Łukasz Lamża: Jeszcze inna przyszłość (#3) Co czeka ludzkość za sto lat

Grozi nam katastrofalne przeludnienie czy raczej wyginięcie? W swoim nowym cyklu Łukasz Lamża, dziennikarz naukowy „Tygodnika”, patrzy w przyszłość doby antropocenu trzeźwo, bez paniki i bez naiwności, na podstawie liczb, nauki i zdrowego rozsądku.

25.03.2024

Czyta się kilka minut

Łukasz Lamża - Jeszcze inna przyszłość
Łukasz Lamża / fot. Grażyna Makara

„Ludzie są jak szarańcza: mnożą się niepowstrzymanie, pokrywając stopniowo całą planetę i wyjadając wszystkie jej zasoby, aż ostatecznie nastąpi katastrofalne przeludnienie”. Nie, moment! „Zmiany klimatu i pandemie stanowią przecież zagrożenie egzystencjalne dla człowieka i w XXI wieku grozi nam wyginięcie”. A może czeka nas jeszcze inna przyszłość?

Montaż i muzyka: Michał Woźniak


WIELKIE WYZWANIA: ANTROPOCEN

Przyglądamy się największym wyzwaniom epoki człowieka oraz drodze, która zaprowadziła nas od afrykańskich sawann do globalnej wioski. Omawiamy badania naukowe i dyskusje nad interakcjami między człowiekiem i innymi elementami przyrody – zarówno tymi współczesnymi, jak i przeszłymi.


Pełna transkrypcja rozmowy

Poniższy tekst powstał w oparciu o transkrypcję maszynową, może zawierać usterki językowe.


„Ludzie są jak szarańcza: mnożą się niepowstrzymanie, pokrywając stopniowo całą planetę i wyjadając wszystkie jej zasoby, aż ostatecznie nastąpi katastrofalne przeludnienie”. Nie, moment! „Zmiany klimatu i pandemie stanowią przecież zagrożenie egzystencjalne dla człowieka i w XXI wieku grozi nam wyginięcie”. A może czeka nas jeszcze inna przyszłość?

Cześć i czołem, Szanowni Państwo, tu Łukasz Lamża i „Jeszcze inna przyszłość”. Pomówimy dzisiaj o perspektywach dla naszego gatunku na najbliższe sto lat, z małym oczkiem na jeszcze dalszą przyszłość. No bo właściwie dlaczego nie. Zacznijmy może od wyjaśnienia, że będziemy się posługiwali dwiema głównymi perspektywami. Perspektywą na powolne zmiany, które należą do kategorii zmian przewidywalnych, czyli symulacje metodą krok po kroczku, co by się mogło wydarzyć, co się najprawdopodobniej wydarzy, biorąc pod uwagę zdarzenia, zjawiska takie jak nasza płodność jako gatunku, zmiany populacyjne, zmiany klimatu, które też należą w pewnym stopniu do zmian przewidywalnych.

A później, zwłaszcza na koniec, pomówimy troszkę o zdarzeniach jednorazowych, nagłych, nieprzewidywalnych, a przynajmniej trudniejszych do przewidywania. Należą do tego na przykład uderzenia asteroid o Ziemię albo pandemie. Okaże się, że też właściwie można je do pewnego stopnia przewidywać, przynajmniej statystycznie, ale to są jednak troszkę innego typu kalosze.

Zaczniemy od symulacji populacji naszego gatunku. I tło do tego, od czego zacząłem, czyli od katastrofalnej wizji przeludnienia, to są symulacje już wykonywane na papierze od XIX wieku. A od XX wieku, zwłaszcza po wojnie, już robione numerycznie, które początkowo wydawały się pokazywać, że rzeczywiście czeka nas przeludnienie. To jest lęk nazywany katastrofą maltuzjańską. Idea katastrofy maltuzjańskiej jest z grubsza taka, że jakiś gatunek, to nie musi być w ogóle człowiek, rozmnaża się za szybko, w związku z czym nie nadąża z produkcją żywności i powstaje więcej ludzi, niż jest w stanie powstać żywności. W związku z czym następuje pewien punkt przegięcia, kiedy to urodziło się już za dużo ludzi, którzy w końcu umierają z głodu. Taka to oto niezbyt sympatyczna hipoteza, że coś takiego mogłoby się wydarzyć z ludźmi.

I w latach pięćdziesiątych, kiedy to na poważnie rzeczywiście ruszyło, mogło się wydawać, że naprawdę tak będzie. Dlatego, że statystyki rozwoju ludności wyglądały w połowie XX wieku naprawdę pesymistycznie. Znaczy, zależy jak na to spojrzeć. Z jednej strony można się cieszyć, jak dobrze nam idzie jako gatunkowi, natomiast wystarczy wyjrzeć za dwa czy trzy narożniki, żeby zdać sobie sprawę z tego, że rzeczywiście katastrofa maltuzjańska brzmi prawdopodobnie. W praktyce chodziło o to, że od początku XX wieku nieprawdopodobnie poprawiła się jakość medycyny na całym świecie. Spadła śmiertelność, zwłaszcza śmiertelność noworodków i niemowląt, czyli pierwszy krytyczny rok życia, ale też i stopniowo wydłużała się długość życia później za czasu dorosłości. W praktyce chodzi o to, że o ile kiedyś przeciętnie jedna kobieta rodziła piątkę, szóstkę dzieci, no to znowu plus minus, jeśli sięgniemy odpowiednio głęboko w czasie, połowa lub nawet mniej niż połowa z tych dzieci dorastała wieku reprodukcyjnego. I to się zmieniło. I do dzisiaj, no praktycznie rzecz biorąc w krajach rozwiniętych zdążamy naprawdę blisko stu procent z tym współczynnikiem przeżycia pierwszego roku życia, który jest najbardziej krytyczny.

Później ten współczynnik umieralności już naprawdę jest niziutki, aż do osiemnastki, dwudziestki. Potem, gdybyście się zastanawiali, zaczyna powoli rosnąć. To też tak w charakterze ciekawostki: jak pamiętamy, przyjmujemy taką perspektywę bezosobową i globalną i nieemocjonalną, więc wolno mi chyba używać słowa „ciekawostka”. Główne przyczyny śmierci w wieku osiemnaście do trzydzieści pięć to są samobójstwa i wypadki komunikacyjne. Później zaczynają powolutku dołączać do tego wszystkie swojskie przyczyny śmierci, takie jak choroby serca, nowotwory i tak dalej, i tak dalej. I to zasadniczo stabilizuje się na całym świecie, czyli w miarę dołączenia kolejnych krajów do krajów tak zwanych wysoko rozwiniętych, można by też posługiwać się mniej obciążonym pojęciem krajów o wysokim dochodzie i ONZ posługuje się właśnie tego typu pojęciami, to się powolutku stabilizuje.

Znowu, co to w praktyce oznacza? Oznacza to, że jak ktoś już się dzisiaj urodzi, to ma naprawdę bardzo, bardzo wysoką szansę na to, że dożyje wieku reprodukcyjnego. No i co? Cóż to oznacza? Mogłoby to oznaczać katastrofę maltuzjańską, ale okazuje się, że jej nie oznacza, ponieważ wydarzyło się coś jeszcze innego. Nasz gatunek wpadł na to, że wcale nie trzeba mieć tyle dzieci. I wpadliśmy na to bardzo szybko, na przestrzeni czasami pokolenia, w niektórych krajach na świecie, w niektórych regionach, na przestrzeni jednego pokolenia. Dlatego, że wszędzie, naprawdę wszędzie, no to jest po prostu cecha naszego gatunku, średni współczynnik dzietności, czyli liczba urodzeń przypadająca na jedną kobietę na cały okres jej życia, ile dzieci urodzi jedna przeciętna kobieta w ciągu całego swojego życia, zawsze i wszędzie wynosił mniej więcej pięć, sześć, siedem. To się ciężko szacuje, mamy na ten temat różne dane z różnych stron świata, różnej jakości, jest tu pewien wpływ kulturowy, czyli są miejsca na świecie, gdzie tych dzieci się rodzi nieco więcej, natomiast zaskakujące być może jest to, że w zasadzie jest to średnia uniwersalna i liczba uniwersalna.

Trafiłem na takie bardzo fajne badania z Wielkiej Brytanii, gdzie aż do XVIII wieku udało się dotrzeć i tam ten współczynnik dzietności wynosił prawdopodobnie około pięć. Z Genewy udało mi się znaleźć badanie szacujące aż do XVII wieku, do początku XVII wieku, do 1600 roku naszej ery, czyli to mówimy już wtedy o jednym z najbardziej rozwiniętych, najbogatszych krajów świata, mówimy o mieście Genewa, w którym przeciętna dzietność w 1600 roku wynosiła około pięć na kobietę, w związku z czym jest to pewne uniwersalium, a przynajmniej było.

Obecna średnia dzietność na świecie wynosi 2,3 dziecka na kobietę, globalna. Nawiasem mówiąc, żeby też była jasność, z czego korzystam, moim głównym źródłem są ONZ-owskie dane publikowane w tak zwanym Population Prospects, co mniej więcej trzy lata wydawana jest kolejna edycja takiego raportu. 2022 rok to jest data najświeższego z tych raportów. Wygląda na to, że w 2025 dostaniemy kolejną wersję, ale jeżeli ktoś z jakiegoś powodu nie ufa ONZ-owi, to śpieszę wyjaśniać, że w zasadzie wszystkie poważne źródła zgadzają się na tego typu statystyki, które będę tu dzisiaj podawał. Ciężko jest z tym dyskutować, to są bardzo dobrze znane liczby.

A więc 2,3 dzisiaj, a jeszcze nie tak dawno 5, 6 to jest naprawdę duża różnica. Większa niżby się mogło wydawać, bo między 6 i 2 jest numerycznie nie aż tak duża różnica, ale kluczowe jest to, jak daleko jesteśmy od poziomu 2. Czysto matematycznie, jeżeli chcemy utrzymać populację, to każda kobieta powinna mieć dwójkę dzieci. Mówi to matematyka. Połowa ludzi to są kobiety. To też jest bardzo plus minus z różnymi wahaniami. Czasami interesujące są źródła tych wahań, ale nie wchodzimy w to dzisiaj. Zasadniczo połowa ludzi to są kobiety, co oznacza, że jeżeli chcemy mieć tyle samo ludzi za 20, 30, 50 lat, każda kobieta musi urodzić dwójkę ludziów.

Dokładnie ta liczba, żeby było ciekawie, przyjmowana na przykład przez ONZ, to jest 2,1. Biorąc pod uwagę to, że jednak nie wszyscy mają dzieci i jednak nie wszyscy dożywają wieku reprodukcyjnego. Ale to są detale, słuchajcie. 2 czy 2,1 to naprawdę nie jest duża różnica. Istotne jest to, że kiedy współczynnik dzietności spadł z 6 do 2, to nie jest to po prostu 3 razy mniej. Dlatego, że powinniśmy to porównywać do poziomu 2. Czyli do poziomu zapewniającego reprodukcję. I powolutku, powolutku z roku na rok migrujemy jako gatunek w stronę poziomu 2.

Statystyki, właściwie: przepraszam, symulacje na najbliższe kilkadziesiąt lat pokazują, że jako gatunek prędzej czy później osiągniemy poziom 2 i nawet go przekroczymy. Co w praktyce oznacza, że w momencie, w którym średnia dzietność naszego gatunku w skali światowej spadnie poniżej 2,1, liczba ludności zacznie spadać. I dzisiaj już we wszystkich poważnych symulacjach rozwoju naszego gatunku pokazuje się, że będzie punkt maksimum.

Obecna liczba ludności na świecie wynosi około 8 miliardów i to maksimum jest nie aż tak odległe. O to właśnie chodzi. Symulowano w latach 50, że będzie nas kilkadziesiąt miliardów. I kiedy się wrzuciło w naiwny sposób ówczesne liczby do komputera czy wrzuciło się je matematykowi – to jest naprawdę prosta matematyka – czasami to sięgało… Widziałem nawet takie artykuły z lat 50, 60 straszące, że to może być 100 miliardów ludzi na świecie. Tymczasem wygląda na to, że to maksimum niektórzy mówią, że nawet dziesiątki nie osiągnie.

Ja sobie kliknę teraz. Czasami będziecie słyszeć takie kliknięcia. To dlatego, że ja siedzę przy komputerze nad tymi danymi. W najnowszej wersji UN Population Prospect to maksimum oszacowuje się na rok 2090 mniej więcej. I to maksimum będzie tuż poniżej dziesięciu miliardów. Jest oczywiście rozrzut, słuchajcie. Jest jakiś rozrzut zależnie od tego, jaka będzie dzietność i jakie będą tendencje kulturowe. O czym za chwileczkę sobie jeszcze pomówimy. Ale ogólnie rzecz biorąc, wygląda na to, że prawdopodobnie dobijemy do około dziesięciu miliardów i to potem zacznie spadać.

Zasadniczo z punktu widzenia katastrofy maltuzjańskiej to jest dobra wiadomość. Dlatego, że mnóstwo problemów globalnych, i to nie tylko problemów ludzkich, ale także problemów, z którymi zmaga się nasza planeta, powiedzmy sobie, wynika z tego, że naprawdę ludzi jest bardzo dużo. Są takie rzeczy jak chociażby emisje dwutlenku węgla, jak śmieci, które są prostym przelicznikiem tego, że jest nas bardzo dużo. W związku z czym, jeśli ten rozwój populacji ludzkiej się zatrzyma, zwolni, no to świetnie. Pod tym względem naprawdę bardzo dobrze.

Są oczywiście nieprzyjemne skutki. Negatywne. Tego, o czym za chwileczkę powiem. Natomiast same te liczby, bo one są naprawdę szalenie ciekawe… Może taka, od czego by tu zacząć, żeby was nie pozabijać tymi wszystkimi liczbami. Ogólnie rzecz biorąc, gdybyście się zastanawiali, może w podziale na regiony. O, to jest też interesujące. Dlatego, że świat nie rozwija się jednorodnie. Jeżeli chodzi o Europę i Amerykę Północną, które są przez ONZ wydzielane jako jeden region, to umówmy się: tutaj ta populacja już spada.

Mówiąc zaś nieco precyzyjniej. Gdybyśmy policzyli po prostu, ilu będzie Europejczyków, biorąc pod uwagę obecną populację ludzi, którzy tutaj żyją i się rozmnażają, to ta populacja by spadała. Natomiast ona nie będzie spadać, dlatego że ludzie zjeżdżają się z całego świata do Europy. Co się technicznie nazywa pięknym słowem „migracja”. Czy właściwie imigracja. W związku z czym demografia Europy i Ameryki Północnej w ciągu najbliższych 80 lat – bo tu wyglądamy zwykle do roku 2100 – będzie zdominowana przez imigrację.

Mówiąc jeszcze inaczej, no bo nie wiemy co się wydarzy, to są już kwestie polityczne i kwestie kulturowe. Kwestie pewnych decyzji podejmowanych. W ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat na całym świecie. W związku z czym, powiedzmy sobie tak: gdybyśmy zdali się wyłącznie sami na siebie, czyli na swoje własne możliwości demograficzne, to populacja Europy by powolutku spadała. To dotyczy również Polski. Polska w tych wszystkich statystykach i w tej całej regionalizacji jest ewidentnie po prostu częścią Europy. Natomiast jeżeli populacja miałaby się utrzymać lub wzrosnąć, to tylko za sprawą migracji.

Inne ciekawostki: najbardziej zaludnionym regionem na świecie w roku 2100 będzie Afryka Subsaharyjska, dlatego że nawet Azja rozwija się wolniej.

Może jeszcze taka inna ciekawostka: rok 2050, czyli nie tak długo, słuchajcie, za 26 lat. Oj, co tam, najludniejsze kraje świata. Wymieńmy sobie może pierwszą dziesiątkę. Indie z numerem 1, czyli Chiny spadną z rowerka najbardziej zaludnionego kraju na świecie. Drugie Chiny, trzecie Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, czwarta Nigeria, później Pakistan, Indonezja, Brazylia, Demokratyczna Republika Konga, Etiopia i Bangladesz. Mamy taką oto pierwszą dziesiątkę. Kiedy się przegląda – wspominałem o tym troszeczkę przy okazji odcinka mojego podkastu poświęconego miastom i przyszłości miast – kiedy się patrzy na najludniejsze miasta w roku 2050 czy 2080, to tam w tej pierwszej dziesiątce to już nie jest to, co znamy z dawnych dobrych lat. Już nie mówię o czasach, kiedy to był Nowy Jork i Londyn. Teraz mamy Meksyk, Tokio, ale to jest jeszcze inna grupa. Kinszasa na przykład, Lagos, tak, to są te miasta, Dar es Salaam. Przyzwyczajmy się, słuchajcie, do tych miast, bo to tam będą dziesiątki milionów ludzi mieszkać w najbliższej przyszłości.

No więc tak, jeżeli chodzi o katastrofalne skutki przeludnienia, to wygląda na to, że przynajmniej niektóre z nich mamy załatwione. Wspominałem o katastrofie maltuzjańskiej, która jest pojęciem z gatunku ekonomii, demografii, natomiast tam chodzi o żywność, tam chodzi o jedzenie. I być może będzie jeszcze kiedyś okazja porozmawiać troszeczkę dłużej o światowym rynku żywności.

Natomiast jeżeli chodzi o sam ten temat, to statystyki i symulacje Narodów Zjednoczonych są optymistyczne. Jest na przykład taki bardzo fajny raporcik, który się nazywa, zaraz zobaczmy sobie, żebym wam tytuł podał prawidłowo. To jest FAO, czyli ta agencja Narodów Zjednoczonych poświęcona żywności i rolnictwu. Food and Agriculture Organization. „The Future of Food and Agriculture”, czyli „Przyszłość żywności i rolnictwa”. Rzym, rok 2022. Oni robią te symulacje i partiami i jedna agencja publikuje dane dotyczące populacji, a ta dotyczące żywności i rolnictwa. I tam mamy przewidywania na najbliższe kilkadziesiąt lat dotyczące takich rzeczy jak produkcja żywności, współczynnik osób, które są niedożywione, BMI średnie na świecie lub w różnych regionach.

I znowu: nie wchodząc w to szczegółowo, po pierwsze, żeby was nie zamordować tymi wszystkimi liczbami, po drugie, ponieważ to jest duży temat i być może kiedyś go omówimy osobno. One są zasadniczo optymistyczne. To znaczy: liczba ludzi niedożywionych na całym świecie spada. Liczba kalorii spożywanych przez człowieka na całym świecie spada. I kiedy mówię na całym świecie, to mam na myśli również w podziale na poszczególne regiony. A więc właściwie we wszystkich wariantach, które rozważa FAO w 2050 roku… No na przykład patrzę w tym momencie na dane dla Afryki Subsaharyjskiej, bo ona budzi nasze największe niepokoje, jeżeli chodzi o rozwój populacji i rozwój takich rzeczy, jak na przykład niedożywienie i głód. To tam mamy te dane, zależy, jaką liczbę bierzemy pod uwagę, rosnące bądź malejące. Rosnąca na przykład liczba kalorii spożywanych na osobę – maleje liczba osób niedożywionych. To są ogólnie tego typu dane. I one wynikają ze spadku współczynnika dzietności. No mówiąc już potocznie, już się nie da mniej gąb do wyżywienia. To jest naprawdę tak proste.

To znaczy, jeżeli się miało kiedyś szóstkę dzieci, to trudniej jest je wyżywić niż dwójkę, trójkę dzieci. A Afryka Subsaharyjska, to już wracam w tym momencie do UN Population Prospects, około 2100 roku osiągnie poziom dwójki dzieci na kobietę. Spada to. OK.

Czyli pewne problemy wynikające z przeludnienia i dużej liczby ludności niejako znikają. Maleją, powiedzmy. Nic nie znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ale pewne problemy stają się coraz mniej dotkliwe. Więc to jest ta dobra wiadomość. Natomiast jakie są złe wiadomości?

No na przykład to, o czym wspominałem w kontekście miast. 80-milionowe miasto to wcale nie jest fajna rzecz. Współczynnik urbanizacji rośnie. W związku z czym, to, że będziemy mieli te miasta, które wymieniłem, liczące sobie 40, 60, 80 milionów ludzi, to wywołuje kolejne szeregi kolejnych problemów. O niektórych z nich mówiłem przy okazji tematu miasta. Pomówmy jeszcze o samej populacji.

Bo słuchajcie, to jest miecz obosieczny. Baliśmy się 70 lat temu, że na świecie będzie 100 miliardów głodujących ludzi. Natomiast dzisiaj zaczynają się pojawiać lęki dokładnie odwrotne. O tym wspomniałem we wstępie, że ludzie po prostu wyginą. I znowu, jeśli bardzo naiwnie wklepie się pewne liczby do komputera, to może się wydawać, że ludzie po prostu wyginą. Bo jeśli ten współczynnik dzietności spada poniżej dwóch, no to liczba ludności zacznie spadać. A matematyka, jeśli to się wklepie w postaci bardzo prostego współczynnika do bardzo prostego wzoru, pozwala nam nawet przewidywać kiedy.

Swego czasu, wyposażony w pewne proste dosyć narzędzia obliczeniowe, sam pobawiłem się danymi dotyczącymi Polski. Wziąłem te wszystkie statystyki istotne typu liczba dzieci rodzonych przez kobiety w różnym wieku. Puściłem sobie taką symulację rok po roku. Aż do roku 2300. Później zrobiłem z nudów aż do 2500. No bo kto mi zabroni? Słuchajcie, porządna matematyka. Serio. I wyszło mi na przykład, że jeśli się weźmie statystyki dzietności Polek i statystyki zmienności tej dzietności aż do roku 2100, to liczba ludności Polski w roku 2100 będzie wynosiła około 10 milionów. A czas wyginięcia Polaków w ogóle jako grupy to jest gdzieś rok 2300 mniej więcej. No bo to będzie zdążało do zera. Natomiast to jest znowu to samo co w latach 50. Czyli troszkę zbyt naiwna matematyka. Niebiorąca na przykład w tym konkretnym przypadku pod uwagę migracji. Ale też niebiorąca pod uwagę tego, że ten współczynnik to jest po prostu średnia.

Zacznijmy może od tego lęku dotyczącego spadku do zera, czyli wyginięcia ludzkości demograficznego. Jeżeli się patrzy na to, w którą stronę idą współczynniki dzietności, to one mogą lecieć dowolnie nisko w dół. Ktoś mógłby się zastanawiać: spadło to do dwóch, być może kobiety będą miały po prostu dwójkę dzieci albo jedno dziecko. I to będzie powolutku, powolutku spadało, ale niektóre kobiety będą miały trójkę, czwórkę dzieci. Inne nie będą w ogóle chciały mieć dzieci. Jak to mniej więcej wygląda? Co wiemy? Kraje najbardziej rozwinięte, zwłaszcza Azji Wschodniej, lecą w dół na ostro.

Ciekawe, czy zgadniecie, ile wynosi współczynnik dzietności średni na całą Koreę Południową. Przypominam: liczba dzieci posiadanych przez statystyczną kobietę w ciągu całego jej życia. Było kiedyś pięć. Dwa to jest poziom zapewniający przetrwanie gatunku, a ileż my tu mamy? Średnia dla globu 2,3. Korea Południowa 0,8. Mniej niż jedno dziecko na kobietę. W Seulu, czyli stolicy Korei Południowej pół. Pół dziecka przypadającego na jedną kobietę. No właśnie, czyli to już jest liczba naprawdę bardzo niska. I jest pytanie, czy to przypadkiem nie mogłoby spaść do zera.

Zaczynamy tu powolutku wkraczać w taki gdzieś obszar… Dotychczas bawiliśmy się głównie matematyką, demografią. Natomiast teraz zaczyna się tu powoli pojawiać, nie bójmy się tego powiedzieć, psychologia, kwestia wartości. Jest taki bardzo ciekawy współczynnik: liczba dzieci chcianych czy też pożądanych. Żaden z nich nie brzmi zbyt dobrze po polsku. Po angielsku to jest wanted fertility rate. Co w praktyce oznacza, że kobiety nie zawsze mają tyle dzieci, ile sobie życzą mieć. To jest szczególnie duży problem w krajach świata, w których nie ma swobody reprodukcyjnej kobiet. Po prostu rozmnażanie się jest na kobietach na różne sposoby wymagane. I ONZ pisze w swoim raporcie, że jednym z dużych czynników wpływających na malejące reprodukcji na świecie jest emancypacja kobiet. Zwiększony dostęp do edukacji kobiet na świecie, na przykład, jest w bardzo prosty sposób, i to widać w danych, jest skorelowany z tym, że dzieci jest coraz mniej. Kobiety nie chcą mieć tyle dzieci, jak się okazuje. Tu jest ten wanted rertility rate, to można mierzyć.

Więc krótko mówiąc, tendencja wydaje się taka, że jeśli się pozostawi kobietom możliwość podejmowania takiej decyzji – można by też powiedzieć nieco bardziej może neutralnie: jeżeli się ludziom pozostawi, dlatego, że to się bardzo często na świecie w kontekście globalnym przedstawia jako problem swobody reprodukcyjnej kobiet. Natomiast prawdopodobnie, znowu mówię: wkraczamy w strefę wartości, prawdopodobnie jakimś ideałem byłoby, gdyby potrzeby reprodukcyjne mężczyzn i kobiet zostały uzgodnione. W związku z czym w idealnym świecie, do którego próbujmy zdążać, po prostu mamy pewne potrzeby reprodukcyjne ludzi i one są realizowane. Więc stąd wanted fertility rate. Ile chcemy mieć dzieci.

Czy to może przypadkiem zdążać do zera? A co by było gdyby ludzie przestali chcieć mieć dzieci? To jest pewnym zjawiskiem w krajach wysoko rozwiniętych. Ja się będę posługiwał tym pojęciem, mam nadzieję, że się na mnie za to nie obrazicie. Są oczywiście skrajne przypadki ilustrujące to, takie pół dowcipne, typu na przykład organizacji Voluntary Human Extinction Movement, czyli Ruch Dobrowolnego Wyginięcia Ludzkości założony w 1991 roku przez Lesa Knighta, amerykańskiego aktywistę, głównie ze względów środowiskowych. W praktyce chodzi o to, żebyśmy wszyscy powstrzymali się od rozmnażania. VHEMT – Voluntary Human Extinction Movement. Może zechcecie dołączyć? Ja nie osądzam, nie oceniam. Jest też słowo, które już powoli wkracza do języka potocznego: „antynatalizm”. Antynatalizm to stanowisko, zgodnie z którym życie jest złe, czy też mówiąc nieco inaczej: rozmnażanie się jest złe, ponieważ sprowadza ludzi na świat. I to są takie formy prowokacyjno- aktywistyczno-filozoficzne.

Natomiast można też podejść do sprawy troszeczkę inaczej. Mamy taką instytucję jak CBOS: Centrum Badania Opinii Społecznej, która w 2022 roku zadała Polkom pytanie: „Czy planuje pani mieć w przyszłości dzieci?”. Bardzo proste pytanie. Zupełnie nienawiązujące do żadnych wysokich ideałów ani do uczestnictwa w jakichś ruchach filozoficznych. Proste pytanie: czy planuje pani mieć dzieci? W grupie 18 do 24, czyli tej najmłodszej grupie dorosłej, odpowiedzi nigdy, udzieliło 29 procent. Czyli gdzieś między jedną czwartą i jedną trzecią. To jest dużo. Te dane w krajach wysoko rozwiniętych są bardzo podobne lub jeszcze wyższe. Częsta odpowiedź na to jest taka: „ach, odwidzi im się, młode, co one wiedzą o życiu”. Oj, nie, to nie tak. Zakres 18 do 24 to nie jest pytanie zadawane dwunastolatkom. To jest pytanie zadawane dorosłym kobietom i późniejsze wybory reprodukcyjne kobiet potwierdzają te decyzje, a nawet je wzmacniają.

W tym samym badaniu w grupie całej 18 do 45 lat jest kobiet bezdzietnych 42 procent. Czyli połowa w takim standardowo wydzielanym wieku reprodukcyjnym 18 do 45. No i rzeczywiście, przeważająca większość kobiet, jeśli już ma dzieci, to właśnie w tym wieku. 40 procent nie ma, nie chce i nie będzie mieć, z tego by wynikało. I to idzie w górę, do połowy, więc to pytanie, czy ludzie jako tacy chcą mieć dzieci, to nie jest pytanie akademickie. To jest naprawdę interesujące, powiedzmy sobie filozoficznie. Nie będę tu uprawiał dużo filozofii, ale troszkę może tak, bo tak was bombarduje liczbami, to może was zbombarduje też filozofią.

Przyjmijmy może perspektywę szerszą, biologiczną, ponadgatunkową. Wiecie, nigdy nie było czegoś takiego w historii życia na tej planecie, że jakiś gatunek się zastanawiał, czy chce mieć dzieci. Ten współczynnik dzietności, o którym mówiłem wcześniej: 5, 6, 7, możemy go spokojnie próbować przeciągnąć w czasie wstecz. I to będzie taki nasz racjonalny punkt zahaczenia. On bywa szacowany dla populacji paleolitycznych, dla neandertalczyków, dla gatunków, które wyginęły, dla Homo erectus i tak dalej, i to są podobne liczby. W każdym razie, do czego zmierzam. Możemy przyjąć perspektywę, w której cofamy się w czasie, odwiedzamy sąsiednie gałęzie na naszym drzewie ewolucyjnym i zadajemy pytanie, co decyduje o tym, ile potomstwa mają małpy, naczelne, ssaki. W żadnym wypadku nie natrafimy na odpowiedź: decyzja, świadome zadanie sobie samemu pytania, czy ja chcę mieć dzieci.

Z perspektywy biologicznej rozmnażanie się jest pewną czynnością. To jest interesujące pytanie, jak to wygląda w sferze psychologicznej: co nas skłania do posiadania dzieci, natomiast z punktu widzenia głęboko biologicznego, jest to pewna konieczność. Rozmnaża się to, co istnieje, albo istnieje to, co się rozmnaża. To jest brzydka tautologia biologii ewolucyjnej: to znaczy, gdyby coś się nie chciało rozmnażać, toby tego czegoś nie było.

Więc nigdy nie było sytuacji, w której takie pytanie mogło zostać zadane. My się wybudzamy, mówiąc tak bardzo filozoficznie. Tak wygląda przebudzenie gatunku. Tak wygląda coś, czego jeszcze nigdy wcześniej ta planeta nie obserwowała. Pewien gatunek, który może sobie to pytanie zadać, może dyskutować na te tematy, może to wyartykułować i może wpływać na swoje własne decyzje reprodukcyjne w skali wielu lat na sposób wysoko poznawczy, innymi zupełnie regionami mózgu niż decydują się na rozmnażanie, powiedzmy, małpiatki. No i cóż z tego wynika. Nie wiemy, to jest eksperyment, tego po prostu jeszcze nie było. Może gatunek przebudzony zadaje sobie szereg bardzo kłopotliwych pytań. Osobniki, bo to musimy już zejść na ten poziom psychologiczny, osobniki gatunku przebudzonego zadają sobie szereg bardzo interesujących pytań: właściwie jaką ja mam korzyść z tego, żeby mieć dziecko? Bez przerwy o tym słyszymy w przestrzeni publicznej: co ja właściwie z tego mam, ile kasy się wydaje na dzieci, ile czasu to kosztuje, ile to wysiłku kosztuje, kupy brzydko pachną, klimat.

To jest zupełnie inna rzecz już, polityczno-ideologiczna, ale nie tylko publicyści i dziennikarze, ale bardzo poważni ludzie z bardzo poważnymi tytułami w bardzo poważnych źródłach. Czytam w tym momencie z analizy specjalistów od ekologii, można by powiedzieć, artykuł z „Environmental Research Letters” z 2017 roku, gdzie były analizowane różne sposoby zmniejszenia swojego śladu węglowego, czyli w praktyce mówimy o zapobieganiu zmianom klimatu. Cytat: „The most significant way individuals could mitigate their own carbon footprint is to have fewer children”. „Najbardziej znaczącym sposobem, na jaki osoba może zmniejszyć swój ślad węglowy, to mieć mniej dzieci”.

Proste, tak? Kto generuje ślad węglowy? Człowieki. Ludzie. Jak zmniejszyć ślad węglowy? Nie mieć ludzi. Wspomniałem o tym już wcześniej, to jest jeden z tych pozytywnych skutków malejącej potencjalnie populacji ludzkiej. Będziemy mniej śmiecić i mniej emitować. I słyszymy to w przestrzeni publicznej, w związku z czym ludzie zastanawiający się nad tym, czy mieć w przyszłości dzieci, natrafiają również na tego typu komunikaty. Słuchaj, posiadanie dzieci jest nieekologiczne. Oprócz tego, że może być nieprzyjemne, jest odpowiedzialne, kłopotliwe. Więc to jest bardzo interesujące pytanie, jaka narracja zdominuje w ciągu najbliższych 10, 20, 50 lat. Czy ta narracja, nazwijmy ją w pierwszym przybliżeniu liberalną, czy może narracja konserwatywna, posiadanie dzieci jednak.

Nie zapominajmy o takich zupełnie podstawowych argumentach, jakie można mieć, żeby dzieci posiadać, że jest to ogólnie rzecz biorąc dobre. Nie bójmy się takich słów, że to jest błogosławieństwem i tak dalej. Jesteśmy już w tym momencie bardzo głęboko na poziomie analizy narracyjnej tego, co się dzieje w tym momencie na naszej planecie. A więc nie jest wcale wykluczone, że jedna z nich zwycięży, i kto wie, jak będzie wyglądała przyszłość naszego gatunku, jeśli ta narracja antynatalistyczna zwycięży.

Wracając już na grunt czegoś solidniejszego w tych wszystkich symulacjach, o których wam wcześniej mówiłem, rozważa się również scenariusze, powiedzmy sobie, niskoreprodukcyjne. Czyli są takie scenariusze, w których zwycięża sentyment antynatalistyczny: nie mieć dzieci. Tempo, w którym dzisiaj tego typu nastroje, tego typu narracje docierają we wszystkie zakątki świata, jest gigantyczne. Mówimy już tak naprawdę o uczestnictwie całego globu w pewnej wspólnej kulturze, więc ta Kinszasa, o której mówiłem, Dar es Salaam i Lagos – one wcale nie są aż tak daleko stąd. Tam są ludzie oglądający te same seriale na tym samym Netfliksie, co my.

Ojej, alem się narozgadywał.

Zostawmy ten wątek może tutaj. Jest mnóstwo tematów, których oczywiście nie poruszyłem, bo kiedy się mówi o największych problemach ludzkości i w takiej skali, zwłaszcza globalnej, to jest mnóstwo problemów.

Króciutko tylko, jedna z negatywnych rzeczy, które mają oczywisty związek z tymi spadającymi krzywymi dzietności, to jest rosnący średni wiek. Jaki jest średni wiek człowieka? Jaki jest średni wiek Homo sapiens? W 1970 to było 20 lat. Tu mówimy o tak zwanej medianie. Mediana to jest liczba, która dzieli nam populację na pół. Połowa ludzi młodszych, połowa ludzi starszych. Czyli jeżeli podzielimy sobie, uszeregowujemy całą populację ludzi, kładziemy ich rządkiem od noworodków do umierających właśnie starców, to kładziemy dokładnie po środku kreskę, ile lat ma ta osoba.

W 1970 to było 20, aktualnie to jest 30, w 2100 to będzie 40. Średni człowiek będzie 40-latkiem w 2100 roku. I to nie brzmi tak tragicznie, dopóki się nie wejdzie w jeszcze inne statystyki, którymi znowu nie będę was katował, ale ogólnie rzecz biorąc, kluczowy z punktu widzenia ekonomicznego jest współczynnik ludzi pracujących do ludzi niepracujących. I on maleje. Czyli rośnie liczba ludzi utrzymywanych, maleje liczba ludzi utrzymujących. To jest nieuniknione. To jest po prostu skutek tego, że ludzie mają coraz mniej dzieci. Różne kraje oczywiście mogą to analizować na milion różnych sposobów i próbować temu zapobiegać: poprzez politykę, poprzez wiek emerytalny, poprzez zachęcanie do posiadania dzieci. Ale wiecie, to jest jak zawracanie tankowca, naprawdę, to nie jest tak łatwo.

Więc to, że w Polsce jest coraz mniej ludzi pracujących na coraz większą liczbę emerytów, to, że mamy coraz więcej ludzi utrzymywanych z punktu widzenia opieki zdrowotnej, czyli te składki zdrowotne muszą być po prostu coraz większe, bo jest coraz więcej ludzi, którzy chodzą do lekarza, a nie chodzą do pracy. To są wszystko bardzo oczywiste skutki tego, że mamy jako ludzie coraz mniej dzieci. Więc pojawią się rozmaite problemy z zapewnieniem liczby osób do opieki nad osobami starszymi, z zapewnieniem liczby lekarzy odpowiednich. I to jest coś, co będzie jednym z wielkich problemów XXI wieku. Wiemy już o tym na pewno. W zasadzie nie da się chyba uciec przed tym problemem.

Zakończmy może tematem kryzysów egzystencjalnych. Dlatego, że docierają do nas od czasu do czasu hasełka, które w zasadzie, jak się nad nimi chwilkę zastanowić, mogą się wydawać troszkę dziwne, biorąc pod uwagę to, o czym mówimy dzisiaj od początku tego podkastu. Zacznę od dwóch cytatów. Angela Merkel, rok 2020, Światowe Forum Ekonomiczne. „Zmiana klimatu to kwestia przetrwania naszego gatunku. To kwestia przetrwania człowieka”.

Joe Biden, kwiecień 2021 roku, Leaders’ Summit on Climate. „Zmiana klimatu jest kryzysem egzystencjalnym naszego czasu”.

No właśnie, kryzys egzystencjalny.

Jedni ludzie mówią to bardziej wyraźnie, inni ludzie mówią to mniej wyraźnie, ale kiedy się pojawia pojęcie kryzysu egzystencjalnego, w tle jest temat wymarcia. Wymarcia gatunku ludzkiego, nazywając rzecz po imieniu. I pojawia się to w mediach. Ja jestem dziennikarzem, śledzę w miarę regularnie, zwłaszcza rzeczy, które mnie interesują, na przykład to, co ludzie piszą na temat zmian klimatu, i wiem, że niektórzy moi koledzy, koleżanki, dziennikarze lubią od czasu do czasu posługiwać się tego typu retoryką. Wyginiemy. Jest to zagrożeniem egzystencjalnym. Mieliśmy zmiany klimatu, mieliśmy hasło „kryzys klimatyczny”. Teraz zauważyłem już, że to hasło „kryzys egzystencjalny” nabiera pewnej popularności w narracji na ten temat.

Bardzo interesująco jest patrzeć na to hasło, dlatego że kryje się za nim bardzo konkretna propozycja. Wszyscy wymrzemy, jeśli nic nie zrobimy. Jak to się ma do tego, o czym mówiłem wcześniej, czyli do tego, że wszystkie poważne organizacje na świecie przewidują, że dobijemy w 2100 roku do 10 miliardów. No to jak to jest? To wyginiemy czy dobijemy do 10 miliardów? Można by się zastanawiać, czy w tych symulacjach populacyjnych bierze się pod uwagę zmiany klimatu. Oczywiście się bierze. Wszyscy poważni naukowcy w dzisiejszych czasach oczywiście biorą pod uwagę zmiany klimatu. Można by się zastanawiać, jak bardzo je biorą pod uwagę. I tutaj jest już różnie. Natomiast są też takie symulacje, w których bierze się pod uwagę wszystkie możliwe wyobrażalne skutki uboczne zmian klimatu.

Tego typu rzeczy jak wyżywienie oczywiście się bierze pod uwagę. Tego typu rzeczy jak zmiana opadów na terenie Afryki, suchość gleb. To, co i gdzie można uprawiać, ile można wyżywić, oczywiście się to bierze. Czyli to, co wam mówiłem wcześniej, dane FAO na temat tego, że będzie coraz mniej ludzi niedożywionych, coraz lepszy dostęp do żywności… O tym nie wspominałem, ale też dieta będzie coraz lepsza. Przynajmniej tak mówią te symulacje, czyli więcej owoców, warzyw, bardziej różnorodna dieta.

No to oczywiście, że biorą pod uwagę zmiany klimatu, więc nie wygląda na to. Są symulacje, w których bierze się pod uwagę migracje, zwiększone ryzyko wojen wynikających z różnego rodzaju napięć na całym świecie i żadna z tych poważnych symulacji nie prowadzi do wniosku, że ludzkość wyginie.

Więc moja pierwsza szybka odpowiedź na to, jak to jest, że z jednej strony nas straszą kryzysem egzystencjalnym i wyginięciem, wymarciem, a z drugiej strony symulacje tego nie pokazują? Odpowiedź na to jest bardzo prosta. To znaczy ci ludzie, którzy straszą kryzysem egzystencjalnym, po prostu straszą. Nie da się tego inaczej nazwać. Dziennikarze, politycy, aktywiści po prostu lubią straszyć. Politycy lubią straszyć z wiadomych względów. Aktywiści też z wiadomych względów. Dziennikarze z jeszcze bardziej wiadomych względów. Są po prostu ludzie, którzy lubią straszyć. To jest dobre hasło. To jest hasło, które się klika, skłania do działania, jak się przynajmniej niektórym wydaje. Chociaż badania wcale nie pokazują, że straszenie jest skuteczną metodą wpływania na ludzkie zachowania.

Krótko mówiąc, jeśli przyglądamy się tym procesom długofalowym, bo od tego zacząłem, że możemy podzielić wszystkie interesujące nas procesy na powolne, przewidywalne, długofalowe, to nic nie wskazuje na to, że nam jako ludzkości cokolwiek grozi. Czyli ze względów demograficznych, ze względu na zmiany klimatu, ze względu na szerokie zmiany w rolnictwie na świecie, w dostępie do żywności, w podnoszeniu się poziomu wód. Bo można by też oczywiście wchodzić w tym momencie w bardzo duże szczegóły, takie mianowicie: czy każdy kraj świata, czy każda wyspa na świecie jest bezpieczna? No aż tak dobrze to nie ma. Nie każde miejsce na świecie jest bezpieczne. Natomiast my jako ludzie jesteśmy też od tego, żeby przewidywać pewne niebezpieczeństwa i im na różne sposoby zapobiegać. Więc i to się bierze pod uwagę.

Wydaje mi się – teraz pozwólcie mi na malutki fragment publicystyki, takiej bardziej osobistej w tym podkaście – wydaje mi się, że bardzo wielu z tych ludzi straszących wychodzi z założenia, że jesteśmy po prostu głupi. Te przewidywania, że wszyscy wymrzemy, a już bardziej szczegółowo mówiąc, bo to w praktyce o to chodzi, że ludzie w krajach Pacyfiku wymrą, że ludzie w Afryce Subsaharyjskiej są zagrożeni egzystencjalnie, że ludzie żyjący w Bangladeszu utoną i umrą… Bo dokładnie o to chodzi w tych narracjach, jeśli się w nie dokładniej wczytać. To nie chodzi o Europejczyków, to nie chodzi o mieszkańców Krakowa, czy Berlina, czy Nowego Jorku. Zawsze w tych narracjach chodzi o ludzi z krajów rozwijających się. I te sytuacje zakładają, że ci ludzie nic nie zrobią. Co znowu, to jest ten mój mały aspekt publicystyczny, no jest troszeczkę niefajne. To znaczy: kryje się za tym tak naprawdę założenie i takie przekonanie, że po pierwsze, ci ludzie nie wiedzą o tym zagrożeniu, że mieszkańcy Nigerii, Bangladeszu, Nauru czy Wysp Salomona nie umieją przewidywać przyszłości, nie wiedzą, jak sobie poradzić z problemami, nie mają dostępu do tych symulacji, nie mają możliwości. To jest nieprawda. To wszystko jest bardzo krzywdząca nieprawda. Symulacje to potwierdzają. Nikt odpowiedzialny nie przewiduje najbliższych kilkudziesięciu lat przy założeniu, że ludzie na świecie nic nie robią, żeby poradzić sobie ze swoimi problemami. Nic po prostu na to nie wskazuje.

Więc te długofalowe procesy wcale nie wydają się prowadzić do egzystencjalnego kryzysu. Natomiast tutaj mamy też jeszcze te rzeczy incydentalne, powiedzmy. I to, ach, to jest na tyle ciekawy i na tyle szeroki temat, że może kiedyś poświęcimy mu osobny podkast. Czyli  mamy trzy takie przynajmniej, mamy dużo oczywiście kryzysów egzystencjalnych, które mogą wyniknąć incydentalnie, wydarzyć się, i wymienię je po prostu. Nie będę ich komentował szerzej, bo tu bym siedział kilka godzin i do was mówił. Jednym są pandemie, bardzo modne ostatnio, bardzo modny ostatnio temat. Czyli scenariusz jest taki, że pojawia się nowy straszliwy patogen i wszyscy umieramy. Uderzenie asteroidy, czyli nadciąga asteroida z kosmosu i wszyscy umieramy. I globalna wojna nuklearna. Last but not least. Wiecie, wracamy teraz do lat pięćdziesiątych, kiedy to był bardzo modny temat. Globalna wojna nuklearna. I on jest, co ciekawe, wciąż w pewnym sensie aktualny. Może nie będę w to wchodził bardzo szczegółowo, bo tu jest mnóstwo bardzo ciekawych wątków.

Jedyne, co w miarę jest prawdopodobne… Okej, szybkie przybliżenie, żebyśmy wiedzieli też, o czym mówimy. Kiedy się szacuje prawdopodobieństwo, próbuje się takie rzeczy robić, słuchajcie. Prawdopodobieństwo globalnej pandemii, która rzeczywiście wybije ludzkość lub znacząco ją uszczupli, jest bardzo niskie. Można by długo wchodzić w to, w jaki sposób te symulacje powstają i co się w nich bierze pod uwagę. Natomiast tak na szybko... I to jest argument, który też się pojawia, bo przewidujemy przyszłość analizując historię. Jeżeli to się jeszcze nie wydarzyło, to jesteśmy naprawdę w najlepszych czasach aktualnie, żeby się zmierzyć z tego typu ryzykiem. To znaczy, jeśli ludzkość jeszcze nie wyginęła pod wpływem jakiegoś patogenu… A naprawdę były ciężkie czasy. Były czasy, kiedy ludzie byli permanentnie niedożywieni. Kiedy krótko żyli, kiedy byli chorzy. Były czasy, sięgamy głęboko, to znaczy do czasów, kiedy lodowiec napierał. Kiedy realnym ryzykiem dla nas byli drapieżnicy. Jeżeli na żadnym z tych etapów pandemia nie wybiła ludzi…I mówimy tu nawet o takich czasach, jak sto lat temu, kiedy już podróżowaliśmy po całym świecie, roznosiliśmy te patogeny. I jeżeli to się jeszcze nie wydarzyło, to te prawdopodobieństwa szacowane na najbliższe 100, 200, 500 lat powinny brać to pod uwagę. Że jednak nie jesteśmy też motylkiem, którego wystarczy delikatnie paluszkiem potrącić i nagle umiera. Może gatunek ludzki jest jednak solidniejszy, niż nam by się wszystkim mogło wydawać. Nie dajmy się aż tak przestraszyć.

Ale znowu, pomówimy może o tych symulacjach, o których teraz myślę przy innej okazji. Jeżeli chodzi o uderzenie asteroidy, też nie jest źle. To jest ciekawy bardzo przypadek, w którym też powolutku uzyskujemy wiedzę. Konkretną wiedzę na temat tego, jak duże jest to prawdopodobieństwo. Szybciutka liczba. Żeby coś tutaj zostało po tym moim gadaniu. Pod koniec grudnia 2023 roku ukazała się analiza. To jest taka baza danych w zasadzie, która się nazywa NeoMod 2. To jest nowa wersja modelu astronomicznego, lista obiektów bliskich Ziemi. Czyli zagrażających Ziemi. Lista obiektów w Układzie Słonecznym, które mogą w Ziemię rąbnąć. I tam się dużo rzeczy liczy. To są bardzo ciekawe obliczenia dotyczące na przykład zupełności, czyli jak wiele spośród obiektów danego typu znamy. No bo niektóre mogą się kryć, może ich jeszcze nie zauważyliśmy. Zasadniczo im coś jest większe, tym jest większa szansa, że już to zauważyliśmy. Tak zupełnie intuicyjnie: planety bliskie Ziemi znamy już wszystkie. Nie kryje się już żadna. Obiekty wielkości kilku kilometrów, powiedzmy, że prawie wszystkie. Więc to też jest interesujące. Że powolutku zaczynamy poznawać nasze okolice.

Prawdopodobieństwo uderzenia obiektu naprawdę niebezpiecznego. To jest też ciekawa liczba. Gdzie obiekt tak zwany naprawdę niebezpieczny zwykle się przyjmuje po przeliczeniu tego na rozmiar, co nie jest też oczywiste. Astronomowie są ostrożni. Oni to podają w takich jednostkach, których normalny człowiek nie rozumie. W jednostkach jasności absolutnej. Ale po przeliczeniu tego w jakiś racjonalny sposób na rozmiar, mówimy o obiektach o średnicy powyżej 140 metrów. To są tak zwane Potentially Hazardous Objects. To są obiekty, które w przypadku uderzenia o Ziemię mogą wyrządzić znaczące szkody w skali regionalnej.

Czyli gdyby coś takiego rąbnęło w wysoce zaludniony obszar na świecie, to naprawdę dużo namiesza. To znaczy to są rzeczy, które jeszcze się nie zdarzyły. 140 metrów lub więcej.

Czyli spory krater, dużo bardzo nieprzyjemnych skutków ubocznych. Poważne wydarzenie. Takie coś, o czym nie dość, że wszyscy byśmy o tym mówili, zginęłoby wielu ludzi. Wszyscy byśmy o tym mówili jeszcze przez lata. Mówimy o tego typu skali wydarzenia. Coś, co potrafi zniszczyć, nie chcę żadnego konkretnego miasta wymieniać, żeby nie zapeszyć, ale zniszczyć duże miasto.

Prawdopodobieństwo uderzenia tego typu obiektu o Ziemię w tym tysiącleciu, czyli do roku 3000, jest szacowane na, no ciekawe czybyście zgadli, około 5 procent, 4,5 procent. 1 na 20 że coś tej wielkości w ciągu najbliższego tysiąca lat walnie o Ziemię. Ciekawa liczba, prawda? Czy kryją się jakieś tego typu obiekty, o których jeszcze nie wiemy? Tak. Poziom zupełności dla obiektów takich lub większych wynosi, i tutaj jest duży poziom niepewności, około 30 procent, może około 40 procent. Czyli niecałą połowę tego typu obiektów znamy. Co znaczy, że mamy je na mapach, wiemy, gdzie są. No i rozwijane są oczywiście różne sposoby zapobiegania tego typu katastrofie. Gdyby się okazało, że któryś ze znanych przecina się z orbitą Ziemi, możemy się zacząć zastanawiać, co z tym fantem zrobić.

Zostawiłem sobie na koniec globalną wojnę nuklearną, ale o niej w zasadzie nie mogę powiedzieć nic więcej poza tym, że jest naprawdę niebezpieczna. Wiem, że to brzmi może banalnie, ale znowu: staram się śledzić literaturę naukową również na ten temat. I pojawiają się od czasu do czasu takie symulacje, co by się wydarzyło, jakie byłyby skutki nawet w przypadku konfliktu lokalnego. Jest taki bardzo ciekawy scenariusz wojny nuklearnej Indie-Pakistan, który rozpoczyna się od skromnych, biorąc pod uwagę globalny arsenał nuklearny, od skromnych potyczek przy użyciu taktycznej broni nuklearnej, ale później to dochodzi aż do poziomu strategicznej broni nuklearnej.

Jest konkretny scenariusz rozważany przez strategów i w praktyce chodzi o to, że nawet zupełnie niewinny początek potrafiłby doprowadzić do śmierci wielu miliardów ludzi. Mówimy o takich rzeczach jak globalna zima nuklearna, czyli pyły wynikające z eksplozji tych bomb docierające do górnych warstw atmosfery, blokujące światło słoneczne. Dzisiaj robi się to już przy użyciu modeli klimatu, czyli się bierze pod uwagę ruchy powietrza, mieszanie się tych warstw, bardzo zaawansowane modele klimatyczne, opierające się na bardzo realistycznych założeniach i naprawdę nie jest niczym niezwykłym, że w tego typu modelu przewiduje się, że w ciągu 10-20 lat ginie na przykład dwie trzecie ludzkości w wyniku niedoborów żywności. To jest głównym problemem, niedobory żywności.

Tak że z wszystkich rzeczy, które dotychczas dzisiaj wymieniłem, to jest bardzo interesujące, jak się nad tym zastanowić, globalna wojna nuklearna… Rzeczywiście najłatwiej jest wyobrazić sobie realistyczny scenariusz, który prowadzi do potężnych kryzysów w skali globalnej. Co gorsza, nikt nie umie oszacować prawdopodobieństwa zajścia tego typu wojny. Nikt tego nie umie zrobić, nie ma nigdzie nikogo, kto by podał jakąkolwiek liczbę. Co jest szczególnie niepokojące, biorąc pod uwagę to, że potrafimy jakoś tam oszacować prawdopodobieństwo, że asteroida zniszczy Ziemię, a nie umiemy oszacować prawdopodobieństwa, że my sami coś zrobimy. Co jest, znowuż, nie bójmy się tego słowa powiedzieć, filozoficznie interesujące.

Tak więc, gdy przyglądamy się perspektywom dla ludzkości na najbliższe 100, 200, 300, 500 lat, to może niekoniecznie to, co byśmy podejrzewali jako pierwsze, rzeczywiście stanowi najbardziej niepokojące zjawisko, na które powinniśmy najbardziej mieć oko. Jednak jak sami widzicie, są to kwestie bardzo skomplikowane, ale między innymi tak miło jest o nich z wami porozmawiać. Dziękuję wam, że byliście ze mną. Mam nadzieję, że wam się podobało.

Zachęcam was do przyglądania się również innym podkastom Tygodnika Powszechnego. Może zechcecie wesprzeć podkasty Tygodnika Powszechnego, na przykład informując o nim swoich bliskich. Któż wie, ja będę wam w każdym razie bardzo za to wdzięczny.

Dzięki i do usłyszenia. 


 

Projekt dofinansowany ze środków budżetu państwa, przyznanych przez Ministra Edukacji i Nauki w ramach Programu „Społeczna Odpowiedzialność Nauki II”.


PODKAST TYGODNIKA POWSZECHNEGO

Wszystkie odcinki »

Słuchaj w: Spotify Apple Podcasts Google Podcasts Lecton RSS

„Podkast Tygodnika Powszechnego”: o najważniejszych Tematach Tygodnika z naszymi dziennikarzami, autorami i gośćmi rozmawia Michał Kuźmiński. A także autorskie cykle: Jagielski Story, gdzie co dwa tygodnie informacje o najważniejszych wydarzeniach przeplatają się z historiami i anegdotami z podróży i pracy jednego z najwybitniejszych polskich reporterów i korespondentów wojennych, Wojciecha Jagielskiego, z którym rozmawia Krzysztof Story Punkt zwrotny oraz Własny pokójKatarzyna Kubisiowska i jej goście | Sztuka powszechnie nieznanaMagdalena Łanuszka odkrywa dla nas na nowo średniowieczne dzieła | W teraźniejszość i przyszłość świata doby antropocenu patrzą Łukasz Lamża i Wojciech Brzeziński

PODOBAŁ CI SIĘ PODKAST? WSPIERAJ NAS NA PATRONITE »

Weź, słuchaj!

Współwydawcą Podkastu Powszechnego jest Fundacja Tygodnika Powszechnego

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof przyrody i dziennikarz naukowy, specjalizuje się w kosmologii, astrofizyce oraz zagadnieniach filozoficznych związanych z tymi naukami. Pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, członek Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych,… więcej