Naczynia połączone

Kryzys na rynkach finansowych dotarł do Polski dopiero w październiku 2008 r., kiedy zainfekowane zostały rynki tzw. krajów wchodzących. Stało się to w okresie kulminacji paniki, kiedy inwestujący w papiery wartościowe zaczęli masowo opuszczać te rynki.

02.12.2008

Czyta się kilka minut

Polska włączyła się w obieg gospodarki światowej, a po wstąpieniu do Unii Europejskiej te więzy stają się coraz intensywniejsze. Można wyróżnić cztery podstawowe kanały transmisji kryzysu finansowego do naszego kraju: eksport, bezpośrednie inwestycje zagraniczne, kanał finansowy i psychologia (kryzysowa).

Pierwsze dwa kanały bezpośrednio oddziałują na naszą gospodarkę realną. Globalny kryzys finansowy doprowadził do recesji w strefie euro, gdzie lokujemy ponad 51 proc. eksportu. Eksport w polskiej gospodarce wynosi około 40 proc. produktu krajowego brutto (PKB). Nic więc dziwnego, że polski cykl gospodarczy jest w dużej mierze zależny od fortuny na rynkach europejskich. Zaczynamy już odczuwać skutki osłabienia popytu na nasze towary i usługi; na eksport wytwarza przede wszystkim przemysł przetwórczy, którego dynamika produkcji obniżyła się wyraźnie w III kwartale br. w ujęciu rocznym (prawie do zera między październikiem 2007 r. a październikiem 2008 r.).

Nasz eksport do Rosji i na Ukrainę rósł najszybciej, lecz właśnie gospodarkami tych krajów wstrząsnęły jesienią fale kryzysu. Rosja utraciła zaufanie inwestorów po ataku na Gruzję i jednoczesnym załamaniu się cen ropy naftowej i innych surowców. Ukraina musiała poprosić o pomoc MFW, kiedy zaczął gwałtownie odpływać kapitał i dostęp do obcej waluty został utrudniony, a to łączy się z warunkami zrównoważenia budżetu i wygaszenia inflacji, która przekroczyła 30 proc.

Konsekwencją będzie czasowe wyhamowanie dynamiki PKB, a może nawet recesja, która osłabi popyt także na polskie towary. Częściowo zawinił tu także czynnik polityczny w postaci niestabilnych rządów.

Inwestorzy wyczekują

Innym kanałem przenoszenia zjawisk kryzysowych są bezpośrednie inwestycje zagraniczne (BIZ). W uproszczeniu: są to przejęcia krajowych firm lub tworzenie nowych zakładów przez obcy kapitał. Czasy recesji zawsze przynoszą ich znaczny spadek w skali globalnej, bo perspektywy wzrostu gospodarczego marnieją, rośnie zaś niepewność co do ich opłacalności; w trudnych czasach bezpieczniej jest przechowywać wolne środki finansowe w domu, w znanym sobie środowisku.

Przed spadkiem BIZ w takich okolicznościach potrafią obronić się jedynie kraje uważane za wyjątkowo atrakcyjne, które oferują wysokie stopy zwrotu na kapitale i mają stabilne rządy. Obrazowo rzecz ujmując: trzeba być Chinami, by przetrwać.

Polska do takich państw nie należy, bo reformy strukturalne ślimaczą się i ulegają rozwodnieniu. Brakuje politycznej zgody w podstawowych sprawach, jak wcześniejsze emerytury, składki na KRUS, wprowadzenie euro czy reforma systemu ochrony zdrowia. A w licznych badaniach przyjazności środowiska biznesowego lokujemy się daleko za czołówką, wykazując przy tym w ostatnich latach tendencję spadkową.

Trawi nas biurokracja. Na podstawie uchwalonej 3 lata temu ustawy o partnerstwie publiczno-prywatnym nie powstał dotąd żaden projekt. Szczególnie dotkliwy jest gorset licencji i pozwoleń.

Trudno więc sobie wyobrazić, by nasz kraj w obecnych warunkach wykroił dla siebie większy kawałek z tortu inwestycji zagranicznych. Zresztą te inwestycje już maleją w stosunku do ubiegłego roku, a w 2009 r. zanosi się na jeszcze znaczniejszy spadek. Wpływa to negatywnie na stopę inwestowania w Polsce, musi więc wyzwalać tendencje do spowolnienia gospodarczego.

Cios z opóźnieniem

Kryzys na rynkach finansowych dotarł do Polski dopiero w październiku 2008 r., kiedy zainfekowane zostały rynki tzw. krajów wchodzących. Stało się to w okresie kulminacji paniki, kiedy inwestujący w papiery wartościowe zaczęli masowo opuszczać te rynki. Powodem była obawa, że gdy na światowych rynkach maleje płynność, kraje o dużym deficycie w wymianie z zagranicą i w budżecie nie będą w stanie sfinansować swoich potrzeb w obcych walutach.

Kłopoty zaczęły się od Ukrainy, Rosji i Węgier. Polskę skojarzono z nimi i dlatego złoty uległ przejściowemu osłabieniu. Pamiętajmy, że w stanie paniki można utracić wszystko z powodu niepewności, zaś działania racjonalne ustępują decyzjom powziętym pod wpływem emocji; chcemy się pozbyć jakiegokolwiek ryzyka, nie liczy się wtedy w ogóle stopa zwrotu na kapitale, lecz ochrona jego wielkości.

Istniały jednak pewne racjonalne przesłanki, żeby w takich okolicznościach zwijać interesy w Polsce, póki są zyskowne. Wartość udzielonych kredytów rosła w ostatnich latach bardzo szybko o 30-40 proc. rocznie, a kredytów hipotecznych - nawet o 50 proc. Spora ich część była udzielana w obcych walutach. Kredyty przyznaje się na ogół pod depozyty. W bilansie banków komercyjnych w Polsce suma należności (z których niemal całość stanowią kredyty) wynosiła pod koniec października 611 mld zł i przekraczała sumę depozytów, sięgających 537 mld zł (według wstępnych danych NBP). Oznacza to, że akcję kredytową finansowano częściowo z oszczędności zagranicznych.

Kogo stać na kredyt

Jak widać, polska baza depozytowa jest zbyt mała, aby podtrzymać dotychczasowe tempo przyznawania kredytów. Odpływ obcych lokat z Polski powoduje trudności z płynnością w bankach, bo nagle utraciły one dostęp do łatwego finansowania z zagranicy. W ten sposób kryzys przelał się do nas. Kłopoty te szczególnie dotknęły banki, które udzielały kredytów we frankach szwajcarskich, a nie miały zaplecza macierzystych instytucji. To one prześcigają się w oferowaniu coraz wyższego oprocentowania depozytów, aby zachować odpowiednią płynność.

Tak wysokie oprocentowanie kryje w sobie niebezpieczeństwo. Jeżeli stawki kredytowe podnoszone są ponad reklamowane 9-, 10-procentowe stawki od depozytów, to kredyt staje się bardzo drogi. Prowadzi to z jednej strony do rezygnacji z części projektów inwestycyjnych, bo stają się nieopłacalne.

Wzmaga się też, z drugiej strony, zjawisko tzw. negatywnej selekcji, które oznacza, że solidni kredytobiorcy wycofują się, bo widzą, że nie stać ich na spłaty kredytu, zostają natomiast ci, którzy mają ryzykowne projekty o wysokich stopach zwrotu albo po prostu zakładają, że nie będą spłacali kredytu na czas. Im bowiem wyższa jest stopa procentowa, tym gorszej jakości klienci gotowi są wziąć kredyt. Banki sięgają zatem do innego kryterium selekcji niż wysokość stopy procentowej - muszą zaostrzyć standardy udzielania kredytów.

Zaraźliwa nieufność

Duże polskie banki zaraziły się nieufnością od swoich macierzystych zagranicznych instytucji, głównie ze starej Unii Europejskiej. Tamte banki ponoszą duże straty na inwestycjach w amerykańskie obligacje zabezpieczone kredytami hipotecznymi i niechętnie udzielają sobie kredytów na rynku międzybankowym. Od swoich rządów otrzymały zastrzyki kapitałów oraz gwarancje depozytowe (także na depozyty międzybankowe), a banki centralne wpompowały ogromne kwoty, aby zapewnić płynność rynkom międzybankowym, które w październiku zupełnie zamarły.

Te gwarancje nie obejmują jednak filii zagranicznych - w tym polskich banków; zachodnie banki centralne nie chcą, aby te pieniądze wyciekały za granice ich krajów. Spółki-matki obawiają się, żeby nie zostały oskarżone, iż otrzymywaną pomoc wykorzystają na lokaty za granicą. Ograniczają więc kredyty dla swoich filii, także i w Polsce; znacznie podwyższono marżę na takich operacjach, co uderza w koszty kredytu dla polskich klientów.

Co prawda, od szczytu kryzysu sytuacja zaczyna się stopniowo poprawiać, ale przez wiele lat marże kredytowe zapewne nie wrócą do dawnych poziomów, gdyż nie uwzględniały w pełni ryzyka niewypłacalności klienta. To najpierw ograniczy akcję kredytową, bo jej rozmiar musi dostosować się do wyższej wyceny ryzyka kredytowego, a dopiero potem - gdy banki osiągną docelową, podwyższoną relację między kapitałem i aktywami - nastąpi ekspansja kredytu.

Polskie władze finansowo-monetarne starają się załagodzić tę sytuację i uruchomiły zestaw posunięć o nazwie Pakiet Zaufania, który ma odblokować kredyt dla gospodarki. Są to gwarancje dla deponentów, łatwiejszy dostęp banków do środków NBP oraz operacje walutowe z NBP, które mają zapewnić bankom dostęp do obcych walut. Na razie przyniósł on nikłe rezultaty, ale rząd pracuje nad "programem stabilizacyjnym", który ma zwiększyć zakres poręczeń i gwarancji dla biznesu, wprowadzić czasową ulgę inwestycyjną dla firm oraz pobudzić inwestycje przez lepsze wykorzystanie funduszy unijnych. Może odblokuje to kredyty bankowe.

Skutki kryzysu finansowego w świecie nas nie ominą, ale można je ograniczyć, bo polskie banki miały się do niedawna świetnie. Jeśli nie zaczną pożyczać przedsiębiorstwom i konsumentom, to pogłębią spowolnienie gospodarki wywołane globalną recesją. Ich klienci z powodu braku popytu będą mieli straty i trudności finansowe, a to będzie oznaczać wzrost kredytów niespłacanych, których odsetek był w połowie roku najniższy od początku transformacji. I tak banki zafundują sobie i nam recesję.

Maciej Krzak jest adiunktem w WSHiP im. R. Łazarskiego w Warszawie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2008