Na scenie

Pierwszy rozdział tej książki przypomina trochę wywoływanie duchów. Narratorka, osoba niewątpliwie nam współczesna, “wkracza bez zaproszenia" na prywatne przyjęcie w pewnym hotelu. “Część gości skupiła się przy wielkim dębowym kredensie nieopodal okna. Zwracając się lekko w ich stronę, skupiłam uwagę na rozmowie prowadzonej głównie w języku, którego nie znam (byłam w tym kraju tylko raz, trzynaście lat temu), lecz jakoś - nie zastanawiałam się, dlaczego - docierał do mnie sens wypowiadanych słów".

Opowiadająca stopniowo zaczyna rozróżniać uczestników spotkania, nadaje im imiona (“wydaje mi się, że uchwyciłam jej imię, Helena albo Maryna... postanowiłam myśleć o niej jako o Marynie). Im bardziej nabierają ciała, im dłużej przysłuchujemy się ich rozmowom, im realniejsze i konkretniejsze staje się ich otoczenie - z rozgrzanym kaflowym piecem, dorożkami i saniami za oknem (jest zima), indykiem z nadzieniem orzechowym i karpiem po żydowsku - tym jaśniej widzimy, że wkroczyliśmy w przeszłość. Co więcej, że jest to przeszłość nasza własna.

Narratorka pozostaje obserwatorem z zewnątrz, choć jej przodkowie to żydowscy wychodźcy z “naszej Europy". “Fakt, że przebywałam w kraju, który moi przodkowie zdecydowali się opuścić w zatłoczonej ładowni statku, nie wytwarzał żadnej szczególnej więzi pomiędzy mną a tymi ludźmi, chociaż mógł też nadać nazwie kraju jakiś dodatkowy wydźwięk i przywabić mnie akurat do tej sali, a nie gdzie indziej... To nie było moje miejsce na ziemi, byłam tu obcym elementem; będę musiała blisko nachylać ucha, aby coś posłyszeć, i nie zrozumiem wszystkiego, ale nawet to, co zrozumiem opacznie, będzie jakimś rodzajem prawdy, choćby tylko prawdy o czasach, w których żyję, a nie tych, w których rozgrywa się ich historia".

Jakie to czasy? Kim jest Helena-Maryna i jej mąż Karol, nazwany przez narratorkę Bogdanem, a kim zakochany w Marynie młody Ryszard? Oddajmy głos samej Susan Sontag: “Historia opowiedziana w powieści »W Ameryce« zainspirowana jest dziejami emigracji do Ameryki, w roku 1876, najsłynniejszej polskiej aktorki Heleny Modrzejewskiej, której towarzyszył mąż, hrabia Karol Chłapowski, piętnastoletni syn Rudolf, młody dziennikarz i przyszły autor »Quo vadis« Henryk Sienkiewicz oraz kilkoro przyjaciół. Inspirację stanowił ich krótki pobyt w Anaheim w Kalifornii i późniejsza triumfalna kariera Modrzejewskiej na scenach Ameryki, pod nazwiskiem Helena Modjeska".

“Inspiracja... ani mniej, ani więcej" - dodaje autorka. Stąd zmiana imion i nazwisk, swoboda w traktowaniu faktów i wprowadzanie postaci fikcyjnych obok tych, których pierwowzór da się wskazać. Amerykańska pisarka starannie jednak odrobiła lekcję, znajdujemy w jej opowieści ślady lektury nie tylko biografii znakomitej aktorki, ale i jej “Wspomnień i wrażeń", a także “Listów z podróży do Ameryki" i opowiadań amerykańskich Sienkiewicza (w powieści Ryszard Kierul). We wspomnieniach Maryny pojawia się na przykład wielki pożar Krakowa w 1850 roku, podczas którego istotnie spłonął dom rodzinny przyszłej aktorki (choć mała Maryna nie mogła, jak pisze Sontag, schronić się w kruchcie Dominikanów, bo kościół Dominikanów też wtedy spłonął...).

Tropienie ziaren autentycznych świadectw i oddzielanie ich od fikcji jest oczywiście niezłą zabawą, a historia kalifornijskiego falansteru z udziałem wielkiej gwiazdy teatru i przyszłego autora “Trylogii" - dość niezwykłym epizodem w dziejach naszej kultury (wedle pierwotnych planów do Kalifornii mieli także wyjechać Stanisław Witkiewicz i Adam Chmielowski; ileż wątków się tutaj splata!). Pamiętajmy jednak, że chodzi o literaturę. “»W Ameryce« nie jest biografią Modrzejewskiej - podkreślała Sontag w rozmowie ze Zbigniewem Basarą. - Historia emigracji Modrzejewskiej do Ameryki to dla mnie pretekst do napisania powieści o teatrze i idealizmie, a także o mitach na temat Ameryki".

Powieść o teatrze... Susan Sontag jest nim zafascynowana, sama parała się reżyserią, a najniezwyklejszym jej doświadczeniem w tej dziedzinie było wystawienie “Czekając na Godota" Becketta w... oblężonym Sarajewie (“W Ameryce" dedykowane jest “przyjaciołom z Sarajewa"). Dwie ważne sceny w powieści - występ Modrzejewskiej przed dyrektorem teatru w San Francisco i jej pierwszy amerykański triumf na scenie tegoż teatru w roli Adrianny Lecouvreur - są nie tylko bardzo rozbudowane, ale i podszyte znaczną emocją (niemal jak historyczna relacja z tego ostatniego wydarzenia, autorstwa Litwosa, czyli Henryka Sienkiewicza...).

Jerzy Jarniewicz, omawiając na tych łamach “W Ameryce" przed ukazaniem się polskiego przekładu, pisał: “Sądzę, że Sontag zafrapował pomysł napisania powieści o kobiecie, która nie zgadza się na swoją tożsamość, ucieka od tego, kim już jest, próbując zamienić swoje życie w nieustanną konfrontację z tym, co nowe, inne i nieznane... To postać o wielu twarzach i do końca nieodgadnionej, kalejdoskopowej osobowości, nie poddająca się jednoznacznym opisom, wymykająca się próbom zrozumienia... Modrzejewska to kobieta już ukształtowana, żyjąca ze świadomością, że to, co najważniejsze w jej życiu, już się zdarzyło, próbuje więc tę świadomość przekroczyć... szuka nowych początków, alternatywnego życia - w teatrze, w Ameryce, w nowych związkach". I podsumowywał: “Trudno oprzeć się wrażeniu, że Modrzejewska tak naprawdę mogłaby się nazywać nie Załężowska, ale Sontag".

Nie wiem, czy bardziej chodzi tu o utożsamienie, czy o fascynację. Tymon Terlecki przywołując w swej książce o Modrzejewskiej (“Pani Helena") postać Joanny Tucholskiej, która w San Francisco bezinteresownie zajęła się szlifowaniem angielszczyzny wielkiej aktorki, pisze o niej: “Jak tyle innych kobiet, uległa czarowi Modrzejewskiej". W powieści odpowiednikiem Tucholskiej jest panna Collingridge, konsekwentnie punktująca błędy angielskiej wymowy Maryny, a zarazem bez reszty w niej zakochana. Podczas lektury “W Ameryce" miałem poczucie, że temperatura uczuć autorki wobec wykreowanej przez nią postaci stopniowo wzrasta, a utwór, który zaczyna się postmodernistyczną metapowieściową grą, przemienia się zwolna w krwisty romans. I to niekoniecznie dlatego, że namiętność Ryszarda-Henryka do Maryny-Heleny osiąga tu cielesne spełnienie.

Kulminacją powieści jest rozdział ostatni: szalony monolog sławnego amerykańskiego aktora Edwina Bootha (skądinąd starszego brata Johna Wilkesa Bootha, zabójcy prezydenta Lincolna). Booth występuje wraz z Załężowską-Zalenską-Modrzejewską-Modjeską w “Kupcu weneckim"; on jest Szajlokiem, ona Porcją. “Muszę ci powiedzieć, że nie podobało mi się, kiedy przeszłaś dziś na proscenium, żeby mnie dotknąć. Mieć oczy cały czas utkwione we mnie, ignorując innych w sądzie - co do tego nie mam żadnych obiekcji.... Ale Porcja nigdy nie powinna dotykać Szajloka. Nawet jego ramienia. Ani ramienia, ani innej części ciała. Żadnego dotykania! Szajlok jest obolały. A będąc obolałym, jest bardzo... łatwopalny...". Napięcie rośnie, pijany Booth zdobywa się na coraz śmielsze wyznania - ale Maryna szybko przywraca go do równowagi. Wraz z bohaterami wracamy do spraw teatralnych. “Mamy przed sobą długą drogę" - to ostatnie zdanie powieści.

(Czytelnik, Warszawa 2003, s. 569. Przełożył Jarosław Anders. Seria “Nike".)

Lektor

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2003