Na Jasnej Górze

Z Kaplicy Cudownego Obrazu na jasnogórskie wały Benedykt XVI przeszedł klasztornymi korytarzami. Bocznym wyjściem udał się do tzw. drugiej zakrystii, gdzie czekali na niego burmistrzowie europejskich miast-sanktuariów współpracujących z Częstochową (według programu mieli być w kaplicy), a potem, nie opuszczając klasztoru, wyszedł na drugą stronę.

31.05.2006

Czyta się kilka minut

fot. KNA-Bild /
fot. KNA-Bild /

W ten sposób oszczędzono mu powtarzania drogi obudowanym przejściem wzdłuż kaplicy. Kiedy wchodził, zobaczył z lewej strony setki wyciągniętych rąk złaknionych papieskiego uścisku i radosnych, przejętych twarzy pod zakonnymi welonami, po prawej mur białych paulińskich habitów i rząd wycelowanych w siebie obiektywów cyfrowych aparatów fotograficznych w rękach niemal wszystkich stojących wzdłuż bariery synów świętego Pawła Pierwszego Pustelnika - gospodarzy miejsca, w którym odbywało się zgromadzenie.

Jeśli dodać, że ingres odbywał się przy potężnym akompaniamencie pieśni maryjnych, nikogo nie zdziwi, że na twarzy Benedykta można było dostrzec, owszem, radość, jednak pomieszaną z wyrażającym się w spojrzeniu pewnym przerażeniem. Sporo czasu trwał ten przemarsz. Papież ściskał wyciągnięte ręce, błogosławił, lecz z wyraźną ulgą opadł na stojący przed ołtarzem klęcznik.

W Kaplicy Cudownego Obrazu od trzech godzin (względy bezpieczeństwa) oczekiwało wybrane grono kilkuset zakonników i zakonnic, przedstawicieli seminariów duchownych, instytutów świeckich, stowarzyszeń i ruchów katolickich. Połowa kaplicy była pusta, w niej miejsca dla paulinów, którzy, jako mieszkańcy klasztoru, mogli sobie pozwolić na zjawienie się w ostatniej chwili. Przeważały zakonnice. Spotkanie z Papieżem jest dla zakonów klauzurowych podstawą do uzyskania pozwolenia na wyjście poza mury. Większość oczekiwała na placu pod wałami, zaproszenia do kaplicy otrzymały opatki, wyższe przełożone i towarzyszące im, często bardzo leciwe socjuszki. Zaproszenia otrzymali także wyżsi przełożeni zakonów męskich, a więc opaci benedyktynów i cystersów, przełożeni generalni i prowincjalni (tych ostatnich jest w Polsce siedemdziesięciu dziewięciu) z przewodniczącym Konsulty zakonnej na czele oraz inni, tego samego "szczebla hierarchicznego", który jest w przypadku zakonów w zasadzie odpowiednikiem biskupa diecezjalnego.

W ławkach siedziały zakonnice i starzy zakonnicy, młodsi, by dać ulgę zmęczonym długim staniem nogom, siadali, gdzie kto mógł: opat tyniecki na niskim stopniu, niemal na posadzce u stóp ołtarzyka z Pietą, inni na stopniach konfesjonałów lub po prostu na podłodze. Jeszcze inni, jak choćby nowy przeor klasztoru kamedułów na Bielanach, z czarną brodą i jeszcze w czarnym benedyktyńskim habicie, dzielnie trwali w postawie stojącej. Tymczasem w prezbiterium, w ławkach przy cudownym Obrazie zasiadło kilkudziesięciu fotografów. Budziło to smętne refleksje nad rozumieniem sensu spotkania Głowy Kościoła z wybranymi przedstawicielami życia konsekrowanego i nad tym, co w rozumieniu organizatorów zostało uznane za najważniejsze. Ale zakonnicy są z natury rzeczy ludźmi pokornymi i nie zauważyłem, by ktokolwiek lamentował.

W przemówieniu na wałach Benedykt XVI uzasadniał potrzebę spotkania na Jasnej Górze, przywołując często powtarzane porównanie częstochowskiego sanktuarium do wieczernika (ulubionego tu określenia "Jasnogórski Wieczernik narodu polskiego" jednak nie użył). Mówił o potrzebie "ciszy i skupienia, by wejść do Jej [Maryi] szkoły". Było to nieco na wyrost, bo czego jak czego, ale ciszy i skupienia na Jasnej Górze brakowało. Prowadzący spotkanie zakonnik przed, podczas i po spotkaniu mówił niemal bez ustanku, godzinami, gładko i pobożnie. Kiedy nie mówił, śpiewano częstochowskie pieśni. Znakomite nagłośnienie sprawiało, że nie było miejsca, w którym choć na chwilę można by się zaszyć i uwolnić od pobożnego hałasu.

Przy dźwięku fanfar i tamburów odsłonięto wreszcie obraz Czarnej Madonny. Przemówił generał zakonu paulinów, o. Izydor Matuszewski. W pięknym, zwięzłym wystąpieniu przedstawił związki Jasnej Góry z ostatnimi papieżami: Pawłem VI, Janem Pawłem II i Benedyktem, po czym powitał Gościa w imieniu zakonu. O zgromadzonych zakonnikach nie wspomniał. Będzie o nich mówił Papieżowi arcybiskup Stanisław Nowak na jasnogórskich wałach.

Potem Benedykt XVI wręczył ojcom paulinom dar, złotą różę, którą miał tu przywieźć w 1966 r. Paweł VI. Jak wiadomo, na przyjazd Papieża nie zgodziły się wówczas władze, więc różę przechowano w Muzeach Watykańskich. W 1979 r. Jan Paweł II ofiarował inną - umieszczoną następnie w ołtarzu cudownego Obrazu. Benedykt XVI postanowił (27 lutego tego roku) przywieźć do Polski różę Pawła VI i w ten sposób z Muzeów, gdzie upamiętniała arogancję i strach ówczesnych polskich władz, po 40 latach trafiła do miejsca pierwotnego przeznaczenia.

Papież po krótkiej cichej modlitwie (była to jedyna chwila ciszy i skupienia) pobłogosławił zgromadzonych i w otoczeniu biskupów (oraz fotografów) opuścił kaplicę. Przebywał w niej, zgodnie z programem, kwadrans.

Tymczasem delegaci-przełożeni udali się do przeznaczonego dla nich miejsca na wałach. Z położonego wysoko tarasu otwierał się widok na wypełnioną po brzegi wiernymi przestrzeń u stóp klasztoru. Obraz otoczonego zielenią, rozmodlonego tłumu musiał rekompensować brak widoku na ołtarz, ukryty za potężną konstrukcją wzniesioną na murach. Za to wszechobecne głośniki pozwalały uczestniczyć w tej części wydarzenia.

Kiedy spotkanie z Benedyktem XVI dobiegło końca, zmęczeni, lecz szczęśliwi zakonnicy ruszyli ku wyjściu. Na klasztornych murach hulał lodowaty wiatr. Niektóre zakonnice, z pewnością wyczerpane wielogodzinnym czekaniem, dosłownie dygotały z zimna. Jak dobrze, pomyślałem, że teraz nadszedł czas na chwilę odpoczynku i gorącą herbatę. Myliłem się. Droga była zam-knięta, dwaj ludzie z Biura Ochrony Rządu ze słuchawkami wetkniętymi w uszy stanowczo odmawiali usunięcia barier, aż Papież... wyląduje w Krakowie. Plac z wolna pustoszał, w klasztornych oknach zapalały się światła. Spoza drzew widać było wznoszące się w niebo helikoptery.

Kwarantanna wyższych przełożonych trwała ponad godzinę. Jak przystało na zakonników, znieśli ją pogodnie, wykorzystując czas na rozmowy. Zabierali do swoich wspólnot dar: papieskie błogosławieństwo i ważne słowa, jak choćby te, że można się przebić nawet przez pojęcia teologiczne i "dotknąć Boga żywego" przez wiarę, a wiarę ożywia - powiedział Benedykt - właśnie wierność konsekracji życia. Nie jest tylko tak, jak zwykło się mówić, że wiara służy zachowaniu wierności konsekracji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2006