Masa spadkowa

Najtrudniejsze zadanie stojące przed nowym liderem Platformy to udowodnienie, że jego partia jest w ogóle potrzebna. W tym sensie Borys Budka może być albo odnowicielem PO, albo jej grabarzem.

03.02.2020

Czyta się kilka minut

Borys Budka na debacie przedwyborczej w TVP, 1 października 2019 r. / RAFAŁ OLEKSIEWICZ / REPORTER
Borys Budka na debacie przedwyborczej w TVP, 1 października 2019 r. / RAFAŁ OLEKSIEWICZ / REPORTER

Na papierze wygląda to imponująco – frekwencja w wyborach na przewodniczącego Platformy wyniosła 76,4 proc., zaś zwycięski Borys Budka zdobył 78,5 proc. głosów. Tyle że w rzeczywistości głosowanie pokazało, iż Platforma znalazła się na zakręcie.

Tak zdecydowane postawienie przez członków największej partii opozycyjnej na polityka, któremu brak jeszcze generalskich szlifów – to jedno. Członkowie Platformy chcieli w ten sposób pokazać czerwoną kartkę odchodzącemu przewodniczącemu, Grzegorzowi Schetynie. O ile cztery lata temu zagłosowało na niego 90 proc. członków Platformy, o tyle teraz Schetyna – czując pismo nosem – nie wystartował. Miał rację: tym razem 90 proc. członków PO zagłosowało na kandydatów innych niż jego faworyt, czyli Tomasz Siemoniak. To wyraźny dowód frustracji spowodowanej działaniami partii w ostatnich miesiącach i latach.

Na pozór imponujące wyniki pokazują jeszcze jeden kłopot Platformy: jej szeregi kurczą się w zastraszającym tempie. W czasach świetności – gdy szefem był Donald Tusk, a partia rządziła krajem – na papierze liczyła ponad 40 tys. członków, zaś aktywnych działaczy było ok. 20 tys. W wyborach wewnętrznych w 2013 r. – gdy Tusk wygrał z Jarosławem Gowinem – zagłosowało 21,8 tys. osób. Tym razem głosujących było dramatycznie mniej – niewiele ponad 8 tys. osób, a w niektórych regionach na wschodzie padło raptem po kilkaset głosów.

Gdy pytam o to Budkę, ciężko wzdycha, przyznając, że to jeden z największych kłopotów, z którym musi się zmierzyć. – Kiedy partia rządzi, to przybywa jej członków. Jest oczywiste, że skoro od pięciu lat jesteśmy w opozycji, to ludzie od nas odpływają, bo na nic nie mogą liczyć – mówi.

Być może ten spadek pokazuje głównie to, że Platforma przestała być atrakcyjnym biurem pośrednictwa pracy. Ale odwrót koniunkturalistów to także jeden z dowodów na to, iż w politycznym światku nie ma wielkiej wiary w przejęcie władzy przez PO.

Zamiana PiS w Platformę

W polskiej polityce role niespodziewanie się zmieniły. Przez lata to PiS uważany był za partię obumierającą, pozbawioną pomysłów i energii, skazaną na wiekuiste pasmo porażek pod przywództwem lidera szorującego dno w sondażach zaufania. Na tym tle Platforma – a mowa o czasach jej świetności pod wodzą Donalda Tuska – uchodziła za partię sprawną, technokratyczną, teflonową, która potrafiła uwodzić wyborców, odwracając uwagę od własnych słabości.

Dziś to PiS jest w natarciu, zaskakująco sprawny i skuteczny w swym rewolucyjnym zapale. Za to Platforma tkwi w marazmie. Nastrój w klubie PO przypomina czasy największej smuty w PiS, czyli lata 2012-13. Tak jak wtedy niewielu wierzyło w to, że Kaczyński kiedykolwiek jeszcze będzie rządził, dziś podobny ateizm polityczny jest dominującą postawą w klubie PO.

Mówi poseł Platformy pierwszej kadencji, ale człowiek niemłody, z bogatą biografią i niezależną pozycją zawodową: – Jestem w ciężkim szoku. Nikomu nic się nie chce. Cokolwiek zaproponuję, to słyszę od kolegów, że się nie da. Rzuciłem pomysł, żeby do harmonogramu prac komisji, w której zasiadam, wprowadzić żądanie audytu w jednej z dużych, ważnych politycznie spółek skarbu państwa. Jeden refren od wszystkich innych naszych posłów z tej komisji: „Nie ma sensu, przegłosują nas. A jak nawet się zgodzą, to i tak przedstawią fałszywy audyt. A nawet jak audyt będzie prawdziwy i będą w nim nieprawidłowości, to i tak nic z tego nie wyniknie, bo utrącą nasze wnioski do prokuratury”. Zawziąłem się, zgłosiłem wniosek na komisji i ku zdumieniu moich kolegów, PiS się jednogłośnie zgodził na wpisanie audytu do harmonogramu prac. Może nic z tego politycznie nie będzie, ale przynajmniej próbuję.

Platforma jako fundusz emerytalny

Najważniejszym zadaniem Budki jest właśnie przebudzenie klubu i partii, nadanie im impetu i przywrócenie wiary w to, że są szanse na pokonanie potężnego wciąż PiS.

To nie będzie proste. Platformę łączy dziś głównie nienawiść do PiS i otrzymywane z budżetu państwa pieniądze. Budka przejmuje partię przegraną, połamaną, którą część działaczy traktuje jako fundusz emerytalny. – W czasie układania list niektórzy mówili wprost: ja się muszę dostać do Sejmu, bo zostało mi kilka lat do emerytury. To był ich główny argument – mówi członek zarządu PO z czasów Schetyny, który za Budki awansuje jeszcze wyżej.

Wybór Budki oznacza zmianę pokoleniową, jakiej nigdy wcześniej w Platformie nie było.

Od momentu utworzenia PO niemal dwie dekady temu w partii wobec młodych stosowano kanony czeladnicze. Młodsi awansowali tylko, jeśli umiejętnie podpięli się pod idącego do góry seniora Platformy. Często razem z nim też spadali – wiele takich karier zwichnęły zwyczaje panujące w PO. Wypadali ludzie Andrzeja Olechowskiego, Macieja Płażyńskiego, Zyty Gilowskiej, Pawła ­Piskorskiego czy Jana Rokity.

Młodzi nigdy nie tworzyli zwartego środowiska, które liczyłoby się w partii. Zmieniło się to pod koniec rządów Ewy Kopacz, która – trochę z braku swych ludzi wewnątrz partii – pociągnęła do rządu ekipę 40-latków. Jednak jako środowisko młodzi okrzepli dopiero za rządów Schetyny – i to w kontrze do niego. Nie tylko dlatego, że mieli mu za złe wykończenie Kopacz. Także dlatego, że krytycznie oceniali jego szanse na odbudowę Platformy, zarzucali mu brak pomysłu i charyzmy. No i dlatego, że za Kopacz liznęli poważnej polityki rządowej i już nie mieli ochoty być czeladnikami starszego o dwie dekady Schetyny.

Głośny protest w Sejmie na przełomie 2016 i 2017 r., gdy opozycja okupowała salę plenarną, był ważnym momentem narastającego konfliktu. Schetynie zainicjowana przez młodych akcja była nie na rękę, bo umacniała ich rolę w partii. Dlatego Schetyna po cichu protest torpedował, a gdy się to nie udało – wręcz przeciwnie, przedłużał ponad miarę, by wyczerpać młodych i zamienić okupację Sejmu w karykaturę. W dużej mierze mu się udało.

To idzie młodość

Patrząc na to, kogo Budka zamierza powołać na kluczowe stanowiska w partii – to wciąż nieoficjalne informacje – czuje się pokoleniową zmianę. Wiceprzewodniczący: posłanka Agnieszka Pomaska (40 lat) oraz prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski (48 lat). Szef klubu parlamentarnego Sławomir Nitras (46 lat). Sekretarz generalny Marcin Kierwiński (43 lata). Sam Budka ma 41 lat i jest młodszy od Schetyny o 15 lat – to cała polityczna epoka.

Czy sam młody jak na politykę wiek nowych władz daje szanse na reanimację Platformy? Na pewno nie. Ale dziś partia szuka rozwiązań, które dałyby szybkie efekty wizerunkowe, sondażowe i polityczne. A młodość w polityce dobrze się sprzedaje.

Dla pozycji Budki i odmłodzonych władz PO istotne będą relacje z jednym seniorem – Donaldem Tuskiem. Ojciec założyciel PO po pięciu latach partyjnej ascezy wraca do krajowej polityki. Choć formalnie został szefem międzynarodówki partii centroprawicowych, coraz wyraźniej angażuje się w polskie sprawy. Podczas wewnętrznej kampanii w PO wysyłał jasne sygnały poparcia dla Budki. Oficjalnie Budkę poparła też Ewa Kopacz, uważana za realizatorkę politycznych pragnień Tuska.

Budka nie był wielkim zwolennikiem wyborów szefa partii na początku roku, czyli wedle statutowego kalendarza. Chętnie zgodziłby się na przesunięcie starcia ze Schetyną na czerwiec, po wyborach prezydenckich. Powód jest prosty – ewentualna porażka Małgorzaty ­Kidawy-Błońskiej poszłaby jeszcze na konto Schetyny.

Ale ponieważ pod koniec roku Schetyna podjął ostrą walkę o utrzymanie się – zaczął także atakować Budkę – młodzi uznali, że im szybciej pozbędą się starego przewodniczącego, tym lepiej. Schetyna czując, że może przegrać, wycofał się z wyborów.

Ale się nie poddał. Wystawił swego kandydata – wspomnianego już byłego szefa MON Tomasza Siemoniaka. I mówił współpracownikom, że jeśli Budka wygra szefostwo PO ze słabym wynikiem, to przegrane wybory prezydenckie jeszcze bardziej go osłabią i schetynowcy zaczną odzyskiwać wpływy. Jednak to, co miało być taktycznym wycofaniem się Schetyny, okazało się raczej jego emeryturą.

Budka wygrał z taką przewagą, że Schetyna nie ma na co liczyć. Niedługo – to uniwersalny mechanizm – zaczną go opuszczać ostatni wierni towarzysze, a po przegranych wyborach do Sejmu i tak zostało mu ich niewielu.

Budka mówi mi dyplomatycznie, że widzi swego poprzednika w nowej Radzie Politycznej czy też Radzie Mędrców PO. Tak, oczywiście, będą tam prezydenci, premierzy, ministrowie. Tak, oczywiście, będą tam głównie emeryci.

Zostało po Schetynie

Bilans, który zostawia po sobie Schetyna, jest dość gorzki. Rządził partią – podobnie jak kiedyś Tusk – jednoosobowo, przy wsparciu grupy klakierów. Tyle że Schetyna nie jest Tuskiem, nie ma ani takiego autorytetu, ani politycznego talentu. Partia przegrała trzy wybory z rzędu – to czarna seria, jakiej nie było w dziejach Platformy. Żaden z jej pomysłów programowych nie przebił się w tym czasie do opinii publicznej. Partia kilkukrotnie ogłaszała nowe otwarcia z nowymi programami, które były powieleniem starych – nikt nawet tego nie zauważył, bo pomysły nie budziły emocji i nie zapadały w pamięć.

Nawet liderzy gubili się w aktualnych hasłach i projektach partii. Przykłady? Kongres programowy PO w Łodzi jesienią 2017 r. – Schetyna proponuje „wielki projekt »Akcja Twoja Polska«”. Nigdy potem nikt o nim nie słyszał. Latem 2019 r. szef PO zgłasza z kolei „sześciopak Schetyny”, czyli zestaw fundamentalnych obietnic przed wyborami do Sejmu. W kampanii sam Schetyna nie pamięta, co jest w jego „sześciopaku”, dziś zresztą też tego nie wie. To zagubienie da się wytłumaczyć – półtora roku wcześniej Schetyna przedstawił inny „sześciopak”, więc łatwo o pomyłkę.

Partia miotała się nieustannie. Długo – i wbrew zdrowemu rozsądkowi – Schetyna wierzył, że uda mu się wygrać wybory i zostać premierem. Gdy w kampanii wyborczej do Sejmu ostatecznie okazało się, że to niemożliwe, wyciągnął z kapelusza Małgorzatę Kidawę-Błońską, ogłaszając wszem wobec, że to ona będzie premierem w razie wiktorii PO. Ruch był spóźniony i nieprzygotowany, Kidawa nawet nie wystąpiła w żadnej debacie w kampanii.

Po porażce wyborczej Schetyna – próbując odwrócić uwagę od siebie – wymusił przeprowadzenie prawyborów prezydenckich i zaczął grać na osłabienie ­Kidawy, która i tak nie grzeszy polityczną siłą. Jednocześnie zaczął grać na wzmocnienie innych polityków jej kosztem. Np. namawiał marszałka Senatu prof. Tomasza Grodzkiego na zerwanie układu o lojalności z Kidawą i kandydowanie przeciw niej w prawyborach prezydenckich.

Zresztą sama nominacja senacka dla Grodzkiego także okazała się kłopotem. Został on wybrany jako najmniejszy wspólny mianownik w rokowaniach z PSL i lewicą, trzeci czy czwarty kolejny kandydat. Ta nominacja była więc wypadkową interesów Schetyny, Włodzimierza Czarzastego i Władysława Kosiniaka-Kamysza. Tyle że tasując karty przy zielonym stoliku żaden z nich – a zwłaszcza Schetyna – nie zastanowił się nad słabymi stronami tej kandydatury. Lekarz? Profesor? Zamożny? Kocha szybkie auta? To recepta na kłopoty. Z miejsca wyczuł to Jacek Kurski – stąd nagonka TVP na Grodzkiego w sprawie rzekomej korupcji. Dla jasności: nie znaczy to, że Grodzki jest winien. To znaczy, że Schetyna powinien rozumieć polityczne ryzyko takiej nominacji i potrafić je zminimalizować.

Kasa pod lupą Budki

No i wreszcie pieniądze. Nikt poza ścisłym kręgiem ludzi Schetyny nie zna sytuacji finansowej partii. Skarbnikiem był Mariusz Witczak, który o pieniądzach rozmawiał tylko ze Schetyną i grupą jego dworzan. Dość powiedzieć, że Budka – wszak formalnie wiceszef PO za rządów Schetyny – twierdzi, że nie miał na ten temat pojęcia. Dlatego jedną z pierwszych decyzji Budki jako szefa PO jest zarządzenie audytu finansów partii.

Tygodnik „Wprost” opisuje finansowanie z partyjnej sakiewki fundacji Państwo Prawa, założonej przez ludzi Schetyny. Stoi za tym – straszy „Wprost” – potężna groźba: odebranie przez Państwową Komisję Wyborczą wielomilionowych subwencji z budżetu państwa, bez których żadna partia dziś sobie nie poradzi.

Ale, mówiąc szczerze, to mało realne. W umowie z fundacją nie ma nic nielegalnego. W dodatku Państwowa Komisja Wyborcza badała te przelewy w poprzednich latach i sprawozdania PO przyjmowała.

Faktem jest jednak, że umowa z fundacją kojarzoną ze Schetyną budzi w partii emocje. Zwłaszcza że jest coś jeszcze. Oto stworzona przez Platformę Koalicja Obywatelska wydała na sejmowe wybory najwięcej ze wszystkich ugrupowań – ponad 30 mln zł. To gigantyczna kwota. Szkopuł w tym, że w tej kampanii – słabej, bez pomysłu i bez wiary w zwycięstwo – kompletnie nie było widać tych pieniędzy.

Budka, kandydując jako lider śląskiej listy PO, musiał się potykać z przerzuconym tam przez PiS Mateuszem Morawieckim, za którym stał cały przemysł propagandy obozu władzy i rządowa logistyka, opłacana z naszych podatków. Ale następca Schetyny nie miał na Śląsku mocnej, indywidualnej kampanii. Poprzednik nie dał na nią pieniędzy, bo w jego interesie nie był dobry wynik Budki przeciw Morawieckiemu. To najlepsza ilustracja tego, jakie porządki panowały w największej partii opozycji.

To nie znaczy, że Schetyna zostawia po sobie wyłącznie kłopoty. Jego główną zasługą jest to, że Platforma przetrwała i pokonała konkurentów po stronie opozycji. Chodzi o Nowoczesną i KOD, które – od jesieni 2015 r. do końca 2016 r. – nadawały ton wojnie z PiS.

Ale nawet tu są wątpliwości. Bo choć z punktu widzenia działaczy PO to zasługa, z perspektywy wyborców wcale tak być nie musi. Może zatrzymane przez Schetynę zmiany organizacyjne i personalne po stronie opozycji owej opozycji wyszłyby na dobre?

Gafy kandydatki

No bo cóż ma dziś do zaoferowania Platforma? Kampania prezydencka pokazuje, że niezbyt wiele. Małgorzata Kidawa-Błońska nie jest politycznym samorodkiem, nie obudziła w sobie politycznego zwierza, jak Andrzej Duda pięć lat temu (wyciągnięty wszak niespodziewanie z prezesowskiego kapelusza).

Na razie słychać głównie o jej gafach. Na przykład, gdy dowodzi, że krytykująca sądowe zapędy PiS Komisja Wenecka jest ciałem Unii Europejskiej, choć związana jest z Radą Europy, czyli organizacją koordynującą luźną współpracę niemal wszystkich krajów Starego Kontynentu.

Plącze się również w debacie prawyborczej, wypominając PiS sądowe przegrane przed Europejskim Trybunałem Konstytucyjnym i Europejskim Trybunałem Stanu, dochodząc wreszcie do prawidłowego wniosku, że unijny sąd to Trybunał Sprawiedliwości UE.

Wreszcie wypala w rozmowie z TVN: – Jarosławowi Kaczyńskiemu nie zależy na świecie, na Europie. Jemu zależy tylko na Polsce.

Internet kpi, a politycy PiS mają ubaw. Nawet premier publicznie ją chwali za komplementowanie prezesa.

Oczywiście to na razie jeszcze nic nie znaczy. Kidawę można jeszcze sformatować, wytrenować, wzmocnić. – Sztab kampanii dopiero się tworzy, nie możemy go powołać przed formalnym ogłoszeniem wyborów prezydenckich. Zapewniam: w sztabie będzie mniej polityków, a więcej specjalistów od kampanii – mówi Budka.

Ryzyko porażki wciąż jest jednak bardzo duże. I to nie będzie tylko porażka Kidawy, nawet nie głównie jej. To bardziej będzie kłopot partii i jej szefa – kolejne w serialu przegrane wybory.

– Jeśli Kidawa osiągnie słaby wynik, w partii może dojść nawet do rozłamu – mówi polityk, który po zmianach w Platformie będzie odgrywał ważną rolę.

Czyli jednak albo Budka odnowiciel, albo Budka grabarz. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2020