Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Od niedawna słychać głosy pasterzy ostrzegające przed nadużywaniem Ofiary Mszy Świętej do celów doraźnych i przyziemnych. I choć echo na razie niewielkie, jest to jedno z najważniejszych na dzisiaj ostrzeżeń. Wydaje mi się, że, uspokojeni porównywaniem naszej polskiej powszechnej pobożności z pustoszejącymi świątyniami niejednego kraju zachodnioeuropejskiego, nie dość dostrzegamy, że nadużywana, eksploatowana tak użytkowo religijność grozi także spustoszeniem, choć w odmienny sposób. "Msza za ojczyznę" odprawiona ostatnio w jednym z miast (i naturalnie zaraz opisana w gazetach) jako nie kamuflowany nawet akt protestu politycznego przeciw przełożonym i zakonnemu posłuszeństwu, jest faktem nie tylko budzącym zażenowanie i smutek: niesie w sobie element zgorszenia, bo Ofiarę Chrystusa traktuje użytkowo, według kryteriów tak ziemskich i omylnych jak polityka.
A przecież to tylko jeden lokalny przykład. Przecież już od dawna wielkie celebry bywają aż nadto często "za" i "przeciw", ich uczestnicy eksponowani wizualnie dla zupełnie czytelnych zamiarów propagandy, a kazania czy homilie stają się tekstami z wieców, choć mówione są od ołtarza. To nie będzie łatwe: uratować Eucharystię z rąk polityków, zwłaszcza od kiedy wielu z nich sferę religii programowo włączyło do kanonu swoich działań i dążeń. Czy można w ogóle pomarzyć o tym, aby kamery zatrzymywały się na progu kościołów, politycy gubili się niezauważenie wśród rzeszy wiernych, a żaden kapłan nie odnajdywał w sobie powołania do walki o władzę świecką, choćby w jego mniemaniu najmilszą Panu Bogu?
W "Tygodniku" 43/2006 piszemy o nowej perspektywie liturgicznej: o prawdopodobnym powrocie przedsoborowej Mszy łacińskiej w dawnym rycie do wszystkich kościołów, które tak zdecydują. W tamtej Mszy, prócz wielu różnic z obecną, nie było wezwania "przekażcie sobie znak pokoju". Dziś znak ten raduje i przybliża ludzi do siebie - bodaj na moment, bodaj w kościele. Ale w owych eksponowanych wizualnie liturgiach okazyjnych staje się, niestety, także znakiem budzącym zażenowanie: wystarczy, że zobaczymy dwóch przeciwników ściskających sobie dłonie, a potem, choćby tego samego dnia, atakujących się znowu. Może lepiej, gdyby nie mieli tej liturgicznej okazji? Może lepiej, jeśli jej więcej nie dostaną?