Dziennikarz nie wiecuje

Zaczyna się jesienne szaleństwo w polskiej polityce. To ostatnia chwila, by zgłosić votum separatum wobec „wyrazistych”, których media niestety uwielbiają.

28.08.2017

Czyta się kilka minut

W Sejmie, styczeń 2017 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM
W Sejmie, styczeń 2017 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM

Słychać to zewsząd, z lewa i z prawa: przychodzi kiedyś taki moment, że trzeba opowiedzieć się po jednej ze stron – i oto właśnie nadszedł. Nie czas na pięknoduchostwo, możesz tkwić w „pożytecznym symetryzmie”, czyli, praktycznie rzecz biorąc, pozostać tępym na umyśle czy też naiwnym zwolennikiem PiS-u, albo bronić wolności i – nie bójmy się jasno postawić sprawy – dobra w walce ze złem. Reporter Marcin Kącki wzywa dziennikarzy, żeby na ulicach bronili demokracji. Piotr Pytlakowski blokuje marsz Młodzieży Wszechpolskiej i zostaje wyniesiony z ulicy przez policję. Tomasz Lis przemawia na manifestacjach KOD-u, skandując pod adresem władzy: „Cała Polska z was się śmieje, demokracji wy złodzieje”.

Dziękuję, nie.

Deficyt przestrzeni

Moment próby rzeczywiście nadszedł, ale nie polega on na wyborze między antypisowskim dobrem a pisowskim złem. Ani na odwrót. W życiu w ogóle mało jest wyborów, które przebiegają według tak jednoznacznych kryteriów, a w życiu publicznym demokratycznego państwa, jakim jest Polska, w ogóle ich nie ma. Oczywiście odkrywam swoją prawdziwą twarz: piszę, że Polska nie jest dyktaturą, a zatem z definicji jestem dla wielu zwolennikiem PiS-u.

Otóż, nie bardzo. Głosuję w wyborach i mam poglądy, czasem nawet prezentuję je publicznie, występując w roli publicysty. Jednak, w przeciwieństwie do wielu kolegów komentatorów i analityków politycznych, nie zwierzam się publicznie, na kogo głosuję, bo zgodnie z anachronicznymi przekonaniami, które wyszły w Polsce z mody już jakiś czas temu, obnoszenie się ze swoimi sympatiami partyjnymi – a tak robi w Polsce wiele gwiazd politycznej analizy i komentariatu – niszczy wiarygodność dziennikarza. To znaczy u nas nie niszczy, choć powinno.

Polska nie jest dyktaturą, jest państwem demokratycznym, w którym trwa bardzo silny spór polityczny, a partia rządząca używa wszystkich możliwych sposobów, żeby zmienić ustrój państwa. Przez ostatnie dwa lata politycy obecnej władzy używali ohydnej retoryki wobec imigrantów i uchodźców, odwoływali się – skutecznie – do najgorszych instynktów ludzi, siejąc strach i tworząc podziały, wprowadzali ustawy, z których część prawdopodobnie łamie konstytucję, obsadzali stanowiska według klucza partyjnego, osłabiając instytucje publiczne, prowadzili politykę historyczną, której celem jest rewizja myślenia Polaków na temat spuścizny 28 lat wolności – zarówno tego, co w niej złe, jak i dobre.

Rząd PiS-u poprawił również warunki życia ubogich Polaków, utrzymał wzrost gospodarczy na wysokim poziomie, skutecznie walczył z wyłudzaniem podatków, w zasadzie spełnił również większość swoich obietnic wyborczych, co jest w polskiej polityce ewenementem. Niektórymi swoimi decyzjami PiS niszczy państwo, innymi wspiera Polaków, jeszcze inne są dyskusyjne, a ich skutki poznamy za jakiś czas. Warto się temu wszystkiemu przyglądać, poddawać krytyce, oceniać.

Polska ciągle jednak pozostaje demokracją, a zadaniem dziennikarza jest jej opisywanie, bo mimo zagarnięcia przez PiS mediów publicznych i przekształcenia się niektórych mediów w szczujnie pro- oraz anty­pisowskie, wolność słowa ciągle istnieje, choć w niektórych miejscach wolni dziennikarze ledwo zipią. Pamiętajmy przy tym, że presja polityczna to tylko jeden, moim zdaniem nie najważniejszy powód kryzysu mediów. Znacznie ważniejsze jest ciśnienie głupoty i miernoty, któremu ulegają media, nawet te, które do niedawna uważano za poważne. Ciągle jest dużo przestrzeni, by mówić i pisać o Polsce w sposób nieskrępowany, a zatem nie ma powodu, by dziennikarze zamiast to robić, wychodzili na ulicę (zapewne za chwilę PiS będzie organizował własne marsze z udziałem swoich zwolenników).

Myślenie bez przyszłości

Tak, mamy moment próby. Właśnie zaczyna się w Polsce jesienne szaleństwo polityczne, w którym staną naprzeciw siebie dwie armie ludzi odpornych na wszelkie kontrargumenty podsuwane im nieśmiało przez inteligencję, pamięć czy dawne lektury.

Jeszcze jest czas. Jeszcze można podjąć próbę zrozumienia drugiej strony, jeszcze można zgłosić votum separatum wobec „wyrazistych”, których media uwielbiają. No, ale to by oznaczało, że skłaniasz się ku symetryzmowi, czyli myśleniu, bo przecież treścią myślenia jest ważenie argumentów, kwestionowanie przyjętych prawd i poglądów, wyznawanych również przez ludzi, których prywatnie lubimy, oraz intelektualna prowokacja stosowana w celach poważnych albo rozrywkowych.

Niestety, myślenie, zwłaszcza w mediach, od pewnego czasu się nie sprawdza. Lepiej się ma współczesna odmiana Tuwimowskich mieszczan, którzy wszystko widzą oddzielnie.

Znów jedni będą bojkotować wraże media, inni też wraże, tyle że inne, wierząc, iż odmawiając rozmowy z ludźmi o niesłusznych poglądach, służą sprawie wolności. Powie ktoś, że jako dziennikarz „narodowych mediów” (Programu 3 Polskiego Radia) nie umiem docenić istoty i wagi protestu. Umiem, jestem za pełną wolnością chodzenia, gdzie kto chce, i nawet rozumiem motywacje ludzi, którzy odmawiają przychodzenia również do moich programów. Tylko jedna uwaga: może jednak ludzie, którzy stosują bojkot, nie rozumieją, że pozwalają w ten sposób decydować Jarosławowi Kaczyńskiemu, jak mają dobierać sobie towarzystwo.

Tak, nadszedł moment próby. Decydują się losy nie tylko rzetelnego dziennikarstwa, ale całej debaty publicznej w Polsce. Pytanie brzmi: czy ma ona toczyć się wokół próby zrozumienia, a następnie opisu świata według racjonalnych kryteriów przy uznaniu, że istnieje coś takiego jak prawda, a dotarcie do niej jest szlachetną aspiracją? W dążeniu do niej – owszem – zwykle upadamy, ale próbować należy. Największą zarazą polskiego życia medialnego było odejście od tego założenia i postawienie na emocje.

Żeby było jasne – same media to zrobiły, nie politycy. Poszło o kasę, chwilowy skok w słupkach sprzedaży, walkę z konkurencją. Prymat emocji miał wszystko wyjaśniać i usprawiedliwiać. Po pierwsze, pisanie bredni i jawnych kłamstw, wymyślanie postaci reportaży, manipulowanie wypowiedziami tych, którzy niefortunnie zgodzili się na rozmowę. A do tego doszło to drugie – zaangażowanie polityczne. Istotne są tylko poglądy, zwłaszcza moje. Czym mojsze, tym lepsze.

Odejście od dążenia do prawdy jako właściwej aspiracji wykracza daleko poza dziennikarstwo polityczne. Podam przykład. Powstaje obecnie nowe pismo reporterskie, którego twórcy zamierzają stosować tzw. fact-checking, czyli sprawdzanie, czy reporter rozmawiał z osobami, które cytuje, czy cytat jest precyzyjny, czy nie przepisał kawałka książki, zapominając podać źródło itd. Wydawać by się mogło – oczywista rzecz, stosowana zresztą w kilku krajach o nie mniej rozwiniętej tradycji pisarskiej niż Polska. A gdzie tam! Reakcje zainteresowanych czytelników i niektórych reporterów idą od szydery po logiczne tłumaczenia, że indywidualizm i piękno literackie wymaga ofiar. Albo będzie pięknie, albo prawdziwie, jednocześnie pięknie i prawdziwie być nie może, precyzja i rzetelność są nudne. To nie powinno dziwić w kraju, w którym czołowi reporterzy kradną cudze teksty, wymyślają cytaty i bohaterów swoich tekstów, przepisują całe fragmenty książek napisanych przez innych i, co najważniejsze – nie spotykają ich za to żadne konsekwencje. Krytycy dalej uważają ich za mistrzów, wydawcy wydają, czytelnicy kupują i się zachwycają.

Emocje zamiast debaty

Oczywiście ludzie zawsze kłamali i manipulowali faktami, otwarcie albo skrycie, a debata publiczna nie polega wyłącznie na drobiazgowej analizie rzeczywistości. Jest w niej miejsce na osobisty styl, na polityczne emocje, na wymianę poglądów, które z grubsza dzielą się na trzy kategorie opisane w brawurowy sposób przez ks. prof. Józefa Tischnera jako „świento prawda, tys prawda i gówno prawda”. Każdy ma prawo do swojej, stąd mamy formy dziennikarskie od poważnej opiniotwórczej publicystyki w mediach o konkretnych preferencjach ideowych, przez różnej wartości blogi i wpisy na Facebooku, po najbardziej obecnie popularne twitterowe świergolenie. Dziennikarze i inni ludzie uczestniczą w tej wymianie opartej jednak głównie na emocjach, instynktownych reakcjach i pluciu na kolegów. Ona, obok tzw. programów publicystycznych w mediach elektronicznych, stanowi główny wsad tego, co zwykliśmy nazywać debatą publiczną.

Tak jest wszędzie, Polska nie jest wyjątkiem. W świecie wolnych mediów głupota dominuje nad mądrością, prostactwo nad klasą i wulgarność nad uprzejmością. To są rzeczy tak oczywiste, że czuję lekkie zakłopotanie pisząc te słowa, choć może niepotrzebnie.

Tak bywa, choć nie wszędzie jest to jedyna dostępna oferta. W Wielkiej Brytanii, Francji, USA ciągle wydawane są pisma, działają stacje radiowe i telewizyjne, gdzie polityczna bezstronność jest nie tylko obowiązkiem, ale też aspiracją dziennikarza, i to nie tylko mediów publicznych, a zadanie, jakie sobie stawia, to próba zrozumienia wydarzeń i procesów w kraju i na świecie, a nie publiczne kibicowanie wybranej partii. Za chwilę Polska może stać się krajem wolnym od tego typu aspiracji.

Wbrew wezwaniom znanych reporterów i redaktorów zadaniem dziennikarza nie jest obrona demokracji na ulicach Polski. Nie jest też nim odsunięcie od władzy PiS-u, podobnie jak nie jest zadaniem dziennikarza uprawianie propagandy w celu utrzymania PiS-u przy władzy. To drugie wydaje się tak oczywiste, że nawet propagandziści PiS-u twierdzą, że nie uprawiają propagandy. Uprawiają hipokryzję, która w pewnym sensie świadczy na ich korzyść – przynajmniej oddają hołd cnocie. Tymczasem walka dziennikarzy opozycyjnych z PiS-em odbywa się w świetle rampy i glorii męczeństwa, czasem zresztą usprawiedliwionej – niektórzy dziennikarze mediów publicznych rzeczywiście stracili pracę z powodów politycznych.

Obrona takich osób jest prawdopodobnie jedynym powodem, dla którego dziennikarzowi wolno wyjść na ulicę. W innych przypadkach jego udział w demonstracjach czy marszach politycznych powinien ograniczać się do relacjonowania i komentowania ich.

Rezygnacja z utrzymania fundamentalnych standardów – wśród których brak partyjnego zaangażowania i dążenie do bezkompromisowego odkrywania prawdy na temat rzeczywistości są najważniejsze – spycha nas w stronę państwa bez mediów. W każdym razie bez mediów zasługujących na miano wolnych i wartych utrzymania.

Taniec z newsami

Jeszcze niedawno w Wielkiej Brytanii funkcjonowało powiedzenie, według którego BBC nie ma poglądów w żadnej sprawie poza jedną: uważa, że powinna istnieć, a jej programy muszą być całkowicie wolne od zewnętrznych wpływów. Przez lata różnie bywało, BBC nie we wszystkich sprawach okazywała się wzorcem obiektywności i niezależności, co niekiedy sama potrafiła przyznać, ale nie to jest najważniejsze. Kluczowa jest jednak aspiracja wyrażana przez tę instytucję i jej dziennikarzy.

BBC naprawdę nie ma zdania ani w sprawie tego, kto ma rządzić krajem, ani choćby w sprawie Brexitu, mimo że jest to wydarzenie epokowe, zmieniające w fundamentalny sposób losy państwa i narodu. Dziennikarze korporacji, którzy nie chcą podporządkować się tak idealistycznym standardom, po prostu z niej odchodzą, czasem w niezwykłych okolicznościach.

Wybitny reporter Martin Bell, który w 1997 r. po dramatycznym doświadczeniu relacjonowania wojny w Bośni sam uznał, że nie jest w stanie zachować obiektywizmu, wycofał się z zawodu i przeszedł do polityki. Bell, jeden z najbardziej bezkompromisowych reporterów brytyjskich, doszedł do wniosku, że nie potrafi wypełniać etosu dziennikarza, będąc świadkiem zbrodni oraz aktów niesprawiedliwości dokonywanych w trakcie wojny, i zamiast stawać po jednej ze stron konfliktu, po prostu zmienił zawód na taki, w którym oczekiwano od niego zajmowania politycznych stanowisk. Został politykiem.

Przykład Bella jest heroiczny, nie wzywam do takich poświęceń. Wystarczy, żeby dziennikarze nie rezygnowali z używania rozumu i zmysłów, którymi postrzegają rzeczywistość, na rzecz emocji, które mają wszystko usprawiedliwiać.

Dziennikarstwo przetrwa, jeśli będzie autonomiczne, bo nie ma dobrych mediów robionych przez ludzi zniewolonych – także przez własne namiętności polityczne. Autonomiczne, to znaczy skupione wokół własnych celów, niezależnie od interesów i mecenatu partii politycznych, realizujące aspiracje społeczeństwa obywatelskiego, wśród których prawo do nieskrępowanego opisu rzeczywistości i debaty na jej temat jest podstawą wymiany wolnej myśli.

Alternatywą dla takiego podejścia jest dziennikarstwo partyjne, nadawane na zmianę z infotainmentem, czyli polityczna młócka na zmianę z ogłupianiem ludzi, ewentualnie obie te rzeczy stosowane naraz: dziennikarstwo „zaangażowane” (bo „każdy ma przecież poglądy”), a czym bardziej zaangażowane, tym lepsze – na zmianę z tańcem na lodzie albo pod wodą.

Zabita ciekawość

Myślenie o świecie w sposób zamknięty nieprawdopodobnie nas, dziennikarzy, zubaża. Bardzo wiele niepokojących rzeczy wydarzyło się w Polsce w ciągu ostatnich dwóch lat. Dla części Polaków rządy PiS-u to powód do smutku i frustracji, dla innych do wyjścia na ulicę w obronie wyznawanych wartości. Jeszcze inni uważają, że Polska wreszcie staje się dynamicznie rozwijającym się krajem, którego rząd po raz pierwszy od 1989 r. zwrócił uwagę nie tylko na ludzi, którym się udało, ale także na tych, którzy z różnych powodów sukcesu nie osiągnęli.

Polacy żyją dziś w ostro zwalczających się grupach, zamknięci we własnych kokonach, głusi na impulsy z zewnątrz, zadowoleni z siebie i stuprocentowo pewni, że tylko ja i moi znajomi z Facebooka mamy rację. Słuchają wyłącznie podobnych do siebie, czytają wyłącznie teksty ludzi, z którymi się zgadzają, nie śmią wystawić głowy na powietrze, bo to grozi konfrontacją z obcym, który nie jest przecież rodakiem, partnerem do dyskusji, w której mogę zweryfikować myśli i poddać je ważnej próbie – tylko wrogiem, „obcym”, który wtargnął do mojego domu.

To jest, poza wszystkim innym, programowa abdykacja z ciekawości, która pociąga za sobą fatalne konsekwencje społeczne. Przecież inni Polacy istnieją, nigdzie stąd nie wyjadą, nawet jak zmieni się rząd, nawet jak zmieni się na lepszy. W jaki sposób zdołamy odbudować więzy między sobą? Czy decydujemy się na to, że już zawsze zostaniemy odgrodzeni od siebie przez politykę i ideologiczne uprzedzenia?

Polska jest dziś jednym z najbardziej fascynujących krajów na świecie – wiem, bo jeżdżę i potrafię porównywać. Żyjemy w okresie niezwykłych procesów społecznych i politycznych, których skali i znaczenia nie do końca rozumiemy, zmieniamy się jako społeczeństwo, powstaje nowy model państwa, który jest reakcją na wydarzenia minionych dekad. Przeżywamy gwałtowną transformację społeczną, jedni z nas są przerażeni, inni przeszczęśliwi pod rządami PiS-u. Frustrują nas te głębokie podziały, a zaraz potem cieszymy się wzrostem zamożności i nowymi drogami. Przyjechało do Polski milion mieszkańców sąsiedniego kraju, którzy – nie do wiary! – szukają u nas bogactwa i szczęścia. Ludzie ciągle chodzą do kościoła, a nawet wierzą w Boga, rządzi nami nieprzewidywalny polityk, którego jedni nienawidzą, inni oddaliby za niego życie. Polska to lustro, w którym odbija się życie we wszystkich jego przejawach, również dramatycznych i bolesnych.

Więc pytam dziennikarzy: gdzie się podziała nasza ciekawość? Gdzie to zdziwienie, bez którego nie ma opowiadania o rzeczywistości? Gdzie chęć zrozumienia? Czy naprawdę chcemy je przehandlować za udział w politycznym marszu i chwilową ekstazę wśród tłumu? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dariusz Rosiak (ur. 1962) jest dziennikarzem, twórcą i prowadzącym „Raport o stanie świata” – najpopularniejszy polski podkast o wydarzeniach zagranicznych (do stycznia 2020 r. audycja radiowej „Trójki”). Autor książek – reportaży i biografii (m.in. „Bauman… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2017