Miasto przed potopem

Władze Turcji twierdzą, że budowa tej tamy na Tygrysie ma zapewnić nowe źródło energii. Ich oponenci, że chodzi o jeszcze większą kontrolę nad mniejszościami: Kurdami i Arabami.
z Hasankeyf (południowo-wschodnia Turcja)

21.10.2019

Czyta się kilka minut

Widok na Hasankeyf przed zalaniem spiętrzonymi wodami Tygrysu, 1 października 2019 r. / BURAK KARA / GETTY IMAGES
Widok na Hasankeyf przed zalaniem spiętrzonymi wodami Tygrysu, 1 października 2019 r. / BURAK KARA / GETTY IMAGES

To jedno zdanie, wypowiadane po cichu, słychać raz po raz. „Jako ostatni opuszczę miasto!” – powtarza sobie Mehmet, pochylając się nad maszyną krawiecką. I Senol, który sprzedaje butelki wody prosto z lodówki ustawionej na końcu bazaru. Powtarza je Cetina, próbujący opchnąć turystom kolorowe broszury o tonącej perle Mezopotamii.

Położone w południowo-wschodniej Turcji starożytne miasto Hasankeyf – do niedawna liczące 3 tys. mieszkańców – to jedna z najstarszych osad ludzkich: według szacunków archeologów ludzie żyją tu od 12 tys. lat. Kolebka cywilizacji. Dziś ostatni mieszkańcy pośpiesznie pakują dobytek życia. Gdy byłam w Hasankeyf, na wyprowadzkę mieli jeszcze tydzień. Potem wody Tygrysu, spiętrzone przez tamę Ilisu, miały zalać miasto. A także 300 starożytnych mieszkalnych jaskiń, zabytkowe budowle i unikalną przyrodę.

Rób zdjęcia, póki można

Jeszcze przed zakrętem słychać jej głos. Starsza kobieta wychyla się z tarasu na drugim piętrze i krzyczy w stronę buldożera, pracującego po drugiej stronie uliczki. Krzyk miesza się z płaczem: „Przestańcie natychmiast!”.

Robotnicy nic sobie z tego nie robią. Już raz zatrzymała ich, na trzy dni. Więcej nie dadzą się nabrać na płacz. Oni tylko wykonują polecenia. Do poniedziałku ma być zrobione. – Była tu taka jedna. Pojechała z rodziną obejrzeć nowy dom, przed wyprowadzką. Zmarła kilka dni później. Kobiecina padła z wrażenia – mężczyźni rechoczą, odpalając nawzajem papierosy.

– Oni chcą mnie zabić! – sprawczyni zamieszania kurczowo trzyma mnie za rękę. Wcześniej chwyciła mnie, wychylając się zza metalowej bramy, i wciągnęła na swoje podwórko. Bedrige, bo tak się nazywa, zatacza ręką koło nad trzema kondygnacjami. – Oni zburzą mój dom!

Stoimy w ciasnym uścisku między kolumnami toreb i walizek. Podwórze, ocienione zielenią, po brzegi zapełniają większe i mniejsze tobołki. Piramida dywanów opiera się o schody. Stos koców i kap podtrzymuje dolny taras. Z gałęzi drzew zwieszają się ciężkie owoce z toreb foliowych, napchanych dobytkiem życia. Kaskady firan opływają większe i mniejsze kartony. Wylewają się z nich czajniki, ubrania, zabawki. Krzew głogu oplata rura od odkurzacza. Bedrige ze zwinnością dziewczynki kursuje w tym labiryncie. Trudno uwierzyć, że ma 85 lat.

Z tarasu rozpościera się widok na Hasankeyf. – Rób zdjęcia – staruszka namawia głosem miłym, ale nieznoszącym sprzeciwu. – Rób, rób. Niedługo tego nie będzie.

Wdrapuje się na murek balkonu i przytula do drzewa owocowego: – Mąż je zasadził.

Niczym wprawny reżyser, Bedrige oprowadza po domu, wskazując wszystko, co wymaga udokumentowania: drzewa, święte obrazy z Mediny, drobne pamiątki z Mekki. Fotografować należy wszystko, poza nią samą. Jest pobożną kobietą, wdową po imamie, nie pokazuje twarzy. Za to z dumą pokaże największą księgę Koranu w Hasankeyf.

Od kiedy wie o wyprowadzce? – Wiele lat nas straszyli, ale kto by wierzył?! Tak ludzi przenosić...

Kobieta porządkuje swój dobytek od trzech miesięcy. Transport przyjeżdża jutro. Tylko Allah wie, jak wszystko się pomieści. Nikt nie pomaga. Sąsiedzi dawno się wyprowadzili. A rodzina? Bedrige odgrzebuje album, drobne dłonie przebierają wśród kolorowych zdjęć. Tu siostra z mężem. Porzucił ją, łajdak jeden. A tu ze ślubu.

– O, patrz, tu ja, jak brzydko wyszłam – rzuca figlarne spojrzenie. – A tu syn z rodziną. Wyniósł się stąd. I córka z dziećmi. Żyją daleko, w mieście.

– Sama to robię, sama. Kto ma mi pomóc? Oni tylko czekają, aż umrę. Wtedy zburzą mój dom – dodaje.

Wielki projekt

Z tarasu Bedrige widać oddalony o 3 km nowy most.

70 km za nim w dół rzeki na uruchomienie czeka ukończona zapora. Na tamie Ilisu powstanie druga co do wielkości elektrownia wodna w Turcji. Ma produkować rocznie 3800 gigawatogodzin i dostarczać energię o równowartości 1,3 biliona tureckich lir, co daje 4 proc. krajowego zapotrzebowania na prąd.

Ilisu to część wielkiego rządowego Projektu Anatolii Południowo-Wschodniej (GAP).

Pomysł na wykorzystanie energii rzecznej Tygrysu powstał już w 1954 r. Ale, według obrońców praw człowieka, dziś chodzi o kontrolę nad Kurdami i Arabami. Ma na to wskazywać zlokalizowanie wszystkich wielkich inwestycji tureckich na terenach zamieszkanych przez mniejszości. Sama budowa Ilisu wymusza przesiedlenie 15 tys. ludzi z 200 miejscowości.

A przecież GAP zakłada budowę jeszcze 21 pomniejszych tam.

Analitycy polityki międzynarodowej wskazują na kolejną możliwą przyczynę. Tama powstała w strategicznym miejscu, 140 km od granicy z Irakiem. W razie sąsiedzkiego konfliktu zapora może posłużyć Turkom jako narzędzie polityczne – jak kurek z wodą, który można przykręcić.

Wody Tygrysu są kluczowe dla życia w tym regionie.

Turecki Rejtan

– Sprawa jest czysto polityczna, nie ma nic wspólnego z ekonomią – uważa Mehmet Ali Aslan, stojąc po kostki w wodzie. Były poseł Partii Ludowo-Demokratycznej (HDP), opozycyjnej wobec prezydenta Erdoğana i prokurdyjskiej, chłodzi stopy po dniu pełnym spotkań. Promienie zachodzącego słońca odbijają się od śnieżnobiałej koszuli, nadają jego okrągłej miękkiej twarzy romantyczny charakter.

– Po tych górach hula wiatr, słońce dotyka ich przez wszystkie pory roku. Gdyby naprawdę chodziło o energię, postawiliby farmy wiatrowe albo panele słoneczne. Można by też przyciągnąć więcej turystów. Ale tu jest pogrzebana historia kurdyjska, aramejska, arabska. Nie turecka – przekonuje.

Mehmet patrzy na wysoki brzeg. Czarne otwory ciągnących się po horyzont jaskiń zioną pustką. Palcem wskazuje ponad nimi, w miejsce, gdzie buldożery grzebią pozostałości średniowiecznych budowli: – To tam przypiąłem się łańcuchami do skał po tym, jak usłyszałem pierwszą detonację. Odłamki tego wybuchu utkwiły w moim sercu. Hasankeyf to nie tylko nasza sprawa, ale całej ludzkości. W tej ziemi leżą przodkowie wielu narodów.

Zdjęcie skrępowanego łańcuchami Mehmeta Aslana w koszulce z napisem „Ocalmy Hasankeyf” obiegła tureckie media w sierpniu 2017 r. Poseł zyskał sławę i przydomek „wspierającego lud”. Ale prace nad usunięciem zabytków zatrzymał tylko na jeden dzień. Położenie się Rejtanem nie uratowało go też przed odsunięciem od władzy. Po niezadowalających rządzącą partię AKP wynikach lokalnych wyborów wiosną tego roku Ankara zadbała, by żaden z licznych w regionie prokurdyjskich polityków nie objął swego urzędu. Oficjalny powód? Rzekoma współpraca z kurdyjskimi partyzantami z PKK.

Mehmet działa więc oddolnie. W formalną politykę Turcji już nie wierzy. Za to wierzy w Europę.

– Gdybyż Europa upomniała się o Hasankeyf... – zaczyna marzyć.

– A gdzie tam! – asystentka przerywa mu gwałtownie. Arzu wychowała się we Francji i ma dość idealizacji starego kontynentu. – Europa też jest winna! Słyszeliście, że projekt od początku wspierały firmy z Niemiec, Szwajcarii i Austrii? – dziewczyna potrząsa głową, pochylona do kamery. Oburzenie nie znika z jej twarzy jeszcze chwilę po tym, gdy słyszy, że owszem, firmy i banki europejskie z poparciem swych rządów były zaangażowane w inwestycję od 2005 r., ale wycofały się z niej cztery lata później, na fali międzynarodowej krytyki. Zostali tylko Holendrzy. Przenoszą zabytkowe budowle na drugą stronę rzeki.

– Co za wstyd! – Arzu odsuwa się od kamery. Pomaga Mehmetowi z YouTube’em. Dokumentuje miasto przed zalaniem. Z Europy przyjechała z wizytą do babci, do Izmiru, a wylądowała na drugim końcu Turcji.

– Nie darowałabym sobie, gdybym nic nie zrobiła. Jak mieszkałam w Stambule, walczyłam o każde drzewo, każdy park. A o Hasankeyf się w ogóle nie mówi! Ludzie tu zostali zostawieni sami sobie. Moja znajoma, Kurdyjka, ma rację. Nikt w Turcji nie reaguje, bo nie uważa tego dziedzictwa za swoje.

Nowe muzeum starożytności

Auto pnie się pod górę. Ahmet parkuje przy grobowcu turkmeńskiego księcia Zejnela Beja z XV w. Wysoki na 15 metrów budynek kształtem przypomina szachowy pionek. Został przeniesiony z drugiej strony rzeki. Teraz strzeże drogi do Nowego Hasankeyf. W oddali widać „park kultury”.

Ahmet wskazuje ciasno upchane budynki: – Meczet z czasów kurdyjskiej dynastii Ajubidów, widzicie? Obok grób Imama Abdullaha postawiony przez turkmeńskich Artukidów, a dalej uniwersytet seldżucki z początku XVII w.

Nieliczni ocaleńcy nadchodzącego potopu.

Bo najważniejszych zabytków nie da się przenieść. Najstarsze są jaskinie skalne, drążone przez pierwszych osadników z epoki neolitu. Po nich fort rzymski, zbudowany na polecenie Konstantyna Wielkiego ok. 300 r. n.e., strzegący granicy z Persją. I ogromne filary, pozostałości średniowiecznego mostu na Jedwabnym Szlaku. Oraz wiele innych śladów panowania Bizantyjczyków, Arabów, Mongołów i Osmanów.

Nie do przeniesienia są też naturalne siedliska przyrodnicze. Ekolodzy z między­narodowej grupy Europa Nostra mówią o 25 zagrożonych wyginięciem gatunkach ptaków.

– Jeśli to się nie nadaje na obiekt ­UNESCO, to już sam nie wiem, co mogłoby nim być – mówi Ahmet. Hasankeyf spełnia wszystkie wymagania, by zyskać tytuł. Brakuje tylko formalnego wniosku, który musiałby złożyć rząd Turcji.

Nowe życie

Jednak mieszkańców obecnie nie zajmują ptaki ani zabytki, tylko kwestia przetrwania.

Wprawdzie rząd wykupił od wszystkich domy, a większości zagwarantował nowe, po drugiej stronie rzeki. Trzeba jednak dopłacić różnicę w cenie, nierzadko dwukrotną. Znacząca większość przesiedleńców nie ma szans na spłacenie długu za swego życia, więc banki pośredniczące w projekcie każą podpisywać zobowiązania do spłacenia pożyczki przez ich dzieci.

Ci, którzy przeprowadzili się już do Nowego Hasankeyf, mają nowe problemy. Gospodarzom zakazano zabrania zwierząt, brakuje zdatnej do picia wody. Ale najbardziej uciążliwa jest izolacja. Nowe osiedle to wciąż społeczna pustynia. Równe rzędy identycznych kamiennych domów są zasiedlone w niewielkim stopniu. Po ulicach hula wiatr.

Na przyszłym trawniku przed świeżo postawionym ratuszem siedzi trzech mężczyzn. Palą papierosy, popijając czaj. Jak się żyje w nowym miejscu? – Ciężko, ciężko – odpowiadają.

Ale domy mają nowe, czasem większe od starych. – To prawda, bardzo nowoczesne. Ale za to tam było pięknie!

Nowy biznes

Póki nie odcięto prądu i wody, w starym Hasankeyf wciąż jeszcze kwitnie życie. Sklepikarze próbują wycisnąć ostatni grosz ze swych małych biznesów. Nawet prace rozbiórkowe i tzw. archeologiczne prowadzą miejscowi. Z czegoś trzeba żyć.

Ahmet wydaje się zatroskany. Dotąd biznes turystyczny szedł mu świetnie. Ale to ostatni taki sezon.

– Zamiast pójść ze mną na całodniową wyprawę, turyści spędzą najwyżej dwie godziny w muzeum – mówi zrezygnowany.

Siedzimy przy stoliku jednej z bardziej zatłoczonych kawiarni. Taras zawieszony nad klifem, 25 m pod nami płynie Tygrys. Znad kawy widać leniwie sunące mostem wycieczki. Ktoś się zatrzymuje, pozując do zdjęć na tle filarów antycznego mostu. Łagodna melodia skrzypiec z głośników miesza się z odgłosami koparek. Ciężki sprzęt pracuje dzień i noc nad umocnieniem brzegu, 35 m nad nami. Zabezpiecza podstawę średniowiecznego zamku, jedynej budowli, która znajdzie się ponad taflą wielkiego jeziora zalewowego.

Nagle Ahmet ożywia się. Widać, że ma żyłkę do biznesu: – Będzie można tu nurkować w poszukiwaniu skarbów! Zrobimy wypożyczalnię sprzętu dla nurków, podwodne toury, może nawet kursy. Chodziłem po Hasankeyf z turystami, to teraz mogę z nimi pływać. Czemu nie?

Protest na skwerze

Na tydzień przed zapowiedzianym terminem zamknięcia Hasankeyf na skwerze w Stambule trwa akcja protestacyjna. Kilka osób maluje transparenty, kilka tłumaczy przechodniom, pokazuje ­zdjęcia. Na scenie grają muzycy. Pojawia się słynny aktor Orhan Aydın, znany z roli młodego Erdoğana w filmie „Reis” (po turecku: „Szef”) z 2017 r., a także z zaangażowania w obronę starożytnego Hasankeyf.

– To haniebne zachowanie rządu, wstyd na wieki. W Hasankeyf rząd pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Stosuje presję na ludzi, niszczy nasze dziedzictwo. Jeszcze twierdzi, że robi to w imię islamu! Musimy się temu przeciwstawić. Nasz głos musi być słyszalny – mówi Orhan, jednocześnie pozując przechodniom do zdjęć.

Po drugiej stronie

W Stambule łatwo tak mówić. Ale w Hasankeyf nikt jawnie nie protestuje. Nie ma głupich! Jeszcze im życie miłe.

Rıdvan Ayhan pokazuje w telefonie zdjęcie z więzienia tureckiego. Zakrwawione i posiniaczone nagie ciało skrępowanego człowieka z torbą na głowie.

– Takie rzeczy się u nas dzieją – twierdzi. Sam trafił za kraty na 7 lat, na fali aresztowań po puczu wojskowym w 1980 r. – Miesiąc wcześniej jeden student chciał tu zrobić manifestację. Tylko przyjechał do Hasankeyf, a policja go przepędziła.

Mimo to Rıdvan nie traci nadziei: – To miejsce kiedyś będzie wolne! – mówi z zapałem.

Założył stowarzyszenie w obronie dziedzictwa historycznego i natury. Kalendarz ma nabity. Mieszka za miastem, ale w Hasankeyf jest codziennie, oprowadza gości zagranicznych, w tym dziennikarzy, którzy pojawiają się tu często: – Jako dzieciak mieszkałem w jaskini. Było nas jakieś 300 rodzin. Do moich obowiązków należało przynoszenie wody na mułach dwa razy dziennie. Mama wstawała wcześnie, szła nad rzekę robić pranie, wracała, jedliśmy śniadanie i potem szybko do szkoły.

– Szkoła też była w jaskini? – pytam.

– Nie, w latach 70. zbudowali nam most, bo wcześniej przechodziło się Tygrys w bród. A przy moście szkołę i 200 domów. Ludziom kazali opuścić jaskinie i zejść do tych domów. Dla większości nie starczyło miejsca. Opuścili miasto na dobre. Ci, co zostali, stworzyli nowy Hasankeyf. Dziś nazywają go już Starym. Nowy, rządowy, jest po drugiej stronie rzeki. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2019