Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Per saldo zawsze w końcu chodzi o dobro - to uratowane i to powiększone, tak w każdym razie na pewno sobie życzymy. W realizacji różnie to wygląda i nie ma co się czarować - walka ze złem jest bardziej atrakcyjna i zawsze łatwiejsza, dlatego choćby, że wróg nas dowartościowuje.
Po śmierci Jana Pawła II powstała w promieniu kopalni Wujek mała liczebnie, ale poruszająca inicjatywa przebaczenia i pojednania: ośmioro ludzi, w większości noszących własne rany po tragedii 16 grudnia 1981. Dowiadujemy się teraz, że nie znaleźli wsparcia, że inicjator rezygnuje. “To jest mur, nie rozbiję go głową". Nikomu z obserwatorów nie przystoi moralizowanie: nikt nie wie, na co by potrafił się zdobyć po tamtych doświadczeniach. Pozostaje tylko smutek: nie powstało dobro w miejscu, gdzie dalej wypalona ziemia i trucizny, widocznie jeszcze nie czas, widocznie za mało siły, która by to zdołała uzdrowić. Za to roznamiętnia coraz bardziej przepychanka z wydaniem pozwolenia na manifestację warszawską. Już nie chodzi o samą decyzję administracyjną i jej relacje z porządkiem prawnym. Nurtujące pytanie: czy wolno znosić obecność czegoś, co uznaję za zło? Czy powiększy się dobro przez to, że uniemożliwię komuś realizację zła, nawet przymusem, wtedy gdy on sam wcale w tym zła nie widzi? Czy jakiekolwiek cudze wybory, jeśli tylko mam na nie wpływ, choćby administracyjny lub porządkowy, mogą być przeze mnie traktowane jako sfera autonomiczna, do której nie mam prawa?
To pytanie znajduje swoją ilustrację w wielu naraz przykładach, nawet za dalekimi granicami. W Stanach ruch społeczny mobilizujący farmaceutów do bojkotu środków antykoncepcyjnych i odmawiania ich sprzedaży. We Włoszech wezwanie Kościoła przed referendum w sprawie bardziej liberalnego traktowania zapłodnienia in vitro - wezwanie nie do głosowania zgodnie z nauką Kościoła w tej mierze (co byłoby zrozumiałym świadectwem) lecz do bojkotu referendum, aby przewidywane zwycięstwo “tak" anulować przez niską frekwencję. U nas namiętny spór, czy poszanowanie prawa do wolności zgromadzeń nie domaga się interpretacji zawężającej, bo przecież nie wolno zaakceptować “prowokacji", a o tym, co za prowokację już uznać, a co jeszcze nie, rozstrzygać winni ci, których sąd moralny o rzeczy jest właściwy i prawidłowy. Bo odniesiony do porządku nadrzędnego.
Często słuchając dziennikarskich komentarzy i debat z zaproszonymi gośćmi szukam refleksji nad owymi społecznymi zabiegami o dobro - tymi, które się udają, i tymi, które ponoszą porażkę. A nieodmiennie trafiam tylko na tematy z gatunku walki. Choćby nawet media jedno po drugim przeżuwały te same dokładnie wątki. Nasze mobilizacje ze sfery “starań moralnych" nie przebiegają równolegle.