Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Berlin jeszcze w czasach ZSRR przyjął zasadę, by za wszelką cenę utrzymywać dialog z włodarzami Kremla. Na zmianę tej taktyki nie wpłynęła ani wojna w Gruzji w 2008 r., ani aneksja Krymu i zbrojne destabilizowanie wschodu Ukrainy, trwające od 2014 r. Niemieckie władze, owszem, angażowały się dyplomatycznie, aby minimalizować skutki neoimperialnej polityki Rosji, ale równocześnie politycznym parasolem osłaniały projekt budowy drugiej nitki gazociągu Nord Stream po dnie Bałtyku. Jeśli prace zostaną dokończone, to do Niemiec popłynie jeszcze więcej gazu ziemnego wydobywanego przez Gazprom. Pieniądze zasilą budżet autorytarnego reżimu.
Przewiezienie Nawalnego na leczenie do Niemiec zwiększa zainteresowanie jego sprawą tutejszej opinii publicznej. Najważniejsi politycy, w tym szef MSZ Heiko Maas i kanclerz Angela Merkel, już podali w wątpliwość dokończenie budowy Nord Stream 2. Niemcy żądają od Rosjan wyjaśnienia, kto stoi za próbą morderstwa najgroźniejszego przeciwnika Władimira Putina. Spełnienie tych żądań może być niemożliwe, jeśli zleceniodawca zasiada na Kremlu.
Ewentualna blokada projektu narazi Berlin na wypłatę miliardowych odszkodowań. Utrudni transformację energetyczną kraju, bo zwiększone dostawy gazu miały ułatwiać zamykanie elektrowni atomowych i węglowych i przechodzenie na czyste źródła energii. Rozjuszy też Rosję, uzależnioną od sprzedaży surowców. To wszystko nie leży w interesie Niemiec. Z drugiej strony w żadnym innym kraju UE nie podkreśla się tak często, że od partykularnych profitów państwa ważniejsza jest europejska solidarność. Niemcy stoją przed decyzją, która zdefiniuje ich rolę na kontynencie. ©
Czytaj także: Anna Łabuszewska: Czy otrucie Nawalnego to punkt zwrotny?