Muzealne rozterki

Wielkie wystawy, przyciągające tłumy zwiedzających głośnymi dziełami lub chwytliwymi tytułami, od wielu lat wyznaczają rytm życia muzeów i galerii. Ich zwiedzanie stało się niemal rytuałem, częścią tzw. turystyki kulturalnej.

26.03.2007

Czyta się kilka minut

Wystawy potrafią też zaznaczać swoją obecność w przestrzeni miasta. Od niedawna w wielu miejscach Londynu można zobaczyć twarz martwego Marata. Fragment słynnego dzieła Davida zachęca do obejrzenia otwartej 7 lutego wystawy "Obywatele i Królowie. Portrety czasu rewolucji 1760-1830".

W ciągu pierwszego miesiąca prezentację w Royal Academy obejrzało 50 tys. osób. Zgromadzono na niej 145 obrazów i rzeźb pochodzących z blisko 60 zbiorów publicznych, a także kolekcji prywatnych z 11 krajów. Praca nad wystawą trwała sześć lat, ale efekt jest imponujący. Dzieła Goi, Davida, Reynoldsa, Canovy, Copleya, Thorvaldsena, Ingersa, Delacroix i wielu innych układają się w imponującą panoramę przemian artystycznych, politycznych i społecznych, które dokonały się w Europie i Ameryce doby oświecenia i romantyzmu.

To tylko jeden przykład, który pokazuje plusy i minusy wielkich wystaw. Irytować może towarzyszący im szum medialny, reklamowanie sztuki jak produktu, który chce się sprzedać, wreszcie - gadżety produkowane przy tej okazji: magnesy, pocztówki, puzzle, długopisy... Jednak purysta, zgorszony całym tym blichtrem, powinien wziąć do ręki świetny katalog, przyjrzeć się ciekawemu programowi edukacyjnemu, a przede wszystkim obejrzeć zebrane dzieła.

Głosów za i przeciw organizowaniu wielkich wystaw jest wiele. Czyż nie przyczyniają się do komercjalizacji muzeów i nie wymuszają na nich ciągłego wyszukiwania atrakcji? Czy w konsekwencji muzea nie zapominają o wypełnianiu innych, podstawowych dla nich funkcji, takich jak prezentacja kolekcji stałych, prowadzenie prac badawczych i konserwatorskich, wreszcie edukacja? Czy podróże dzieł sztuki nie stanowią dla nich zagrożenia? Czy nadmiar wystaw nie prowadzi do ich dewaluacji?

Biznes, debata i manifest

Jednocześnie wielkie wystawy przyczyniają się do popularyzacji sztuki, przyciągają do sal wystawienniczych publiczność i skłaniają do ponownego odwiedzenia muzeów. W ankiecie przeprowadzonej w ubiegłym roku na zamówienie Muzeum Historii Polski 64 proc. respondentów stwierdziło, że tylko raz odwiedza dane muzeum. W tym samym badaniu aż 94,5 proc. przyznało, że w muzeach bywa sporadycznie, zaś 68,8 proc. odwiedza je najczęściej w ramach zorganizowanej wycieczki. Atrakcyjne wystawy to szansa, by te nawyki zmienić.

Wreszcie, duże wystawy to też okazja do kolejnych interpretacji różnych zjawisk artystycznych, do przewartościowań, przyjrzenia się dziełom sztuki w innych kontekstach, włączenie zapomnianych lub nieznanych obiektów w obieg muzealny i naukowy. To szansa na wywołanie sporu, dyskusji, często wykraczająca poza wąskie kręgi specjalistów. Wystarczy przywołać wystawy organizowane przez Jeana Claira, Wernera Hoffmanna czy Haralda Szeemanna.

Jakie są warunki sukcesu frekwencyjnego? Bezsprzecznie są to głośne nazwiska, powszechnie znane dzieła oraz odpowiednie środki finansowe i dobra promocja. Jednak, jak podkreślają specjaliści, nie ma jednoznacznej korelacji między inwestycją w promocję a frekwencją, ani ilością zgromadzonych dzieł a obecnością tłumów. Bywa, że większe znaczenie ma związek między tematem ekspozycji a aktualnymi problemami ogólnospołecznymi, czego przykładem jest powodzenie ostatnich wystaw historycznych w Niemczech, a przed laty - ekspozycji Marka Rostworowskiego z "Polaków portretem własnym" na czele.

Wystawy bywają elementem polityki kulturalnej państw, a coraz częściej także ich polityki zagranicznej. Czasami stanowią okazję do podkreślenia więzów międzynarodowych, jak "Cienie i światła. Cztery wieki malarstwa francuskiego", pokazywane w 2005 r. w salach warszawskiego Zamku Królewskiego. W przypadku krajów, które mają kłopoty z innymi formami obecności w sferze publicznej ze względu na brak międzynarodowego uznania lub nie najlepszą opinię, jest to szansa kreowania wizerunku. Ubiegłoroczna ekspozycja "Chiny: Trzech Cesarzy 1662-1795", pokazywana również w Royal Academy, została nawet uznana za rodzaj manifestu politycznego, próbę przypomnienia na przykładzie sztuki z czasów dynastii Ts'ing, że modernizacja i sięganie po zachodnie nowinki techniczne nie musi oznaczać porzucenia własnej tradycji ani modelu politycznego.

Nazwisko czy pomysł?

Jak wygląda sytuacja w Polsce po 1989 roku?­ Wystawa "Caravaggio »Złożenie do grobu«", zorganizowana w 1996 r. w warszawskim Muzeum Narodowym, była przełomem. Po raz pierwszy dzieło tej klasy przyjechało do Polski i po raz pierwszy tak liczne tłumy pojawiły się w muzeum (80 tys.).

Wystawa pokazała, że muzeum może być miejscem ważnego, a także medialnego wydarzenia. Po niej przyszły kolejne tłumnie odwiedzane ekspozycje: "Marc Chagall", "Od Brueghla do Rubensa", "Rafael i Tycjan", "Andy Warhol"... Wśród najgłośniejszych prezentacji dominowała sztuka dawna i twórcy XX wieku, dobrze znani publiczności polskiej. Jednak - poza płótnem Caravaggia - zazwyczaj prezentowano dzieła drugorzędne. Najliczniej odwiedzane wystawy opierały się na obiektach wypożyczonych z publicznej lub prywatnej kolekcji zagranicznej. Rzadziej udawało się przygotować wystawy tematyczne, jak tłumnie oglądany "Koniec wieku".

Do ważnych wystaw należeli też "Klasycy XX wieku" w warszawskiej Zachęcie. Co prawda, w tym przypadku całość opracowano według klucza wielkich nazwisk, jednak po raz pierwszy po 1989 r. polskiemu organizatorowi udało się pozyskać obiekty z ważnych placówek muzealnych z Europy Zachodniej i USA. Trudno jednak uznać tę prezentację za dobry wzorzec. To raczej odstępstwo od reguły. "Klasycy XX wieku" zostali przygotowani w ciągu kilku miesięcy i, jak przyznaje Anda Rottenberg, wypożyczenie obiektów było możliwe jedynie dzięki prywatnym kontaktom jej organizatorów.

Wyjątkowym zjawiskiem była "Serrenissima. Światło Wenecji". Wystawa stanowiła zakończenie dużego programu badań konserwatorskich, którym poddano płótna weneckich mistrzów ze zbiorów warszawskiego Muzeum Narodowego.

Wraz z nowym stuleciem znów pojawiły się tłumy. W 2001 r. wystawa "Od Maneta do Gauguina. Impresjoniści i postimpresjoniści z Musée d'Orsay w Paryżu" przyciągnęła do warszawskiego Muzeum Narodowego 220 tys. osób. Kolejne jej odsłony obejrzało w Poznaniu 100 tys., a w Krakowie 141 tys. osób. "Transalpinum. Od Giorgiona i Dürera do Tycjana i Rubensa" zgromadziło w stołecznym Muzeum Narodowym 125 tys., a w gdańskim 40 tys. Możliwość obejrzenia "Skarbów Habsburgów" przyciągnęła w 2004 r. na Zamek Królewski w Warszawie 54 tys. osób, a wspomniane już "Cienie i światła" około 120 tys. Wystawę "Picasso - Przemiany" obejrzało w Muzeum Narodowym w Warszawie 97 tys.

Nadal dominowała sztuka dawna, a najbardziej oblegane wystawy (poza Picassem) były prezentacją wybranych obiektów ze znanych kolekcji europejskich. Przyznać jednak należy, że tym razem wśród wypożyczonych dzieł znalazły się również te najwyższej klasy. Jednak są przykłady pokazujące, że polski widz potrafi docenić dobry pomysł, a głośne nazwiska nie są wcale konieczne. "100 rzeczy pospolitych - polskie produkty 1900-2000" w warszawskim Muzeum Narodowym obejrzało blisko 74 tys., a "Ornamenta Silesiae. Tysiąc lat rzemiosła artystycznego na Śląsku", przygotowane przez Muzeum Narodowe we Wrocławiu, 63 tys. osób.

Polski kontekst

Wymienione liczby mogą budzić respekt. Jednak do dziś nie osiągnęliśmy sukcesów frekwencyjnych porównywalnych z wystawami organizowanymi dawniej, takimi jak ekspozycje Rostworowskiego. Trudno też porównać wyniki z sytuacją na świecie.

Zapewne jedną z barier są środki finansowe. W Europie Zachodniej przygotowania rozpoczyna się po zgromadzeniu minimum 0,5 mln euro. W Polsce wystawa za 200 tys. złotych uważana jest za bardzo kosztowną, chociaż zdarzają się ekspozycje przygotowane za milion złotych. Jednak, jak zaznacza Dorota Folga-Januszewska z warszawskiego Muzeum Narodowego, nie brak większych środków lecz nieracjonalny rozkład wydatków (w tym wysokie koszty ubezpieczenia obiektów) stanowi największy problem. Kolejne to brak przystosowania sal ekspozycyjnych do wypożyczenia obiektów klasy zerowej. Wreszcie, co szczególnie podkreśla, "brak sponsorów i mecenasów, którzy są w stanie ocenić sukces komercyjno-frekwencyjny. Przyjmuje się standardy bardzo oczywiste, jak obecność głośnych nazwisk, na ogół związanych ze sztuka tradycyjną". Rzadko podejmuje się "wyzwania związane z wystawami problemowymi, które przecież cieszą się dużym powodzeniem". Tylko nieliczni sponsorzy decydują się na eksperymenty edukacyjne, a to edukacja jest kluczem do sukcesu frekwencyjnego wystawy.

Polskie muzea mają dość dobre kontakty międzynarodowe, a w naszych zbiorach są obiekty, które budzą zainteresowanie partnerów zagranicznych. Wypożycza się hity malarstwa europejskiego (z Leonardem da Vinci i Rembrandtem na czele), europejski akademizm, polską awangardę okresu międzywojnia. Ostatnio też sztukę nubijską, polskie średniowiecze, a także dzieła artystów polskich młodego pokolenia. Wystawy przygotowywane przez nasze muzea i galerie coraz częściej zobaczyć można w ważnych miejscach na świecie. Dobre wypożyczenia i dobre wystawy to efekt wzajemnych zainteresowań. Jednak znaczna część najważniejszych wielkich wystaw na świecie to koprodukcje międzynarodowe. Polskie instytucje, poza nielicznymi zajmującymi się sztuką najnowszą, w takich projektach nie uczestniczą. Nawet ekspozycje będące wspólnym dziełem kilku polskich instytucji nie są zbyt częste, a to jest szansa na zbieranie doświadczeń, a także łączenie sił i środków finansowych.

W tegorocznych planach wystawienniczych są ciekawe propozycje, jak ekspozycja prac Andrzeja Wróblewskiego w warszawskim Muzeum Narodowym (piszemy o niej powyżej - red.). Trzeba tylko mieć nadzieję, że przynajmniej o części z nich będzie można powiedzieć słowami Wernera Hoffmanna: to miejsca, "w których się myśli".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2007