanda II, świętego cesarza rzymskiego z dynastii Habsburgów. Wkład rodziny Esterházych w walkę z osmańską nawałą Habsburgowie wynagrodzili Miklósowi i jego synowi Pálowi wyniesieniem na urząd palatyna Królestwa Węgierskiego. Esterházy pozostali wierni niemieckiej dynastii podczas wojny trzydziestoletniej, wojen napoleońskich i węgierskiej Wiosny Ludów. Ich działań – w przeciwieństwie do poczynań wielu polskich magnatów – nie przekreśliło niezatarte piętno zdrady narodowej. Tożsamość współczesnych Węgrów wykuła się w toku poniekąd antyromantycznej walki o wolność: walki, w której wyobrażone dobro wspólnoty przedkładano nie raz i nie dwa nad namacalne dobro jednostki.

Pisał o tym między innymi zmarły niedawno Péter Esterházy, potomek jednej z gałęzi rodu i autor powieści „Harmonia caelestis”, w której kunsztownie splótł na wpół wyimaginowaną historię przodków z na wpół wyimaginowaną historią Węgier. Po czym musiał dopisać do niej suplement, zyskawszy wiedzę o długoletniej współpracy swego ojca Mátyása z węgierskimi służbami bezpieczeństwa. Do książki Esterházyego warto wrócić po latach, choćby w nieudanej próbie zrozumienia rządzących tym krajem paradoksów. Myślałam o niej nieustannie podczas niedawnej wizyty w Budapeszcie, w ramach dziennikarskiej wyprawy zorganizowanej przez monachijską agencję Ophelias Culture PR – na pierwszy festiwal Haydneum, instytucji świeżo powołanej do życia z inicjatywy rządu Węgier.

Ile wolności?

Celem Haydneum nie jest propagowanie dawnej muzyki węgierskiej, tylko dorobku twórców związanych z Węgrami – przede wszystkim z dworem Esterházych – w epoce baroku, klasycyzmu i wczesnego romantyzmu. Hojnie finansowana działalność instytutu ma objąć działalność koncertową, wydawniczą i badawczą, organizację szkoleń i kursów mistrzowskich – w międzynarodowej współpracy z wybitnymi specjalistami i przedstawicielami nurtu wykonawstwa historycznego. Mózgiem przedsięwzięcia jest dyrygent, klawesynista i pedagog György Vashegyi, założyciel Purcell Choir i Orfeo Orchestra, od czterech lat przewodniczący Magyar Művészeti Akadémia, czyli Węgierskiej Akademii Sztuk. Dyrektorem artystycznym Haydneum został Benoît Dratwicki, wiolonczelista, fagocista i muzykolog, znawca XVIII-wiecznej opery francuskiej, szef artystyczny Centre de musique baroque de Versailles i współzałożyciel Palazzetto Bru Zane – Centrum Francuskiej Muzyki Romantycznej w Wenecji.

Wśród wykonawców tegorocznego festiwalu – oprócz zespołów Vashegyiego – znalazły się także ansamble Les Talents Lyriques pod kierunkiem Christopha Rousseta, Capella Savaria pod dyrekcją Zsolta Kalló oraz Freiburger Barockorchester. Udało mi się wpaść tylko na pierwsze dwa dni imprezy, do której z początku – podobnie jak do całego przedsięwzięcia – odnosiłam się z podobną rezerwą, jak Gregor Joseph Werner do nowo mianowanego wicekapelmistrza dworu Esterházych. Europejskie środowiska artystyczne od lat debatują nad artykułem X nowej konstytucji Węgier z 2011 roku, w której znalazł się niepokojący zapis o naukowej i artystycznej wolności Węgierskiej Akademii Nauk i Węgierskiej Akademii Sztuk. Zdaniem przeciwników instytucje kultury na Węgrzech padły łupem władzy, stały się narzędziem zarządzanej przez skorumpowanych oligarchów nowej narracji: zamkniętej na świat, antyliberalnej, antymodernistycznej. Zdaniem zwolenników, obecna strategia kulturalna państwa zapobiega bezmyślnemu trwonieniu funduszy na przedsięwzięcia o znikomej wartości artystycznej, za to o dużym ładunku propagandowym – nie wspominając już o tym, że skutecznie ochrania autonomię sztuki przed zakusami najrozmaitszej maści politykierów i oderwanych od rzeczywistości ideologów.

Prawda zapewne leży pośrodku – jak w przypadku młodego Haydna, który nie do końca wywiązywał się z książęcych zamówień i czasem nadużywał zaufania patrona, za to sprawnie zarządzał kadrami i bez wątpienia znał się na robocie kompozytorskiej.

Współzałożyciele i organizatorzy Haydneum z pewnością znają się na przedmiocie działalności nowo powołanej instytucji: co nie zawsze da się powiedzieć o animatorach podobnych przedsięwzięć w Europie. O ich rozległej wiedzy, połączonej z autentyczną pasją, miałam okazję przekonać się wielokrotnie: przy okazji lektury doskonale opracowanej książki programowej, wycieczek kuratorskich do Państwowej Biblioteki Széchényiego, Muzeum Historii Muzyki i Węgierskich Archiwów Państwowych, przede wszystkim zaś podczas zakulisowych rozmów – o zagadnieniach interpretacyjnych dzieł Haydna, Wernera i innych powiązanych z dworem twórców, o akustyce, rozwiązaniach technicznych i architektonicznych teatru operowego w Esterházie, o potrzebie kompromisu między wierną rekonstrukcją założenia pałacowego w Fertőd a potrzebami współczesnych odbiorców. W kontakcie z moimi węgierskimi rówieśnikami wyszło na jaw, że mamy zaskakująco podobne wspomnienia pierwszych doświadczeń z muzyką dawną.

Ich jednak coś zatrzymało, albo nas zagnało zbyt daleko naprzód. Na pierwszym koncercie w budapeszteńskim Pałacu Sztuk – z utworami Josepha i Michaela Haydnów oraz Johanna Georga Albrechsbergera – odniosłam wrażenie, że estetyka wykonawcza Purcell Choir i Orfeo Orchestra tkwi głęboko w tradycji pionierów historycznego śpiewu i grania. Że ich interpretacje są bardzo mądrze przemyślane, ale już mniej przeżyte, że brak im spontaniczności, a nawet dezynwoltury, z którą zdążyli oswoić nas Włosi, Francuzi i co odważniejsi Brytyjczycy.

Nazajutrz, w niedawno otwartej sali koncertowej dawnego klasztoru karmelitów, czekało nas spotkanie z całkiem innym światem. Les Talents Lyriques pod dyrekcją Rousseta porwali za sobą także węgierskich chórzystów, w oratorium „Hiob” Gregora Josepha Wernera muzykując swobodnie, a zarazem precyzyjnie, z idealnym wyczuciem późnobarokowego idiomu kompozytora. Mam wrażenie, że z czasem te dwa światy – na razie życzliwie w siebie zasłuchane – zaczną się nawzajem przenikać. Jak w dawnej kapeli książąt Esterházych, do której przez tyle lat ściągano najlepszych muzyków z Europy.

Po powrocie wpadłam wprost w polską zawieruchę, która nieomal zerwała mi szlafmycę z głowy, jak kiedyś Haydnowi po krótkim pobycie w Wiedniu. Dalej nie wiem, co sądzić o polityce kulturalnej Węgrów, ale pomysłu z Haydneum szczerze im zazdroszczę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Latynistka, tłumaczka, krytyk muzyczny i operowy. Wieloletnia redaktorka „Ruchu Muzycznego”, wykładowczyni historii muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN, prowadzi autorskie zajęcia o muzyce teatralnej w Akademii Teatralnej w… więcej