Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dla Imricha Gablecha jego osobista walka zaczęła się jeszcze przed wrześniem 1939 r. Gdy w marcu 1939 r. rozpadła się Czechosłowacja (Niemcy zajęli Czechy, a z drugiej części kraju powstała Republika Słowacji, uzależnione od Niemiec państwo pod wodzą księdza Józefa Tisy), świeżo upieczony, bo zaledwie 23-letni pilot szybko ocenił sytuację i podjął decyzję. Z czasem jego ocena miała okazać się trafniejsza niż ówczesne opinie wielu innych, także zachodnich polityków.
Gablech tylko czekał na odpowiedni moment. Ten nadszedł na początku czerwca 1939 r.: to on pilotował jeden z czterech słowackich samolotów, które z bazy lotniczej w Piešťanach odleciały – czy raczej uciekły – prosto do Polski. Wylądował w Dęblinie i wkrótce zaczął oficjalnie służyć w polskim lotnictwie.
1 września 1939 r. Polskę zaatakowały Niemcy. 2 września baza w Dęblinie została zbombardowana – Gablechowi i innym pilotom udało się jednak jakimś cudem poderwać samoloty i odlecieć. Ostrzał, awaryjne lądowanie, kolejny samolot, dalsza ucieczka. Koniec końców, Gablech wraz z innymi polskimi lotnikami przedarł się do Horodenki przy rumuńskiej granicy.
Dalej mu się dotrzeć nie udało, przynajmniej na razie. 18 września Horodenkę zajęli Sowieci, a Gablech został aresztowany przez NKWD i skazany za rzekome szpiegostwo. Trafił do sowieckich łagrów, razem z polskimi więźniami budował trasę kolejową od Peczory do Workuty. Na Zielone Świątki 1941 r. w obozie wybuchł bunt, a Gablech został uznany za jednego z jego przywódców – Sowieci bunt więźniów stłumili, a jemu do wyroku dołożyli kolejnych 10 lat w łagrach.
Jak wielu innych zesłańców, uratował go wybuch wojny sowiecko-niemieckiej. Został zwolniony, dotarł do Moskwy, głównie idąc na piechotę, a potem do Archangielska, dokąd docierały brytyjskie konwoje, i w końcu na Zachód, do Wielkiej Brytanii. W październiku 1941 r. stanął na wybrzeżu Szkocji, odnalazł polskich, a potem czechosłowackich lotników. Chciał latać w RAF-ie i początkowo mu się to udało. Szybko jednak okazało się, że problemy zdrowotne nie pozwolą mu już być pilotem – w gułagu ważył ledwie 40 kilogramów, okresowo stracił wzrok. Zaczął więc służbę naziemną – w kontroli lotów.
Już ta część życiorysu Imricha Gablecha, urodzonego w 1915 r. w słowackim miasteczku Hrachovište, wystarczyłaby na scenariusz niezłego serialu. A to przecież nie był koniec. Po zakończeniu II wojny światowej Gablech zdecydował się na powrót do domu, do Czechosłowacji. Aż do przejęcia władzy przez komunistów w 1948 r. służył dalej w armii i pracował na lotnisku w Pradze oraz Havlíčkůvym Brodzie.
Potem zaczął się dla niego znowu zły czas: zwolnienie z wojska w 1949 r., aresztowanie w 1951 r., ale na szczęście tylko na krótko, wyjście na wolność, kolejne problemy z zatrudnieniem (tułał się po różnych przedsiębiorstwach, wykonując doraźne prace), nawet z mieszkaniem... A jednak to wszystko nie mogło go złamać. Dotrwał do upadku komunizmu.
Potem przyszły odznaczenia, w tym polski Krzyż Komandorski Orderu Zasługi, a także awanse (na setne urodziny – na generała brygady) oraz pogadanki w szkołach, zasłużone słowa uznania... W 2005 r. na Słowacji ukazała się książka biograficzna o nim, pod tytułem „»Hallo, Airfield-Control, go ahead!« Spomienky vojnového pilota”.
Przyjaciele i znajomi mówią teraz słowackim mediom, że pozostał niebywałym optymistą, otwartym na ludzi. Że zawsze potrafił żartować, również z siebie, śmiejąc się np., iż jest prawie głuchy i ślepy na jedno oko.
W maju odwiedził go słowacki prezydent Andrej Kiska. „Nie wystarczy przeżyć, trzeba jeszcze żyć” – powiedział prezydentowi na pożegnanie człowiek, który przeżył więcej niż wielu innych. I który naprawdę żył.
Imrich Gablech zmarł 16 grudnia 2016 r. ©℗