"Nawet dobrą rzecz napisałem"

Prof. dr hab. Jacek Popiel, dziekan Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, uczeń prof. Jana Błońskiego: Zajmował się tylko tymi pisarzami i dziełami, których i które kochał. Mając w pamięci wszystkie wspomnienia o nim, tym trudniej było przyjąć do wiadomości jego chorobę, która coraz bardziej uniemożliwiała mu kontakt ze światem. / rozmawiał Grzegorz Nurek

12.02.2009

Czyta się kilka minut

Grzegorz Nurek: Pan miał to szczęście, że znał przez wiele lat profesora Błońskiego, należał do przyjaciół. Czy może nam Pan przybliżyć początki Panów przyjaźni?

Prof. Jacek Popiel: Boję się w tego typu sytuacjach określenia przyjaciel. O tym, czy nim byłem, powinien się wypowiadać sam Pan profesor. Nie wiem, czy byłem jego przyjacielem, na pewno byłem uczniem, wychowankiem profesora z racji tej, że był promotorem mojej pracy doktorskiej i recenzentem habilitacji. A profesor wbrew pozorom nie miał wielu osób, których był promotorem... Jerzy Jarzębski, Krzysztof Pleśniarowicz, Małgorzata Sugiera... nie było to liczne grono.

SALON NA KLINACH

Profesora poznałem jeszcze w czasach studenckich, a bliżej w czasach, w których rozpocząłem pracę w Zakładzie Teatru, zaś profesor Błoński był jego kierownikiem i wpływał na los naszych dalszych karier, z tego prostego powodu, że to w trakcie rozmów z profesorem podejmowałem decyzję o wyborze tematu rozprawy doktorskiej. To był przedziwny przypadek: zaistniała możliwość wydania dramatów Karola Huberta Rostworowskiego i profesor któregoś dnia zapytał mnie, czy bym nie opracował tych dramatów. Wtedy bliżej nie znałem twórczości Rostworowskiego, zainteresowałem się nią, zafascynowała mnie. Jednak później okazało się, że ze względów cenzuralnych nie można było od razu ich wydać. Tak powstawała moja praca doktorska pod kierownictwem profesora, a później, kiedy Jan Błoński został redaktorem naczelnym serii "Biblioteka Narodowa", umożliwił druk dramatów w ramach tego wydawnictwa.

To była końcówka lat 70. Potem nasze związki były coraz bliższe, tak bliskie, że znalazłem się w pewnym wybranym gronie, co bardzo sobie cenię, i za co jestem profesorowi wdzięczny: gronie osób, które Państwo Błońscy (Profesor oraz żona Pana profesora, św. pamięci Pani Teresa) zapraszali do siebie w przeróżnego typu sytuacjach prywatnych. Spotkania osobiste z Panem profesorem i Panią Teresą w mieszkaniu na Klinach były niezwykłym przeżyciem, nie tylko towarzyskim, ale też intelektualnym, czasem nawet artystycznym.

Dom Błońskich na Klinach był dla mnie, jeśli nie ostatnim, to jednym z ostatnich prawdziwych salonów artystycznych, literackich Krakowa. Tam przez blisko 30 lat, nie tylko na imieninach u profesora, także na obiadach, kolacjach, czy przy innych okazjach miałem możliwość spotkania osób, których inaczej pewnie bym nie poznał: Czesława Miłosza, Sławomira Mrożka, Jerzego Turowicza, Piotra Skrzyneckiego, Jana Józefa Szczepańskiego, a już o pokoleniu młodszych literatów i artystów nie wspominam, bo to niejednokrotnie moi rówieśnicy. Dla mojego pokolenia, obecnych pięćdziesięciolatków kontakt z tak wielkimi, wybitnymi osobistościami był niezwykłym przeżyciem.

Stanisław Lem też był jego przyjacielem i miałem go okazję w 1996 r. spytać

o profesora Błońskiego, kiedy przygotowywałem się do wywiadu z prof. Błońskim dla jednego z czasopism literackich (początkowo szczerze był zdziwiony, że wypytuję o prof. Błońskiego, ale później wspomniał o tym, jak to Błoński dostał w prezencie od prof. Opalskiego gramofon i z radością przesłuchiwał kolejne płyty); otóż Stanisław Lem wspominał, że Jan Błoński darzył wielką miłością nie tylko literaturę, teatr, ale właśnie muzykę. Regularnie chadzał do Filharmonii na koncerty, na premiery do Teatru Starego, którego kierownikiem literackim był w latach 1967-1981, bywał na wieczorach Piwnicy Pod Baranami...

My Błońskiego utożsamiamy głównie z ogromem zainteresowań literackich, ale miał on oczywiście pozaliterackie pasje: muzykę poważną i teatr. To był człowiek, który miał niebywałe poczucie hierarchii artystycznej w dziedzinie muzyki, sztuki, teatru. I mimo że wielokrotnie mówił: "ja się na tym nie znam", potrafił te zjawiska od strony wartości estetycznych tak oceniać, że miało się przekonanie, iż warto się tymi hierarchiami Błońskiego posługiwać. Miał niesłychany słuch muzyczny i słuch teatralny. Poznawałem Profesora też przez teatr. Był kierownikiem literackim Teatru Starego w najlepszym dla tego teatru okresie. Nie należał do tych osób, które by siedziały w biurze kierownika literackiego. Jego praca polegała na pracy intelektualnej, na rozmowach, na inspirowaniu Swinarskiego, Wajdy, Jarockiego. Błoński, gdy z nim rozmawiałem o młodych aktorach, a było to w okresie, kiedy byłem dziekanem, a potem rektorem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, mówił mi: "z niej będzie artystka", "wie pan, o nim jeszcze usłyszymy".

Podobnie jak Żuk Opalski go zachęcał, żeby tę, a tę płytę przesłuchał, tak ja dzwoniłem do niego i mówiłem: "Panie Profesorze, jest taka, a taka premiera, musi ją Pan profesor zobaczyć". - "Zobaczę, ale jak pójdziesz ze mną". - "Dobrze, pójdę". Później, gdy rozmawialiśmy, niezwykłe było dla mnie to, że potrafił np. wyłowić aktora z drugorzędnej roli i powiedzieć: "Pan zobaczy, z niego, z niej, będzie artysta, artystka".

DLA PRZYJEMNOŚCI

Dlaczego kochał muzykę i teatr? Sprawiało mu to przyjemność, to nie były sfery, którymi musiał się zawodowo zajmować, o których musiał pisać. On to kochał i zajmował się tym dla swojej własnej przyjemności, dla świadomości, jak go to bardzo rozwinie i wewnętrznie wzbogaci. Natomiast w przypadku literatury, warto zwrócić uwagę, że zajmował się tylko tymi pisarzami i dziełami, których i które kochał. Dla niego pisanie syntez z literatury drugo- i trzeciorzędnej byłoby czymś męczącym. Miał wyczucie niebywałe. Zajmował się Witkacym, Gombrowiczem, Mrożkiem, Miłoszem, jednym słowem: największymi. A przecież w pewnych okresach ci pisarze nie byli aż tak popularni, znani jak są dzisiaj. Prace Błońskiego o wspomnianych autorach przynależą dzisiaj do kanonu polonistycznego, i pozostaną kanonem, na co najmniej kolejne pięćdziesiąt - sto lat.

Jak Pan wspomina pracę Profesora tutaj, na Wydziale Polonistyki?

Pamiętam tę jego pracę przez okres trzydziestu lat. Miał okresy bycia i niebycia tutaj w trakcie swojej biografii naukowej. Parokrotnie bywało, że przebywał we Francji i tam wykładał literaturę polską na Sorbonie, w Clermont-Ferrand, na Uniwersytecie Paris IV... Wtedy mieliśmy z nim kontakt okazjonalny. Gdy wracał z Francji, przygotowywał autorskie wykłady, na które przychodzili nie tylko studenci, ale i my: asystenci, doktorzy, zdarzały się nawet przypadki, że przychodzili profesorowie.

Obecna aula im. Tischnera była to ta sala, w której profesor miał swój wielki wykład, którego niestety do śmierci nie opublikował: wykład dotyczący przemian w dramacie od lat Ibsenowskich po współczesność. Tam też miał kiedyś znakomity wykład o twórczości Mrożka. Jego samego wykład interesował wówczas, kiedy nawet z tygodnia na tydzień musiał sobie przemyśleć i napisać fragment pracy, który później przemieniał się w książkę. Natomiast gdy już książkę napisał, mówił: "a może o tym ktoś inny, bo na ten temat to, co ja już miałem do powiedzenia, już napisałem".

Fascynującym było obserwować, jak w trakcie wykładu zrodziło mu się nowe skojarzenie. Po wykładzie mówił: "Panie Jacku żebym tylko zdążył to sobie zapisać zanim zapomnę". Ten widok znamienny pozostanie w pamięci: Sala na Gołębiej 13 pełna, niekiedy nawet na korytarzach siedzieli studenci, tylko po to, aby usłyszeć wykład profesora Błońskiego.

CHOROBA

Mając takie doświadczenia z przeszłości w pamięci, tym trudniej było przyjąć chorobę profesora. Kiedy już zadecydował, że przechodzi na emeryturę zachęciłem go, aby wygłosił wykład monograficzny o Grotowskim. Teatr Grotowskiego należał do jednych z jego fascynacji. Przygotował sobie trzy wykłady, wygłosił je, i przed czwartym wykładem przyszedł do mnie do gabinetu, usiadł na krześle i przez pięć minut wpatrywał się we mnie w milczeniu. Zapytałem: "Panie Profesorze, co się stało?" "Jacku, Panie Jacku (różnie się do mnie zwracał, chociaż nigdy nie odważyłem się przejść z nim na "ty".) Mnie jest trudno o tym mówić, ale ja Pana zawiodłem. Ja tego wykładu już w tym semestrze nie poprowadzę. Wiem, że Pan rozpisał to dla studentów na 30 godzin. Ja potrzebuję czasu, aby to sobie usystematyzować. Nie potrafię z tygodnia na tydzień".

Mieliśmy przenieść wykłady na drugi semestr, co jednak nie nastąpiło. Choroba coraz bardziej uniemożliwiała mu kontakt z otaczającym światem.

Profesor także bardzo przeżył śmierć swojej żony. Było dla niego wstrząsem to, że to ona pierwsza odeszła, nie on. Byli ze sobą bardzo zżyci, wszędzie jeździli razem, to była wielka miłość. Pamiętam, jak wrócił ze swojej pierwszej podróży do Izraela, gdzie był z panią Teresą. Tak był podekscytowany tym, co zobaczył, że przez bodaj trzy dni przez wiele godzin opowiadał mi w "Mozaice" na Gołębiej swoje wrażenia. To była opowieść pełna refleksji o Biblii, pełna odniesień literackich, które z tymi miejscami izraelskimi się wiązały. Żałowałem, że tego nie nagrałem, albo że profesor tych wspomnień nie spisał.

To był cały Błoński: lubił podróżować do miejsc, które stanowiły klucz do zrozumienia kultury Śródziemnomorskiej. Przypominało to historię podróżowania Herberta.

Pamiętny był dla mnie rok jubileuszu Akademii Krakowskiej, w czasie, którego parę osób z grona pisarzy (m.in. Mrożek) i artystów otrzymało doktoraty. Profesor Błoński miał wygłosić laudację poświęconą Mrożkowi. To było w Collegium Novum. Rektor Ziejka wyczytuje: laudację dla Sławomira Mrożka wygłosi prof. Jan Błoński. On przeszedł w stronę mównicy i po drodze chwycił mnie za rękę, pytając: "co ja mam zrobić?". Powiedziałem: "Panie profesorze, wygłosić laudację". - "A gdzie jest ta laudacja?" - spytał. - "Panie profesorze, ma Pan ją w ręku". Wygłosił ten tekst jakby się nic nie działo, po czym nie wiedział, gdzie ma wrócić. To było w godzinach przedpołudniowych. Po południu tego samego dnia był obiad w Grand Hotelu wydawany przez władze uniwersytetu. Po tym obiedzie poszliśmy jeszcze na kawę  i rozmawialiśmy, niech Pan sobie to wyobrazi, w sposób bardzo szczegółowy o "Odprawie posłów greckich". Ku mojemu zaskoczeniu Błoński nagle mówi o inscenizacji międzywojennej Teofila Trzcińskiego, o której kiedyś czytał w jednym z opracowań.

To była taka amplituda nastrojów i stanów: rano profesor był w innej niż wieczorem formie.

POEZJA I NALEŚNIKI

Powiedzmy kilka słów, o miłości Profesora Błońskiego do poezji.

Poezja Miłosza była dla niego niezwykle osobistym doznaniem, i to za każdym razem, z pojawieniem się każdego nowego tomu. Na pewno także poezja Herberta. Na pewno także Różewicz, ale tu już różnicował wiersze na mocniejsze i słabsze. Błoński w sposób  swobodny przechodził z zainteresowania prozą np. Prousta, przez poezję (wspomniane nazwiska), do dramatu. Niekiedy zapominamy, że Błoński przełożył na język polski dramaty Ionesco, Geneta, książkę Artauda. Gdy czytał literaturę obcą, i natrafiał na dzieła wybitne, to nie kończył jedynie na napisaniu szkicu przybliżającego daną twórczość - uważał, że trzeba polskiemu czytelnikowi przysposobić te teksty.

Profesor nie tylko kochał artystów, także artyści (aktorzy, reżyserzy, Piwnica ze Skrzyneckim) kochali profesora. Powiedzieć o Błońskim "uczony", to za mało. To był wielki humanista. My wszyscy na początku chyba nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak ciężka i okrutna choroba dotknęła profesora. Myśmy takie jego uwagi: "nie pamiętam", "a ja się na tym nie znam", "ja tego nie czytałem" (mimo tego, że doskonale wiedzieliśmy, iż daną książkę czytał) traktowali jako rodzaj kokieterii. Później, gdy już sobie uświadomiliśmy stan jego zdrowia, z tym większym podziwem i szacunkiem obserwowaliśmy jego walkę o dokończenie rozpoczętych książek, jego zmagania z własną słabością.

Mam takie osobiste doświadczenie z tekstami o Witkacym. Błoński napisał doktorat o nim, ale go nie opublikował. Opublikował różne teksty, ale mu się to nie układało w przemyślaną całość, w książkę. I w czasach, kiedy redagowałem wraz z profesorem Błońskim, Deglerem i Ratajczak serię "Dramat w teatrze. Teatr w dramacie" i przygotowywałem tom o czasach międzywojennych, pojechałem na Kliny i powiedziałem: "Panie Profesorze, Pan musi mi dać swój tekst dotyczący Witkacego". - "Nie, nie dam Panu, to mój niepublikowany doktorat". - "Panie Profesorze, ale Pan mi musi coś wyłowić". - "Nie, nie ma najmniejszych szans" - powiedział. Poszedłem do Pani Teresy. - "Pani Tereso, proszę przekonać męża, ja muszę taki tekst od Profesora dostać". Wydostała mi trzydzieści parę stron, i tylko powiedziała: "Panie Jacku, niech Pan tylko nie daje mu do korekty, bo jak Pan to zrobi, to na pewno nie zgodzi się na druk".

Korektę zrobiłem wraz z Januszem Deglerem, i opublikowaliśmy to. Gdy mu przyniosłem egzemplarz książki, zauważył: "Tu jest mój tekst". - "Tak, Pan Profesor mi dał". Następnego dnia dzwoni do mnie i mówi: "Panie Jacku, ale ja nawet dobrą rzecz o tym Witkacym napisałem".

I proszę sobie wyobrazić, że od tego momentu rozpoczął pisanie jednej z najważniejszych książek, tej dwutomowej monografii Witkacego wydanej w Wydawnictwie Literackim.

Czy pamięta Pan sytuacje, w których profesor Błoński Pana zaskakiwał swoim poczuciem humoru? Powszechnie znany był jego charakterystyczny, serdeczny, donośny śmiech...

Nie pamiętam, dlaczego i gdzie to było - czy to była pływalnia Wisły czy inny basen, jakiś program telewizyjny był nagrywany, ja byłem wśród widzów, profesor Błoński z kimś rozmawiał, siedzieli na krzesłach, po czym nagle zapytał: "A dlaczego my mamy siedzieć, a nie pływać?", zrzucił marynarkę i wskoczył do wody, wzbudzając tym aplauz na widowni. Kiedyś się nawet zastanawiałem, że przecież to musi być gdzieś nagrane. Trzeba ten film odnaleźć.

Profesor Błoński kochał też jeść, kochał słodycze, naleśniki. I od pewnego momentu Pani Teresa zabraniała mu jedzenia słodyczy. Ale, czasem umawialiśmy się na spotkanie i mówił: "Pójdziemy na naleśniki. Koniecznie z bitą śmietaną". A później wykrzykiwał: "Tylko, żeby Teresa się nie dowiedziała!".

Śmiech Błońskiego to była to niemal kompozycja muzyczna, śmiech przechodzący przez różne tonacje i ruchy całego ciała. Arcyśmiech.

***

Z początków naszej znajomości, pamiętam jeszcze taką historię: profesor nieszczególnie lubił chodzić w garniturze. To go krępowało, usztywniało. Byłem jeszcze wtedy studentem. Przyjechał z Francji. Wszedł do swojego gabinetu ubrany w marynarkę, elegancką koszulę. Czekałem pod gabinetem na spotkanie. Dyżur zaczynał się dopiero za pół godziny. Patrzę, a profesor wychodzi z gabinetu w swetrze w łaty. Zdębiałem. Jak nie Błoński. A on dobrze się w tym swetrze czuł. Wtedy jeszcze nie pełnił poważnych funkcji, które wymusiły na nim noszenie oficjalnego stroju.

Nigdy nie zapomnę, jak on się potrafił bawić z małym dzieckiem. Przychodziłem wielokrotnie go odwiedzić w rektoracie (w czasach, kiedy sprawował funkcję prorektora UJ) ze swoim synkiem, który miał wówczas trzy czy cztery lata. Potrafił się z nim w formie zabawy boksować i pokazywać klasyczne uniki. Jakże to było zabawne.

Mówił wtedy: "Panie Jacku, niech Pan nie wychodzi, bo jak Pan sobie pójdzie to mi zaraz przyniosą jakieś papiery do podpisywania"...

Prof. dr. hab. Jacek Popiel (ur. 1954) - Historyk literatury i teatrolog, absolwent filologii polskiej i dziennikarstwa, autor ponad 150 prac z zakresu wiedzy o teatrze i historii literatury. Obecnie dziekan Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wcześniej związany z PWST im. Ludwika Solskiego gdzie przez dwie kadencje pełnił funkcję rektora. Autor takich książek jak: "Sztuka dramatyczna Karola Huberta Rostworowskiego" (1990), "Dramat a teatr polski dwudziestolecia międzywojennego" (1995), "Historia dramatu. Antyk - średniowiecze" (1996), "Los artysty w czasach zniewolenia" (2006). Z Janem Błońskim, Dobrochną Ratajczakową i Januszem Deglerem redagował serię wydawniczą "Dramat w teatrze - Teatr w dramacie".  Dyrektor artystyczny festiwali teatralnych (m.in. Festiwal "Wyspiański 2007"). Uhonorowany Medalem Gloria Artis w 2008 roku. Mieszka w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]