Niebieska emmaljunga

Późna wiosna 2001 r., moja żona właśnie urodziła córeczkę. Mnie przypadły poważniejsze zadania: miałem wysłać e-maile z informacją o wzroście i wadze noworodka oraz kupić wózek. Geniusz Marketingu wybrał za mnie.

29.05.2009

Czyta się kilka minut

Teatr KTO, spektakl „Wieża Babel” /fot. Krzysztof Jarczewski / Forum /
Teatr KTO, spektakl „Wieża Babel” /fot. Krzysztof Jarczewski / Forum /

Z korespondencją rozprawiłem się szybko, drugie wyzwanie okazało się trudniejsze. W sklepie Baby-Car na Grochowie otoczyły mnie dziesiątki i setki wózków. Były różowe i błękitne. Duże i średnie - najwyraźniej także branżę wózkarską dotknął Syndrom Caffe Latte (spróbujcie gdzieś dostać małą caffe latte - nic takiego nie istnieje, może być tylko duża albo średnia).

Szok poporodowy

Widziałem wokół siebie solidne i funkcjonalne produkty niemieckie oraz fantazyjne modele włoskie, ustrojone falbankami niczym sukienka komunijna. Atakowały mnie kwieciste ceratki, wzorzyste plandeki, girlandy plastikowych gwiazdek i grzechoczących misiów. Wpadłem w oszołomienie, a potem wczepiłem się w pierwszy lepszy wózek i właśnie pchałem go w stronę kasy, gdy spomiędzy rupieci wynurzył się sprzedawca dekady, Geniusz Marketingu.

Wyglądał jak z policyjnych rysopisów: lat około dwudziestu, krępej budowy ciała, wzrostu średniego, włosu krótkiego, lima podbitego. Żadne towarzystwo ubezpieczeniowe nie dałoby mu zniżki na OC.

- I tym chce pan jeździć? - spojrzał sceptycznie na mój wybór.

- Nie. To dla córki - wyjaśniłem.

- Nie wstyd takim szajsem córkę wozić? Lepiej spójrz pan tutaj - ze stosu żelastwa wyszarpnął coś potężnego i granatowego - wie pan, co to jest?

Nie zaryzykowałem odpowiedzi, więc sam wyjaśnił: - To jest offroad. Jeep wśród wózków. Wyobraź pan sobie - kusił - jedziesz pan drogą i nagle przychodzi ochota skręcić w las. I wio, po muldach, po korzeniach, po śniegu! Błoto rozbryzguje się na boki, gałęzie trzaskają, a dzieciak śpi. Spójrz pan na te koła - kopnął w oponę. - Na to zawieszenie. Potęga!

- Aha - odpowiedziałem, ale widocznie nie wyglądałem na przekonanego, bo facet kontynuował.

- Albo te dwa czerwone zaczepy. Jeden ruch, o tutaj, zdejmujemy nadwozie i co mamy? Kołyskę! I teraz przykładowo taka sytuacja: żona wychodzi z koleżankami, pan zostajesz w domu z dzieckiem. Więc zaraz łaps za zaczepy, dziecko w kołyskę, a samemu na kanapę. W telewizji leci meczyk, pan walisz piwko za piwkiem, starczy od czasu do czasu bujnąć nóżką i dzieciak śpi. Pan spróbuje.

Spróbowałem zdjąć nadwozie, ale okazało się to trudniejsze, niż sądziłem. Geniusz udzielał wskazówek i wyrozumiale kibicował moim wysiłkom.

- Szok poporodowy - wyjaśnił. - Jeszcze się pan nauczy [» 1].

W tej jednej sprawie się pomylił: nigdy nie opanowałem sprawnego demontażu nadwozia. Poza tym miał rację we wszystkim. Olbrzymi, ciężki wózek marki emmaljunga nigdy nas nie zawiódł, a już po kilku dniach okazało się, że nic tak nie pomaga na kolki noworodka, jak przejażdżka po ostatniej na Grochowie ulicy z kocimi łbami (z komunalnym półbruczkiem bazaltowym - poprawiał mój ojciec, miłośnik przedwojennego prawa budowlanego).

Trzy wieki w zaprzęgu

Przedziwny pomysł, że niemowlęta należy wozić ze sobą, zamiast - czy ja wiem? - zostawiać raczkujące pod opieką piastunki, zrodził się w XVIII w., gdy ogrodnik William Kent skonstruował pierwszy wózek w kształcie bogato zdobionej muszli. Początkowo do miniaturowych powozików zaprzęgano psy lub kucyki, ale to właśnie oświeceniowa idea Kenta uczyniła z nas dzisiaj rodziców pociągowych. Na dodatek w latach 40. następnego stulecia królowa Wiktoria nabyła trzy egzemplarze w firmie Hitchings Baby Stores. W ten sposób koronowana matka ośmiorga dzieci wylansowała modę, która trwa do dziś - pomimo że, jak piszą eksperci, ówczesne wózki były niewygodne, niestabilne i niebezpieczne. Dopiero w 1889 r. w Baltimore William H. Richardson opatentował nowatorski wzór z obrotową budką i skręcającymi kołami  [» 2].

W katalogu wysyłkowym Sears, Roebuck and Company z roku 1902 naliczyłem już 25 różnych modeli, od najtańszych (za 2 dolary 28 centów) aż po luksusowe, wykonane z "najprzedniejszych materiałów, jakie można kupić za pieniądze" (20 dolarów plus dopłata za gumowe opony). W pierwszej połowie XX wieku masowo produkowane tanie wózki podbiły już świat.

Dowcip (czy raczej legenda miejska?) z czasów zimnej wojny mówi o pracowniku wynoszącym części z fabryki wózków. Kiedy próbował je składać w domu, za każdym razem wychodził karabin maszynowy... Przekonanie o związku produkcji wózków i broni musiało być głęboko zakorzenione. Opowiadała mi babcia, która po Powstaniu pracowała niewolniczo w fabryce zbrojeniowej, że stary majster Niemiec zwracał się do więźniarek słowami "powoli, powoli, nie robimy wózków dziecięcych".

- Rozumiesz? Wzywał nas do włoskiego strajku - twierdziła babcia. - Hitlerowcy mogli go za to ściąć toporem!

Zawsze miałem w tej sprawie pewne wątpliwości. A jeśli facet uważał, że co na­gle, to po diable? Albo zwyczajnie wolał staranną robotę? Babcia odrzucała takie wyjaśnienie.

- To był niemiecki antyfaszysta! - upierała się  [» 3].

Wózek formuły pierwszej

Nasz granatowy wózek emmaljunga wyglądał, jakby wyszedł ze szwedzkiej fabryki czołgów. Kiedy wymagał naprawy, pchaliśmy go do pobliskiego warsztatu samochodowego. - Waldek, bierz go na kanał - bez zdziwienia wołał właściciel i po paru minutach podwozie było zespawane.

Szczególnej satysfakcji emmaljunga dostarczała mi podczas letnich wakacji w Kazimierzu, gdy zapraszaliśmy przyjaciół z dziećmi. - Zróbmy sobie spacer wąwozem - proponowałem niewinnie - a potem chodźmy przez pola w stronę kamieniołomu...

I ruszaliśmy. Granatowa emmaljunga bez trudności brała przeszkody, a wózki przyjaciół, te cuda technologii prosto z wiosennego katalogu mothercare, zmyślne trójkołowce, pełne gracji miejskie wehikuły, grzęzły już na pierwszych metrach. Obserwowanie spoconych nieszczęśników, którzy się z nimi szarpali, było źródłem podłej, ale niewyczerpanej radości.

Trzeba jednak przyznać, że niebieska emmaljunga była potwornie ciężka. Nasze kręgosłupy zaczęły to odczuwać, zwłaszcza gdy musieliśmy pokonywać schody, stopnie lub podesty. Czyli przez cały czas  [» 4].

W końcu zamarzyliśmy o lekkim wózku składanym. Tak w nasze życie wjechał maclaren... Maclaren! Wystarczyło spojrzeć na ten wózek, a człowieka ogarniał podziw dla umysłu, który potrafił stworzyć coś tak sprytnego. Koniec z ponurą szamotaniną wokół czerwonych uchwytów. Teraz jeden ruch wystarczał, żeby wózek rozłożył się i złożył z powrotem. Perfekcja wykonania i użycie tytanowych stopów upewniały mnie, że powstał w tej samej fabryce co bolidy formuły pierwszej.

Tutaj akurat byłem w błędzie. Zbieżność nazw z teamem McLaren była przypadkowa. Wózek zwany parasolką wymyślił dla swoich wnucząt Owen Maclaren, emerytowany angielski inżynier lotniczy. Podczas wojny ten sam człowiek opatentował hydrauliczne podwozie myśliwca spitfire, więc śmiało możemy powiedzieć, że dwa razy dobrze zasłużył się ludzkości  [» 5].

Z punktu widzenia pasażerki wózek pana Maclarena miał jeszcze jedną zaletę. Wreszcie mogła podróżować na siedząco, a w razie potrzeby jednym ruchem wyswobodzić się z pięciopunktowych pasów bezpieczeństwa i zrobić użytek z niedawno nabytej umiejętności chodzenia. Wkrótce też dziecko zaczęło się domagać trzykołowego rowerka... Ale to już zupełnie inna historia.

Z górki na pazurki

Przed laty, za sprawą Geniusza Marketingu z Grochowa, zrozumiałem, że kupowanie wózka nie różni się szczególnie od kupowania samochodu. Właściwie dlaczego miałoby się różnić? Od kołyski uczymy nasze dzieci reguł wolnego rynku. Nie jest to refleksja szczególnie przenikliwa, ale towarzyszyła mi nieraz podczas popychania niebieskiej emmaljungi. Na większe wzniesienia miałem wierszyk:

Pod górę, pod górę, pod górę, przez sad.

Brum brum - mówi Lotta. A tata: sap sap.

Tak jedzie Lotucha, a tata ją pcha.

Uff uff - mówi tata. A Lotta: cha cha.

Aż wjadą na górę i tata tam westchnie.

Ach! kocham - oświadczy - ja kino

radzieckie,

"Pancernik Potiomkin" i schody odeskie.

Szczególnie zaś kocham tę scenę z wózeczkiem,

z wózeczkiem dziecięcym, co toczy się w dół...

Cha cha - powie tata. A Lotta: A uuuuuuu!  [» 6]

» 1

Ostatnio Jerzy S. Majewski przytoczył w swoim felietonie dialog z przedwojennego filmu "Serce matki" (reż. Michał Waszyński, 1938 r.). Rzecz dzieje się w sklepie z wózkami, do którego wchodzą dwie młode kobiety i dręczą właściciela serią fachowych pytań:

- A koła obrotne?

- Owszem.

- Które?

- Przednie i tylne.

- A boczne?

- Również.

- A budkę można podnieść?

- Można.

- A można opuścić?

- Można, i sklep można opuścić.

- A może cenę można opuścić?

» 2

Poeta pamięta. Interesujące świadectwo znajdujemy w wierszu Artura

Oppmana (Or-Ota) z 1893 r.:

"Dalej bryczuszka, mała, ładniutka,

Na niej fartuszek, skórzana budka.

Budka od słońca dziecię osłania,

Kiedy na spacer wiezie je niania".

» 3

Udział spacerówki w obaleniu komunizmu potwierdza "Protokół przeszukania osoby i wózka" sporządzony przez SB 31 lipca 1980 r. podczas zatrzymania Lecha Wałęsy i jego półtorarocznej córki Magdy. Pogłoski, jakoby wózek został ostatnio odkupiony przez Declana Ganleya, nie znajdują potwierdzenia.

» 4

W początkach XIX w. obowiązywał zakaz jeżdżenia wózkami po chodnikach. Od tego czasu osiągnięto postęp. Niestety niezbyt wielki. Z barierami architektonicznymi dzielnie walczy warszawska Fundacja MaMa. Kilka lat temu zorganizowała nawet manifestację uliczną pod nazwą Wózkowa Masa Krytyczna. Próbowaliśmy dołączyć, ale po drodze uwięzło nam kółko.

» 5

Wszystkie opisane zalety nie uchroniły firmy Maclaren przed kłopotami finansowymi, groźbą bankructwa i przeniesieniem produkcji do Chin. Niektórzy twierdzą, że od tego czasu jakość produktu bardzo się pogorszyła. Ja tam nie wiem, zresztą boję się chińskich hakerów.

» 6

Najsłynniejszy występ na ekranie miał miejsce w filmie Siergieja Eisensteina "Pancernik Potiomkin" (1925): wiklinowy wózek turla się w dół po Schodach Odeskich (ma do pokonania 200 stopni). Kto raz to zobaczy, zawsze już będzie pamiętał o zaciąganiu hamulca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1972 roku. Grafik z wykształcenia, eseista i autor książek dla dzieci. Laureat Nagrody Literackiej „Nike” za książkę „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” (2018) oraz Paszportu Polityki w kategorii literatura (2017). Przez wiele lat autor cotygodniowych… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2009