Na początku rosyjskiej inwazji Emmanuel Macron wierzył, że samodzielnie zatrzyma Putina. Dziś rozgrywa partię jako lider proukraińskiej koalicji. Skąd ta metamorfoza?

Wbrew zapowiedziom prezydenta Francji wysłanie do Ukrainy sił bojowych NATO jest na razie mało realne. Jednak jego słowa to jasny sygnał. „Macron zrozumiał, iż popełnił błąd w stosunku do Putina” – mówi „Tygodnikowi” francuski politolog Nicolas Tenzer.
z Paryża

19.03.2024

Czyta się kilka minut

Emmanuel Macron i Wołodymy Zełenski po wspólnej konferencji prasowej w Pałacu Elizejskim. Paryż, 16 lutego 2024 r. / fot. THIBAULT CAMUS / AFP / EAST NEWS
Emmanuel Macron i Wołodymyr Zełenski po wspólnej konferencji prasowej w Pałacu Elizejskim. Paryż, 16 lutego 2024 r. / Fot. Thibault Camus / AFP / East News

Ta migawka z rosyjskiej telewizji Rossija 1, tuby propagandowej Kremla, obiegała w ostatnich dniach francuski internet. Można się domyślić, że niejednemu Francuzowi zjeżyła włosy na głowie.

„No, nie mogę się zdecydować: Paryż czy Marsylia?” – zastanawia się na głos czołowy kremlowski propagandzista Władimir Sołowjow w swoim talk show z 6 marca. Sołowjow pyta swoich rozmówców, którą z francuskich metropolii Rosja powinna najpierw zburzyć. „A może Lyon? Takie ładne miasto…”.

Francuski tygodnik „L’Obs” przypomina, że tenże Sołowjow już wcześniej – w grudniu 2022 r. – twierdził na antenie, że skoro Macron dostarcza broń Ukraińcom, to „wystarczy, że prewencyjnie zbombardujemy Francję – i po kłopocie”. W innym programie nazwał Macrona „nazistowskim draniem”.

„Musimy być gotowi”

Co sprowokowało Sołowjowa do jego ostatnich „żartów”? Zapewne przemówienie francuskiego prezydenta z 26 lutego, które wygłosił w Paryżu na międzynarodowej konferencji wsparcia dla Ukrainy. Macron zaapelował wtedy do sojuszników z NATO o „zryw strategiczny” w obronie państwa ukraińskiego i oświadczył, że „klęska Rosji jest niezbędna dla bezpieczeństwa i stabilności w Europie”.

Co więcej, Macron „nie wykluczył” wysłania w przyszłości natowskich „wojsk lądowych” do Ukrainy. Choć zaznaczył, że na razie nie ma na to zgody wśród aliantów.

Kilkanaście dni później, 14 marca, gdy burza po jego słowach już się przetoczyła, w wywiadzie dla francuskiej telewizji prezydent podtrzymał swoją opinię, mówiąc, że w obliczu eskalacji rosyjskiej „musimy mówić, że jesteśmy gotowi, by na nią odpowiedzieć”. „Jeśli pozwolimy, aby Ukraina przegrała tę wojnę, wtedy na pewno Rosja zagrozi Mołdawii, Rumunii, Polsce” – dodał.

Przełamane tabu

Użyte wcześniej przez Macrona sformułowanie „wojska lądowe” nie było precyzyjne. Czy mowa o siłach bojowych Sojuszu Północnoatlantyckiego, czy też o wojskowym personelu techniczno-szkoleniowym? Większość odbiorców – tak Rosja, jak i sojusznicy w NATO – przyjęło to pierwsze, „mocne” rozumienie. Z kolei otoczenie francuskiego prezydenta starało się minimalizować efekt jego deklaracji. Minister obrony Sébastien Lecornu wprost zaprzeczył na początku marca, że NATO mogłoby wysłać do Ukrainy jednostki bojowe. Według niego w grę wchodzi jedynie obecność na tym terenie natowskich saperów, oficerów szkoleniowych czy ekspertów od cyberbezpieczeństwa.

– Moim zdaniem Macron chciał złamać pewne tabu dotyczące pomocy dla Ukrainy. Pragnął dać sygnał, że Zachód nie może już ograniczać się do wysyłania broni i szkolenia oddziałów ukraińskich. Trzeba rozważyć wysłanie oddziałów natowskich o charakterze odstraszającym, czyli takich, które przynajmniej na obecnym etapie nie brałyby udziału w walce z Rosją. Sama ich obecność w Ukrainie miałaby przyhamować Rosję. Tak rozumiem słowa Macrona – komentuje dla „Tygodnika” Nicolas Tenzer, politolog, twórca portalu Desk Russie i autor książki „Nasza wojna” o konflikcie rosyjsko-ukraińskim.

Sikorski za Macronem

Tak czy inaczej można przyjąć, że Macron chciał wysłać komunikat adresowany zarówno do Rosji, jak też do Unii Europejskiej: NATO gotowe jest iść dużo dalej niż dotąd.

Kłopot w tym, że stanowcze oświadczenie Macrona spotkało się ze stanowczym dementi ze strony głównych sojuszników z NATO. Powstało wrażenie, że francuski prezydent wyrwał się przed szereg, nie konsultując swojej deklaracji z aliantami. Biały Dom natychmiast zaprzeczył, aby NATO rozważało pomysł wysłania amerykańskich oddziałów na pomoc Ukrainie. Niemiecki kanclerz Olaf Scholz oświadczył wręcz, że „żaden żołnierz” NATO ani któregokolwiek państwa europejskiego nie będzie walczył w Ukrainie.

Pewne poparcie dla Macrona przyszło ze strony najbardziej zagrożonych przez Rosję państw bałtyckich (Litwa, Estonia) i Polski. Nicolas Tenzer przywołuje wypowiedź szefa polskiego MSZ Radosława Sikorskiego, który oświadczył, że „obecność sił NATO na Ukrainie to nie jest rzecz nie do pomyślenia” i że „docenia inicjatywę” Macrona, „bo chodzi w niej o to, aby to Putin się obawiał, a nie my Putina”. Jednak, dodajmy, głos Sikorskiego różni się mocno od wcześniejszej deklaracji premiera Donalda Tuska, który w reakcji na słowa Macrona mówił, iż „Polska nie przewiduje wysłania swoich oddziałów na teren Ukrainy”.

Wygląda więc na to, że poniekąd na przekór intencjom Macrona jego wypowiedź ujawniła głębokie różnice wewnątrz koalicji proukraińskiej w sprawie strategii prowadzenia wojny – pisała na łamach dziennika „Le Monde” Sylvie Kauffmann, autorka głośnej we Francji książki „Zaślepieni. Jak Berlin i Paryż utorowały drogę Rosji”.

Ekstrema łączą siły

Tematy wojny w Ukrainie i zaangażowania w nią Zachodu wywołują emocje także nad Sekwaną. Przy czym, jak to często bywa, polityczne skrajności się przyciągają.

Dwie główne siły opozycyjne w parlamencie – nacjonalistyczne Zjednoczenie Narodowe (RN) Marine Le Pen i radykalnie lewicowa Francja Nieujarzmiona (LFI) Jeana-Luca Mélenchona – niemal jednym głosem oskarżają prezydenta Macrona o to, że ma popychać Francję do bezpośredniego udziału w wojnie w Ukrainie.

Mélenchon, znany od lat jako zagorzały przeciwnik w ogóle udziału Francji w NATO, określił wspomniane słowa Macrona jako „nieodpowiedzialne” i oznajmił w tym kontekście, że „wojna z Rosją byłaby szaleństwem”.

Z kolei Marine Le Pen przez wiele lat wyrażała podziw dla Władimira Putina i jego autorytarnego reżimu. Już po rosyjskiej inwazji w lutym 2024 r. powtarzała, że Krym jest rosyjski i że wobec tego aneksja tego terytorium przez Putina była zgodna z prawem. Teraz, reagując na ofensywną wypowiedź Macrona, Le Pen oburzyła się, uznając, że prezydent „bawi się w wodza, ale stawką jest przecież życie naszych dzieci, o których on mówi z taką beztroską”.

Odpierając te zarzuty, premier Gabriel Attal – prawa ręka Macrona – wołał w Zgromadzeniu Narodowym pod adresem Marine Le Pen: „Wypada się zastanowić, czy oddziałów Władimira Putina nie ma już w naszym kraju. Mówię o was i waszej formacji!”.

Wasze dzieci, nasze dzieci

W tę francusko-francuską debatę włączył się Wołodymyr Zełenski w wywiadzie udzielonym francuskiej telewizji BFM TV oraz dziennikowi „Le Monde” z 11 marca. Mówił, że „dopóki Ukraina daje sobie radę, dopóty francuska armia może zostać na swoim terytorium”. „Wasze dzieci nie będą ginąć na Ukrainie” – podkreślił Zełenski. Nietrudno w tym dostrzec aluzję do wcześniejszych słów Le Pen o „naszych dzieciach”.

Nie przypadkiem chyba Zełenski starał się w ten sposób uspokoić Francuzów – jego słowa padły w przeddzień debaty we francuskiej izbie niższej, Zgromadzeniu Narodowym, nad podpisaną niedawno dwustronną umową francusko-ukraińską. Przewiduje ona m.in. zwiększenie pomocy Paryża dla Kijowa w tym roku na łączną kwotę trzech miliardów euro, w tym dalsze dostawy broni i szkolenie ukraińskich żołnierzy.

Awantura o Depardieu: dlaczego prezydent Francji i śmietanka francuskiej kultury bronią aktora oskarżonego o przemoc seksualną?

To kolejna znana postać, która spada z piedestału wskutek takich oskarżeń. Gorący spór o Gérarda Depardieu, w który angażuje się nawet Emmanuel Macron, pokazuje, że wciąż z trudem przebija się prawda, iż „bogów ekranu” obowiązują te same zasady co wszystkich.

Po burzliwej debacie w ubiegły wtorek, 12 marca, francuscy deputowani zaakceptowali to porozumienie zdecydowaną większością głosów, przy 372 „za”, 99 „przeciw” (to radykalna lewica Mélenchona i komuniści) oraz 101 wstrzymujących się (tu głównie deputowani partii Le Pen). Choć więc duża część opozycji – prawicy i umiarkowanej lewicy – wsparła w tej kwestii Macrona, to jednocześnie nie pozostawiła na nim suchej nitki. Deputowany umiarkowanej prawicy Olivier Marleix komentował, że „Ukraina potrzebuje pocisków, a nie awanturniczych słów prezydenta Francji”.

Moglibyśmy robić więcej

Tymczasem reagując na połajanki kanclerza Scholza, które bez wątpienia wymierzone były przede wszystkim pod adresem Paryża, ministerstwo obrony po raz pierwszy ujawniło skalę francuskiej pomocy militarnej. I tak od początku inwazji do końca 2023 r. Francja przeznaczyła na wsparcie wojskowe dla Kijowa ponad 3,8 miliarda euro (w tym 1,2 miliarda euro w ramach wspólnej pomocy unijnej). Nieco wcześniej krążyły w przestrzeni publicznej znacznie niższe szacunki.

– Jest jasne, że Francja wspiera dostawami Ukrainę mniej niż Niemcy i Wielka Brytania, nie mówiąc już o USA. Moglibyśmy tu z pewnością robić więcej i szybciej – ocenia Tenzer.

Wiadomo, że wśród dostarczonej dotąd francuskiej broni znalazło się m.in. 36 haubic typu Caesar, kilkadziesiąt kołowych czołgów rozpoznawczych AMX-10RC, 250 transporterów opancerzonych VAB, kilka baterii przeciwlotniczych, a także pociski manewrujące dalekiego zasięgu Scalp. Podobnych pocisków, o nazwie Storm Shadow, dostarczają Brytyjczycy. Wiadomo, że Ukraińcy bardzo sobie je cenią – pozwalają one dokonywać uderzeń w cele na głębokim rosyjskim zapleczu.

Pocisk manewrujący dalekiego zasięgu SCALP/Storm Shadow na pokazach lotniczych w Paryżu, 25 czerwca 2023 r. / Fot. Nicolas Economou / NurPhoto / AFP / East News

Kogo broni francuski atom

Ostatnie wypowiedzi władz Francji pokazują, że kraj aspiruje do roli lidera koalicji proukraińskiej. Sprzyja temu osłabienie wewnętrzne jej głównego partnera, Niemiec, a także perspektywa – coraz bardziej realna – powrotu Donalda Trumpa do Białego Domu.

Kluczowe jednak jest także, że po wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii to Francja stała się jedynym państwem w Unii Europejskiej z bronią atomową. Jest tutaj drugą (po USA) potęgą jądrową w NATO. Posiada niemal 300 głowic jądrowych – to bardzo mało w porównaniu z Rosją (według sztokholmskiego Instytutu SIPRI ma ona blisko 6 tys. głowic) i Stanami Zjednoczonymi (5,2 tys. głowic), ale wystarczająco dużo, żeby zapewnić obronę swojemu krajowi. Co istotne, francuski atom nie należy do arsenału jądrowego Sojuszu Północnoatlantyckiego. Innymi słowy, decyzja o jego użyciu leży w samodzielnej gestii Paryża.

W polityce symbole znaczą równie wiele co konkretne decyzje. Dlatego spotkanie Bidena z Dudą i Tuskiem było ważne dla obu stron

W Waszyngtonie prezydent i premier podzielili się rolami. Donald Tusk grał złego policjanta: „To nie jest kolejna polityczna awantura, która ma znaczenie tylko dla Ameryki. Brak działań będzie kosztował tysiące ludzkich żyć w Ukrainie” – mówił do lidera Republikanów w Kongresie, który blokuje wsparcie dla Kijowa.

Francuzi mają też dość liczną jak na realia Europy armię konwencjonalną (ok. 240 tys. zawodowych żołnierzy łącznie z rezerwistami). W ostatniej dekadzie przeprowadzała ona liczne operacje militarne przeciw dżihadystom w krajach Afryki Subsaharyjskiej, m.in. w Mali i Nigrze. Ostatecznie francuskie oddziały dały tam za wygraną, wyproszone przez afrykańskich przywódców, którzy objęli tam rządy w wyniku puczów, stawiając na najemników z rosyjskiej Grupy Wagnera.

Jednak pomimo rządowego optymizmu Paryża wiadomo, że francuskie wojsko dopiero po rosyjskiej inwazji zaczęło łatać dziury w uzbrojeniu. Wydatki na obronę pozostają wciąż nieco poniżej 2 proc. PKB. Paryż obiecał, że osiągnie ten wymagany wobec członków NATO próg w tym roku. W ubiegłym roku Macron zapowiedział, że do 2030 r. budżet armii wzrośnie aż dwukrotnie w stosunku do stanu na początku jego rządów w 2017 r.

Metamorfoza prezydenta

Skąd jednak wolta samego Macrona w stosunku do Rosji?

Na początku inwazji zarzucano mu zbyt uległą postawę wobec Putina. Wszyscy pamiętają, że wiosną 2022 r. powtarzał, by „nie upokarzać Rosji” i telefonował uparcie do Putina, licząc na zatrzymanie rosyjskiej ofensywy. Skończyło się fiaskiem. Nad Sekwaną żartowano potem, że zatroskany „Władimir” czeka jak dawniej na telefon z Paryża: „Emmanuel już do mnie nie dzwoni…”.

Teraz prezydent stara się wysunąć się na czoło koalicji proukraińskiej. – Myślę, że Macron zrozumiał, iż popełnił błąd w stosunku do Putina, choć nigdy wprost się do tego nie przyznał – komentuje Nicolas Tenzer.

Politolog uważa, że zmiana ta zaszła już prawie rok temu. – Przemawiając w Bratysławie w maju 2023 r., Macron skrytykował po raz pierwszy fakt zablokowania akcesji do NATO Gruzji i Ukrainy w 2008 r. i zauważył, że trzeba było wcześniej posłuchać ostrzeżeń państw Europy Wschodniej przed rosyjskim zagrożeniem. To był zwrotny moment w jego postawie wobec Rosji – mówi Tenzer.

Jak się zdaje, do przemiany Macrona w „jastrzębia” przyczyniła się też fala rosyjskiej dezinformacji i destabilizacji, nasilająca się od wielu miesięcy i wymierzona w cały Zachód, szczególnie we Francję. Jesienią 2023 r., w chwili napięcia wokół wojny w Strefie Gazy, na zlecenie Moskwy sprawcy (jak się okazało, obywatele Mołdawii) pokryli mury Paryża graffiti z gwiazdą Dawida. Potem rosyjskie trolle rozpowszechniały te zdjęcia w mediach społecznościowych.

Inny przykład, który mógłby być groteskowy, gdyby nie wywołał autentycznego zamieszania we Francji: także minionej jesieni cały kraj huczał od doniesień o rzekomej inwazji pluskiew, które miały mnożyć się w zastraszającym tempie w domach, metrze, kinach. W social mediach wiązano ten fakt z przybyciem uchodźców ukraińskich do Francji. Niedawno ujawniono, że była to akcja dezinformacyjna sterowana przez propagandę Kremla.

Irytujący prymus?

Woltę Macrona można tłumaczyć też po części francuską tradycją, a po części jego osobowością. Francuzom zarzuca się od wieków aroganckie poczucie wyższości, a sam Macron ma w kraju i za granicą opinię prymusa, przekonanego święcie o swojej racji.

Wcześniej, w pierwszych miesiącach inwazji, chyba autentycznie wierzył, na przekór wszystkim, że uda mu się tylko siłą perswazji samodzielnie zatrzymać Putina. Dziś, w zmienionych okolicznościach, znów próbuje rozgrywać partię solo. I jak to bywa z prymusami, nie jest specjalnie lubiany.

Jak zauważa wspomniana Sylvie Kauffmann, „Francja zachowuje się wciąż jak lider, który nie ogląda się na innych”. Może dla dobra proukraińskiej koalicji warto by zmienić te przyzwyczajenia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, tłumacz z języka francuskiego, były korespondent PAP w Paryżu. Współpracował z Polskim Radiem, publikował m.in. w „Kontynentach”, „Znaku” i „Mówią Wieki”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Macron, syndrom prymusa