Miny, wszędzie miny. Reportaż z frontu zaporoskiego

Oddział, którym dowodzi młody oficer o pseudonimie „Komisarz”, ma wytyczyć ścieżki przez pola minowe. One są największą przeszkodą spowalniającą ukraińską ofensywę.
z Orichiwa (front zaporoski, Ukraina)

15.07.2023

Czyta się kilka minut

Zniszczone ukraińskie pojazdy – prawdopodobnie dostarczone przez USA bojowe wozy piechoty bradley – na froncie zaporoskim, lipiec 2023 r.  / ANTONINA PALARCZYK
Zniszczone ukraińskie pojazdy – prawdopodobnie dostarczone przez USA bojowe wozy piechoty bradley – na froncie zaporoskim, lipiec 2023 r. / ANTONINA PALARCZYK

Przejazd samochodu podrywa z ulicznego pyłu stado psów. Bezpańskich być może dopiero od niedawna – odkąd na początku czerwca rozpoczęła się długo wyczekiwana ukraińska kontrofensywa, i odkąd codzienny ostrzał miasta przez rosyjską artylerię oraz lotnictwo nasilił się na tyle, aby przegnać z Orichiwa – kiedyś kilkunastotysięcznego miasteczka, godzinę drogi autem od Zaporoża – kolejnych mieszkańców. Tych i tak już nielicznych, których wcześniej życie przez półtora roku w bliskości frontu nie skłoniło do ucieczki.

Przebijanie się wysłużonym busem przez opustoszałe miasteczko nastręcza problemów. Kolejne przecznice okazują się zawalone świeżymi gruzami po ostrzale. Najwyraźniej na tyle niedawnym, żeby droga wciąż była nieprzejezdna – tutaj, w strefie frontowej, wojsko szybko je udrażnia i naprawia.

– Taką dziurę robi bomba KAB, półtonówka – Petro wskazuje na mijaną wyrwę w ziemi. Po czym dodaje ponuro: – Tam trochę dalej spadła taka sama, zabiła ośmiu naszych chłopaków na kwaterze.

Gdy mówi o wojsku, tym, jak podkreśla, zwykłym wojsku, Petro jest sceptyczny. – Nie ryzykowałbym służby w regularnej armii. Nie chcę, żeby ktoś podjął za mnie pochopną decyzję i wysłał na śmierć. Dlatego od roku walczę jako „dobrowolec” – tłumaczy zza kierownicy wysłużonego busa. Jest żołnierzem jednostki ochotniczej. – Racja, wiąże się to z brakiem wypłaty, nie każdy może sobie na to pozwolić, więc cenię sobie tę możliwość. Ale chcę mieć wybór, a nie usłyszeć z góry rozkaz, żeby iść przed siebie.

– Do „Komisarza”, do „Komisarza”! – Petro przeciska się przez grupę wojskowych, którzy stoją, stłoczeni ciasno, w ciemnym korytarzu jednej z piwnic.

Dotarliśmy na miejsce, gdzie urządzona została, jak tutaj mówią, baza. Czyli punkt dowodzenia i zakwaterowania w jednym. Jak wszystko, co ma wolę utrzymania się przy życiu, i ona zeszła do podziemia.

W jednym z zaadaptowanych pomieszczeń młodzi żołnierze marszczą brwi przed ekranami. Wsłuchują się w trzeszczące komunikaty płynące przez radio. W drugim pomieszczeniu, korzystając z chwili oddechu, wylegują się na pryczach. Właśnie do nich kieruje się Petro.

– Widziałem, co wy wszyscy wyprawiacie w Zaporożu! Boże drogi, do frontu pięćdziesiąt kilometrów, a w mieście jedna wielka impreza, tylu ludzi się bawi! Ta wojna skończyłaby się w miesiąc, gdyby każdy facet wziął automat i poszedł walczyć. A tam co znów się dzieje? – Głową wskazuje ścianę, zza której dobiegają wesołe okrzyki. Odpowiada mu jeden z żołnierzy, gestem uderzania kantem dłoni w szyję.

Petro jest rozdrażniony. – Wszyscy mają już dosyć wojny. I ja też. Chcę nad morze, chociaż na miesiąc. – Unosi brew. – Zasunąć nogi w piasek, pić koktajl i gapić się na wodę.

– Nad Morze Czarne? – pyta ktoś.

– Niee, na Teneryfę. Albo najlepiej tam, gdzie nie ma ludzi. Ostatni raz, kiedy była możliwość wrócić na kilka dni odpoczynku do domu, pod Bachmutem trafił mnie odłamek i tyle było z powrotu.

Przed bazą trwają szybkie przygotowania do wyjazdu na pozycje – te znajdują się w niedużej odległości od miasta – i szybki zwiad. Żołnierze wrzucają do terenowych samochodów dodatkowe puste plecaki, dopinają kamizelki.

Nad wszystkim trzyma komendę „Komisarz” – młody oficer o mało wdzięcznym pseudonimie, który nadali mu współtowarzysze.

„Komisarz” dowodzi kilkunastoosobową grupą żołnierzy z brygady Gwardii Narodowej. Jest dumny, że od początku trwania kontrofensywy nie stracił żadnego z nich. Nikt nie został też ranny. Każde działanie przemyśla dziesięć razy. – Nie chce pozwolić sobie na najmniejszy błąd – z uznaniem mówi o nim Petro.

„Komisarz” wspina się na pakę terenówki, daje znak do odjazdu.

Obok dowódcy na ubłoconej zapasowej oponie sadowi się Timur, który tutaj nosi pseudonim „Cudak”. Timur prowadzi w Zaporożu dla żołnierzy siłownię i treningi kick-boxingu, w którym sam był swego czasu pięciokrotnym mistrzem świata. Od niedawna służy też jako ochotnik na froncie w obwodzie zaporoskim.

Samochód rusza. Za nim druga terenówka, na absurdalnie cienkich oponach. Siedzące na naszej pace chłopaki pokładają się ze śmiechu za każdym razem, kiedy towarzyszące nam auto wychyla się zza zakrętu.

– Pół roku czekaliśmy na samochód terenowy i dostaliśmy coś takiego. A miały być bradleye – mówi z krzywym uśmiechem „Komisarz”. Przerywa mu kolejny wybuch wesołości.

Timur wali pięścią w tylną szybę szoferki, żeby kierowca zwolnił. Czekamy, aż obiekt drwin pojawi się znowu w zasięgu wzroku. Trzymamy się kurczowo burt samochodu, gdy ten dusi się i niepewnie kołysze, przemierzając wielką kałużę błota.

Stopniowo nasila się huk artylerii. W mijanych przydrożnych zaroślach coraz więcej żołnierzy – odpoczywają w zaimprowizowanych naprędce schronieniach. Zarośla, każde drzewo są tu ważne: dają trochę schronienia przed „ptaszkami”, wszechobecnymi dronami. Albo iluzję schronienia.

Do najbardziej wysuniętych pozycji – w żargonie zwanych „zerówką” – jest jeszcze daleko. Decyzją „Komisarza” oddział zostawia oba pojazdy w zaroślach. Dalej trzeba iść na piechotę.

„Zerówka”. Zejście do okopu. Minąć go nie można – wzrok każdego kolejnego członka naszej grupy, która porusza się teraz w rozciągniętej pojedynczej linii, musi prześlizgnąć się po worku z ciałem, które złożono bezładnie na mokrej ziemi. Najwyraźniej już od dłuższego czasu czeka na zabranie w godniejsze miejsce, bo roztacza charakterystyczny odór.

Wyostrzają się zmysły węchu i słuchu. W gorącym letnim powietrzu ten kompleks leśny na Zaporożu jakby zastygł w bezruchu. Choć nie siedzi cicho. Niczym ukryte w gęstym lesie dzikie zwierzęta najróżniejszych gatunków, każde wydające swój dźwięk, odzywa się artyleria.

Doświadczone ucho bezbłędnie rozróżnia gatunki, a także charakter zagrożenia. „Wychod” (wystrzał) – świst – i „prichod” (przylot). Wzrok kieruje się na prawo w pole, gdzie podrywa się chmura pyłu i kurzu, o charakterystycznym brudnoszarym kolorze.

Bezpieczna ścieżka kluczy między starannie oznakowanymi minami – te są własne, ukraińskie, znaczone chorągiewkami z kolorowej taśmy. Tak samo znaczone są gałązki, na wysokości twarzy.

Jednym z zadań oddziału „Komisarza” jest wytyczanie bezpiecznych ścieżek. Najpierw przez własne pola minowe, które zabezpieczają dostęp do ukraińskich pozycji. Potem przez rosyjskie pola minowe.

Te drugie są wszechobecne. I to przede wszystkim one – wraz ze wstrzelaną w poszczególne odcinki frontu artylerią, kierowaną przez drony – skutecznie spowalniają posuwanie się naprzód ukraińskich pojazdów bojowych. Żołnierz piechoty ma trochę lepiej, jemu łatwiej się prześlizgnąć.

W miarę, jak posuwamy się naprzód, letni las zmienia swój kolor, stopniowo czernieje. Zdrowe zielone drzewa ustępują rozerwanym przez pociski kikutom ukazującym swoje białe wnętrza.

Mijani w okopowym labiryncie żołnierze z 47. Brygady Zmechanizowanej „Magura”, która trzyma pozycje na tym odcinku, wysuwają na przywitanie dłonie spod folii. Folia osłania wykopane w brunatnej ziemi legowiska, w których leżą skuleni w śpiworach.

– To ruskie norki, wykopane przez nich, a teraz zaanektowane – tłumaczy żołnierz Nacgwardii. 

– Jak to ruskie, nasze, nasze! – odpowiada mu oburzony głos ze śpiwora. 

– Siema, siema, jak się żyje? – „Komisarz” wsuwa głowę do wnęki, gdzie urządzone jest stanowisko strzelnicze. Jeden z żołnierzy, opartych o wymoszczoną workami budowlanymi ścianę okopu, uśmiecha się niemrawo i odpowiada w niecenzuralny sposób.

– Życie z minuty na minutę, pięćdziesiąt na pięćdziesiąt szans – dodaje drugi.

– Eeee, nawet nie wydaje mi się, czy aż tyle.

– Najgorsze to ciągłe czekanie. Niepewność.

W tle „wychod” – świst – i „prichod”.

„Komisarz” spogląda po podkomendnych. Stoją ciasnym rzędem w okopie.

– Iliusza, co ty dzisiaj bez kominiarki? – zagaja. Stara się rozluźnić atmosferę, gdy przeciąga się chwila oczekiwania.

– Kto ma wodę? – pada pytanie. Wyjęta z plecaka butelka z mineralną wędruje z ręki do ręki.

– Ile żeście schudli, mówicie?

– Z plecakiem i amunicją to chyba ważę z setkę.

– Patrz, jaki ładny zachód słońca, zrobię ci zdjęcie.

– I będę stał tak zapatrzony w dal, na straży porządku.

– Mama wie, że palisz?

– Mama nie wie, że jestem na wojnie – odpowiada zaczepiony. Chóralny wybuch śmiechu.

„Komisarz” odwraca się nagle. – A ty od teraz będziesz Jana. Rozumiesz? Tak się teraz nazywasz. Jana! – Żołnierskiemu przywiązaniu do nadawania wszystkim pseudonimów musiało stać się zadość. 

Zmierzcha. Ze stanowiska strzelniczego jak na dłoni widać zniszczony ukraiński sprzęt.

Jest go wiele. Wraki stoją obok siebie, gęsto stłoczone – tam, gdzie zatrzymały je miny, a potem dobił ogień artylerii. Czołgi i bojowe wozy piechoty zachodniej produkcji.

„Komisarz” daje znak. Ruszamy w stronę tego smutnego widoku jak sarny – znowu długim szeregiem, ostrożnie, zachowując odstęp jeden od drugiego.

Ścieżka jest wyjątkowo wąska, trzeba uważnie stawiać kroki. Rosyjskie miny przeciwpancerne – masywne krążki, leżące jakby niedbale wszędzie w zasięgu wzroku – nie są zakopane czy choćby w najmniejszym stopniu ukryte.

Od wielu miesięcy Rosjanie minowali się na wiele kilometrów w głąb okupowanych terenów na Zaporożu – one już wtedy były spodziewanym kierunkiem uderzenia ukraińskiej kontrofensywy. Mija półtora miesiąca od jej rozpoczęcia, a tutaj front przesunął się z trudem zaledwie o kilka kilometrów.

Nikt tu nie wątpi, że na zajętych terenach Rosjanie zakładają kolejne pola minowe.

Choć nacisk odpowiadający wadze ludzkiego ciała nie wystarczy, aby zdetonować minę przeciwpancerną, oczy pozostają szeroko otwarte. Każdemu krążkowi wypełnionemu trotylem, jaki zostaje zauważony kątem oka, towarzyszy myśl o ewentualnym nieopatrznym kroku.

Docieramy do celu. Przypomina jedno z wielu miejsc, których zdjęcia z pierwszych dni kontrofensywy obiegały świat: grupa zniszczonych pojazdów bojowych, które przybyły z Zachodu i dokonały żywota na zaporoskim polu minowym.

To miejsce jest na tyle świeże, że nikt nie zdążył oczyścić go z przydatnych do czegoś pozostałości – jesteśmy tutaj chyba pierwsi. Ze spalonego wnętrza pierwszego z mijanych bojowych wozów piechoty rozchodzi się znajomy słodkawy zapach.

– Lepiej za mocno nie wciągać tego powietrza w płuca – radzi jeden z chłopaków i pochyla się nad skrzynią, którą siła eksplozji wyrzuciła z wnętrza czołgu. 

Stąpając ostrożnie, żołnierze rozchodzą się po pogorzelisku. Szukają nadającej się do odratowania amunicji.

Dwóch klęka przy dziurawym pojemniku. Garściami przekładają z niego dźwięczące naboje małego kalibru do przygotowanych plecaków.

Gdzieś z wysoka dobiega brzęczenie jednego lub dwóch dronów, które, jak zwinne maleńkie owady, patrolują niebo.

Znalezioną na ziemi siekierką Timur mocuje się z wgniecionymi ściankami schowka w jednym z uszkodzonych pojazdów, próbuje wyciągnąć z niego nietknięte skrzynie. 

– Dawajcie, jeszcze maksymalnie dziesięć minut, bo nas namierzą – głos „Komisarza” jest natarczywy. Dowódca wychodzi z wnętrza osmalonego wozu pancernego, wsłuchuje się w głos z krótkofalówki.

– Teraz zacznie się wojna – mówi w przestrzeń. – Teraz będziemy strzelać.

Chwilę później, jakby w odpowiedzi, rozlega się pierwsza od naszego przyjścia długa seria z karabinu automatycznego. Po niej kolejne, które podłapały zawołanie. Wymiana ognia nasila się wraz z nadchodzącą nocą. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Rocznik 2001. Studiuje psychologię na SWPS w Katowicach. Od marca 2023 roku pisze dla Tygodnika Powszechnego korespondencje z Ukrainy.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Miny, wszędzie miny