Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Człowiek zamierza, Bóg decyduje”, kolejny obraz Edwina H. Landseera, admirowanego dotąd przez brytyjską arystokrację za portrety koni i psów gończych, znów przedstawiał zwierzęta. Jednak tym razem były to niedźwiedzie polarne – w lodowej scenerii Oceanu Arktycznego rozszarpujące pozostałości okrętów należących do ekspedycji słynnego badacza mórz północnych sir Johna Franklina.
Przedstawienie było wizją artysty. Landseer mógł tylko zgadywać, co dokładnie stało się z HMS Terror i HMS Erebus, które ostatni raz widziano 19 lat wcześniej, gdy wpływały do cieśniny Lancastera na północy dzisiejszej Kanady. Celu ich wyprawy – sporządzenia map Przejścia Północno-Zachodniego, najkrótszej trasy morskiej łączącej Europę z Dalekim Wschodem, zasłanej jednak setkami wysp i dryfujących gór lodowych – nigdy nie osiągnięto. Śmiałków uwięziła kra; ostatni ze 129 uczestników ekspedycji zmarł, po dwóch zimach arktycznych, na Wyspie Króla Williama.
Ponieważ okręty wiozły zapasy aż na trzy lata, brytyjska Admiralicja długo ignorowała apele lady Franklin, aby przedsięwziąć ich poszukiwanie. Dopiero w 1854 r., po zebraniu świadectw innuickich rybaków, uznano, że wyprawa zakończyła się tragicznie. Wdowa nie zaprzestała walki o dobre imię męża, do końca życia fundując jeszcze 7 ekspedycji, których celem było m.in. dostarczenie dowodów zaprzeczających plotkom o kanibalizmie wśród umierających polarników. Londyńczycy utrwalili to wszystko w balladzie „Lady Franklin’s Lament”, którą w kolejnym stuleciu przypomniał m.in. Bob Dylan.
Ostatecznie losy wyprawy Franklina wyjaśniły siędopiero przed tygodniem. Prywatna Arctic Research Foundation ogłosiła, że około 100 km od miejsca, gdzie przed dwoma laty odnaleziono wrak HMS Erebus, udało się zlokalizować HMS Terror. Statek spoczywa na dnie w doskonałym stanie – kamery batyskafu opuszczonego do mesy oficerskiej zarejestrowały nienaruszone talerze i dwie butelki wina. „Gdyby wydobyć go z morza i wypompować wodę, prawdopodobnie utrzymałby się na powierzchni”, powiedział „Guardianowi” Adrian Schimnowski, dyrektor operacyjny ARF. Wygląd wraku i miejsce, gdzie spoczywa na dnie, dowodzą, że 168 lat temu pozostali przy życiu członkowie ekspedycji celowo porzucili okręt, próbując, już na pokładzie HMS Erebus, desperackiej ucieczki na południe.
Tymczasem nad Terror Bay, zatoką od lat noszącą imię statku, którego wrak właśnie znaleziono, spadł już pierwszy śnieg. Kanadyjczycy – którzy uznają Przejście Północno-Zachodnie za swoje wody wewnętrzne – spieszą się, aby oficjalnie potwierdzić tożsamość okrętu, zanim kra skuje rejon na całą zimę. Nie będzie to trudne: na podwodnych zdjęciach widać fragmenty silników parowych, w jakie wyposażono żaglowce Franklina. W XIX w. morskie wyprawy polarne były bowiem tym, czym dziś jest eksploracja kosmosu – wyścigiem zaawansowanych technologii, na który stać było tylko kilka państw.
Nieoczekiwanie, udziału w dyskusji nt. przynależności wraku zażądali też Innuici, rdzenni mieszkańcy północnej Kanady. Jeden z nich, Sammy Kogvik, przyczynił się do znalezienia HMS Terror – jadąc którejś zimy skuterem, zauważył wystający spod lodu fragment masztu. Sfotografował go, ale wracając, zgubił telefon, co uznał za zły omen (wśród Innuitów od pokoleń krążyły przerażające opowieści – jak ta o myśliwym, który natknął się na ciało Europejczyka z twarzą wykrzywioną w makabrycznym grymasie; miał to być tzw. uśmiech sardoniczny, typowy dla chorujących na szkorbut). Opowieść o maszcie i miejscu, gdzie go widział, Kogvik trzymał w tajemnicy całe 8 lat – ujawnił ją dopiero kilkanaście dni temu. ©℗