Muzykoterapeuta: niejeden psycholog jest zaskoczony, jak głęboko może działać muzyka

Muzykoterapią szybko osiąga się efekty, które w gabinetach wymagają tygodni przedzierania się przez mechanizmy obronne. Rozmowa z Krzysztofem Stachyrą.

16.05.2022

Czyta się kilka minut

Szpital położniczy w Caracas, Wenezuela, październik 2014 r. / CARLOS GARCIA RAWLINS / REUTERS / FORUM
Szpital położniczy w Caracas, Wenezuela, październik 2014 r. / CARLOS GARCIA RAWLINS / REUTERS / FORUM

MAREK KĘSKRAWIEC: Czy rodzaj słuchanej muzyki może coś mówić o charakterze człowieka?

KRZYSZTOF STACHYRA: Można się spodziewać, że melancholicy będą mieli skłonności do muzyki o podobnym charakterze, ale to jednak uproszczenie. W pewnych sytuacjach melancholik może dostrzec, że nagromadzone napięcia łatwiej mu rozładowywać przy muzyce pełnej energii.

Pokutuje jednak przekonanie, że im ostrzejsza muzyka, tym bardziej „coś nie tak” ze słuchaczem. Zapewne taki człowiek ma problem z agresją.

Ja na pewno nie mówiłbym o agresji. Spotykane przeze mnie osoby słuchające np. heavy metalu, chodzące w glanach i czarnych ubraniach, okazywały się ludźmi niezwykle spokojnymi. Kiedyś zostałem zaproszony do Radia Lublin i spotkałem tam wytatuowanych członków zespołu Behemoth. Spędziliśmy razem kilka godzin i było to jedno z moich sympatyczniejszych doświadczeń muzycznych. Spokojni ludzie, ze wszystkim mogli się kojarzyć, tylko nie z agresją.

A co z muzyką relaksacyjną? Mnie ona często nie uspokaja, a bardziej złości tymi „plumkającymi” dźwiękami.

W muzykoterapii bardzo ważną rolę odgrywa zasada iso. Jeśli ktoś jest w stanie pobudzenia lub złości, to chcąc to zmienić, powinniśmy zacząć od nawiązania do obecnego nastroju tej osoby. Człowiek wściekły nie wyciszy się przy muzyce relaksacyjnej. W tym stanie potrzebuje muzyki rytmicznej, dynamicznej. Na początku konieczne jest odreagowanie, wyrzut skumulowanych emocji, by później stopniowo zmierzać w stronę dźwięków, które mogą nas wyciszać. Stąd pewnie rozczarowanie osób, które w nerwach bezskutecznie próbowały „ratować się” dźwiękami z przeciwległego końca emocjonalnej skali. A poza tym muzyką relaksacyjną nazywa się dziś wszystko, co ma wolne tempo i dźwięki przyrody dołączone w tle. To ogromne uproszczenie.

No właśnie, czy odgłosy natury zawsze nas uspokoją?

Gdy słyszymy szum fal, to kojarzy się on nam z czymś przyjemnym, bo nie słuchamy go w pracy, ale podczas wakacji. Śpiew ptaków z kolei uruchomi zapewne skojarzenie z odpoczynkiem na leśnej polanie. Ale płyta relaksacyjna z odgłosami dżungli to już błąd w sztuce. Sama dżungla może się przecież łączyć z poczuciem zagrożenia. Jej odgłosy są bardzo odmienne od tego, z czym mamy do czynienia na co dzień.

Każdy, kto próbował spać w lesie, wie, jak pierwszej nocy każdy dźwięk wydaje się groźny.

Tak, nawet wspomniany szum fal dla osoby, która kiedyś się topiła, będzie się kojarzył źle, tak samo jak leśna łąka albo bzyczące owady – alergikowi.

Nie ma uniwersalnej muzyki terapeutycznej. Te same dźwięki w jednej sytuacji mogą być świetnym narzędziem, a w innej – destruktorem. Mogą też budzić przyjemne uczucia, ale nie przynosić efektów terapeutycznych. To są skomplikowane kwestie, tak samo jak wielowymiarowa jest muzykoterapia.

Czyli nie można jej rozumieć jako psychoterapii przy użyciu umiejętnie zastosowanych dźwięków?

Nie można. Psycholog włączający muzykę do praktyki nie staje się muzykoterapeutą, tak jak fizjoterapeuta wykorzystujący muzykę do sugerowania tempa wykonywania ćwiczeń też nim nie jest. To osobna dziedzina, z własną metodologią. Psycholog będzie zupełnie inaczej myślał o muzyce, bo pracuje werbalnie, a jeśli stosuje dźwięki, to raczej dla budowania klimatu i wspierania relaksacji. W muzykoterapii dużą rolę odgrywa kontakt niewerbalny, improwizacja, taniec, śpiew, instrumenty, wspólne komponowanie. To pomaga również przy pracy z pacjentami, z którymi kontakt słowny jest utrudniony lub niski jest ich poziom funkcjonowania intelektualnego. Tam możliwości klasycznej psychoterapii są ograniczone.

To na czym polega Pańska praca?

Najważniejsze jest wspólne doświadczanie, budowanie relacji, towarzyszenie pacjentowi w odkrywaniu siebie. Zdarza mi się pracować także z psychologami i niejeden jest zaskoczony, jak głęboko muzyka może działać i jak szybko można czasem osiągnąć efekty, które w psychologicznych gabinetach wymagają wielu tygodni przedzierania się przez mechanizmy obronne i maski. Muzyka jest czymś niezwykłym i – umiejętnie zastosowana – może „otworzyć” pacjenta nawet na pierwszych sesjach, bo pozwala docierać głębiej do emocji niż słowa. Jest bardziej „nasza”, bezpieczna; przed słowami psychologa możemy się nieświadomie bronić. Bo to ktoś obcy. W muzykoterapii bardziej przeżywamy, niż analizujemy. Nie chcę powiedzieć, że to lepsza forma pracy, jest po prostu inna.

Szkolne dyskoteki, na których na początku chłopcy i dziewczyny podpierają przeciwległe ściany, a potem bariera nagle znika... Masa wspaniałych wspomnień zaczyna się od muzyki.

Muzyka to jedyna rzecz na świecie, która – choć obiektywnie nie jest niezbędna do życia – jest obecna wszędzie. Ma w sobie coś uniwersalnego, kosmicznego. Kontakt z nią może nas uwrażliwiać, wpływać na poprawę koncentracji i pamięci, zwiększać kreatywność. Muzyka działa na wspomnienia, uruchamia skojarzenia, a jednocześnie łączy nas ze światem zewnętrznym. Wspólny taniec, śpiew rodzą interakcje i budzą poczucie wspólnoty. Muzykoterapeuci ­wykorzystują to w pracy z pacjentami, choćby improwizując z nimi. Niby każdy tworzy swoją „partię”, ale w efekcie tworzymy coś razem. To daje poczucie bliskości, intymności, ważne dla wielu pacjentów, „odciętych” przez chorobę od społeczeństwa.

W jakich schorzeniach stosuje się muzykoterapię?

Muzykoterapia jest młodą dziedziną nauki, ma jakieś sto lat, ale jej elementy są obecne już w kulturach plemiennych. Rytuały lecznicze prowadzone przez szamanów oparte były przecież na muzyce oraz tańcu, przynosząc efekty, choćby redukcję bólu. Dzisiejsza muzykoterapia rozwija się w niezwykłym tempie – w Światowej Federacji Muzykoterapii kończymy właśnie pracę nad analizą praktyk muzykoterapeutycznych i wyróżniliśmy grubo ponad trzydzieści metod. Mają zastosowanie w pracy z wcześniakami, dziećmi i dorosłymi z różnymi dysfunkcjami, przeżytą traumą, po udarach, z demencją. Ja sam zaczynałem pracę od osób dorosłych ze schizofrenią, choć wtedy byłem młody i jeszcze niewiele umiałem. Później pracowałem z dziećmi z głęboką niepełnosprawnością intelektualną, następnie doszli ludzie dorośli, także ci z autyzmem, którzy mają poważne problemy z przetwarzaniem bodźców i zredukowane więzi z innymi ludźmi.

Muzyka pomaga dostrzec innych?

Muzykoterapia pomaga pacjentom zauważyć, że istnieje świat poza nimi, że inni ludzie mogą być źródłem pozytywnych doznań. Na pierwszych sesjach zdarzają się zazwyczaj tylko momenty, w których udaje się nam być razem, ale zawsze są one bardzo znaczące. Jest to też wsparcie dla bliskich takiej osoby, pozwala wierzyć w poprawę jej funkcjonowania. Rodzice mogą zredukować własny lęk, co się stanie z dzieckiem, gdy ich zabraknie.

Czy muzykoterapia daje ulgę w chorobach somatycznych?

W Krakowie na UJ pracuje prof. Radosław Śpiewak, wybitny alergolog i dermatolog, który przyjechał do Lublina studiować muzykoterapię. Jak wiemy, alergie i choroby skóry mogą mieć podłoże psychiczne. W Poznaniu z kolei działa Krzysztof Samela, który sam jest muzykoterapeutą i przeszedł dwa poważne epizody nowotworowe. Zauważył, że w szpitalach onkologicznych od poniedziałku do piątku dużo się dzieje, są zabiegi i konsultacje, ale weekendy stają się bardzo depresyjne, bo wszystko zamiera i jest za dużo czasu na myślenie. Krzyś organizuje tam weekendowe koncerty niosące poczucie wspólnoty i ulgę psychiczną pacjentom.

To może się sprawdzić w innych przypadkach?

Myślę, że z czasem muzykoterapeuci pojawią się też w hospicjach, tak jak dzieje się na Zachodzie, zwłaszcza w Kanadzie i USA. Towarzyszą tam ludziom cierpiącym, zmagającym się z depresją i samotnością – w godnym odejściu. Czynią ostatnie dni piękniejszymi. Zwykłe wspólne zaśpiewanie piosenki działa czasem cuda, pozwala wyrzucić frustracje, daje odpoczynek od dręczących myśli. Nic tak dobrze nie stymuluje różnych obszarów mózgu jak muzyka.

Do dziś pamiętam te dreszcze na plecach, gdy jako piętnastolatek usłyszałem The Cure i poczułem całym sobą, że twórczość Kombi nie jest jednak tym, co kocham... Czy muzyka czyni lepszym i mądrzejszym? Tak się wtedy poczułem.

Zapoznałem się ostatnio z wynikami badań bliźniaków, którzy uczyli się gry na instrumentach i przez pięć lat analizowano zmiany w ich mózgach pod kątem wpływu muzyki. Rezonans magnetyczny wykazał zwiększoną liczbę połączeń między półkulami mózgu i zmiany w jego strukturze. Dostrzeżono poprawę w zakresie radzenia sobie z wieloma zadaniami równocześnie i lepszą decyzyjność.

W wielu miejscach internetu można znaleźć linki do opublikowanych w „Nature” badań nad sonatą D-dur Mozarta na dwa fortepiany, które prowadziła psycholożka i wiolonczelistka Frances H. Rauscher. Rzekomo Mozart zapobiega stanom padaczkowym, wzmacnia zdolności poznawcze. Wierzyć w to?

To są badania z początku lat 90. i prawdopodobnie były obarczone jakimś błędem. Powtórzono je kilkukrotnie w różnych instytutach i nie zaobserwowano takich efektów, ale – jak widać – w internecie nie jest łatwo przebić się z wiedzą kwestionującą słynny „efekt Mozarta”. Nie ma w muzykoterapii cudownych pigułek, a Mozart nie jest lekiem na padaczkę.

Skąd się u Pana wzięło zainteresowanie muzykoterapią?

Jak w przedszkolu widziałem klawiaturę, to nie umiałem się powstrzymać, by czegoś nie „zagrać”. Nieraz oberwałem za to od nauczycielki. Ale moi rodzice, choć są ludźmi bez „dyplomów”, zawsze mnie wspierali. I gdy zacząłem grać ze słuchu na akordeoniku otrzymanym od babci, zaraz zaproponowali naukę w ognisku muzycznym. W pół roku zrobiłem dwuletni program i pani nauczycielka namówiła mnie na szkołę muzyczną. Skończyłem ją, ale nie nauczono mnie tam miłości do muzyki. To była raczej szkoła rzemiosła.

Nie zniechęcił się Pan?

Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia o istnieniu muzykoterapii i nawet nie planowałem iść na studia. Uznałem, że matura wystarczy – nie chciałem zwariować od nadmiaru wiedzy (śmiech). No ale alternatywą były dwa lata w wojsku, więc poszedłem na nauczycielskie studia z edukacji muzycznej na UMCS, rozważałem też równoczesne studia psychologiczne. Zawsze byłem osobą lubiącą poszukiwać drogi do poznania ludzkiej natury. Ale wtedy, w połowie lat 90., zadzwonił kolega z weselno-biesiadnego zespołu, w którym dorabiałem śpiewaniem, graniem na trąbce, keyboardzie, flecie i akordeonie. Powiedział mi o powstaniu pierwszego w Lublinie środowiskowego domu samopomocy dla osób z zaburzeniami psychicznymi. Szukali kogoś do terapii przy użyciu muzyki. Potraktowałem to jak ciekawą wakacyjną pracę na trzy miesiące, zostałem na ponad trzy lata.

Kwalifikacje z muzykoterapii zdobywał Pan na studiach?

Tak, pojechałem na studia podyplomowe na drugi koniec Polski, ale nie powiem dokąd, bo było to rozczarowujące doświadczenie. Po dwóch latach, odbierając dyplom, nie bardzo wiedziałem, czym właściwie jest ta muzykoterapia. Przełom nastąpił w 2002 r., kiedy z Londynu przyjechał dr Simon Procter i zaprezentował współimprowizację z pacjentem: na instrumentach i głosem. Nie mogłem uwierzyć, jak bez żadnych konkretnych słów można osiągać tak niesamowite efekty. Pokazał też wtedy film z kilkuletnią dziewczynką, która w wyniku traumy po śmierci matki przestała mówić, nastąpił regres w jej rozwoju, swój lęk okazywała agresją. Na początku muzykoterapeuta, zgodnie ze wspomnianą zasadą iso, starał się odwzorowywać emocje dziecka improwizując na instrumencie, a ono w tym czasie krzyczało, kopało, tłukło w ściany. W końcu położyło się na wykładzinie i zaczęło stukać nogą, ssąc kciuk.

W rytm muzyki?

Tak. To już nie było przerażenie, ale pierwszy kontakt – leżąc dziewczynka stukała w rytm muzyki granej przez terapeutę, a to oznacza, że zaczęła go zauważać. W trakcie kolejnych piętnastu półgodzinnych, cotygodniowych spotkań widać było, jak odzyskuje siebie, buduje relację z terapeutą, zaczyna mówić. Postanowiłem wtedy pojechać do Londynu i przekonać się na własne oczy, jak tam pracują.

Miałem szczęście do ludzi, bo potem, po doktoracie zostałem zaproszony na konferencję Amerykańskiego Stowarzyszenia Muzykoterapeutów. Tam mogłem spotkać ludzi, których znałem tylko z książek. Między nimi był Clive Robbins, współtwórca modelu muzykoterapii kreatywnej. W kolejnych latach się zaprzyjaźniliśmy i to w dużym stopniu odmieniło całe moje życie. Zrozumiałem, że muzykoterapia nie jest tylko dodatkiem do psychoterapii. Nieco później zacząłem robić kurs na psychoterapeutę muzycznego. Wtedy też otworzyłem się na muzykę klasyczną i zacząłem ją poznawać, obserwując, co się dzieje z ciałem, jakie obrazy się pojawiają w umyśle, jakie wspomnienia. To były głębokie doświadczenia.

Stosował Pan później muzykę klasyczną w terapii?

Tak, w metodzie Wizualizacji Kierowanej z Muzyką, gdzie najpierw wprowadza się pacjenta w stan głębokiego odprężenia, a potem pozwala się działać muzyce. W innych metodach klasyka jest gdzieś na poboczu z uwagi na zbyt duży potencjał do wyzwalania emocji. W wielu sytuacjach terapeutycznych jest zbyt silnym stymulatorem, jest zbyt zmienna, nasycona.

Dużo się słyszy o tym, jak za pomocą muzyki można manipulować ludźmi. Kiedyś pisałem tekst o składankach w hipermarketach, ale okazało się, że cała manipulacja sprowadza się do tego, że jak jest dużo ludzi, to puszczają szybsze kawałki, żeby klienci szybciej robili zakupy, a w innych godzinach dźwięki relaksacyjne, by ludzie zostawali dłużej i kupowali więcej. I nic o wpływie podprogowym.

Dużo w tych doniesieniach o magicznym „programowaniu” człowieka jest przesady. Tak, za pomocą muzyki stymulowano ludzi do walki, znamy i pieśni, i tańce wojenne. I zapewne tempo muzyki może też na nas w pewnym stopniu oddziaływać w sklepie. Znam badanie, podczas którego w sklepie z winem prezentowano klientom muzykę francuską i ludzie rzeczywiście częściej wybierali wina z tego kraju. Ale tu nie ma żadnej wysublimowanej manipulacji. Muzyka ma ogromną moc, jednak reakcje na nią nigdy nie będą takie same u wszystkich, schematyczne.

Sporo się słyszy o „binaural beats”, niskich dźwiękach wprowadzających w odmienne stany świadomości, oraz o częstotliwości strojenia muzyki 432 Hz, która ma być bardziej klarowna, harmonijna, dostrojona do częstotliwości wszechświata. Teorie spiskowe mówią, że zmieniono ją na 430 Hz, by nami manipulować, budzić agresję.

Nie wierzę w to. Ktoś kiedyś uznał za normę strojenie instrumentów do częstotliwości 432 Hz, a potem tę normę zmieniono. Tak samo jak jedni umówili się na metry, a inni na stopy. Kiedyś w ogóle nie było takiej normy i w różnych miejscach świata, w różnych miastach i wsiach, strojono instrumenty w różny sposób, ważne było, by ze sobą współgrały. Zresztą nieco inny strój ma trąbka zimna, a inny ciepła, dlatego czasem trzeba dostrajać instrumenty w przerwie koncertu. Nic mistycznego z tego nie wynika. Mistyczna jest sama muzyka.

Kto może zostać muzykoterapeutą?

Każdy, kto kocha ludzi, potrafi grać na instrumentach, ma potencjał i ukończy studia na kierunku muzykoterapia. W naszym środowisku skupiamy się na walce o prawne uregulowanie tego zawodu, bo dziś muzykoterapeutą ogłosić się może każdy. Ściągnąć sobie z internetu sto utworów na sto chorób i twierdzić, że leczy muzyką. Albo mamić ludzi i za pomocą kamertonów „leczyć” z próchnicy zębów, wypadania włosów, łamliwości kości, raka czy cellulitu. W różnych miejscach w Polsce prowadzi się też kursy, a nawet studia, które tylko z nazwy mają związek z muzykoterapią. Bardzo chcemy z tym skończyć i nadać naszemu zawodowi właściwy status. ©℗

Prof. KRZYSZTOF STACHYRA jest prezesem Polskiego Stowarzyszenia Muzykoterapeutów i Polskiego Stowarzyszenia ­Terapii przez Sztukę. Były członek zarządu Światowej Federacji Muzykoterapii. Pracownik naukowy UMCS w Lublinie. Ukończył szkolenia z psychoterapii muzycznej (Guided Imagery and Music) w USA, Irlandii i Wielkiej Brytanii. Gościnnie wykłada we Włoszech, Austrii i Chorwacji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jako reporter rozpoczynał pracę w dzienniku toruńskim „Nowości”, pracował następnie w „Czasie Krakowskim”, „Super Expressie”, czasopiśmie „Newsweek Polska”, telewizji TVN. W lutym 2012 r. został redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”. Odszedł z pracy w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2022