Nie żądajcie demokracji od Łukaszenki

Dzianis Melyantsou: Łukaszenka rozpocznie z Unią targ: zacznie wypuszczać więźniów politycznych, za korzyści płynące z Brukseli. Rozmawiała Małgorzata Nocuń

11.01.2011

Czyta się kilka minut

Małgorzata Nocuń: Czy Aleksander Łukaszenka zwyciężył podczas ostatnich wyborów prezydenckich 19 grudnia 2010 r.? Niezależni obserwatorzy są zdania, że mógł nie wygrać w pierwszej turze, stąd tak duże protesty powyborcze w Mińsku.

Dzianis Melyantsou: Na Białorusi nie liczy się sprawiedliwie głosów, dlatego nie wiemy, ile ich dokładnie zebrał Łukaszenka. Możemy oprzeć się na sondażach opinii publicznej, przeprowadzanych przed wyborami. Dane publikowane przez Niezależny Instytut Badań Socjologiczno-Gospodarczych i Politycznych na początku grudnia dawały Łukaszence ok. 40 proc., przed samymi wyborami było to już ok. 50 proc. Podkreślmy: elektorat Łukaszenki jest bardziej zmobilizowany niż elektorat opozycji. Ok. 70 proc. tej grupy zawsze bierze udział w wyborach. Natomiast jedynie połowa wyborców popierających opozycję udaje się do urn, jest to elektorat pasywny. Opierając się na tych danych, można wnioskować, że Łukaszenka zdobył ok. 50 proc. głosów (natomiast oficjalnie podano, że zwyciężył z poparciem 80 proc.). Podczas powyborczych protestów mówiono, "że Łukaszenka nie zdobył 40 proc.", nie wiem, w jaki sposób opozycja doszła do tej konkluzji.

Czy fakt, że w prezydenckich wyborach brało udział aż siedmiu kandydatów opozycji, nie jest nieszczęściem Białorusi?

To jeden z czynników, który nie pozwala opozycji dojść do władzy. Opozycja jest podzielona, nie ma jak dotrzeć do wyborców. W telewizji króluje Łukaszenka, a wiadomo: większość społeczeństwa ogląda telewizję, białoruski internet jest wolny, ale starsze pokolenie nie będzie w nim szukać informacji. Nakład niezależnych gazet jest nieduży, dlatego nie kształtują one opinii publicznej. Większość opozycyjnych polityków mobilizuje się dopiero w czasie wyborów parlamentarnych bądź prezydenckich. I kiedy nagle pojawia się siedmiu opozycyjnych kandydatów, to potencjalny wyborca żadnego z nich nie kojarzy. Trudno się dziwić, że nie budzą oni zaufania. Słabość opozycji wynika więc z wielu przyczyn. Oczywiście także autorytarny reżim nie pozwala jej na "wybicie się".

Co powyborcze protesty mówią o białoruskim społeczeństwie? 19 grudnia na ulice Mińska wyszło morze ludzi (śmiałe statystyki mówią, że nawet 40 tysięcy), to dużo jak na senne białoruskie społeczeństwo. Czy ludzie ci chcieli powiedzieć: "popieramy opozycję", czy: "nie popieramy Łukaszenki"?

Do protestu popchnęła ich chęć obrony prawa do wolnych wyborów. Gdyby podano, że Łukaszenka zwyciężył z poparciem wynoszącym ok. 50 proc., to wielu Białorusinów przyjęłoby to do wiadomości i pozostałoby w domu. Jednak kiedy usłyszeli dane exit polls, że poparło go 80 proc. głosujących, to oczywiście wzbudziło protest. Sporo ludzi poszło na plac, by zobaczyć, co się stanie, ponieważ kampania wyborcza, jak na warunki białoruskie, była liberalna. W 2006 r. KGB straszyło protestujących rozstrzelaniem i więzieniem. Tym razem ludzie myśleli, że zmienił się stosunek do opozycji i można wyrażać sprzeciw. Łukaszenka ich zaskoczył i użył siły.

Przez ostatni czas Łukaszenka starał się balansować pomiędzy Zachodem a Rosją. Trochę Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek. Czy uda mu się kontynuować politykę "balansu"?

Na pewno będzie się starać ją realizować. Utrzymanie poprawnych relacji z UE jest niezbędne, by Białoruś nie uzależniła się całkowicie od Moskwy, i by sam Łukaszenka utrzymał się przy władzy. Zaraz po wyborach, podczas konferencji prasowej prezydent oświadczył, że Białoruś chce utrzymywać stosunki z UE, chce być beneficjentką Partnerstwa Wschodniego.

A czy Łukaszence uda się realizować politykę balansu? Trudno powiedzieć. Wiele zależy od zachowania samej Unii, na razie jej przedstawiciele krytykują zachowanie Łukaszenki i politykę represji, ale Unia nie podjęła żadnych konkretnych kroków. Możliwe, że Bruksela ograniczy się do słownej krytyki i będzie kontynuować politykę przyciągania Białorusi do Europy, która była realizowana od 2009 r.

Na Białorusi, w środowiskach opozycji, ale także na Zachodzie pojawiają się głosy, że może Unia powinna wprowadzić przeciwko reżimowi sankcje - nie tylko ograniczające się do zakazu wjazdu na teren państw unijnych białoruskich urzędników, ale również uderzające w gospodarkę.

Uważam, że więcej korzyści może przynieść dialog Unii z reżimem. Analitycy - zarówno w Brukseli, jak i na Białorusi - są świadomi, że polityka izolacji trwająca praktycznie od 1996 r. nie przyniosła pożądanego efektu. Sankcje nie wymuszą demokratyzacji. Na odwrót: doprowadzą do wzmocnienia białoruskiego reżimu i wzrośnie popularność Łukaszenki. Białoruskie media powiedzą: "Zachód nas prześladuje", uczynią z Unii wroga.

Dialog Unii z reżimem powinien być konsekwentny. Bruksela nie może pobłażać Białorusi, jak to miało miejsce w 2008 r., gdy wysunięto żądania pod adresem Mińska - ich realizacja miała stwarzać podstawę dialogu - a potem się z nich wycofano. Białoruski prezydent odbiera takie gesty jako słabość. Łukaszenka rozpocznie z Unią targ: zacznie wypuszczać więźniów politycznych, którzy trafili za kratki po powyborczych protestach, za korzyści płynące z Brukseli. Unia powinna więc postawić twardy warunek: kontakty polityczne można odnowić, jeśli prezydent zdecyduje się wypuścić wszystkich więźniów politycznych. Od Łukaszenki nie można żądać demokratyzacji kraju, nie ma sposobu, by zmusić go do oddania władzy. Jednak białoruskie elity są skłonne zatrzymać mechanizm represji. Zdają sobie bowiem sprawę, że przesadziły 19 grudnia.

Czy jeśli Zachód odsunie się od Białorusi, to Łukaszenka dopuści się sprzedaży niezależności kraju - zwróci się w stronę Rosji i wtedy kluczowe dla funkcjonowania białoruskiej gospodarki przedsiębiorstwa mogą przejść w ręce Rosjan?

Łukaszenka na pewno nie przystanie na wprowadzenie rosyjskiego rubla. Ale jeśli nie będzie stosunków z UE, to prywatyzowane białoruskie przedsiębiorstwa (branża chemiczna, przemysł ciężki) mogą rzeczywiście być skupywane przez Rosjan. Białoruś nie ma już tak dużej taryfy ulgowej na surowce z Rosji, w budżecie jest spory deficyt, zadłużenie kraju jest duże; jeśli odsunie się od nas Unia, Łukaszenka będzie szukać pieniędzy w Moskwie. I oczywiście w ten sposób Białoruś może stracić część suwerenności.

Jak sytuacja polityczna na Białorusi może wpłynąć na sytuację materialną Białorusinów?

W ubiegłym roku doszło do dewaluacji białoruskiego rubla, było praktycznie niemożliwe otrzymać kredyt i kupić obcą walutę. Białorusini bali się dewaluacji także w roku 2011, dlatego skupywali obcą walutę; ale sytuacja zmieniła się na plus. Czy w budżecie będą pieniądze na sferę socjalną, zależy do tego, czy białoruskim elitom uda się sprzedać przedsiębiorstwa wciągnięte na listę prywatyzacyjną za dobre pieniądze, i na ile środki płynące z prywatyzacji pozwolą pokryć dziury budżetowe. Nie wiemy, w jakim stopniu Rosja będzie dotować białoruską gospodarkę, oraz czy w Rosji znajdzie się rynek zbytu dla białoruskich towarów. Pod znakiem zapytania stoi też możliwość otrzymania kredytu z Międzynarodowego Funduszu Walutowego i ewentualna pomoc od Unii Europejskiej.

Czym czwarta kadencja Łukaszenki może różnić się od trzech poprzednich?

Białoruska władza nie zawsze zachowuje się racjonalnie, ciężko prognozować jej kroki. Białoruś znajduje się w innej sytuacji politycznej. Podczas pierwszej i drugiej kadencji Łukaszenka miał dobre relacje z Rosją: otrzymywaliśmy tani gaz. Były warunki dla modernizacji przemysłu. Dziś kupujemy drogie surowce z Rosji, potrzebujemy prywatyzacji przedsiębiorstw. Łukaszenka musi być bardziej liberalnym politykiem.

Jeśli prezydent będzie myśleć racjonalnie, to powinien modernizować gospodarkę i zastanowić się, jak przekazać władzę. Lidia Jermoszyna, stojąca na czele Centralnej Komisji Wyborczej, zapowiadała reformę wyborczą. Istnieje więc możliwość przekształcenia Białorusi w republikę prezydencko-parlamentarną, zostanie stworzona partia władzy (coś na wzór Jednej Rosji), podwaliny pod tę partię już są. Będzie możliwość funkcjonowania opozycji kieszonkowej. Tak na Białorusi może narodzić się demokracja sterowana, w której Łukaszenka nie będzie już prezydentem, ale wciąż będzie pociągał za sznurki. Oczywiście możliwe jest też, że prezydent nie zdecyduje się na oddanie władzy i zapragnie ubiegać się o najwyższy urząd w państwie po raz piąty.

Dzianis Melyantsou jest politologiem, analitykiem niezależnego Białoruskiego Instytutu Studiów Strategicznych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2011