Nasz człowiek w Luwrze

MIROSŁAWA SIKORSKA, historyczka sztuki i dokumentalistka: Historię o Florentynie Trawińskim, który miał uratować to słynne muzeum podczas Komuny Paryskiej, należy włożyć między bajki. Prawda jest ciekawsza od legendy.

11.10.2021

Czyta się kilka minut

Luwr około roku 1890. / LIBRARY OF CONGRESS
Luwr około roku 1890. / LIBRARY OF CONGRESS

SZYMON ŁUCYK: Po wpisaniu w wyszukiwarkę internetową hasła „Florian Trawiński” czytamy: „Zbawca Luwru”, „Młody Polak we władzach Komuny Paryskiej, który uratował zbiory Luwru przed spaleniem”. Co Pani na to?

MIROSŁAWA SIKORSKA: Muszę wiele osób rozczarować. W archiwach nie znalazłam ani jednego dokumentu potwierdzającego taki wielki czyn polskiego emigranta we Francji. Choć zaczynając pracę nad tym tematem, nie miałam zamiaru obalać tego mitu.

Jak Trawiński pojawił się w Pani życiu?

Przez przypadek. Osiem lat temu zwiedzam Paryż z córką. Idziemy do Domu Kombatanta Polskiego przy ul. Legendre i oto widzę w budynku tablicę: „Florian Trawiński 1850-1906, KawalerLegii Honorowej, syn komisarza cywilnego i wojskowego Polskiego Rządu Powstańczego 1863, Sekretarz Generalny Muzeów Francuskich ocalił Luwr w 1871 roku, Wdzięczni Rodacy”. Okazało się, że tablicę ufundowało polskie Ministerstwo Obrony, a odsłonięto ją w 2004 r. w obecności konsula generalnego RP.

Bardzo mnie to zaintrygowało. Skończyłam historię sztuki na UJ, a nigdy nie słyszałam o Trawińskim. Jak to możliwe, że dopiero teraz dowiaduję się, że cały świat powinien stawiać mu pomniki? Po powrocie do kraju obdzwoniłam wszystkich znajomych profesorów-historyków sztuki, w tym mojego mistrza prof. Zdzisława Żygulskiego. Żaden nie słyszał o polskim emigrancie, który miał ocalić Luwr z płomieni.

Wyjaśnijmy, że według tej wersji, powtarzanej w przewodnikach turystycznych i internecie, łącznie z Wikipedią, komunardzi ustawili na terenie Luwru beczki z naftą, aby podpalić muzeum. Trawiński miał wylać naftę i napełnić beczki wodą z Sekwany.

Przyznaję, że zajmując się tym tematem, zaczęłam myśleć o tych beczkach wręcz obsesyjnie. Gdy byłam w Paryżu, nawet położyłam się w ogrodach Tuileries przed Luwrem i próbowałam sobie wyobrazić, jak to mogło się stać. Według znanej opowieści Trawiński miał wylewać naftę z beczek do Sekwany. Ale jak? Nocą z 23 na 24 maja 1871 r. w Luwrze było zaledwie kilka osób, wszystkie bramy były zamknięte. Jakże więc nikt nie zauważył, że ktoś rozstawia beczki z naftą? I że potem Florentyn Trawiński, człowiek drobnej postury, wynosi je i wylewa z nich naftę, po czym napełnia wodą i znów roznosi po Luwrze? Aż dziw, że nikt mu nie pomógł. To brzmi jak bajka o perskim księciu.

Co było dalej?

Według powielanej legendy Trawiński miał być „szefem resortu kultury w Komunie Paryskiej”. Ale z opracowań historycznych wiemy, że komunardzi nie powołali ministerstwa kultury. Utworzyli natomiast Związek Artystów Paryża, który głosił, że to sami twórcy, a nie urzędnicy czy możnowładcy, mają decydować o sztuce. Potem w archiwach odkryłam, że w październiku 1871 r., czyli już po upadku Komuny, Trawiński zaczął pracować jako tłumacz w prefekturze policji. To wyklucza, że był komunardem. W dodatku miał zaledwie 21 lat. Jakże więc mógłby nadzorować artystów tej klasy jak Gustave Courbet czy Honoré Daumier?

I jeszcze jedno. Na tablicy w Domu Kombatanta i w tekstach o Trawińskim nazywa się go „Florianem”. Sprawdziłam w archiwum archidiecezjalnym w Częstochowie akt urodzenia mojego bohatera i jestem pewna, że miał na imię Florentyn – francuski odpowiednik to Florentin – a nie Florian. I urodził się w Wyrazowie koło Częstochowy, a nie w Wyrajowie, jak można to przeczytać.

W tej historii zadziwia najbardziej to, że przez lata jeden autor powtarzał za drugim, nie sprawdzając. Powielano legendę o zbawcy Luwru, którą po raz pierwszy ponad pół wieku temu podał krakowski „Dziennik Polski”, w artykule z 10 września 1965 r.

Opowieść o „ocaleniu Luwru” przez Trawińskiego znalazłem nawet w publikacjach naukowych, m.in. w specjalnym serwisie internetowym Bibliotek Narodowych, polskiej i francuskiej, pod hasłem „Polacy w Komunie Paryskiej”. Pani postanowiła zweryfikować to w archiwach, m.in. w podparyskim Saint-Denis i Luwrze.

Prawdę mówiąc, nie traktowałam mojej kwerendy jak pracy, ale jak przygodę. Możliwą dzięki temu, że w latach 2013-14 dostałam stypendia z Biblioteki Polskiej w Paryżu oraz z Ministerstwa Kultury. Ogromnie pomogli mi dalecy krewni mojego bohatera, Beata i Piotr Trawińscy, mieszkający we Francji. Piotr buszował ze mną po archiwach, fotografował dokumenty, a Beata tłumaczyła wszystkie dokumenty z francuskiego. Oboje mają wielki wkład w to odkrycie.

W archiwach Francuskiej Biblioteki Narodowej w Paryżu znalazłam m.in. dzienniki, które prowadził na gorąco Henry Barbet de Jouy, ówczesny kustosz Luwru. Nie pozostawiają wątpliwości, co się stało podczas pożaru w maju 1871 r. Nazwisko Trawińskiego w notatkach kustosza nie pada, jak zresztą w żadnym ze znanych mi dokumentów z czasów Komuny.

Skoro nie Trawiński, to kto uratował Luwr? Niewiele zabrakło, aby spłonęły wtedy światowe arcydzieła.

Udział miało w tym wiele osób, ale główną rolę odegrało dwóch: właśnie Barbet de Jouy oraz Martian de Sigoyer, dowódca 26. Batalionu Strzelców należącego do wojsk walczących z Komuną. Pierwszy pozostał na swoim stanowisku po przejęciu Paryża przez Komunę. Wbrew rozkazowi zwierzchników nie opuścił gmachu, chciał chronić powierzone mu dzieła sztuki. W nocy z 23 na 24 maja 1871 r. wokół muzeum toczyły się zacięte walki. Płonął pałac Tuileries sąsiadujący z Luwrem. W krytycznym momencie, gdy płomienie z Tuileries dotarły do dachu Luwru, do akcji wkroczył oddział żołnierzy pod dowództwem Martiana de Sigoyera. Prowadzeni przez Barbeta de Jouy, wbiegli na poddasze Luwru, przebili ścianę, uruchomili hydrant na podwórzu i gasili pożar, podając sobie z rąk do rąk wiadra z wodą. Jednocześnie dwóch innych muzealników broniło Luwru, aby do muzeum nie wdarł się miejski tłum. Nazwiska czterech głównych ratowników – komendanta, kustosza i dwóch wspomnianych pracowników – przypomina marmurowa tablica. Może ją zobaczyć każdy, kto zwiedza Luwr. Jest w korytarzu prowadzącym do słynnej rzeźby Nike z Samotraki.

Jednak nie zachwiało to wiarą w polskiego zbawcę Luwru… Może w historii o Trawińskim jest choć cień prawdy?

Fantazje o beczkach z naftą i wodą możemy sobie darować. Natomiast nie można wykluczyć, że w łańcuchu ludzi gaszących Luwr tej nocy był jakiś Polak i wraz z innymi podawał wiadra z wodą. Tyle że nie ma na to żadnych dowodów.

Skąd więc ta legenda?

Być może z tego, że Trawiński – rocznik 1850, polski emigrant, syn powstańca styczniowego – zrobił niebywałą karierę. W 1892 r., gdy ledwo przekroczył czterdziestkę, został sekretarzem generalnym muzeów narodowych we Francji, dostał też mieszkanie służbowe w Luwrze. Zaczęły pewnie krążyć pogłoski o powodach widowiskowego awansu. Może stąd wymyślono legendę o ocaleniu przez niego Luwru w czasie Komuny?

Co wiemy o Trawińskim, według znalezionych przez Panią dokumentów?

Po upadku powstania styczniowego Florentyn przyjechał do Paryża wraz z ojcem, miał wtedy 14 lat. Uczył się w znanej szkole polskiej w dzielnicy Batignolles. We Francji mieszkał aż do śmierci w 1906 r.; spoczął na cmentarzu Montparnasse. Był poliglotą, tłumaczem dzieł o historii sztuki z niemieckiego i rosyjskiego, muzealnikiem. Człowiekiem wielkiej pracowitości. Interesował się współczesną sobie sztuką, jedną z jego ulubionych malarek była Olga Boznańska. Miał elegancję i dar przyciągania ludzi. Czytałam listy Stanisława Wyspiańskiego do rodziny, w których pisze on, że będąc w Paryżu spotykał się z Trawińskim. Z kolei w archiwach w Saint-Denis znalazłam piękne listy Trawińskiego do hrabiny Seweryny Duchińskiej. Wynika z nich, że to ona była jego ważną promotorką we Francji. Najprawdopodobniej pomogła mu w otrzymaniu dwóch nagród Akademii Francuskiej za tłumaczenia dzieł o starożytności: „Życie antyczne” i „Sztuka Bizancjum”. Przyjaźnili się przez całe życie.

W swojej książce, wydanej trzy lata temu w Polsce w niewielkim nakładzie trzystu egzemplarzy, pisze Pani: „Florentyn Trawiński zasługuje na zaszczyty także w Polsce, pomimo tego, że nie ma dowodów na to, że zbawił Luwr”. Jakie to zasługi?

Niezwykły jest polsko-francuski węzeł w jego życiu. Francja doceniła go, dała mu pod koniec życia Order Legii Honorowej. Z drugiej strony, angażował się w polskie sprawy. To Trawiński opiniował pod kątem artystycznym projekt pomnika Adama Mickiewicza, który stanął w Warszawie w 1898 r. Należał do krakowskiej Akademii Umiejętności i popierał jak mógł we Francji polskich artystów. Z okazji Wystawy Powszechnej w Paryżu w 1900 r. wpadł na niebywały pomysł: przygotował specjalną mapkę ekspozycji, gdzie zaznaczył dzieła polskich artystów. Rozdawał ją wszystkim zwiedzającym. To był świetny, jak byśmy dziś powiedzieli, marketing dla sprawy polskiej, bo nasi malarze występowali wtedy jako obywatele państw zaborczych: Rosji, Niemiec i Austro-Węgier.

Trawińskiemu należy się więc tablica w Paryżu, nawet jeśli nie uratował Luwru?

Bezwzględnie. To był wybitny Polak, Francuz i obywatel świata. Czy ktoś wie, że to Trawiński jest głównym autorem „Popularnego przewodnika po Luwrze”, przetłumaczonego na wszystkie chyba języki świata? Ta książka, wydana po raz pierwszy ponad sto lat temu, była bestsellerem, wznawianym do dzisiaj.

Pamiętajmy o Trawińskim. Był wyjątkową jak na swoje czasy postacią. Aby go cenić, nie potrzeba wymyślać mitów.©

MIROSŁAWA SIKORSKA (ur. 1960) jest historyczką sztuki, autorką książki „Florentyn Trawiński – Zbawca Luwru. Fakty i mity” (wyd. Zakład Narodowy Rawiteum). Reżyserka i scenarzystka, autorka filmów dokumentalnych m.in. o Romanie Wilhelmim i Kazimierzu Kutzu. Obecnie pracuje nad książką i filmem o Izabelli Cywińskiej.


Spory o Komunę (Paryską)

PRZED ROKIEM 1989 w Polsce przedstawiano ją jako pierwszą rewolucję proletariatu i zapowiedź triumfu komunizmu. W tym roku minęła 150. rocznica Komuny Paryskiej – i nad Sekwaną odżyły dawne spory o jej ocenę. Czy była to walka ludu paryskiego o jego prawa? Czy też wyniszczająca wojna domowa? Przy okazji okrągłej rocznicy znów ścierają się te dwie interpretacje.

RUCH KOMUNARDÓW zaczął się wiosną 1871 r. jako protest przeciw kapitulacji Francji, która w 1870 r. poniosła klęskę w wojnie z Prusami. Do wybuchu doszło w chwili, gdy zachowawczy rząd chciał rozbroić tysiące paryżan, którzy w czasie wojny byli ochotnikami Gwardii Narodowej. Odmówili złożenia broni i stawili opór, a na ich stronę przeszła część regularnej armii. Tak zaczęła się trwająca ponad dwa miesiące Komuna (18 marca – 28 maja 1871 r.). Władzę w Paryżu przejęli radykałowie, a konserwatywny rząd przeniósł się za miasto do Wersalu (stąd jego stronników nazywano wersalczykami).

WŚRÓD KOMUNARDÓW byli ludzie o różnych poglądach: od zwolenników dalszej walki z Prusami przez antyklerykałów, anarchistów i socjalistów różnych barw aż po członków Pierwszej Międzynarodówki (zrzeszającej lewicowych intelektualistów i działaczy, założonej kilka lat wcześniej). Łączyło ich pragnienie radykalnych – jak na ówczesną epokę – zmian.

FAŁSZYWĄ, jak się teraz okazuje, pogłoskę o udziale Florentyna Trawińskiego w Komunie [patrz wywiad z Mirosławą Sikorską – red.] można tłumaczyć tym, że wśród komunardów było faktycznie wielu cudzoziemców, zwłaszcza Belgów i Polaków. Dokładna liczba tych drugich nie jest znana, według historyków waha się od 200 do 600 osób.

WAŻNIEJSZA jednak od liczebności była rola militarna Polaków. Największą odegrali generałowie Komuny, zwłaszcza Jarosław Dąbrowski (do dziś wspominany jako bohater przez francuską lewicę), Walery Wróblewski i August Okołowicz. Badacz Komuny Olivier Peynot pisze, że Polacy – mający doświadczenie np. udziału w powstaniu styczniowym – cieszyli się reputacją znakomitych żołnierzy, dlatego komunardzi powierzali im funkcje wojskowe. Z drugiej strony wersalczycy oskarżali Polaków o całe zło Komuny. Przychylny Wersalowi dziennik „Le Figaro” piętnował w 1871 r. „wszystkich Polaków spod ciemnej gwiazdy (...), którzy dwa miesiące panowali nad najpiękniejszym i najszlachetniejszym miastem świata”.

KONFLIKT ten cechowało okrucieństwo po obu stronach. W walkach poległo 4-5 tys. ludzi, potem w wyniku represji z rąk wersalczyków zginęło wedle różnych szacunków 10-20 tys. komunardów. Z kolei bojownicy Komuny dopuszczali się egzekucji ludzi, których wzięli jako zakładników (w tym arcybiskupa Paryża). W ostatnich dniach buntu, świadomi nadchodzącej klęski, komunardzi stosowali taktykę „spalonej ziemi” i podpalali zabytki, uznane za symbole „reakcji”. Historyk Jacques Rougerie pisze, że w czasie tej wojny domowej jedna trzecia Paryża została zniszczona. Odbudowa zajęła wiele lat. © SZYMON ŁUCYK z Paryża

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, tłumacz z języka francuskiego, były korespondent PAP w Paryżu. Współpracował z Polskim Radiem, publikował m.in. w „Kontynentach”, „Znaku” i „Mówią Wieki”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2021