Jeżeli nie Luwr, to co? Przewodnik po muzeach

Wielkie muzea wydają się niemożliwe do pominięcia. Zgromadzone w nich dzieła są już częścią kultury masowej. Można jednak wybrać alternatywną ścieżkę: miejsca mniej znane, świadectwa kolekcjonerskich pasji.

10.06.2023

Czyta się kilka minut

 /
/

Wiek XIX był złotym okresem muzeów. Stworzyły one wtedy kolekcje, które do dziś określają ich znaczenie w świecie sztuki. Stały się ważnymi publicznymi instytucjami, wpływającymi na gusty i upodobania. Budowały prestiż państwa, jego siły kulturowej, kreowały narodową tożsamość. Stąd zaangażowanie władz państwowych w ich tworzenie oraz wzbogacanie ­zbiorów.

Wiek XIX to także czas wielkich kolekcji prywatnych, tworzonych przez zdobywające coraz silniejszą pozycję burżuazję i mieszczaństwo. Część tych zbiorów trafiała potem – w formie darowizn lub zakupów – do muzeów. Bez tych indywidualnych pasji nawet największe z nich nie posiadałyby tak wspaniałych obrazów czy rzeźb – a niewielu zwiedzających ma świadomość, za czyją sprawą znalazły się one w muzealnych salach. Niektóre z kolekcji do dziś, dzięki decyzjom ich założycieli, można zobaczyć w kształcie, jaki im oni nadali. Więcej nawet: niejednokrotnie zbiory te znajdują się w pomieszczeniach, w których umieścili je dawni właściciele.

W tych muzeach-kolekcjach można zobaczyć dzieła, których nie powstydziłby się paryski Luwr, londyńska National Gallery czy madryckie Prado. Autorstwa największych w dziejach sztuki, jak Sandro Botticelli, Tycjan, Rubens, Rembrandt, Diego Velázquez, Antoine Watteau, Élisabeth Vigée-Le Brun czy Eugène Delacroix. Jednak przede wszystkim są to swoiste kapsuły czasu, w których przechowały się świadectwa ówczesnych gustów, ­pasji, ­artystycznych i intelektualnych mód. A jednocześnie opowiadają one o osobach, które je stworzyły, oraz o ich epoce. Warto zatem zejść z utartych szlaków.

W Londynie pójść do Wallace Collection, a nie do słynnej National Gallery. W Paryżu nie przedzierać się przez niezliczone sale Luwru, tylko zajrzeć do kameralnego Musée Jacquemart-André. W Mediolanie zamiast Brery wybrać Museo Poldi Pezzoli. Ich twórcy urodzili się w podobnym czasie: Richard Wallace w 1818 r. Cztery lata później Gian Giacomo Poldi. Edouard André w 1833 r., a jego żona Nélie Jacquemart osiem lat później. Łączyły ich upodobania, gusty, artystyczne wybory. I przekonanie, że stworzone przez nich kolekcje powinny służyć ogółowi.

Jules de Goncourt, pisarz, krytyk i jedna z najbardziej wpływowych osób w XIX-wiecznym Paryżu, w słynnym, prowadzonym z bratem Edmondem „Dzienniku” zanotował: „Wątpię bardzo w smak czy, jeśli ktoś woli, w przekonania eklektyków tyczące sztuki. Ludzi, którzy znajdują upodobanie w Poussinie i Watteau, a w swym podziwie plączą Rubensa z Ingres’em, nie mają osobistego stosunku do sztuki. Nie oceniają według własnego temperamentu i uczucia. Są posłuszni prawu ogólnej admiracji; mają poglądy artystyczne, jak czytelnicy »Le Siècle« [jednego z najpopularniejszych francuskich dzienników w XIX w.] poglądy polityczne”.

Goncourtowie chcieli być prawodawcami dobrego gustu. Jednak przypadek wielu kolekcjonerów pokazuje, że jest możliwe umiejętne łączenie bardzo różnych tradycji, a eklektyczne wybory pozwalały czasem wyjść poza dominujące w ich epoce kanony.

Wallace Collection mieści się w Hertford House, w samym centrum Londynu, na tyłach słynnej Oxford Street. Rodzina Hertfordów zamieszkała w tej rezydencji w 1797 r. Dla kolejnych pokoleń ważniejszym miejscem okazał się Paryż. Tam też kolekcji nadano ostateczny kształt. I chociaż nosi imię Richarda Wallace’a, to do jej stworzenia przyczyniły się kolejne pokolenia markizów Hertford.

Francis Charles Seymour-Conway, trzeci z rodu, przyjaciel regenta, a później króla Jerzego IV, wykorzystał wielkie wyprzedaże organizowane w 1793 i 1794 r. przez rewolucyjne władze Francji. Nabył XVII-wiecznych Holendrów oraz francuskie meble, brązy i porcelanę Sèvres pochodzące z dawnych kolekcji królewskich.

Richard Seymour-Conway, czwarty markiz Hertford, większość życia mieszkał w Paryżu. Słynął z niechęci do bliźnich. Goncourtowie w „Dzienniku” przywołali jego słowa: „Ludzie są źli i umierając będę miał przynajmniej tę pociechę, że nigdy nie oddałem przysługi nikomu”. Słynął też z zamiłowania do dzieł sztuki, które nabywał w znacznych ilościach. To jemu Wallace Collection zawdzięcza wiele arcydzieł przechowywanych dziś w londyńskim muzeum, w tym „Portret syna Tytusa”, jedno z najwspanialszych późnych płócien Rembrandta.

Kolekcja czwartego markiza była połączeniem francuskiego i angielskiego gustu, a podziw dla Antoine’a Watteau nie przeszkadzał markizowi posiadać arcydzieł Poussina – chociaż w oczach Goncourtów zapewne nie znalazłoby to uznania. Nigdy też się nie ożenił. Swoim sekretarzem, a potem spadkobiercą uczynił Richarda Wallace’a, nieślubnego syna (nigdy oficjalnie nie uznał swego ojcostwa). Obaj bardzo różnili się usposobieniem, jednak połączyła ich kolekcjonerska pasja. Syna fascynowała przede wszystkim sztuka średniowiecza i renesansu. To jemu Wallace Collection zawdzięcza większość dzieł z tego czasu.

W ich czasach francuska sztuka doby rokoka i wczesnego klasycyzmu była powszechnie ignorowana – w zbiorach Luwru do czasu zapisania w 1865 r. przez Louisa La Caze wspaniałych dzieł m.in. Watteau, Bouchera i Chardina była ona niemalże nieobecna. Czwarty markiz Hertford i Richard Wallace należeli do tych, którzy zmienili ocenę twórczości tego czasu. Słynne fêtes galantes, sceny wytwornych zabaw parkowych, koncertów i przedstawień teatralnych, stały się symbolem tego stulecia i zafascynowały kolejne pokolenia kolekcjonerów.

Czwartego markiza Hertford i jego syna łączyło także przywiązanie do Francji. Jednak kolejne rewolucje podważyły zaufanie do Paryża. Po Komunie Paryskiej Richard Wallace postanowił przenieść swoje zbiory w bezpieczniejsze miejsce. Przed wyjazdem podarował miastu 50 żeliwnych fontann z charakterystycznymi postaciami trzech ­kariatyd. Nie tylko zapewniały mieszkańcom czystą darmową wodę pitną, ale na trwałe wpisały się w paryski krajobraz. A dziś są przedmiotem kultu (powstało nawet specjalne Société des Fontaines Wallace).

Swoją siedzibą uczynił Hertford ­House, który specjalnie przystosowano do prezentowania kolekcji. Zmarł w Paryżu w 1890 r. Wdowa po nim postanowiła przekształcić dom w publiczne muzeum. Zostało ono otwarte dla publiczności w 1900 r. i do dziś zasadniczo trwa w niezmienionym kształcie.

Mediolańczyk Gian Giacomo Poldi Pezzoli także odziedziczył znaczny majątek. Po osiągnięciu pełnoletności przejął rodzinne interesy. Na krótko. W 1848 r. poparł ruch na rzecz zjednoczenia Włoch. Po jego stłumieniu musiał uciekać z rodzinnego kraju.

Mając zaledwie 20 lat wyjechał do Szwajcarii, a następnie podróżował po Francji i Wielkiej Brytanii. Oglądał tamtejsze zbiory, poznał ważnych historyków i krytyków sztuki, m. in. Charlesa Eastlake’a, dyrektora londyńskiej National Gallery. Postanowił stworzyć kolekcję.

Fascynowała go dawna broń, jednak dość szybko zaczął zbierać obrazy renesansowe z Lombardii, Veneto oraz Toskanii. Kupował dawne rzemiosło artystyczne. I podobnie jak czwarty markiz Hertford oraz jego syn nie pomijał XVIII w., tyle że interesowała go przede wszystkim sztuka włoska tej epoki. Nabył m.in. „Gondolę na lagunie” Francesca Guardiego, jeden z najpiękniejszych weneckich pejzaży. Kolekcjonował też XVIII-wieczną porcelanę miśnieńską.

Powstała kolekcja, która dobrze oddaje upodobania epoki. Jednak niektóre z wyborów wyprzedzały swój czas. Gian Giacomo Poldi Pezzoli należał bowiem do tych, którzy szczególną uwagę zwrócili na sztukę wczesnego renesansu. Zakupił Sandra Botticellego, dotąd pozostającego trochę na marginesie zainteresowania historyków i miłośników sztuki. Także dzieła Andrei Mantegni, ale przede wszystkim monumentalny wizerunek „Świętego Mikołaja z Tolentino” autorstwa Piera della Francesca, którego twórczość docenią dopiero kolejne pokolenia.

Dla prezentacji tego bardzo różnorodnego zbioru Poldi Pezzoli postanowił stworzyć specjalne przestrzenie wystawiennicze i przebudować rodzinny dom w centrum Mediolanu. Zadanie to powierzył dwóm cenionym wówczas architektom, Giuseppe Bertiniemu i Luigiemu Scrosati, którzy – inspirując się stylami z przeszłości – nadali kolejnym pomieszczeniom własny charakter. Historyczny eklektyzm dominował wówczas w architekturze. Jednak w tym przypadku nawiązania do przeszłości miały przede wszystkim służyć możliwie najlepszemu wyeksponowaniu cennych obiektów z kolekcji.

W stworzonej przez dekoratora La Scali Filippa Peroniego neogotyckiej Sala d’Armi znalazły się więc zbiory dawnej broni. W nawiązującej do czasów renesansu – dzieła mistrzów XV w. A w rokokowej Sala degli Stucchi – kolekcja XVIII-wiecznej porcelany. Powstał dom-muzeum, w którym wszystko zostało podporządkowane jednemu celowi: podziwianiu dawnej sztuki.

Poldi Pezzoli umiera nagle w 1879 r. Jego zbiory od tej pory mają być publicznie prezentowane. Muzeum zostaje otwarte w 1881 r. W sierpniu 1943 r. naloty lotnicze niszczą centrum Mediolanu, poważnie uszkodzony jest też gmach Museo Poldi Pezzoli. Wiele dekoracji wnętrz przepadło. To, co ocalało, po wojnie starannie odrestaurowano i ponownie zapełniono ocalałymi zbiorami.

 

Świadectwem kolekcjonerskich pasji tego czasu jest wreszcie paryskie Musée Jacquemart-André. Jego współtwórca, Édouard André, był spadkobiercą jednej z największych fortun Drugiego Cesarstwa. Jako młody człowiek został członkiem elitarnego korpusu oficerskiego, odpowiedzialnego za ochronę Napoleona III, jednak szybko opuścił wojsko. W 1864 r. został posłem do Zgromadzenia Narodowego. Zaczął także kolekcjonować sztukę.

Nabywa rzemiosło artystyczne oraz prace współczesnych mu artystów, m.in. Delacroix i przedstawicieli Szkoły z Barbizon. Jednak coraz bardziej interesuje go przeszłość. Postanawia też wznieść swój własny pałac. Wybiera działkę przy bulwarze Haussmanna, powstałym w ramach wielkiej przebudowy Paryża za czasów Napoleona III. Budowę powierzono Henri Parentowi, który w latach 1869-1876 stworzył budynek inspirowany architekturą francuską XVIII w. ­Inauguracja rezydencji stała się wielkim wydarzeniem. „Nie można znaleźć bardziej godnego podziwu miejsca” – pisał z zachwytem „L’illustration”. Doceniono starannie zaaranżowane reprezentacyjne sale, klatkę schodową z efektownymi podwójnymi spiralnymi schodami czy ogród zimowy zaprojektowany przez Charles’a Garniera, twórcę paryskiej Opery.

Édouard André wspierał rozwój krytyki i historii sztuki. W 1872 r. zakupił „Gazette des Beaux-Arts”, jedno z najważniejszych pism artystycznych w Europie. I nieustannie powiększał swoją kolekcję. Od 1881 r. wspierała go żona Nélie Jacquemart, młoda malarka, autorka cenionych portretów, m.in. znanego historyka i polityka, prezydenta Francji Adolphe’a Thiersa. W ich wspólnych zbiorach znalazły się m.in. obrazy Rembrandta, w tym zjawiskowa „Wieczerza w Emaus”. Jednak Édouarda André przede wszystkim fascynował wiek XVIII. Obrazy, rzeźby, meble czy gobeliny zapełniły reprezentacyjne wnętrza, utrzymane w stylu Ludwika XV i jego następcy. Natomiast Nélie Jacquemart szczególnie interesowała się malarstwem i rzeźbą włoską XIV i XV stulecia, która zaczynała być coraz bardziej ceniona. Nabyte przez nią dzieła m.in. Sandra Botticellego, Vittorego Carpaccio, Donatella, Mantegni czy Paola Uccello tworzą jedną z najpiękniejszych kolekcji sztuki tego czasu, nie tylko we Francji. Dla tych dzieł zaprojektowano zresztą specjalne pomieszczenia w pałacu, utrzymane w stylu renesansu i nazwane Muzeum Włoskim. Wreszcie, w ich pałacu znalazły się imponujące freski Giambattisty Tiepola z Villi Contarini-Pisani w Mirze, w tym wspaniała scena powitania Henryka III przez dożę Contariniego. Ten nabytek wywołał oburzenie we Włoszech. Próbowano nie dopuścić do wywiezienia tych malowideł. Jednak ostatecznie trafiły do Paryża.

Édouard André zmarł w 1894 r. Jego żona nadal powiększała zbiory. Zmarła w 1912 r. Kolekcję zapisała Institut de France pod warunkiem zachowania integralności zbiorów i dostępu do nich możliwie największej publiczności. W 1913 r. muzeum w ich pałacu zostało otwarte dla zwiedzających.

Za przykładem Richarda Wallace’a czy Edouarda André i Nélie Jacquemart poszli kolejni, jak francuski bankier i miłośnik sztuki XVIII w. Moïse de Camondo (1860-1935), twórca paryskiego Musée Nissim de Camondo, czy wielcy amerykańcy kolekcjonerzy. Do dziś powstają podobne kolekcje-muzea, będące świadectwem pasji kolejnych pokoleń. Coraz częściej poświęcone sztuce współczesnej, jak założone przez Grażynę Kulczyk w Szwajcarii Muzeum Susch.

 

W porozbiorowej Polsce, przeżywającej kolejne powstania i następujące po niej represje, nie udawało się stworzyć podobnych zbiorów. A jednak Izabella z Czartoryskich Działyńska, córka ks. Adama Czartoryskiego, należąca do tego samego co Richard Wallace i inni pokolenia (urodziła się w 1830 r.), stworzyła kolekcję-muzeum. Nie jest ono tak znane jak Muzeum Czartoryskich w Krakowie, ale koniecznie trzeba je zobaczyć.

Izabella Czartoryska po upadku powstania listopadowego znalazła się wraz z rodzicami w Paryżu. Tam w 1857 r. poślubiła Jana Działyńskiego. Oboje zaczęli zbierać dzieła sztuki: ona dawne rzemiosło i grafikę, jego fascynował antyk – zgromadził słynną kolekcję waz greckich. Do Jana Działyńskiego należał też renesansowy zamek w Gołuchowie, wzniesiony w latach 1550-1560 dla Rafała Leszczyńskiego. Z czasem zaczął popadać w ruinę, a zniszczeń dopełniły wojska pruskie, które stacjonowały w nim po powstaniu styczniowym. Po ich wycofaniu zabudowania wymagały odbudowy. Podjęła się tego Izabella, która w 1872 r. przejęła Gołuchów od męża.

W latach 1875-1885 przeprowadzono gruntowny remont według projektu architekta Maurice’a Ouradou, współpracownika słynnego Eugène’a Viollet-le-Duca, autora konserwacji najsłynniejszych francuskich zabytków, z paryską katedrą Notre Dame na czele. Z Włoch, Francji i Hiszpanii sprowadzono wiele historycznych fragmentów architektonicznych, jak kominki czy obramowania okien, by podkreślić rangę rezydencji. W efekcie powstała romantyczna, pełna uroku budowla.

Nie mniej starannie urządzono wnętrza. Izabella w całej Europie wyszukiwała kolejne dzieła. Dzięki temu powstał jeden z najpiękniejszych zbiorów europejskiego rzemiosła artystycznego. A jednocześnie w wyposażeniu i urządzeniu wnętrz zamkowych akcentowano związki Gołuchowa z rodem Leszczyńskich i z polskimi dziejami. Zaprojektowano też 158-hektarowy park, w którym zasadzono wiele okazów rzadkich i egzotycznych drzew.

Działyńska przed śmiercią utworzyła Ordynację Książąt Czartoryskich w Gołuchowie. W jej statucie poleciła zapisać: „Życzeniem jest moim, aby te dzieła sztuki się nie rozproszyły i aby zbiór ten zachował się pełny i cały po wsze czasy. Spodziewam się, że zbiór powyższy ogółowi pożytek przeniesie, wywołując i podnosząc upodobanie do sztuki i zmysł piękna”. I dodała: „Oglądanie tych zbiorów ma być dostępne dla każdego, pragnącego znaleźć tam źródło pomocnicze do badań naukowych i w zakresie sztuki”.

Muzeum funkcjonowało do 1939 r. Niestety podczas II wojny zbiory zostały zrabowane przez Niemców. To, co zdołano odzyskać, w tym słynne wazy gołuchowskie, trafiło przede wszystkim do Muzeów Narodowych w Warszawie i Poznaniu. To ostatnie w 1951 r. przejęło także gołuchowski zamek.

Po konserwacji wnętrz ponownie urządzono w nim muzeum, w którym znalazły się obiekty z własnych zbiorów poznańskiej placówki. Z czasem zaczęły też wracać dzieła z kolekcji Izabelli z Czartoryskich Działyńskiej, w tym – przed kilkoma miesiącami – dyptyk „Ecce Homo” i „Mater Dolorosa” z warsztatu XV-wiecznego niderlandzkiego malarza Dierica Boutsa. To jeden z najcenniejszych obiektów przechowywanych niegdyś w Gołuchowie. Tym samym przywracana jest pamięć o jednej z najciekawszych polskich kolekcji i osobie, która ją stworzyła.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Jeżeli nie Luwr, to co?