Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W pełnej zwrotów akcji historii budowy gazociągu Nord Stream 2 doszło do kolejnego. W ubiegłym tygodniu Parlament Europejski przyjął rezolucję wzywającą do wstrzymania prac przy tej inwestycji. Poparło ją aż 581 deputowanych, tylko 50 głosowało przeciw. Decyzja PE ma jednak znaczenie symboliczne, gdyż nie niesie dla realizującego projekt Gazpromu bezpośrednich skutków.
Znacznie poważniejszym problemem są nowe sankcje amerykańskie, które weszły w życie na początku roku i wymierzone są w podmioty wspierające realizację Nord Stream 2. Na ich efekty nie trzeba było długo czekać. Ze współpracy z Gazpromem wycofali się m.in. szwajcarski ubezpieczyciel i norweska firma certyfikacyjna; sankcje objęły natomiast rosyjskiego właściciela statku Fortuna, który układał gazociąg.
Rosja nie zamierza jednak składać broni i w trwającej batalii o dokończenie Nord Streamu 2 (brakuje 148 km rur) może liczyć na ważnych sojuszników. Trzy tygodnie temu rząd landu Meklemburgia-Pomorze Przednie powołał fundację, która formalnie ma działać na rzecz ochrony środowiska, a w istocie wziąć na siebie funkcję pośrednika w kontaktach z zewnętrznymi dostawcami współpracującymi z Gazpromem. Mówiąc wprost: chodzi o obejście sankcji USA.
Jeszcze ważniejsze od zabiegów rządu landowego jest wsparcie dla gazociągu, jakie niezmiennie deklaruje rząd federalny w Berlinie, który przekonuje, że ma on charakter komercyjny. Niemcy liczą, że administracja Bidena złagodzi stanowisko wobec inwestycji, choć pierwsze wypowiedzi nowego sekretarza stanu Antony’ego Blinkena na to nie wskazują.
Można się zatem spodziewać, że przeciąganie liny wokół Nord Stream 2 będzie trwać, ze wszystkimi negatywnymi skutkami dla współpracy wewnątrz Unii oraz dla współpracy transatlantyckiej. Kreml może zacierać ręce, bo przynajmniej jeden z celów projektu już zrealizował. ©