Na rok przed wyborami polska polityka utknęła w emocjach

Partie opozycyjne zawsze lekceważyły zdolności mobilizacyjne Kaczyńskiego. Dziś też zapominają, że nawet w zmęczonej władzą partii są wciąż ludzie gotowi gryźć w terenie trawę, jeśli prezes tak każe. Nie ma w Polsce drugiego takiego ugrupowania.

24.10.2022

Czyta się kilka minut

Protesty przeciwko comiesięcznej wizycie Jarosława Kaczyńskiego na Wawelu. Kraków, 18 października 2022 r. / MAREK LASYK / REPORTER
Protesty przeciwko comiesięcznej wizycie Jarosława Kaczyńskiego na Wawelu. Kraków, 18 października 2022 r. / MAREK LASYK / REPORTER

Dowodów na to, że aktualny szef kancelarii premiera Marek Kuchciński był uczestnikiem afery seksualnej na Podkarpaciu, nie ma na razie żadnych. A jednak nie przeszkadza to, by Donald Tusk kierował pod jego adresem insynuacje, i to na podstawie mało konkretnych zeznań byłego agenta CBA.

Oddzielając fakty od myślenia życzeniowego, trudno uwierzyć też w narrację byłego szefa kontrwywiadu, gen. Piotra Pytla, który twierdzi, że w PiS działa mocne zaplecze agenturalne Rosji. Dużo poważniej brzmią doniesienia o możliwej sprzedaży przez Marka Falentę Rosjanom słynnych taśm z afery podsłuchowej, która przyczyniła się do końca rządów PO-PSL.

Jest też inna narracja. Wszystkie zhakowane maile Michała Dworczyka, ujawniające żenujące kulisy sprawowania władzy, są przez rząd uważane za manipulację Rosjan, a nagłaśnianie sprawy za kolejny z setek dowodów realizowania przez opozycję interesów Moskwy (albo Berlina, to nie ma znaczenia).

Można by uznać, że na rok przed wyborami Polską wstrząsa ogromna afera szpiegowska, ale przecież nasz kraj udzielił pomocy milionom Ukraińców, dając im prawo do pracy, edukacji i ubezpieczeń. Ślemy Kijowowi broń. Domagamy się surowych sankcji dla Moskwy. Odcięliśmy się od jej surowców. Zbroimy się w tempie niespotykanym w historii. To ma być kraj spenetrowany przez agenturę Rosji? I czy faktycznie jest to najważniejszy temat do dyskusji w Polsce?

Czego naprawdę chcemy

Niemal dokładnie za rok będziemy wybierać nowy parlament. Ten czas upłynie w atmosferze wojny, kłopotów z ogrzewaniem i szalejących cen. Elektorat jest zaniepokojony, o czym mówi wiele badań, a po klęsce Polskiego Ładu przestał wierzyć, że władza ogarnia sprawnie finanse, co wcześniej udowadniała, regularnie przelewając Polakom fundusze z szeregu programów. To one przecież dały PiS władzę, choć zdaniem polityków PO miały zdewastować finanse państwa. Rzeczywiście, niszczą je, ale dopiero od niedawna, po kilku latach sprawnego funkcjonowania. Teraz jednak mogą stać się gwoździem do trumny PiS, bo nic tak ludzi nie przytłacza, jak zawiedzione aspiracje, które rosły wraz z bogaceniem się społeczeństwa – aż do pandemii.

Obywatel ma dziś wybór czytelny, ale zarazem mglisty. Dysponuje nieskomplikowaną ofertą eurosceptycznego, zapatrzonego w przeszłość rządu, który kilka lat temu zrobił wiele dla wyciągnięcia z dołka biedniejszych grup społecznych, ale dziś jest wewnętrznie rozbity, zepsuty władzą, skłócony z Europą i kierowany de facto przez prezesa PiS, a nie sprawdzonego podczas pracy w instytucjach finansowych premiera. Drugą ofertę posiada szeroko rozumiana opozycja, która chce przejąć władzę od środowiska hamującego – jej zdaniem – cywilizacyjny rozwój Polski i czyniącego z nas europejskiego dziwoląga.

Tyle że w jej opowieści nie ma prawie nic na temat tego, co będzie z Polską później. Jest tylko czarodziejska różdżka, dzięki której zniknie całe zło kojarzone z PiS. Tak jakby w PO zapomniano, dlaczego prawica doszła siedem lat temu do władzy.

Marcin Duma, badacz opinii i prezes IBRiS, uważa, że w Polsce jest spora grupa osób, które mają rozbudzone oczekiwania i zanim o czymś zdecydują, chcą wiedzieć więcej. Tyle że – w przypadku wyborców opozycji – nawet jeśli wielu z nich utyskuje dziś na jej miałkość i brak programu, nie przysłania im to głównego celu, jakim jest odsunięcie PiS od władzy.

– Gdyby im zależało na szczegółach programowych, znaleźliby je w dokumentach partii, to wszystko jest na ich stronach internetowych – uważa Duma. – Tyle że wyborcom nie chodzi o zimne analizy. Całe narzekanie na opozycję jest wielkim wołaniem o to, żeby ktoś opowiedział nam, jaka będzie Polska po PiS? I to nie jest pytanie kilku procent ludzi, oni tylko formułują powszechne oczekiwania w sposób wyraźny. W dodatku tu nie wystarczy powiedzieć, że będzie równo i sprawiedliwie. Bo równo, czyli jak?

Zdaniem Dumy taką opowieść o Polsce po PiS można budować, opierając się na konkretnych zagadnieniach: np. podatkach, czyli kwestii (na poziomie ogólnym) dość łatwej do zrozumienia. Czy mają być takie same dla wszystkich, co oznacza, że Lewica na pewno nie zaakceptuje takiej wizji państwa? Czy też może wraz ze wzrostem dochodów podatki będą rosnąć, jeśli uważamy, że bogaci ludzie powinni dzielić się bardziej? Tu z kolei kłopoty może mieć PO, z którą często sympatyzuje biznes. Odpowiedzi na te podstawowe pytania mogłyby stać się zaczynem ciekawej dyskusji o nowym ładzie społecznym, która rozgrzewa cały Zachód, ale nie nas.

Dziś takimi tematami zajmuje się tylko partia rządząca – bo chce przetrwać. Obniża podstawowy próg podatkowy z 17 do 12 proc., ogłasza kolejne, często nierealne i nielogiczne pomysły na ulgi dla społeczeństwa przerażonego inflacją i kosztami energii, ale nie widać tu żadnej spójnej wizji. Dla partii opozycyjnych z kolei – zdaniem Dumy – obecny moment jest ryzykowny, by budować trwałą opowieść o finansach państwa. Nie ma dziś bowiem wielu mądrych na świecie, którzy wiedzą, co zrobić w obliczu kryzysu. A poza tym, jaki byłby sens stawiania elektoratu, którego głównym celem jest odsunięcie PiS, przed dylematami, np. podatkowymi, które mogą go podzielić?

Prawdziwa kampania zacznie się po zimie, bo wtedy będzie widać, jak mocno poranione wyjdzie z niej PiS. A z tym może być różnie; partie opozycyjne zawsze lekceważyły zdolności mobilizacyjne Jarosława Kaczyńskiego. Dziś też zapominają, że nawet w zmęczonej władzą partii są wciąż ludzie gotowi gryźć w terenie trawę, jeśli prezes tak każe. Nie ma w Polsce drugiego takiego ugrupowania.

Będą mieli sto dni

Wiedza o tym, co konkretnie proponuje nam polityk, żebyśmy chcieli mu płacić za rządzenie krajem, jest kluczowa w dojrzałej demokracji. Warunkuje nam poczucie bezpieczeństwa. Wielu polityków szykujących się dziś do przejęcia władzy o tym zapomina.

– Wchodząc do opuszczonego mieszkania, dobrze mieć jakiś projekt wnętrza – uważa Duma. – Tego oczekują przyszli lokatorzy.

Paweł Marczewski, socjolog i historyk idei z Fundacji Batorego, używa podobnej metafory: – Jeśli ludzie oddadzą władzę dzisiejszej opozycji, ona musi zawczasu wiedzieć, jaką miotłę wziąć do ręki i od którego kąta zacząć wymiatać śmieci. Po wygranych wyborach nie wystarczy już narzekanie na poprzedników i straszenie ich sądem. Jeśli zwycięzcy nie będą przygotowani na trudne wyzwania, to po stu dniach sondaże zaczną lecieć w dół – przewiduje Marczewski. – A to w dłuższej perspektywie może oznaczać przedwczesne wybory i wygraną jakiejś dużej, mocno antyunijnej, prawicowej koalicji populistycznej, być może wcale nie zdominowanej przez dzisiejszych liderów PiS.

W dojrzałych demokracjach partie szykujące się do przejęcia władzy przygotowują nawet tzw. gabinety cieni, co wyposaża elektorat w wiedzę o tym, kto personalnie będzie odpowiadał w przyszłości za poszczególne resorty. Tego jednak nie warto domagać się w Polsce. Jak zauważa prof. Jarosław Flis, socjolog i współpracownik „TP”, listy wyborcze są często koalicyjne, a wewnątrz nich dodatkowo funkcjonują różne frakcje. Dopiero po wyborach zaczyna się liczenie szabel i targi o wpływy.

A dziś nie wiadomo nawet, ile list wyborczych będzie miała opozycja. Mówi się o dwóch koncepcjach: jednej listy, zdominowanej siłą rzeczy przez PO i Tuska, oraz dwóch list: centrolewicowej, złożonej z PO i Lewicy, oraz centrowej, z umiarkowanie konserwatywnym rysem nadawanym przez Szymona Hołownię i PSL. Na ryzyko tej pierwszej koncepcji Flis zwraca uwagę od dawna: – Upakowanie zbyt różnorodnej mozaiki na jednej liście może skończyć się porażką – uważa. Radykalny wyborca Zandberga nie zagłosuje na kogoś od Kosiniaka-Kamysza. I na odwrót, a to może sprawić, że część ludzi zostanie w domach.

Rafał Matyja, politolog i autor kilku znaczących książek o współczesnej Polsce, uważa, że w tej układance przyszłość Lewicy zależy od Tuska. Jeśli weźmie na listy Włodzimierza Czarzastego i Roberta Biedronia, to Adrian Zandberg (radykalniejszy i mniej nawykły do targów i kompromisów) zostanie na lodzie, bo różnice między nim a Tuskiem są fundamentalne. Lider partii Razem będzie więc grał przeciwko sojuszowi z Koalicją Obywatelską, ale tak naprawdę rozgrywającym będzie wciąż lider PO.

Paweł Marczewski, mówiąc o Lewicy, zwraca też uwagę, że w tym środowisku nie widać intensywnych prac programowych (obecność w życiu politycznym np. Roberta Biedronia trudno w ogóle zauważyć), widać za to różnice pokoleniowe i rodowodowe. Problem jest między spadkobiercami SLD (dysponują budżetowymi pieniędzmi, ale mają twarz Czarzastego, uosabiającego wszystko, z czym kojarzy się SLD, także aferę Rywina) i młodymi, postępowymi ludźmi kojarzonymi z Zandbergiem. To blokuje prace programowe i jako spoiwo zostaje naskórkowe minimum światopoglądowe dotyczące PiS, aborcji, Kościoła i mniejszości seksualnych (choć tu starzy działacze SLD raczej starają się milczeć).

Czytelne linie

Rafał Matyja uważa, że tak naprawdę podziały polityczne w Polsce nie są wysublimowane. Spaja nas wciąż głosowanie negatywne: PiS głosów dodaje osoba Tuska, a PO – osoba Kaczyńskiego.

– Politycy zauważyli, że kluczem do umysłów są emocje, więc uderzają tam, gdzie mamy gorące sympatie lub niechęci: aborcja, Kościół, mniejszości. Gdyby wiedzieli, że zależy nam na konkretniejszych propozycjach programowych, musieliby temu sprostać. Dziś jednak to emocje są najlepszym towarem. PiS podczas dwóch zwycięskich kampanii przekonywało np. górników, że jest po ich stronie, i to mu się udało, choć właściwie wiele dla nich nie zrobiło – uważa Matyja.

Ale to nie jest tylko polska specyfika. Najsilniejszym państwem świata rządził przecież Donald Trump; wygrał głównie dzięki emocjom. W Europie podobne tendencje widzimy we Włoszech. Bardziej dojrzała polityka panuje w Niemczech, ale to wymuszają wciąż opiniotwórcze media.

Niemal wszędzie w Europie obserwujemy dziś kryzys klasycznych partii politycznych, coraz większy nacisk radykałów z lewa i z prawa, słabnięcie „rozsądnego” centrum. Partie nie przejmują się też swoimi założeniami, zachowując tylko ogólne ramy, i w sumie trudno im się dziwić. O spójność ideową coraz trudniej w epoce rewolucji technologicznej, fake newsów, szybkich zmian obyczajowych i barier, jakie wyrosły między kolejnymi pokoleniami, a także sprzecznych interesów różnych lobby.

Generalny kierunek zmian jest jednak czytelny. To m.in. dlatego dość konserwatywny charakter postsolidarnościowej PO zmienił się przez ostatnie lata na tyle, że partia afirmuje mniejszości seksualne, przestała mówić o chrześcijańskich korzeniach (co wcale nie oznacza odcięcia się od nich), dystansuje się od hierarchii kościelnej i zapowiada zmiany w prawie aborcyjnym. To wyraźny zwrot w lewo i obietnica Polski progresywnej, która akceptuje zmiany obecne w unijnym main­streamie, czego wcześniej w PO raczej unikano.

Ta wizja przy okazji wyraźnie się odcina od narracji Jarosława Kaczyńskiego, który kreuje obraz Polski jako bastionu tradycyjnych wartości, a emancypacje mniejszości wyszydza. Nie ma tu subtelnych elementów, jak cancel culture, które budzą dyskusje na Zachodzie. W narracji Kaczyńskiego jest rechot i powtarzane do znudzenia wywody, jak mówić na „ono”, które niby nie wie, czy jest chłopakiem czy dziewczyną.

Ktoś może powiedzieć, że mniejszości to temat zastępczy, pozwalający unikać władzy dyskusji o ruinie finansów publicznych. Dotyczy przecież nielicznych grup społecznych, a np. beneficjentami ustawy o związkach partnerskich będą w zdecydowanej większości heteroseksualne pary żyjące dziś na kocią łapę. Niemniej w obecnych czasach takie kwestie dobrze wyznaczają linie fundamentalnych podziałów, co mocno pomaga przy urnie.

Przykład najlepszy? Aborcja. Szymon Hołownia otwarcie mówi, że nie jest ona zgodna z jego wartościami (choć aż dwie trzecie Polaków jest za możliwością usunięcia ciąży do 12. tygodnia życia), ale rozumie zmiany społeczne i chciałby, by tę sprawę uzgodnić w referendum. PSL uważa, że najlepszym rozwiązaniem byłby powrót do dawnego kompromisu aborcyjnego, ale też dopuszcza referendum. Jest oczywiście Lewica, dla której powyższe rozważania to zatrzymywanie się w pół drogi i przejaw mentalnego zacofania. No i Konfederacja, gdzie obok zwolenników całkowitego zakazu aborcji mamy tzw. prawicowych aborcjonistów.

Te niuanse mogą być dla wielu Polaków kwestią fundamentalną. Będą chcieli się dowiedzieć, czy ich kandydaci są np. „tylko” za legalnymi związkami par homoseksualnych, czy też chcieliby dla nich również prawa do adopcji dzieci.

W najbliższych miesiącach przetoczy się również przez Polskę dyskusja na temat jej miejsca w Unii Europejskiej. Dla opozycji sprawa jest prosta: dalsza polityczna, prawna, ale i militarna integracja europejska będzie ewidentnie promowanym kierunkiem. Tu zarysuje się więc radykalna linia podziału. Odejście z rządu Konrada Szymańskiego, który stracił wiele zdrowia, próbując zawrzeć kompromis z Brukselą, jest policzkiem dla premiera i jasnym sygnałem, że Jarosław Kaczyński będzie budował przed wyborami obraz Polski jako tej, która broni wartości europejskich przed… Zachodem. Będzie uparcie powtarzał, że to Unia się zmieniła i że brukselscy urzędnicy pod dyktat Berlina próbują usilnie pomniejszać rolę rządów niepodległych państw UE, co zresztą jest tematem dyskusji w różnych krajach. Jednak u nas to nie będzie życzliwa troska o sprawne funkcjonowanie Unii, której członkiem jesteśmy, ale wyszydzanie jej, co z czasem może mieć konsekwencje w postaci głośniejszych nawoływań do polexitu – opartych na emocjach, nie argumentach.

– Potężne zakupy dla armii, które uczynią z nas militarną potęgę, są przygotowaniem do czasów, w których nasze drogi z UE zaczną się rozchodzić i nie będziemy pewni, czy możemy liczyć na część państw NATO. Musimy być gotowi bronić się sami. To nie nasza wina, ale Brukseli – powiedział mi anonimowo jeden z posłów PiS.

Znikający podmiot

Przy tej okazji warto zwrócić uwagę na przedziwną sytuację Mateusza Morawieckiego, który właściwie przestał być podmiotem polskiej polityki. Wsadzenie mu do rządu Marka Kuchcińskiego, od 30 lat wiernego towarzysza „naczelnika” Kaczyńskiego, oznacza totalną kontrolę z centrali przy Nowogrodzkiej. W przyszłości może to być jednak zgubne dla PiS. Spodziewajmy się kolejnych wewnętrznych wojenek koterii i niespójnego przekazu, który trzeba będzie wciąż tłumaczyć. Zasada „dziel i rządź”, stosowana od lat przez Kaczyńskiego, może zamienić się w chaos. Prezes ma 73 lata – jest człowiekiem schorowanym i już nie ma sił, by wszystko ogarniać tak dobrze, jak kilka lat temu.

A są jeszcze wyraźne komunikaty płynące z Komisji Europejskiej: dopóki nie przestaniemy oszukiwać w kwestii praworządności, nie mamy szans na pieniądze nie tylko z KPO, ale też z wielu innych funduszy. Kaczyński, cokolwiek by o nim mówić, nie jest tak cyniczny jak Viktor Orbán, który posiada niesamowitą umiejętność cofania się w ostatnim momencie i przekuwania porażek w pieniądze. Ktoś mógłby powiedzieć, że szkoda, iż tak nie jest w przypadku prezesa PiS. Zwłaszcza że ostra antyunijna narracja może go pogrążyć. Jak podkreśla Marcin Duma, w 2019 r., gdy Kaczyński wygrywał wybory po raz drugi, większość ludzi uznała, że bilans tego, co PiS obiecało i co spełniło, jest na plus. Polacy wyraźnie się wzbogacili (choć to w sporej części był efekt ogólnej koniunktury), a strefa ubóstwa mocno się zmniejszyła dzięki programom społecznym. Kłopot w tym, że to już przeszłość. Za rok ważne będzie to, ile w obliczu kryzysu z tych programów zostanie i ile będzie realnie warte choćby 500 plus.

Do 2015 r., jak wynika m.in. z badań prof. Mirosławy Marody, Polacy traktowali politykę trochę jak serial, w którym mieli swoich ulubionych bohaterów, ale który nie miał wielkiego znaczenia. Bardziej zajmowało nas życie osobiste, rodzina, kariery. To był czas, kiedy jeszcze partia rządząca nie podsycała konfliktów o aborcję, stosunek do imigrantów i mniejszości.

Ten spokój społeczny mamy już za sobą, a na dodatek doszło doświadczenie pandemii, które podzieliło nas także w kwestii szczepień. Teraz badania społeczne mówią, że stosunek do aborcji, związków partnerskich, pandemii, szczepionek, Kościoła i przestępstw seksualnych duchownych czy Unii – to kwestie fundamentalne. Politycy grają w tę grę, bo jest dla nich bezpieczna: to poletko dobrze znają i świetnie wiedzą, jak nas na nim podzielić. Nie bawią się więc w wielkie reformy cywilizacyjne, ale – tak jak PiS przy 500 plus – wolą transfery finansowe.

Na tym szarym tle, według kilku moich rozmówców, wyróżnia się środowisko Szymona Hołowni. Tam jest dużo pracy programowej, ale wysiłek ekspertów nie przebija się do opinii publicznej. Pytanie, czy w naszej opartej na emocjach polityce wyborcy lidera Polski 2050 w ogóle tego oczekują? Może patrzą tylko na to, jakim Hołownia jest człowiekiem i że przybył spoza skostniałego systemu?

Marczewski widzi to inaczej: – Upor­czywe prezentowanie programu w długiej perspektywie ma sens, te propozycje będą się sączyć do społeczeństwa i to może przynieść efekt. Takie działanie przywraca również zaufanie do polityków, jeśli widzimy, że traktują nas poważnie. Przecież czasem sami nie wiemy, czego chcemy od polityków, więc dobrze, że ktoś stara się nam składać oferty. To cenne.

Poza środowiskiem Hołowni niewiele się dzieje. Donald Tusk w rozmowie z „Tygodnikiem” w lutym powiedział wprost, że jest na polu walki z PiS i nie myśli dziś, jak urządzić na nowo Polskę. Z PSL i jego Koalicji Polskiej też nie dobiegają znaczące głosy na temat kierunków rozwoju Polski. Choć, jak zaznacza Rafał Matyja, ta partia jest zbudowana inaczej od pozostałych, nie ma cech wodzowskich, toleruje różnice opinii. Dowodem choćby to, jak wiele razy radziła sobie ze zmianami kierownictwa, co świadczy o tym, że partia nie zużywa większości energii na spory personalne. To ewenement.

O pracach programowych Konfederacji ciężko wspominać, bo tu z kolei dominuje libertariańska myśl, redukująca państwo do roli „nocnego stróża”, wymieszana z nacjonalistycznym sosem. Ale – tak uważa Marczewski – nie ma w tym sprzeczności, bo to nacjonalizm wyłącznie tożsamościowy i nie ma w nim zaszytej żadnej teorii na temat funkcjonowania państwa. Matyja zaś dodaje, że spójność Konfederacji polega na budzeniu emocji antyunijnych, anty­establishmentowych, a od niedawna również antyukraińskich. Czy to ostatnie się opłaci w sytuacji, w której Polacy zdecydowanie większą niechęć odczuwają do Rosjan i wiedzą, że Ukraińcy walczą z nimi też w naszym imieniu? Wybory za rok i wiele pewnie zależy od tego, jak przejdziemy kryzys i czy Polacy będą konkurować o miejsca pracy z Ukraińcami.

Inna droga

Prof. Mikołaj Cześnik, socjolog i politolog z SWPS, zauważa, że to, co dzieje się obecnie nie tylko w Polsce, ale w całej Europie, jest naruszeniem świata, który wydawał się bezalternatywny. Liberalny kapitalizm zepchnął w dół wiele warstw społecznych, które w końcu swą sytuację zrozumiały i zaczęły ją kontestować. Chciwość przestała być dobra, miliony pracowników korporacji nie rozumieją sensu swej pracy, a rzesze ludzi nie pojmują, dlaczego najlepiej we współczesnym świecie radzi sobie sektor finansowy, a nie producenci dóbr. W tym kontekście Cześnik zauważa obszary, w których nasz dyskurs polityczny trochę znormalniał.

– Aborcja czy kara śmierci to kwestie fundamentalne, tu trudno o porozumienie. Coraz więcej jednak rozmawiamy o rzeczach, wokół których można zawrzeć kompromis, jak choćby w kwestii wysokości podatków – uważa. – Jeszcze w 1997 r. elektoraty AWS i SLD nie różniły się w tej sprawie. Oczywiście wciąż dominuje w Polsce emocjonalny spór ideowy, ale do decyzji przy urnie wyborczej pomysły polityków na gospodarkę mają większe znaczenie niż kiedyś.

Prof. Cześnik zwraca też uwagę na inną kwestię: rozliczalność polityczną w ramach cyklu wyborczego. PiS złożyło w 2015 r. konkretne obietnice przed objęciem rządów, a wyborcy w 2019 r. uznali, że to pierwsza partia, która rzeczywiście zrealizowała swe zapowiedzi. PiS nie cierpiało też na grzech wcześniejszych zwycięzców, którzy głosili, że chcą reprezentować wszystkich Polaków. Kaczyński zrozumiał, że droga do wygranej może być inna. Że można skupić się na warstwach biedniejszych i nie obiecywać nic profesorom, lekarzom, prawnikom, przedsiębiorcom. Ich głos znaczy przecież tyle samo, co głos każdego innego Polaka. To była odważna taktyka. PiS nie nazwało się oczywiście partią klasy niższej, ale powiedziało np., że nie ma nic przeciwko disco polo.

Teraz problem partii Kaczyńskiego polega na tym, żeby ludziom, których dopieszczał przez lata, a których finanse walą się dziś z miesiąca na miesiąc i którzy mogą zmarznąć zimą – wmówić, że to wina Rosjan, Niemców i Brukseli. Żaden z moich rozmówców nie postawiłby ani złotówki na to, że tym razem emocje staną po stronie partii władzy.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jako reporter rozpoczynał pracę w dzienniku toruńskim „Nowości”, pracował następnie w „Czasie Krakowskim”, „Super Expressie”, czasopiśmie „Newsweek Polska”, telewizji TVN. W lutym 2012 r. został redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”. Odszedł z pracy w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Kto głośniej ryknie